Niniejszym donoszę, że żyję i nawet nie najgorzej mi się wiedzie a chwilowy zastój na blogu wyniknął z faktu, że już w poniedziałek rozpoczyna się kolejny rok szkolny;) Dzieciaki celebrowały ostatni tydzień wolności, ale nauczycielska brać już tak dobrze nie miała... Egzaminy poprawkowe, konferencje, komisje, rozkłady, plany - do wyboru do koloru. Uczciwie przyznaję, że to jest właściwie jedna rzecz, której w moim zawodzie szczerze i serdecznie nie znoszę - tworzenie, albo przynajmniej kopiowanie tony papierzysk, których i tak nikt później nie czyta...
A oprócz tego moje własne dziecię rozpoczyna naukę w szkole podstawowej i należało go na tę okoliczność obsprawić - kupić ekwipunek, odzież, obuwie i inne takie. Na szczęście nie wpadło mi do głowy, żeby być zapobiegliwym na początku wakacji, bo Piotrek przez te dwa miesiące śmignął w górę prawie 10 cm i spodnie kupione w czerwcu zyskały awangardową długość nieco ponad kostkę... Jeszcze tylko ostrzępiona koszulinka, słomiany kapelutek i wypisz wymaluj Janko Muzykant.
No ale nie o modowych wpadkach mojego dziecka miało być. Żeby nadgonić nieco zaległości to dzisiaj taka zbiorcza notatka o dwóch książkach przeczytanych w ostatnim tygodniu i jednej trochę dawniejszej lekturze.
No ale nie o modowych wpadkach mojego dziecka miało być. Żeby nadgonić nieco zaległości to dzisiaj taka zbiorcza notatka o dwóch książkach przeczytanych w ostatnim tygodniu i jednej trochę dawniejszej lekturze.
Zacznę od tej najdawniejszej, a mianowicie od przeczytanej jeszcze w lipcu w ramach DKK książki "Po zmierzchu" autorstwa Haruki Murakamiego. Wpadła mi gdzieś w oko informacja, że dosyć wysoko obstawiana jest szansa na to aby japoński prozaik otrzymał w tym roku Nagrodę Nobla, więc jakby co poprawię sobie statystyki jeśli chodzi o lekturę dzieł noblistów.
Narażę się pewnie wielbicielom pisarza, ale jak dla mnie najlepsza w tej książce jest... okładka. Jeśli chodzi o treść to najprościej mówiąc jest to opis kilku godzin, jednej tokijskiej nocy, która splotła ze sobą losy kilku osób - dwójki studentów, kierowniczki "love hotelu", pobitej chińskiej prostytutki, gangstera, pracującego w nocy informatyka, dziewczyny ukrywającej się przed jakimiś nieokreślonymi prześladowcami. O tym co się z nimi działo przed tą konkretną nocą wiemy niewiele lub zgoła nic - tyle ile sami powiedzą, nie wiemy też co się z nimi dalej będzie działo, bowiem akcja urywa się o świcie. Powieść Murakamiego to takie "tu i teraz", przypadkowy wycinek z życia tych kilkorga ludzi. Bohaterów cechuje pewien neurotyzm (mam wrażenie, że to jakby znak rozpoznawczy autora), tym bardziej, że noc to taka pora kiedy różne fobie, lęki, wątpliwości są bardziej odczuwalne niż w świetle dnia. Autor bardzo drobiazgowo analizuje szczegóły wyglądu, zachowania, reakcji opisywanych osób nie zagłębiając się w ich psychikę - to w pewien sposób podnosi wiarygodność opowiadanej historii, potęguje odczucie przypadkowości. I ta część autentycznie mi się podobała poprzez oszczędność formy i naturalizm. Piszę "ta część" ponieważ w "Po zmierzchu" mamy do czynienia z dwoma przeplatającymi się głównymi wątkami. Drugi z nich, mocno nierzeczywisty ukazuje dziewczynę, Eri, która z jakichś sobie tylko wiadomych przyczyn odgradza się od świata i zapada w rodzaj śpiączki. I tu przyznaję się, że poległam - takie to jakieś przegadane, przeintelektualizowane, przerost formy nad treścią. Chociaż może to nie wina książki tylko ja do niej zwyczajnie nie dojrzałam.
Podsumowując albo książka dla mnie za głęboka albo ja dla niej za płytka jestem. Trzeciej możliwości chyba nie ma niestety...
