niedziela, 30 września 2012

Wóda, prochy i bieda czyli witajcie w Rosji

Jacek Hugo-Bader - dziennikarz, publicysta "Gazety Wyborczej", z wykształcenia nauczyciel, z zamiłowania podróżnik, co to z niejednego pieca chleb jadał, wpadł na pomysł aby przejechać samochodem w poprzek Rosji. Podróż rozpoczyna w Moskwie, gdzie kupuje gazika UAZ-469 i rusza w syberyjską zimę z zamiarem dojechania do Władywostoku. A kiedy już wraca do Polski to swoje wspomnienia i wrażenia z podróży opisuje w książce "Biała gorączka".

Czym jest tytułowa "biała gorączka"? Otóż jest to stan upojenia alkoholowego, w którym traci się jakąkolwiek kontrolę nad swoim umysłem, wyzwala ona w człowieku ekstremalne możliwości ale równocześnie działa destrukcyjnie i najczęściej prowadzi do śmierci, bardzo często samobójczej. 

W swojej podróży spotyka się autor z wieloma ludźmi, niektórych podwozi swoim łazikiem, u innych gości w domach, rozmawia z bezdomnymi, prostytutkami, alkoholikami czy narkomanami. Nie traktuje ich z góry, nie próbuje również otaczać ich opieką czy przekonywać o tym, że powinni zmienić swoje postępowanie. Wysłuchuje, czasem dopytuje o mniej zrozumiałe kwestie, robi zdjęcie i już trzeba się żegnać, bo każdy podąża w swoją stronę...
Ewentualną ocenę swoich bohaterów pozostawia w gestii czytelnika, chociaż co tu oceniać - ci ludzie to ofiary chorego systemu w którym przyszło im żyć, systemu, który zwalniał od myślenia, promował bierność i ślepe posłuszeństwo. A kiedy upadł to ludzie nie potrafili odnaleźć się w nowej rzeczywistości, nie mieli pomysłu co zrobić z uzyskaną wolnością - wielu wybrało więc najprostszą drogę, uciekli w świat narkotycznych i pijackich wizji, które otumaniają ciało i umysł, a przez to życie mniej boli...

Dawno nie czytałam tak beznadziejnej (w sensie nie niosącej nadziei, bo sama książka dobra jest) opowieści - moskiewscy bezdomni, wiecznie pijani kołchoźnicy, dzieci pozbawione rodzicielskiej opieki, młode dziewczyny i młodzi chłopcy zarabiający na życie prostytucją to bardzo często ludzie wykształceni, dawniej szanowani a teraz znajdujący się na samym dnie. 
Ktoś mógłby powiedzieć, że nie trzeba jechać na Syberię, żeby spotkać bezdomnego, alkoholika czy narkomana. Wystarczy wyjść na ulice większości naszych miast (na wsiach jeszcze bezdomnych raczej nie ma, a i narkomanów też właściwie nie widać) i nawet się  nie trzeba bardzo wysilać, żeby takich ludzi spotkać ale po lekturze książki Jacka Hugo-Badera stwierdzam, że polscy bezdomni w porównaniu do tych zza wschodniej granicy to wręcz pławią się w luksusie...   

Książka napisana przystępnym, wręcz potocznym językiem do najłatwiejszych lektur nie należy, głównie jeśli chodzi o sferę emocjonalną. Bo mnie osobiście przytłaczała świadomość, że właściwie nie ma dla tych ludzi żadnej perspektywy...

sobota, 29 września 2012

Dwa w jednym czyli klasyka literatury rosyjskiej

Książeczka o której dzisiaj słów parę chcę napisać stanowi realizację dwóch wyzwań - na okoliczność Trójki e-pik miałam przeczytać coś z klasyki obcej, natomiast Book-trotter na tn miesiąc zalecał jakąś pozycję z literatury rosyjskiej. A obydwa te wyzwania spełnia... no "Anny Kareniny" ani "Wojny i pokoju" nie dałam rady przeczytać, ale niewielki zbiorek pt. "Śmierć urzędnika i inne opowiadania" autorstwa Antoniego Czechowa w obydwie kategorie się wpasowuje.

Antoni Czechow to jeden z najważniejszych pisarzy rosyjskich i aż wstyd się przyznać, że do ostatnich dni znany mi jedynie z nazwiska i skrótowej biografii. Z wykształcenia lekarz, z zamiłowania pisarz i dramaturg, żył zaledwie 44 lata ale zostawił po sobie całkiem sporą spuściznę - kilka dramatów ("Wiśniowy sad", "Wujaszek Wania", "Trzy siostry" - żeby wymienić te najbardziej znane), jedną powieść oraz  kilkadziesiąt nowel i opowiadań. W zbiorku, który czytałam znalazło się osiem utworów - tytułowa "Śmierć urzędnika" oraz "Kameleon", "Końskie nazwisko", "Kapral Priszibejew", "Dyplomata", "Romans w kontrabasie", "Bezbronna istota" oraz "Człowiek w futerale". Wszystkie historie (oprócz ostatniego utworu) są bardzo króciutkie, 3-4 strony, ponieważ autor uważał, że "sztuka pisania jest sztuką skracania a zwięzłość jest siostrą talentu".

Kierując się tą dewizą pomija Czechow w swoich utworach wszelkie opisy czy to przyrody, czy wnętrz w których toczy się akcja, nie znajdzie tam czytelnik właściwie żadnej charakterystyki bohaterów zarówno  zewnętrznej jak i  wewnętrznej, brak też jakiegokolwiek odautorskiego komentarza - to trochę tak, jakby ktoś opowiadał jakąś anegdotkę, bez zbędnego rozbudowywania wątku, bez większego zaangażowania w opowiadaną historią, najkrótszą drogą do puenty a ewentualne komentarze zostawia w gestii słuchacza, czy w tym wypadku czytelnika.
Czechow był doskonałym obserwatorem życia i ludzi - jego opowiadania to nieco ironiczny obraz ludzkich wad i śmiesznostek, głównie tych prezentowanych przez carskich urzędników, nadmiernie drobiazgowej biurokracji, zacofania, ludzkiej głupoty i podłości. Rosja w ktorej przyszło żyć pisarzowi to kraj ogromnych kontrastów - z jednej strony rozrzutność warstw posiadających a z drugiej skrajne ubóstwo chłopstwa i nienajlepsza sytuacja drobnego mieszczaństwa. 

