środa, 31 stycznia 2018

Dawno, dawno temu w odległym Sródziemiu

Dziecię czyta właśnie w ramach lektury szkolnej "Hobbita" więc ja dla towarzystwa sięgnęłam po dawno już planowaną inną książkę Tolkiena, a mianowicie po "Dzieci Hurina".

Historię tę Tolkien pisał przez większość swojego życia i, niestety, nie udało mu się jej ukończyć - uczynił to dopiero jego syn Christopher. Pierwsze wydanie ukazało się w roku 2007, czyli ponad 30 lat po śmierci autora.
Akcja powieści umiejscowiona jest około 6500 lat przed wydarzeniami opisanymi we "Władcy Pierścieni" w Beleriandzie, rozległych ziemiach za Szarymi Przystaniami. To czas kiedy na północy powiększa się potęga pierwszego Czarnego Władcy Morgotha.

Hurin Thalion był jednym z najsławniejszych ludzkich wojowników Pierwszej Ery i jednym z nielicznych ludzi, którym dane było gościć w Gondolinie., ukrytym królestwie elfów. Walczył z siłami Morgotha, a kiedy został przez niego schwytany Czarny Władca rzucił okrutną klątwę na jego ród a samego Hurina uwięził na zboczu góry. Dziećmi Hurina byli Turin i Niënor i to ich  tragiczne losy opisuje ta książka.

Turin jako młody chłopiec musi opuścić dom rodzinny i ukryć się pod opieką elfów w królestwie Doriathu. Zdobywa tam umiejętności bojowe, jest traktowany niemal jak syn i stara się jak najlepiej odwdzięczać swoim opiekunom. Niestety nie trwa to długo. Nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności dochodzi do konfliktu pomiędzy Turinem i królem Thingolem i młodzieniec opuszcza Doriath. Dalsze jego losy to pasmo klęsk i niepowodzeń, naznaczone krwią przyjaciół i innych osób, które miały nieszczęście stanąć na jego drodze. Turin ma świadomość ciążącej na nim klątwy i stara się ją przechytrzyć zatajając swoje prawdziwe imię, jednak, jak słusznie zauważa jeden z bohaterów książki, przeznaczenie związane jest z człowiekiem a nie jego mianem. Zarówno Thurin jak i jego siostra mają się o tym bardzo boleśnie przekonać...

Thurin to człowiek niezwykle dumny, zapalczywy i porywczy. I te cechy, może nawet bardziej niż klątwa Morgotha, pieczętują jego los. Przy lekturze miałam nieodparte wrażenie, że Tolkien mocno inspirował się tu tragedią antyczną, chociażby historią rodu Edypa - wszechwładne fatum, niemożność zmiany swojego losu, tragiczne pomyłki i tajemnice wyznaczające bohaterom drogę do samozagłady.
Wrażenie potęguje język powieści - podniosły, wręcz patetyczny wprowadza czytelnika w grozę Mrocznych Dni a cała historia nabiera cech legendy.

Warto przeczytać, pomimo że nie jest to najweselsza lektura.

niedziela, 28 stycznia 2018

Obejrzane - przeczytane: Alistair MacLean razy trzy

Nie przepadam za kinem wojennym, aczkolwiek wśród moich ulubionych filmów jest kilka, których akcja osadzona jest w czasach drugiej wojny światowej. Są to głównie historie przygodowo-wojenne, a najukochańszą z nich jest "Parszywa dwunastka" z Lee Marvinem i Charlesem Bronsonem w rolach głównych.

Alistair MacLean to szkocki pisarz, autor powieści sensacyjnych, wojennych i kryminalnych z których wiele zostało przeniesione na kinowe ekrany. Oglądałam trzy takie ekranizacje, a mianowicie "Działa Nawarony", "Komandosi z Nawarony" i "Tylko dla orłów". Nie zdarzyło mi się jednak do tej pory przeczytać ani jednej książki tego autora więc postanowiłam to nadrobić. I to od razu hurtem.