O francuskiej pisarce Annie Gavalda słyszałam już jakiś czas temu, ale jakoś się nie złożyło spotkać z jej książkami. Do czasu aż zakupiłam sobie w Weltbildzie jej powieść "Ostatni raz". Powiedziałabym, że to takie bardziej rozbudowane opowiadanie niż powieść - lektura na dwie, góra trzy godziny.
Rodzeństwo Simon, Lola i Garance jadą na ślub kuzyna. Kiedy jednak docierają na miejsce postanawiają uciec z rodzinnej uroczystości i odwiedzić najmłodszego brata Vincenta, który opiekuje się starym zamkiem położonym w pobliskiej miejscowości. Rodzeństwo jest ze sobą niezwykle silnie związane, a ten spontaniczna ucieczka jest tylko jednym z dowodów na potwierdzenie tej tezy. Pomimo, że już dawno rozpoczęli dorosłe życie a Simon i Lola założyli własne rodziny nie potrafią rozluźnić wzajemnych więzi, co doprowadza do konfliktowych sytuacji z żoną Simona.
Kilkanaście godzin spędzonych razem staje się pretekstem do wspomnień, żartów, niemal dziecięcej zabawy. Muszą jak najlepiej wykorzystać ten czas swobody, bo w końcu trzeba będzie wrócić do codzienności - pedantycznej żony, dzieci, problemów z byłym mężem, nie do końca satysfakcjonującej pracy, samotności...
Książka Anny Gavalda niesie za sobą dużą dawkę optymizmu i radości życia. Autorka przekonała mnie do siebie - z pewnością do niej wrócę.
Ostatnia książka o której chcę napisać parę słów to "Wszystkie moje randki" Debbie Macomber. Sięgnęłam po nią ze względu na pochlebne opinie na temat autorki pojawiające się na wielu blogach. Od razu zastrzegam, że moja opinia może nie być do końca miarodajna, bo zasadniczo za romansami nie przepadam a ta powieść ten gatunek reprezentuje.
Hallie to 30-latka, właścicielka agencji reklamowej. Jest spełniona zawodowo ale w pewnej chwili przestaje jej to wystarczać i postanawia w ciągu roku wyjść za mąż. Wspiera ją w tym zamiarze najbliższa przyjaciółka, która również dojrzała do założenia rodziny, co więcej, poczyniła już w tym kierunku pewne kroki rejestrując się w agencji matrymonialnej.
Hallie początkowo umawia się na randki z mężczyznami rekomendowanymi przez swoich znajomych, jednak w końcu i ona decyduje się na pomoc profesjonalistów.
A tymczasem do sąsiedniego domu wprowadza się atrakcyjny rozwodnik z dwójką dzieci, które natychmiast zaprzyjaźniają się z Hallie. Tymczasem Steve stara się odzyskać byłą żonę ale w międzyczasie zaprzyjaźnia się z sąsiadką, z rozbawieniem obserwuje jej kolejne próby znalezienia męża i kilkakrotnie ratuje ją z tarapatów w które ją wpędzają owe zabiegi...
Książka ma kilka zabawnych momentów, ale generalnie taka sobie. Jakoś nie przypadł mi do gustu styl autorki, taki trochę "drewniany", nie polubiłam jej bohaterów a i historia dosyć banalna i przewidywalna. Nie mówię jednak nie - może jeszcze kiedyś sięgnę po coś pióra Debbie Macomber, chociażby, żeby sprawdzić czy "Wszystkie moje randki" nie były tylko jednorazową wpadką tej autorki.
Narażę się pewnie wielbicielom pisarza, ale jak dla mnie najlepsza w tej książce jest... okładka. Jeśli chodzi o treść to najprościej mówiąc jest to opis kilku godzin, jednej tokijskiej nocy, która splotła ze sobą losy kilku osób - dwójki studentów, kierowniczki "love hotelu", pobitej chińskiej prostytutki, gangstera, pracującego w nocy informatyka, dziewczyny ukrywającej się przed jakimiś nieokreślonymi prześladowcami. O tym co się z nimi działo przed tą konkretną nocą wiemy niewiele lub zgoła nic - tyle ile sami powiedzą, nie wiemy też co się z nimi dalej będzie działo, bowiem akcja urywa się o świcie. Powieść Murakamiego to takie "tu i teraz", przypadkowy wycinek z życia tych kilkorga ludzi. Bohaterów cechuje pewien neurotyzm (mam wrażenie, że to jakby znak rozpoznawczy autora), tym bardziej, że noc to taka pora kiedy różne fobie, lęki, wątpliwości są bardziej odczuwalne niż w świetle dnia. Autor bardzo drobiazgowo analizuje szczegóły wyglądu, zachowania, reakcji opisywanych osób nie zagłębiając się w ich psychikę - to w pewien sposób podnosi wiarygodność opowiadanej historii, potęguje odczucie przypadkowości. I ta część autentycznie mi się podobała poprzez oszczędność formy i naturalizm. Piszę "ta część" ponieważ w "Po zmierzchu" mamy do czynienia z dwoma przeplatającymi się głównymi wątkami. Drugi z nich, mocno nierzeczywisty ukazuje dziewczynę, Eri, która z jakichś sobie tylko wiadomych przyczyn odgradza się od świata i zapada w rodzaj śpiączki. I tu przyznaję się, że poległam - takie to jakieś przegadane, przeintelektualizowane, przerost formy nad treścią. Chociaż może to nie wina książki tylko ja do niej zwyczajnie nie dojrzałam.