Nie ukrywam, że do pewnego momentu opowiadania Czechowa mnie śmieszyły. Dopiero później przyszła refleksja, że autor pokazuje, może w nieco przerysowany sposób, prawdziwe życie mieszkańców imperium rosyjskiego końca XIX wieku. I że zwykli ludzie musieli stykać się z bezdusznymi, aroganckimi, leniwymi czy przekupnymi urzędnikami, że niżsi urzędnicy byli często pogardzani i prześladowani przez swoich zwierzchników, że policja brutalnie traktowała obywateli a sprawiedliwość wyroku była zależna od pozycji społecznej osób pośrednio lub bezpośrednio zainteresowanych w sprawie. I wtedy stało się to mniej śmieszne a bardziej straszne...

środa, 26 września 2012

Płaszcz, szpada i smoki

Jedną z najważniejszych książek mojej młodości byli "Trzej muszkieterowie" Aleksandra Dumasa. Powieść czytałam kilkakrotnie, oglądałam jej przeróżne ekranizacje i kochałam się właściwie w każdym z czterech przyjaciół. Nic więc dziwnego, że kiedy w ofercie Świata Książki zobaczyłam notkę o powieści muszkieteropodobnej decyzja podjęła się sama - muszę to przeczytać!
Dzisiaj zakończyłam lekturę i... Właściwie będę chwalić ale nie do końca.

"Szpady kardynała" Pierre'a Pavela to pierwszy tom historii o elitarnej kilkuosobowej grupie żołnierzy-najemników na służbie kardynała Richelieu. Oddział został rozwiązany po oblężeniu twierdzy La Rochelle - jeden z żołnierzy okazał się zdrajcą, a jego zdrada kosztowała życie innego z towarzyszy.
Teraz, po kilku latach, kiedy Francja staje przed poważnym zagrożeniem ze strony Hiszpanii kardynał Richelieu wzywa do siebie kapitana La Fargue, dawnego dowódcę Szpad i nakazuje mu reaktywować oddział. Ewentualne protesty ze strony starego żołnierza zostają zduszone w zarodku - kardynał wie zbyt dużo o nim i jego najbliższych i może tę wiedzę wykorzystać...
La Fergue odnajduje swoich podkomendnych - Almades uczy fechtunku, Marciac utrzymuje się z gry w karty, Leprat służy w szeregach królewskich muszkieterów, Agnes de Vaudreuil nudzi się w swoim zamku, od czasu do czasu wyciągając z kłopotów Ballardieu - wszyscy odpowiadają na wezwanie chociaż zdają sobie sprawę z tego, że kardynał nie jest osobą, delikatnie mówiąc, godną zaufania.

Rozpoczyna się gra na śmierć i życie, gra w której nie ma określonych reguł i w której do końcanie wiadomo kto jest przyjacielem a kto wrogiem...

Pierre Pavel tworząc swoją książkę wykorzystał najlepsze wzorce gatunku - mamy odważnych i lojalnych zabijaków, przebiegłych szpiegów, czarny charakter w pięknym damskim wydaniu, są pojedynki i zasadzki, ucieczki i porwania, nagłe zwroty akcji, czyli wszystko to co sprawia, że czytelnik pochłania kolejne stronice z zapartym tchem i zapomina o realnym świecie. I gdyby autor trzymał się w konwencji "płaszcza i szpady" to byłaby to naprawdę dobra książka. Niestety, postanowił wzbogacić fabułę poprzez wprowadzenie elementów fantastyki. I o ile okultyzm i praktyki czarnoksięskie były w XVII-wiecznej Francji na porządku dziennym  to kiedy pojawiły się w tekście wiwerny, smokoty (domowe zwierzątka) czy draki (mieszańce ludzi i smoków) zaczęłam się zastanawiać jaki był cel wprowadzenia tych istot. Nie wpływają jakoś specjalnie  na rozwój akcji, miałam wrażenie, ze trochę na siłę były przyczepione - taki przysłowiowy kwiatek do kożucha.
I w związku z tą nieszczęsną fantastyką nie potrafię jakoś jednoznacznie ocenić tej książki. Chociaż z drugiej strony plusy przeważają...

Tak więc jeśli ktoś lubi książki z gatunku "płaszcza i szpady" a nie przeszkadzają mu fantastyczne doklejki to "Szpady kardynała" powinny mu przypaść do gustu.
A ja z niecierpliwością czekam na tom drugi, bo pierwszy pozostawił jeszcze wiele pytań bez odpowiedzi...

niedziela, 23 września 2012

Ocalić od zapomnienia...


Współczesna proza polska, tak jak chyba każda inna, dzieli się właściwie na dwa nurty - popularną, okupującą różnorakie listy bestsellerów,  lubianą przez rzesze czytelników natomiast ostro krytykowaną przez dyplomowanych znawców literatury oraz tzw. "wysoką" - nagradzaną, chwaloną przez zawodową krytykę i pokrywającą się kurzem na księgarnianych i bibliotecznych półkach, omijaną szerokim łukiem przez zwykłego czytelnika. 
Jako, że zaliczam się do tych ostatnich (znaczy się zwykłych czytelników) to ze skruchą stwierdzam, że bardzo rzadko po tych hołubionych przez krytykę współczesnych autorów sięgam, bo po sprawdzeniu okazuje się, że to nie moja bajka jest - żeby nie było, że się uprzedzam bez czytania. 

Ale tym razem trafiła do mnie książka przecudnej urody - jej autorem jest gdańszczanin z pochodzenia a warszawiak z racji miejsca zamieszkania Jacek Dehnel - poeta, tłumacz, malarz i prozaik. 
"Lala" to jego druga z kolei książka, która światło dzienne ujrzała w roku 2006 a sam autor został w kolejnym roku laureatem "Paszportu Polityki" w kategorii literatura.
Tytułowa Lala to Helena Bieniecka, babcia pisarza ze strony matki, natomiast książka to zapis jej wspomnień i opowieści o innych członkach rodziny. Lala dorastała w okresie XX-lecia międzywojennego, przeżyła wojnę i okupację, po wojnie przez pewien czas, razem z pierwszym mężem, przebywała na placówce dyplomatycznej w Belgii, później pracowała w radio i zajmowała się kulturą ludową - jednym słowem prowadziła niezwykle ciekawe i barwne życie.