Glównymi bohaterami "Dział Nawarony" i "Komandosów z Nawarony" jest dwóch przyjaciół - nowozelandczyk Keith Mallory, światowej sławy alpinista i grecki partyzant Andrea Stavros oraz kapral Dusty Miller, specjalista od materiałów wybuchowych, natomiast w "Tylko dla orłów" pierwsze skrzypce grają brytyjski oficer wywiadu major John Smith oraz amerykański ranger  porucznik Morris Schaffer.

"Działa Nawarony"
Wszystkie trzy książki opierają się na tym samym wzorcu. Oto jest misja do wykonania - typowa "mission impossible" - zniszczenie ogromnych dział, wysadzenie potężnej tamy, wdarcie się do umiejscowionej na niedostępnym szczycie niemieckiej bazy, a każda z tych lokalizacji jest pilnie strzeżona przez świetnie wyszkolone niemieckie oddziały. Na wykonanie zadania bohaterowie mają zaledwie kilkadziesiąt godzin, przeważnie nocnych, a pogoda ich nie rozpieszcza...
Dowództwo opracowuje szczegółowy plan A, który oczywiście, mówiąc potocznie, bierze w łeb, więc trzeba wprowadzić w życie plan B, plan C albo najzwyczajniej pod słońcem zacząć improwizować.
Akcja, jak to w tego typu powieściach bywa, pędzi na łeb, na szyję a każdy szczegół jest ważny. Bohaterowie są zróżnicowani, w większości obdarzeni poczuciem humoru, miewają gorsze momenty, ale stają na wysokości zadania. Dają się lubić, co sprawia, że czytając książki kibicujemy ich działaniom, cieszymy się z sukcesów i przeżywamy niepowodzenia.

"Komandosi z Nawarony"
Często się zdarza, że autorzy takich wojennych historii ukazują tych "dobrych" (to znaczy Anglików, Amerykanów czy innych aliantów) jako ludzi obdarzonych niezwykłą inteligencją natomiast ich przeciwników jako bezradnych półgłówków - swoją drogą, gdyby to była prawda, to II wojna trwałaby tydzień a nie prawie sześć lat... Na szczęście MacLean nie poszedł tą drogą i przeciwnicy naszych bohaterów to ludzie zdeterminowani i inteligentni, a na ostateczne zwycięstwo trzeba ciężko zapracować.

A teraz słów kilka na temat przełożenia książek na język filmu. Te powieści to niemal gotowy materiał filmowy (co nie dziwi - MacLean oprócz powieści pisał również scenariusze) więc nic dziwnego, że różnic nie ma wiele, aczkolwiek kilka jest. Szczególnie jest to widoczne przy "Działach" i "Komandosach". Otóż zakończenie "Dział" powieściowych jest nieco inne niż filmowych. I nic by się nie działo, gdyby nie to, że napisani kilka lat później "Komandosi", których akcja rozpoczyna się właściwie w chwili zakończenia "Dział", nawiązują do końcówki filmu a nie książki. I jeśli ktoś filmu nie widział może nie rozumieć o co chodzi.

"Tylko dla orłów"
I na koniec jeszcze kilka uwag na temat obsady - zdecydowanie najwięcej szczęścia miały "Działa Nawarony" - Gregory Peck jako Mallory, Anthony Quinn jako Andrea oraz David Niven jako Miller to obsadowy strzał w dziesiątkę. W "Komandosach" Pecka zastąpił Robert Shaw, Dusty'ego Millera gra Edward Fox, postać Andrei została całkiem pominięta a niejako na jego miejsce pojawia się podpułkownik Mike Barnsby grany przez Harrisona Forda   - jest całkiem nieźle ale euforii nie ma.
Najmniej entuzjazmu wzbudzają we mnie odtwórcy głównych ról w "Tylko dla orłów" - Richard Burton jako Smith i Clint Eastwood jako Schaffer.
Burton wygląda (i zachowuje się) jakby robił łaskę, że tu w ogóle jest, bolały go wszystkie zęby i miał mega kaca. Żeby było jasne - powieściowy Smith był człowiekiem poważnym ale sympatycznym natomiast filmowy sympatii zupełnie nie budzi. Clint Eastwood powiela swoje najbardziej znane filmowe oblicze - milczący twardziel obserwujący wszystko i wszystkich z nieodgadnioną miną. Tymczasem ten z książki to typ jowialnego, prostodusznego chłopaka z farmy czyli ktoś zupełnie inny niż Clint (który jest bardzo dobrym aktorem, ale tu pasuje jak pięść do nosa).