Podsumowując albo książka dla mnie za głęboka albo ja dla niej za płytka jestem. Trzeciej możliwości chyba nie ma niestety...
O francuskiej pisarce Annie Gavalda słyszałam już jakiś czas temu, ale jakoś się nie złożyło spotkać z jej książkami. Do czasu aż zakupiłam sobie w Weltbildzie jej powieść "Ostatni raz". Powiedziałabym, że to takie bardziej rozbudowane opowiadanie niż powieść - lektura na dwie, góra trzy godziny.
Rodzeństwo Simon, Lola i Garance jadą na ślub kuzyna. Kiedy jednak docierają na miejsce postanawiają uciec z rodzinnej uroczystości i odwiedzić najmłodszego brata Vincenta, który opiekuje się starym zamkiem położonym w pobliskiej miejscowości. Rodzeństwo jest ze sobą niezwykle silnie związane, a ten spontaniczna ucieczka jest tylko jednym z dowodów na potwierdzenie tej tezy. Pomimo, że już dawno rozpoczęli dorosłe życie a Simon i Lola założyli własne rodziny nie potrafią rozluźnić wzajemnych więzi, co doprowadza do konfliktowych sytuacji z żoną Simona.
Kilkanaście godzin spędzonych razem staje się pretekstem do wspomnień, żartów, niemal dziecięcej zabawy. Muszą jak najlepiej wykorzystać ten czas swobody, bo w końcu trzeba będzie wrócić do codzienności - pedantycznej żony, dzieci, problemów z byłym mężem, nie do końca satysfakcjonującej pracy, samotności...
Książka Anny Gavalda niesie za sobą dużą dawkę optymizmu i radości życia. Autorka przekonała mnie do siebie - z pewnością do niej wrócę.
Ostatnia książka o której chcę napisać parę słów to "Wszystkie moje randki" Debbie Macomber. Sięgnęłam po nią ze względu na pochlebne opinie na temat autorki pojawiające się na wielu blogach. Od razu zastrzegam, że moja opinia może nie być do końca miarodajna, bo zasadniczo za romansami nie przepadam a ta powieść ten gatunek reprezentuje.
Hallie to 30-latka, właścicielka agencji reklamowej. Jest spełniona zawodowo ale w pewnej chwili przestaje jej to wystarczać i postanawia w ciągu roku wyjść za mąż. Wspiera ją w tym zamiarze najbliższa przyjaciółka, która również dojrzała do założenia rodziny, co więcej, poczyniła już w tym kierunku pewne kroki rejestrując się w agencji matrymonialnej.
Hallie początkowo umawia się na randki z mężczyznami rekomendowanymi przez swoich znajomych, jednak w końcu i ona decyduje się na pomoc profesjonalistów.
A tymczasem do sąsiedniego domu wprowadza się atrakcyjny rozwodnik z dwójką dzieci, które natychmiast zaprzyjaźniają się z Hallie. Tymczasem Steve stara się odzyskać byłą żonę ale w międzyczasie zaprzyjaźnia się z sąsiadką, z rozbawieniem obserwuje jej kolejne próby znalezienia męża i kilkakrotnie ratuje ją z tarapatów w które ją wpędzają owe zabiegi...
Książka ma kilka zabawnych momentów, ale generalnie taka sobie. Jakoś nie przypadł mi do gustu styl autorki, taki trochę "drewniany", nie polubiłam jej bohaterów a i historia dosyć banalna i przewidywalna. Nie mówię jednak nie - może jeszcze kiedyś sięgnę po coś pióra Debbie Macomber, chociażby, żeby sprawdzić czy "Wszystkie moje randki" nie były tylko jednorazową wpadką tej autorki.