Przy herbacie i ciasteczkach Lala snuje opowieść o swoich dziadkach Broklach, którzy z Kijowa przenieśli się do podkieleckiego Lisowa, o zagmatwanych dziejach własnych rodziców, o ciotce Ewie z zacięciem rewolucjonistki, o mężu ciotki Saszy, znanym skrzypku, o wuju Michale, schizofreniku, który miewał napady szału, o przyrodniej siostrze Romusi, która zmarła młodo na gruźlicę, o stryju Kazimierzu, który zginął we wrześniu 1939 roku ratując przed zniszczeniem dzieła sztuki w zamku królewskim w warszawie, gdzie był kustoszem, o swoich dwóch mężach - Julianie Rogozińskim (znany tłumacz i krytyk literacki) i Zygmuncie Karpińskim, o sąsiadach, znajomych, służbie i lisowskich chłopach. Opowieść ciągle meandruje, dygresja goni dygresję, z biegiem czasu starsza pani zaczyna się zapominać i wnuk musi dopowiadać puentę do niektórych anegdotek - zna przecież te historie jeszcze z dzieciństwa, spędzanego w domu babci w Oliwie.

Książka ta ma jednak jeszcze drugie dno - to cudownie ciepła opowieść o miłości, zrozumieniu, szacunku i trosce jakimi autor darzy swoją babcię, która z racji wieku i stanu zdrowia wymaga coraz więcej opieki i cierpliwości. I z tych fragmentów tekstu bije ogromne, niekłamane uczucie. Bo starość to taki swoisty egzamin dla rodzinnej miłości - gdy kochana i podziwiana przez całe lata osoba zaczyna tracić pamięć, nie radzi sobie z własną fizjologią, bywa, że przestaje nas rozpoznawać trzeba ogromnego hartu ducha i prawdziwego uczucia aby w dalszym ciągu widzieć w niej człowieka a nie tylko przykry i uciążliwy obowiązek. I moim zdaniem Jacek Dehnel zdał ten egzamin z najwyższą oceną.


środa, 19 września 2012

Kawa, lunch, plotki i... morderstwo

Kiedy Evelyn Couch, pięćdziesięcioletnia, nieco zaniedbana i zakompleksiona gospodyni domowa spotyka o 30 lat starszą Ninny  Threadgoode nawet się nie domyśla, że ta przypadkowa znajomość zmieni jej życie. Do spotkania dochodzi w domu spokojnej starości, którgo Ninny jest pensjonariuszką, natomiast Evelyn odwiedza tam swoją teściową.

Ninny opowiada swojej nowej znajomej o dzieciństwie i młodości spędzonych w Whistle Stop koło Birmingham w stanie Alabama. Sercem miasteczka była Whistle Stop Cafe, kawiarnia prowadzona przez Idgie Threadgoode oraz jej przyjaciółkę Ruth Jamison - można tu było tanio zjeść śniadanie lub lunch, napić się kawy, poplotkować czy zwyczajnie posiedzieć i odpocząć. Kawiarnia rozpoczęła działalność w okresie wielkiego kryzysu, kiedy całe rzesze bezrobotnych, często bezdomnych włóczęgów przmierzało kraj wzdłuż i wszerz w poszukiwaniu jakiegokolwiek zarobku. Whistle Stop było stacją przetokową i dla wielu z tych wędrowców oznaczała konieczność przesiadki - wszyscy mogli liczyć na darmowy posiłek i chwilę wytchnienia u Idgie i Ruth. Również okoliczni Murzyni bardzo sobie cenili kawiarnianą kuchnię - oczywiście z powodu segregacji rasowej nie mogli wchodzić do głównej sali, ale żaden nie został odprawiony z pustymi rękami od kuchennych drzwi, nawet wtedy kiedy Ku Klux Klan zagroził Idgie dewastacją lokalu.

Swój niepowtarzalny klimat zawdzięczała Whistle Stop Cafe właścicielkom - dystyngowana, zrównoważona i powściągliwa Ruth oraz będąca jej całkowitym zaprzeczeniem zwariowana i żywiołowa Idgie przyciągały jak magnes wszystkich mieszkańców miasteczka jaki przybyszów z dalekiego świata. Z kuchni pachniały smakołyki przyrządzane przez Sipsey, starą kucharkę rodziny Threadgoode a przy kawiarnianych stolikach toczyły się rozmowy o polowaniu i połowie zębaczy, o tajemniczym kolejowym Billu okradającym pociągi z żywnością, o miejscowych romansach i rodzinnych kłótniach - najkrócej mówiąc o życiu...

Jednak Whistle Stop to nie bajkowa kraina mlekiem i miodem płynąca - tak jak wszędzie zdarzają się tu  nieuleczalne choroby, tragiczne wypadki a i morderstwo się trafiło. Idgie też nie jest aniołem z białymi skrzydłami - zdarza jej się tęgo popić, całą noc spędzić na pokerze, nazmyślać czy zrobić złośliwy kawał pastorowi ale równocześnie jest w stanie wiele zaryzykować aby wyrwać przyjaciółkę z rąk katującego ją męża czy spełnić marzenie chorego murzyńskiego dziecka.

Akcja książki toczy się dwutorowo - w latach międzywojennych oraz współcześnie (żeby być dokładnym, to w latach 80-tych ubiegłego wieku, bo wtedy Fannie Flagg pisała swoją książkę). W narrację włączone są fragmenty artykułów z lokalnego biuletynu oraz prasy wychodzącej w sąsiednim Birmingham a jako dodatek znajdzie czytelnik przepisy na najpopularniejsze dania podawane w Whistle Stop Cafe.

 Książka pomimo przeskoków w czasie, nieco fragmentarycznej narracji, braku chronologii wciąga od pierwszych kartek, trochę bawi, jeszcze więcej wzrusza, emanuje ciepłem i rodzinną miłością. W jednej z czytanych przeze mnie recenzji autor porównał "Smażone zielone pomidory" do "Opium w rosole"  - oczywiście nie ze względu na tematykę ale na ten rodzinny klimat. I tak myślę, że coś w tym jest...

Z żalem odkładałam przeczytaną książkę i opuszczałam Whistle Stop Cafe - to jedna z najlepszych historii jakie zdarzyło mi się przeczytać w ostatnich latach.