Niemniej wszystkie książki warto przeczytać a filmy obejrzeć. W jakiejkolwiek kolejności ;)

wtorek, 16 stycznia 2018

Niełatwo być córką papieża

Lukrecja Borgia - tradycja nie obeszła się z nią zbyt łaskawie. Do legendy przeszła jako uwodzicielka i trucicielka połączona kazirodczym związkiem z ojcem i bratem. Taka opina o pięknej Lukrecji panowała przez kilkaset lat i dopiero w drugiej połowie XIX wieku została zrehabilitowana przez historiografię. Niemniej jednak w dalszym ciągu powstawały (i powstają) dzieła kultury, które przedstawiają ją w bardzo niepochlebnym świetle.

Na szczęście dla Lukrecji pojawiają się utwory, które są dla niej bardziej przychylne i przedstawiają ją nie jako bezwzględną femme fatale ale młodą kobietę uwikłaną w bezwzględną politykę. Jednym z autorów, którzy przedstawiają te drugą wersję losów Lukrecji jest Christopher W. Gortner - historyk i autor kilku powieści opartych na biografiach znanych kobiet, m.in. Marleny Dietrich, Coco Chanel, Katarzyny Medycejskiej czy Elżbiety I.

Akcja powieści "Księżniczka Watykanu" rozpoczyna się w 1492 roku (Lukrecja kończy wtedy 12 lat, a jej ojciec Rodrigo Borgia zostaje wybrany papieżem i przyjmuje imię Aleksandra VI) i trwa do roku 1501 kiedy umiera drugi mąż papieskiej córki.
Te dziewięć lat to okres największego wywyższenia hiszpańskiej rodziny Borgiów. Papieska korona dla Rodriga, książęcy tytuł dla jego starszego syna Juana, kardynalski kapelusz dla młodszego Cezara, wreszcie perspektywa intratnego zamążpójścia dla Lukrecji - to robi wrażenie. Niestety z bliska nie wygląda to już tak dobrze - Juan nie ma zdolności politycznych ani wojskowych, Cezar nienawidzi roli jaką wyznaczył mu ojciec, a małżeństwo Lukrecji okazuje się totalną porażką...

Lukrecja szybko i boleśnie przekonuje się, że ukochani ojciec i brat (Cezar, bowiem Juana nie darzyła zbytnią sympatią) bez skrupułów poświęcą ją dla swoich celów, oraz, że bycie córką jednego z najważniejszych europejskich dostojników nie uchroni jej przed niebezpieczeństwem. Ta młoda kobieta, właściwie jeszcze dziecko, musi z dnia na dzień dorosnąć i sama zadbać o siebie - nie może liczyć absolutnie na nikogo.

Gortner stworzył porywający obraz Rzymu przełomu XV i XVI wieku, wraz z bohaterami powieści przemierzamy jego ulice i place, odwiedzamy Watykan i wille zamieszkałe przez rodzinę Lukrecji, uczestniczymy w uroczystościach religijnych i rodzinnych, w audiencjach papieskich i wystawnych ucztach ale śledzimy również codzienne zajęcia rzymskiej arystokracji.
Autor podaje mnóstwo szczegółów dotyczących warunków życia, mieszkania, ubioru czy potraw, które podawano na ówczesne stoły - te informacje dopełniają obrazu czasów w których żyła piękna Lukrecja.
Powieść ma szybką akcję, jest napisana barwnym językiem i pomimo całkiem sporej dawki historii  jest niezwykle wciągająca.

Serdecznie polecam :)

niedziela, 7 stycznia 2018

Jeszcze jeden kamień rzucony na szaniec

"Kamienie na szaniec" Aleksandra Kamińskiego to jedna z nielicznych lektur lubianych przez uczniów i czytanych niemal przez wszystkich. Opowieść o grupie młodzieży skupionej w "Szarych szeregach" powstała na podstawie notatek Tadeusza Zawadzkiego "Zośki"po raz pierwszy ukazała się jeszcze w czasie wojny, w lipcu 1943 roku (miesiąc przed akcją w Sieczychach w której poległ Zawadzki). Rok później ukazało się drugie wydanie uzupełnione o relację na temat tejże akcji i śmierci "Zośki".
Pierwszoplanowi bohaterowie "Kamieni" to oczywiście "Rudy", "Alek" i "Zośka", ale oprócz nich czytelnik poznaje wielu innych młodych konspiratorów. Jednym z tych bohaterów dalszego planu jest "Anoda" - to on rzuca pierwszą butelkę z benzyną pod Arsenałem, to on jest świadkiem śmierci "Zośki", to jemu udaje się przeżyć powstanie warszawskie i całą wojnę. A kiedy już wydawało się, że to co złe bezpowrotnie minęło, w wigilię 1948 roku "Anoda" zostaje aresztowany przez UB i w pierwszych dniach stycznia umiera w niewyjaśnionych okolicznościach...

Jan Rodowicz ps. "Anoda" jest głównym bohaterem książki Piotra Lipińskiego pt. "Anoda. Kamień na szańcu". 
Autor jest dziennikarzem i reporterem, zainteresowanym powojenną historią Polski, a w/w książka to efekt dziennikarskiego śledztwa dotyczącego jednego z najbardziej zagadkowych zgonów w pierwszych latach po II wojnie światowej.
Piotr Lipiński nie ograniczył się tylko do powojennych losów Rodowicza. Rozmawiał z rodziną "Anody", z jego kolegami i koleżankami z konspiracji a także z powojennymi znajomymi (np. znany prezenter telewizyjny Jan Suzin studiował razem z Janem Rodowiczem architekturę na Politechnice Warszawskiej).
Powstał w ten sposób w miarę dokładny portret młodego człowieka który swoje najlepsze lata oddał w służbę zniewolonej ojczyzny. Wszyscy rozmówcy zgodnie potwierdzają odwagę Anody, jego lojalność i odpowiedzialność, otwarty umysł i zimną krew, ale również niezwykłe poczucie humoru, umiejętność bycia duszą towarzystwa, pomysłowość i fantazję.

Niestety, z rekonstrukcją ostatnich dni życia "Anody" już tak łatwo nie poszło. Lipiński sprawdza masę tropów, szuka kontaktu ze świadkami (gro z nich to pracownicy UB), jednak wersje które poznaje nie pokrywają się ze sobą, niektóre wręcz się wykluczają, a i świadkowie okazują się niewiarygodni. Właściwie tylko ubecy, z którymi udaje się porozmawiać (wśród nich przesłuchujący Rodowicza Wiktor Herer) przedstawiają taką samą wersję śmierci - samobójstwo. Według nich "Anoda" wykorzystał otwarte okno na korytarzu i wyskoczył przez nie ponosząc śmierć na miejscu. Okno znajdowało się na czwartym piętrze...

Książka Piotra Lipińskiego przybliża czytelnikowi postać "Anody" i czasy w których przyszło mu żyć. Jest dobrze udokumentowana, autor starał się w miarę możliwości zweryfikować pojawiające się wersje dotyczące śmierci bohatera, niestety na dzień dzisiejszy nie ma stuprocentowej pewności w jaki sposób zginął Janek Rodowicz.

Jeżeli chodzi o samo wydanie to należy podkreślić, że tekst uzupełniony jest bogatym materiałem fotograficznym pochodzącym z archiwum rodziny Rodowiczów oraz przyjaciół "Anody".

Serdecznie polecam tę książkę wszystkim osobom zainteresowanym najnowszą historią Polski.

środa, 3 stycznia 2018

W świecie sztuki

Od lat gnębi mnie pewna sprawa a mianowicie podejście szkoły do nauczania przedmiotów oficjalnie nazywanych artystycznymi, a zwyczajowo określanych "michałkami". Uznawane za mniej ważne, bo przecież egzaminu na koniec szkoły z nich nie ma, często przydzielane komuś, kto nie do końca je czuje, ale przecież trzeba czymś dopełnić etat, a specjalista do małej szkółki na 1-2 godziny raczej nie będzie dojeżdżał, bo mu się to najzwyczajniej na świecie nie kalkuluje. Tymczasem obcowanie z kulturą i tworzenie własnych "dzieł sztuki" jest niezwykle ważne w prawidłowym rozwoju dziecka. Dlatego, kochani rodzice, jeżeli szkoła nie zapewnia takiego kontaktu waszym dzieciom musicie zadbać o to sami.
Oto książka która wam z pewnością pomoże.