Z tego miejsca serdecznie dziękuję biblionetkowiczom, których pochwalne pienia na temat tej książki zmobilizowały mnie do sięgnięcia po nią (szczególny ukłon w kierunku misiaka) oraz Tynulec, dzięki której książka trafiła w moje ręce:)  


sobota, 15 września 2012

Przędą Mojry życia nić...

Wiosną 1915 roku transatlantyk "Lusitania" po raz kolejny płynął ze Stanów Zjednoczonych do Wielkiej Brytanii - niestety nie dotarł do portu przeznaczenia. 7 maja 1915 roku około godziny 15-tej statek został trafiony torpedą wystrzeloną z niemieckiej łodzi podwodnej i zatonął wraz z większością pasażerów u wybrzeży Irlandii. Wśród ofiar był Henry Wyley, właściciel jednej z największych nowojorskich galerii sztuki - płynął do Europy w poszukiwaniu niewielkiej lecz niezwykle cennej statuetki przedstawiającej jedną z trzech mitycznych Mojr, bogiń przeznaczenia. Henry posiadał już jeden z posążków i jego marzeniem było skompletować wszystkie trzy - niestety śmierć pokrzyżowała jego plany...
"Lusitanią" płynął również Felix Greenfield, drobny złodziejaszek, który na kilka minut przed katastrofą włamał sie do kajuty Wyleya i ukradł wykonaną ze srebra figurkę. Felix miał więcej szczęścia niż Henry, przeżył katastrofę, porzucił złodziejski fach, osiadł w Irlandii, ożenił się z miejscową dziewczyną a swoim potomkom pozostawił w spadku historię swojego życia oraz posążek greckiej boginii.

Wiele lat później, w 2002 roku figurka zostaje skradziona po raz kolejny przez Anitę Gaye, kolekcjonerkę i właścicielkę galerii. Prawnukowie Feliksa Greenfielda nie zamierzają dać za wygraną i planują jak odzyskać cenny artefakt a także rozpoczynają poszukiwania pozostałych posążków. Tropy prowadzą do Helsinek, Pragi, Nowego Jorku i Irlandii, młodzi Sullivanowie poczatkowo nie do końca zdają sobie sprawę z tego jak niebezpieczną kobietą jest Anita a kiedy udaje im się dotrzeć do potomków osób, które na początku XX wieku były właścicielami trzech statuetek rozpoczyna sie wyścig z czasem - kto pierwszy dotrze do poszukiwanych dzieł sztuki?

Malachi, Gedeon i Rebeka Sullivanowie przy okazji pogoni za boginiami losu ocierają się o śmierć, podejmują decyzje które zaważą nie tylko na ich życiu a wreszcie spotykają swoje własne przeznaczenie...

Nora Roberts to niekwestionowana współczesna królowa romansu sensacyjnego. "Trzy boginie" są świetnym przykładem tego gatunku - mamy "czarny charakter" w postaci Anity Gaye, kobiety, która nie cofnie się przed niczym aby tylko spełnić swoje cele. Sullivanowie i ich przyjaciele to z kolei bohaterowie pozytywni chociaż nie kryształowi, mają swoje wady, zdarza im się minąć z prawdą czy popełnić czyn naganny, ale w ostatecznym rozrachunku stoją po stronie dobra i sprawiedliwości. Jak to w romansach przeważnie bywa bohaterowie są młodzi, piękni, inteligentni a ich droga do szczęścia najeżona jest rozmaitymi przeszkodami, które udaje się pokonać i wreszcie zatonąć w silnych męskich ramionach (to Rebeka) lub przytulić do serca tę Jedyną (co z radością czynią Malachi i Gedeon).
Książkę czyta się niemal jednym tchem, Nora Roberts stworzyła po raz kolejny ciekawych bohaterów i wciągającą fabułę. Na plus autorce trzeba też zaliczyć oszczędność jeśli chodzi o sceny erotyczne - są oczywiście, ale stanowią dopełnienie a nie zasadniczą część książki. 

Całkiem nieźle znam twórczość Nory Roberts (jeśli chodzi o romanse to czytuję właściwie tylko dwie autorki - Mary Balogh i panią Roberts właśnie) i jak dotąd najwyżej oceniam "Niebo Montany". I jeżeli któraś z innych powieści miałaby szansę konkurować z "Niebem" to byłyby to właśnie "Trzy boginie"...

czwartek, 13 września 2012

Jak doktor Karolina ratowała świat równoległy

Sardegna w swoim wyzwaniu "Trójka e-pik" zaproponowała na ten miesiąc przeczytanie jakiejś książki z nurtu polskiej fantastyki. Nie powiem, bo zabiła mi trochę ćwieka - mam tam coś w domowych zapasach, ale aktualnie na pożyczkach sie znajduje a w mojej bibliotece też dosyć skromnie sie to prezentuje... I wtedy mnie olśniło - przecież na półce od paru miesięcy czeka na przeczytanie "Gra o Ferrin" Katarzyny Michalak.

Jako, że fantastyka coraz bardziej mi się podoba (ale tylko fantasy, do sf nawet Fenrir mnie nie przekona) a Katarzyna Michalak to jedna z moich ulubionych polskich autorek nastawiłam się na świetną zabawę, poczucie humoru ale i trochę wzruszeń. I niby wszystko to dostałam, ale nie do końca ta książka mnie przekonała.

Ale od początku.
Karolina, młoda pani anestezjolog, pracuje w pogotowiu ratunkowym. Jest lekarzem z powołania, bardzo przeżywa każdy przypadek do którego jest wzywana ale z drugiej strony praca nie przynosi jej zbyt wiele satysfakcji. Karolina wychowała się w domu dziecka, nie ma właściwie żadnych bliskich osób poza ciotką Marylą i Łukaszem. Pewnego dnia ekipa pogotowia wezwana zostaje do młodej samobójczyni - dziewczyna wygląda jak lustrzane odbicie  pani doktor. Niestety Karolinie nie udaje się uratować życia Kamili i ten fakt stanowi kroplę, która przelewa czarę goryczy.
Po powrocie do domu rozpoczyna magiczny rytuał, który dosyć nieoczekiwanie przenosi ją do świata równoległego - świata elfów, czarodziejek i smoków, świata targanego okrutnymi wojnami, świata, w którym ma do spełnienia trudną i niebezpieczną misję. Karolina staje się Leddi Anaelą dell'Idarei, Leczącą oraz Tą, która ma zapewnić pokój Ferrinowi.

Książkę przeczytałam szybko, jak zresztą wszystkie inne, które wyszły spod pióra (z klawiatury) "Tej Michalak". Główna bohaterka momentami przypomina moją ulubioną Patrycję z "Poczekajki", ma w sobie też trochę takiego "pozytywnego szaleństwa" jak Ewa, bohaterka "Roku w Poziomce" - czyli generalnie sympatyczna, wrażliwa i raczej rozsądna osóbka. Tymczasem kilkakrotnie wykazuje się uporem i brakiem rozwagi (żeby nie powiedzieć bezmyślnością), która kosztuje życie jej przyjaciół. Miałam wrażenie, jakbym czytała o dwóch całkowicie różnych osobach - wrażliwa na ludzką krzywdę, gotowa do największych poświęceń dziewczyna zmieniała się chwilami w upartą, rozkapryszoną i bezmyślną niunię - nie lubię jej...

Wydaje mi się, że tworząc tę książkę miała autorka masę ciekawych pomysłów i wszystkie od razu chciała nam czytelnikom sprzedać - i faktycznie świat przedstawiony, magiczne zwierzęta, portale, różne rodzaje czarodziejek, krwiożerczy mech, sceny walki, obyczaje elfów, tajemnicze Cienie - to wszystko jest bardzo ciekawe i fajnie pomyślane, tylko trochę za dużo tego dobrego i robi się delikatny chaos. A jeszcze w pewnej chwili dochodzą urywki innej rzeczywistości, sceny ze szpitala psychiatrycznego - tak, że już się zupełnie zamotałam - jestem w stanie machnąć ręką na pewne niekonsekwencje w tekście - chociażby skąd Karolina wie, że młoda samobójczyni to jej bliźniaczka a nie sobowtór, że są sprzeczne informacje na temat ciotki Maryli, że się pewne rzeczy czasowo nie zgadzają, ale skąd się wzięła i kim u diabła jest "pani Kasieńka" w szpitalu i w jaki sposób Sellinaris przedostał się do naszego świata? No chyba, że odpowiedzi na te pytania znajdą się w kolejnych tomach "Kronik Ferrinu" więc grzecznie na nie poczekam.

Książka nie jest zła, jest zwyczajnie nierówna - fragment w którym przedstawione są przyczyny i początki konfliktu pomiędzy Sellinarisem a Eleuzisem i Reikanem jest po prostu świetny. 
Moim zdaniem Katarzyna Michalak, autorka powieści obyczajowych zachwycających rzesze czytelniczek w całym kraju, całkiem nieźle radzi sobie również w fantastyce. Mam nadzieję, że kolejne części Ferrinu ujrzą światło dzienne a ja nie będę sie miała do czego przyczepić przy ich lekturze - czego sobie i szanownej Autorce życzę.

poniedziałek, 10 września 2012

Tę książkę czytali już chyba wszyscy...

Na początek jeszcze raz serdecznie gratuluję Zacofanemu w Lekturze, który został tegorocznym laureatem Ebuki - nagrody dla najlepszego bloga o tematyce książkowej. Byłeś moim faworytem - mam na to świadków w osobach moich koleżanek z pracy (część osób wie, że prowadzę bloga i nawet czasami go podczytuje) oraz samego dyrektora mojego gimnazjum (przy okazji się dowiedział o moich pozaszkolnych działaniach).
Nagrodę Rednacza portalu Duże Ka zdobył blog Czytajki - dziecięcych książek czar  natomiast w dalszym ciągu trwa głosowanie czytelników - laureata tej nagrody poznamy w październiku w Krakowie. 

*******************************************

Przeczytałam. Co tam przeczytałam - połknęłam w ciągu dwóch dni pierwszy tom "Pieśni Lodu i Ognia" czyli "Grę o tron" G. R.R. Martina. Śliczna jest;)

O czym jest książka pewnie większość doskonale wie. Ale jakby się przypadkiem trafił ktoś niezorientowany to  pokrótce wygląda to tak: kilkanaście lat temu buntownicy obalili króla Aerysa Targanyena, wymordowali niemal całą jego rodzinę a  na żelaznym tronie połączonych siedmiu królestw zasiadł przywódca rebeliantów Robert Baratheon mając przy boku piękną Cersei Lannister, córkę innego z wodzów powstania.
Mijają lata - Robert staje się coraz bardziej ociężały, Lannisterowie starają się zdobyć jak najwięcej władzy i wpływów, a zarządzający północną częścią imperium Ned Stark oczekuje przybycia króla, swojego dawnego przyjaciela. W czasie wizyty władca powołuje Starka na stanowisko Namiestnika, a Ned pomimo niechęci żony i własnych wątpliwości zgadza się na królewską propozycję i wyrusza na południe. Bardzo szybko orientuje się, że wplątał się w sieć intryg, wokół siebie nie ma nikogo komu mógłby zaufać, finanse państwa są w opłakanym stanie a jakby tego wszystkiego było mało coraz bardziej utwierdza się w przekonaniu, że jego poprzednik na urzędzie został zgładzony, najprawdopodobniej z polecenia królowej...

Czytając książkę miałam cały czas wrażenie, że pomimo iż dorośli snują intrygi, dowodzą wojskami, podejmują najważniejsze decyzje to głównymi bohaterami "Gry o tron" są dzieci - młodzi Starkowie, książę Jeffrey Baratheon czy wreszcie Daenerys Targaryen, cudem ocalała córka Aerysa. Wplątani w knowania dorosłych, stają się pionkami w grze, której stawką jest władza nad krajem, bywają gwarancją lojalności swoich rodziców, niejednokrotnie podejmują decyzje od których zależy ich życie, muszą sobie radzić w nieznanym i wrogim otoczeniu - muszą niemal z dnia na dzień wydorośleć. Przyznam się, że szczególnie kibicowałam małej Aryi Stark  i od razu jak tylko skończyłam "Grę o tron" chwyciłam do ręki "Starcie królów", żeby się dowiedzieć co dalej będzie z tą upartą i zadziorną dziesięciolatką.