"Gwiaździsta noc Vincenta i inne opowieści" Michaela Birda to niezwykłe kompendium wiedzy o sztuce i jej najważniejszych twórcach. Na ponad 300 stronach autor prowadzi czytelnika poprzez 40 tysięcy lat historii ludzkiej twórczości. Od rysunków naskalnych poprzez gotyckie katedry, renesansowe i barokowe malowidła, rewolucyjne dzieła impresjonistów aż po szeroki wachlarz stylów powstałych w XX i XXI wieku poznajemy najsłynniejsze dzieła i artystów, którzy je stworzyli.
Autor swoją książkę kieruje do najmłodszego czytelnika i stara się zadziałać na jego wyobraźnię. Nie znajdziemy więc tutaj specjalistycznych określeń, czy rozbierania dzieła na czynniki pierwsze - nic z tych rzeczy. Są natomiast nastrojowe opowieści przedstawiające artystów przy pracy, ukazujące ich jako zwyczajnych ludzi - czasem wesołych, czasem smutnych, ale zawsze z pasją oddających się swojej twórczości. Opowieści są krótkie, zaledwie trzy strony tekstu oraz ilustracja - reprodukcja obrazu bądź fotografia rzeźby, instalacji czy budynku, czyli dzieła o powstaniu którego opowiada dana historia.
Świetnym dopełnieniem tekstu są również urokliwe ilustracje, które wyszły spod ręki Kate Evans. Obrazki (moim zdaniem akwarelki) przedstawiają artystów przy pracy, pejzaże, ludzi, zwierzęta i przedmioty, które stanowiły inspirację dla twórców.

Książka jest przepięknie wydana - na grubym papierze, w twardej okładce, niezwykle barwna i przyciągająca oko. Może stanowić wspaniały prezent dla każdego młodego miłośnika sztuki. Ważne jest to, że nie trzeba jej czytać po kolei - dziecko może wybrać dowolny tekst i poznawać dzieje kultury materialne w dowolny sposób. Może również próbować swoich sił tworząc obrazy mniej lub bardziej zainspirowane poznaną tematyką.
Jeśli chodzi o grupę wiekową do której skierowana jest ta pozycja, to sądzę że spokojnie można ją polecić już dziesięcio- jedenastolatkowi, chociaż nie wykluczam, że młodsze dziecko również się nią zainteresuje. Górnej granicy nie określam, bo nawet osoby dorosłe mogą tu znaleźć coś ciekawego dla siebie.

A na koniec taka historia.
Zdarzyło się to lat już wiele temu, kiedy zaczynałam moją szkolną karierę. Zostałam zaproszona przez jedną z moich koleżanek na jakąś towarzyską nasiadówkę. Jako że wszyscy obecni byli w mniejszym lub większym stopniu związani ze szkołą (bądź poprzez pracę, bądź też poprzez progeniturę) to rozmowa szybko zahaczyła o tę tematykę. I oto jedna z obecnych mam zaczęła wyrzekać na pomyloną siksę, która uczy dzieci plastyki i wymyśla niestworzone rzeczy - m.in. wymaga aby praca była robiona wyłącznie w szkole a także każe dzieciom malować muzykę (tzn. puszcza jakiś utwór klasyczny i każe malować to co się komu z danym fragmentem skojarzy). Konsternacja gospodyni wieczoru była ogromna, bowiem ona (i kilka innych osób również) doskonale zdawała sobie sprawę, że ta krytykowana siła pedagogiczna siedzi przy stole. Bo to ja byłam...
Co najważniejsze dzieciaki świetnie się na tych moich lekcjach bawiły - o wiele bardziej lubiły malować kolorowe maziaje w rytm "Tańca ognia" (Manuel de Falla) niż nieśmiertelny "Widok z okna mojego pokoju"...