Powieść Martina, pomimo ogromnego rozmiaru i masy bohaterów jest niezwykle dopracowana - autor ma wizję swojego świata, wiele postaci jest niejednoznacznych, nie można od razu określić po której stronie tak naprawdę stoją - powoduje to, że książkę czyta się z autentyczną ciekawością.
Pomimo, że jest to jedno z najważniejszych dzieł z dziedziny fantastyki niemal nie mamy w nim do czynienia z magią czy jakimiś nadnaturalnymi istotami. Bohaterowie muszą sobie radzić sami, nie ma potężnych czarodziejów zmieniających jednym kiwnięciem palca bieg wydarzeń, nie ma elfów, krasnoludów czy orków pomagających walczącym frakcjom. Świat Martina bardziej niż inne tego typu dzieła przypomina średniowieczną Europę - no może z wyjątkiem architektury...

Zakończenie książki nie jest jednoznaczne z rozwiązaniem choćby części wątków. Właściwie wszystko pozostaje w stanie zawieszenia, więc jak najszybciej trzeba się rozglądać za drugim tomem. Ja na szczęście nie musiałam go daleko szukać...

piątek, 7 września 2012

O czytaniu Wieszcza słów kilka...

Na jutro w kilkunastu polskich miastach zaplanowane jest głośne czytanie  naszego eposu narodowego, mianowicie "Pana Tadeusza" Adama Mickiewicza. Akcja odbywa się według pomysłodawców w dwusetną rocznicę wydarzeń opisywanych w poemacie - tu na samym początku mamy nieścisłość - 10 ksiąg opowiada o wydarzeniach lata 1811 roku natomiast dopiero dwie ostatnie toczą się wiosną 1812 roku, czyli ten wrzesień 2012 to żadna rocznica jest... 
Ale nie czepiajmy się szczegółów, bo pomysł zacny jest - zobaczymy jak będzie z jego wykonaniem:)

Jako, że jutro sobota, czyli dzień wolny od zajęć lekcyjnych w moim gimnazjum takowe czytanie miało miejsce dzisiaj, za co chwała moim koleżankom polonistkom, które przekonały resztę nauczycieli do zbiorowej lektury. Czytanie odbywało się w klasach, bo spęd ogólnoszkolny prędko by się wymknął spod kontroli a nad klasą jest człowiek w stanie zapanować;) I tak przez 5 lekcji szkoła rozbrzmiewała trzynastozgłoskowcem w mniej lub bardziej profesjonalnym wykonaniu, część młodzieży słuchała, część robiła samolociki, niektórzy udawali, że ich nie ma, żeby tylko nie dostąpić zaszczytu bycia lektorem a inni przysypiali w kąciku w błogim zadowoleniu, że oto bezstresowo mija matematyka, fizyka, angielski (wybrać właściwe)  i nie dość, że nie pytają to jeszcze nic nie będzie zadane:)
Cóż nie jestem naiwna i nie wierzę, że nagle połowa moich uczniów zapłonie ogniem nieprzemijającej miłości w stosunku do wieszcza Adama i jego najsłynniejszego dzieła, ale jeśli chociaż kilkoro pokusi się o przeczytanie poematu w całości to już będzie ogromny sukces...

Przy okazji tak sobie pomyślałam o sensowności tego typu działań - czy to rzeczywiście wpłynie na kogoś, zachęci w jakiś sposób, skłoni do przemyśleń czy tylko będzie kolejną rozdmuchaną akcją. Pamiętam, na ubiegłorocznych krakowskich Targach Książki miała być zrealizowany podobny projekt z czytaniem Miłosza bodajże. I co? Ano nic... Ja w każdym razie zupełnie nie wyłapałam tej chwili z prozaicznego powodu - zerowe nagłośnienie... W sensie technicznym, bo medialnie to i owszem nagłośnione było. I nawet później z niejakim zdziwieniem czytałam sprawozdania jak to się akcja wspaniale udała...

Jako że bardzo lubię "Pana Tadeusza" i dosyć często do niego wracam mam nadzieję, że plany uda się zrealizować. Czego organizatorom serdecznie życzę:)


środa, 5 września 2012

Na targi, na targi...


Już pojutrze, w piątek 7 września rozpoczną się w Katowicach kolejne Targi Książki. Informacji o nich już się sporo pojawiło, ja tylko chciałam tak króciutko przypomnieć o tym co organizatorzy przygotowali z myślą o blogerach.

W sobotę między godz. 11.30 a 12.00 poznamy tegorocznego laureata Ebuki - jakby nie było jestem osobiście zainteresowana...

Zaraz potem o godz. 12.00 planowane jest wręczenie Złotych Zakładek czyli nagród blogerów dla najlepszych książek ubiegłego roku - to też mnie interesuje, bo nominowałam i głosowałam w plebiscycie.

Wreszcie o 12.45 rozpocznie się spotkanie blogerów książkowych - będzie można się bliżej poznać,  dopasować nieznaną twarz do doskonale znanego bloga, wymienić się doświadczeniami, pochwalić to co dobrego jest w naszej blogosferze, delikatnie zganić to co jest niedobrego i miło spędzić czas w towarzystwie ludzi kochających książki. 

Hmmm... Wszystko to fajne, ciekawe, interesujące, tylko... nie dam rady jechać do Katowic...

Ale tym którzy tam będą życzę udanej imprezy, wymarzonych zdobyczy książkowych, sympatycznych rozmów w blogerskim gronie i już wyglądam Waszych sprawozdań:)

wtorek, 4 września 2012

Jak z małej Agathy Miller wyrosła wielka Agatha Christie

Na początku chciałam bardzo serdecznie podziękować 
wszystkim razem i każdemu z osobna za miłe słowa, 
które pojawiły się pod wczorajszym postem:)
Kochani jesteście:)


Czytając biografię jakiegoś twórcy szukam w niej czegoś co stało się inspiracją do tworzenia przez nich takich a nie innych dzieł. Tak było również w czasie lektury "Autobiografii" znakomitej brytyjskiej pisarki, niekwestionowanej Królowej Kryminału czyli Agathy Christie. Ciekawa byłam co ją skłoniło do pisania o różnej maści morderstwach - nawet dzisiaj większość autorów tego typu literatury to mężczyźni, a co dopiero w latach międzywojennych, kiedy pisarka debiutowała. 

Mała Agatha Miller była najmłodszym dzieckiem w rodzinie, miała brata i siostrę sporo od siebie starszych, mieszkała w dużym domu z ogrodem w Torquay, w hrabstwie Devon. Szczęśliwe dzieciństwo przerwała przedwczesna śmierć ojca, jednak matka zadbała o staranne wychowanie i wykształcenie córki, oczywiście zgodnie z wiktoriańskimi standardami. W czasie I wojny światowej pracowała przez pewien czas jako technik farmacji, zetknęła się wtedy z rozmaitymi truciznami - zdobytą wtedy wiedzę wykorzystała w swojej późniejszej pracy literackiej. W czasie wojny wyszła też po raz pierwszy za mąż za lotnika, Archibalda Christiego - małżeństwo przetrwało 14 lat i zakończyło sie rozwodem w 1928 roku. Dwa lata później pisarka zawarła drugie małżeństwo z archeologiem Maxem Mallowanem - ten związek okazał się bardziej udany i trwał do śmierci pisarki w 1976 roku.

Jeśli wierzyć wspomnieniom lady Agathy to jej kariera rozpoczęła sie przez przypadek - założyła się z siostrą, że napisze i opublikuje powieść kryminalną. Tekst powstał dosyć szybko, trochę dłużej trwało znalezienie wydawcy, ale w końcu książka "Tajemnicza historia w Styles" ujrzała światło dzienne, okazała sie sukcesem, a jej bohater, belgijski detektyw Hercules Poirot przebojem zdobył sobie miejsce wśród najbardziej rozpoznawalnych bohaterów literackich. 

Z autobiografiami najczęściej jest tak, że autor pisze o tym co według niego jest najważniejsze, niektóre fakty tylko sygnalizuje, a o części spraw nawet nie wspomina. Agatha Christie nie jest tu wyjątkiem - bardzo dużo pisze o swoim dzieciństwie, szczegółowo omawia kłopoty z nianiami swojej córki Rozalind, ekscytuje się sukcesami naukowymi swojego drugiego męża - natomiast nawet jednym słowem nie wspomina o swoim tajemniczym zniknięciu, które miało miejsce w 1926 roku. A to tylko jeden przykład wybiórczego potraktowania własnej historii.
Ale z drugiej strony trzeba przyznać autorce, że stworzyła bardo ciekawą i wciągającą książkę.Ukazała w niej swoje ogromne poczucie humoru, dystans do własnej osoby a także podzieliła się swoimi marzeniami, planami, przemyśleniami o ludziach i życiu. Wyłania się z tej książki obraz niezwykle ciepłej, rodzinnej, nieco nieśmiałej kobiety, matki, żony, gospodyni domowej, która przy okazji jest jeszcze pisarką.

To jedna z tych książek, które na początku przerażają swoimi gabarytami ale kiedy już zacznie się ją czytać to nie wiadomo kiedy lektura się kończy:)
Zdecydowanie polecam.

poniedziałek, 3 września 2012

Wszyscy już pewnie wiedzą, ale...

Wczoraj na portalu Duże Ka pojawiła się lista 10 finalistów tegorocznej, drugiej edycji Ebuki, czyli nagrody dla najlepszego blogu o tematyce książkowej. Jest mi szalenie miło obwieścić wszem i wobec, że moje "Lektury wiejskiej nauczycielki" znalazły się w tym szanownym gronie.Jury w składzie:

Małgorzata Gutowska- Adamczyk - przewodnicząca jury, pisarka, autorka wielu bestsellerów, żeby wspomnieć tylko "Cukiernię pod amorem"

Monika Badowska - autorka bloga "Z lektur prowincjonalnej nauczycielki" i menadżer Targów Książki w Katowicach

Joanna Gołaszewska - autorka bloga "Czytam więc jestem", laureatka ubiegłorocznej Ebuki

Grzegorz Raczek - właściciel i redaktor naczelny portalu duże Ka, Papierowy Pies, twórca blogów "Pacynka z dziurawej skarpetki" i "Papierowy Pies"

zakwalifikowało do wspomnianej 10-tki następujące blogi:


Ogłoszenie wyników konkursu będzie miało miejsce na Targach Książki w Katowicach już w najbliższą sobotę 8 września o godz. 11.30.

Ale to nie wszystko. Do 21 października można oddawać głosy na swój ulubiony blog z tych zgłoszonych do tegorocznej edycji - zwycięzca otrzyma małą Ebukę, czyli nagrodę czytelników. Lista blogów na które można głosować znajduje się TUTAJ.

Jak to zrobić?
Nic prostszego - wystarczy wysłać mail na adres konkursy@duzeka.pl a w tytule wpisać nazwę wybranego bloga np. Lektury wiejskiej nauczycielki;) Wyniki tego plebiscytu poznamy na Krakowskich Targach Książki pod koniec października.


Strrrrasznie jestem ciekawa kto wygra. A Wy?

niedziela, 2 września 2012

Cena nieśmiertelności

W pradawnych wiekach demony zwane ikati dziesiątkowały ludzkość. Popularnie nazywano je również Duszożercami, gdyż żywiły się nie tyle ciałami ludzi ale ich siłami witalnymi. Kiedy jednak ludzkości zaczęła zagrażać całkowita zagłada znalazła się grupa śmiałków, czarowników, którzy ruszyli do walki z potworami. Niemal wszyscy zginęli w tej walce, ale ich poświęcenie nie było daremne - udało się zabić większość Duszożerców, pozostałe niedobitki zagnano na daleką północ a bogowie ustanowili magiczną granicę pomiędzy światem ludzi i demonów. Nic jednak nie trwa wiecznie i pojawia się coraz więcej znaków świadczących o tym, że odwieczne zło powraca...

Celia S. Friedman to amerykańska autorka specjalizująca się w fantastyce i science fiction. Polscy czytelnicy mogli ją poznać przy okazji wydanej kilka lat temu "Trylogii Zimnego Ognia" i powieści "Obcy brzeg". W tym roku do naszych rąk trafia jej kolejna książka pt. "Uczta dusz" będąca pierwszą częścią trzytomowej serii o Magistrach.
Magia towarzyszyła ludziom od zawsze, jednak tylko nieliczni mogą ją wykorzystywać gdyż do jej uprawiania trzeba wykorzystywać płomień własnej duszy. Kiedy taki płomień się wypali człowiek umiera. Tak też dzieje się z kobietami czarownicami - każdy czar osłabia je i nawet najbardziej oszczędzające swoje siły wiedźmy nie dożywają starości. Zupełnie inaczej ma się sprawa z Magistrami - to magowie mężczyźni, obdarzeni ogromną mocą i nieśmiertelnością. Zwykli ludzie boją się Magistrów a  każdy władca stara się zdobyć opiekę i pomoc ze strony któregoś z magów. Nikt jednak spoza kasty nie zna strasznego sekretu - Magistrowie swoją nieśmiertelność zawdzięczają wysysaniu sił witalnych ze śmiertelników. Żywiąc się duszą kogoś innego oszczędzają swoją athrę...

Kamala pochodzi z ubogiej rodziny, kiedy miała kilkanaście lat została zmuszona do nierządu - nie ona pierwsza i nie ostatnia. Jednak dziewczynę cechuje niesłychana determinacji i wola walki - postanawia wbrew wszystkiemu zostać pierwszą kobietą Magistrem i... udaje się jej to. Jednak samo ukończenie szkolenia to najłatwiejsza część zadania jakie sobie postawiła - musi wywalczyć sobie miejsce w świecie zdominowanym przez mężczyzn.
Kamala  nękana przez koszmarne sny, wyczuwa jakieś niezidentyfikowane niebezpieczeństwo i wędruje w poszukiwaniu swojego przeznaczenia. Podobną drogę odbywa Andovan, syn króla Dantona cierpiący na wyniszczenie - on z kolei szuka tego,kto jest odpowiedzialny za jego chorobę. Między tą dwójką istnieje jakaś więź z której obydwoje zdają sobie sprawę ale natury której nie są w stanie rozpoznać...

Jako, że "Uczta dusz" stanowi pierwszą część trylogii to siłą rzeczy zasadniczą jej część stanowi wprowadzenie w wydarzenia, zapoznanie czytelnika z najważniejszymi osobami dramatu i zawiązanie akcji. Przez to początkowe rozdziały nieco mi się dłużyły. Ale jak już się wciągnęłam to poszło jak z płatka. Co mnie uderzyło w tej powieści to ogromny nacisk jaki położyła autorka na pogłębienie portretów głównych bohaterów - Kamali i Andovana, króla Dantona, jego żony królowej Gwynofar i innych. To postacie niejednoznaczne, bywa, że o o wątpliwej moralności, często kierujące się emocjami, nierzadko dające sobą manipulować przez co bardzo prawdziwe. Magistrowie, pomimo, że związani wspólnym losem i prawami swojej kasty są wobec siebie podstępni, zawistni i wydaje się, że nie ma żadnego czynnika, który by ich zmusił do współdziałania. 
Czy magowie będą potrafili odłożyć na bok wzajemne uprzedzenia w obliczu nadciągającego niebezpieczeństwa? Czy Kamala i Andovan kiedyś się spotkają i zrozumieją co ich łączy? Jaką rolę w zmianach zachodzących w  Dantonie odgrywa Kostas, królewski Magister? Czy inni Magistrowie zaakceptują Kamalę?
Cóż, część odpowiedzi znajdziecie w tej książce. Z innymi trzeba będzie poczekać na kolejne tomy...

sobota, 1 września 2012

Miłość i śmierć...

Jostein Gaarder przez bardzo długi czas był dla mnie autorem jednej tylko książki, a mianowicie "Świata Zofii" - przy okazji uważam, że to jedna z najlepiej napisanych książek jakie zdarzyło mi się w życiu czytać. Poszukując inspiracji do sierpniowej "Trójki e-pik" odkryłam, że norweski pisarz napisał jeszcze kilka innych książek, a jedną z nich udało mi się przeczytać w ostatnich dniach.

Georg w wieku 4 lat stracił ojca. Teraz, po 11 latach otrzymuje niesamowitą przesyłkę - list, który pisał jego tato w ostatnich dniach przed śmiercią. Koperta przeleżała wszystkie te lata ukryta w starym spacerowym wózku - pewnie leżałaby tam jeszcze dłużej gdyby nie babcia chłopca, która przypomniała sobie, że choremu wyraźnie zależało aby ten konkretny przedmiot nie był zniszczony ani wyrzucony.
W tym liście zza grobu ojciec opowiada synowi historię swojej znajomości z tajemniczą dziewczyną z pomarańczami. Po raz pierwszy spotkał ją w listopadzie, w tramwaju - stała w przejściu i trzymała przed sobą wielką papierową torbę po brzegi wypełniona pomarańczami. Od tego momentu dziewczyna z pomarańczami stała się jego obsesją, szukał jej na ulicach, w tramwajach, na targowiskach a kiedy wreszcie udało mu się ją odnaleźć zrozumiał, że ją kocha...
Ale nie tylko miłość jest tematem tej opowieści. Ojciec zadaje Georgowi kilka ważnych pytań i ma nadzieję, że w chwili kiedy syn odnajdzie jego list będzie umiał udzielić na nie odpowiedzi. Pytania dotyczą sensu życia, śmierci, przemijania... Pytania niezwykle trudne dla dorosłego człowieka a cóż dopiero dla nastolatka. Jednak Georg stara się sprostać zadaniu, które postawił przed nim ojciec i w ciągu kilku godzin dojrzewa - miałam wrażenie, że pierwsze linijki opowieści o dziewczynie z pomarańczami czyta chłopiec a ostatnie zdania młody mężczyzna. My czytelnicy możemy obserwować ten proces, bo Georg nie tylko czyta list od ojca, ale na bieżąco go komentuje, uzewnętrznia targające nim emocje, opisuje swoje aktualne życie - w jakiś sposób wierzy, że ojciec go słyszy i co najważniejsze rozumie i jest jego najlepszym przyjacielem.

Książka Josteina Gaardera przeznaczona jest właściwie dla młodego czytelnika, ale podejmowane w niej kwestie są mniej lub bardziej obecne w życiu każdego człowieka. Jestem pod wrażeniem tego jak autor podejmuje temat śmierci - nie ma tu melodramatu, nadmiernej czułostkowości, jakichś tanich chwytów obliczonych na wywołanie emocji. To swoiste oswajanie śmierci, przedstawienie jej jako nieodłącznej części życia zrobiło na mnie ogromne wrażenie. I co chyba jeszcze ważniejsze zaczęłam się zastanawiać jak ja bym odpowiedziała na pytania zadane Georgowi przez ojca. I w dalszym ciągu nie mam ostatecznej pewności jakie byłyby moje odpowiedzi...