środa, 29 czerwca 2011

Jak nieistniejący człowiek wpłynął na przebieg II wojny światowej.

„José Antonio Rey María bynajmniej nie wypłynął na Atlantyk z wybrzeża Andaluzji w południowo-zachodniej Hiszpanii z zamiarem tworzenia historii. Tego dnia, 30 kwietnia 1943 roku, po prostu szukał sardynek.”[1] Tak Ben Macintyre, brytyjski dziennikarz i historyk rozpoczyna swoją najnowszą książkę pt. „Oszukać Hitlera. Największy podstęp w dziejach wywiadu”.
Dlaczego więc nazwisko hiszpańskiego rybaka znane jest w kręgach osób zajmujących się historią II wojny światowej? Otóż zupełnie przypadkowo i całkowicie nieświadomie wziął on udział w jednym z najdziwniejszych przedsięwzięć firmowanych przez angielski wywiad w czasie wojny. Operacja pod nazwą „Mincemeat” czyli „Mielonka” miała na celu przekazanie Niemcom fałszywych informacji na temat planowanej na lato 1943 roku alianckiej inwazji w rejonie Morza Śródziemnego. 
Hitlerowcy przewidywali, całkiem słusznie zresztą, że główne uderzenie sprzymierzonych skierowane będzie na Sycylię i w tamtym rejonie rozpoczęli przygotowania do obrony. Dla wszystkich było jasne, że atak przeprowadzony tam gdzie wróg się go spodziewa może zakończyć się całkowitym niepowodzeniem a w najlepszym razie alianci wygrają ale przy ogromnych stratach w ludziach i sprzęcie.
I w tym krytycznym momencie na scenę wkracza dwóch niezwykłych ludzi, pracowników MI5 – Ewen Montagu i Charles Cholmondeley. W ich umysłach rodzi się błyskotliwy, aczkolwiek nieco makabryczny plan, jak wmówić Hitlerowi i jego ludziom, że atak na Sycylię będzie stanowił tylko operację pozoracyjną, a głównymi celami inwazji będą Sardynia w zachodniej części Morza Śródziemnego oraz Peloponez we wschodniej jego części. Najogólniej mówiąc plan wyglądał następująco – upozorować wypadek lotniczy u wybrzeży Hiszpanii, podrzucić w tym miejscu zwłoki odziane w mundur oficerski z tajnymi listami do dowódców wojsk sprzymierzonych przebywających w Afryce Północnej, która to korespondencja odwróci uwagę Niemców od Sycylii a zasugeruje konieczność przegrupowania wojsk do Grecji i na Sardynię.

Książka Macintyre’a odtwarza niemal dzień po dniu przygotowania do operacji „Mincemeat”, jej przebieg oraz skutki. Autor pokrótce przedstawia wszystkich bohaterów tego wydarzenia – pomysłodawców i wykonawców planu, ale również pracowników niemieckiego wywiadu, którzy musieli ocenić czy znalezione przez hiszpańskiego rybaka zwłoki to faktycznie ofiara nieszczęśliwego wypadku czy tylko jeden z podstępów przygotowanych dla zmylenia przeciwnika przez pracowników MI5. W swojej pracy Macintyre powołuje się na mnóstwo dokumentów – zarówno służbowych jak i prywatnych – listów, dzienników oraz wywiadów przeprowadzanych w powojennych latach z osobami biorącymi udział w akcji. Do książki dołączony jest też bogaty materiał ikonograficzny – fotografie osób, które miały choćby najskromniejszy udział w tej operacji (zarówno ze strony angielskiej jak i niemieckiej) oraz szczegółową dokumentację fotograficzną listów i przedmiotów na wyposażeniu majora Williama Martina (taką tożsamość otrzymały zwłoki podrzucone u wybrzeży Hiszpanii).
„Oszukać Hitlera” to pierwsza książka odsłaniająca wszystkie tajemnice tych konkretnych działań brytyjskiego wywiadu. Co prawda kilka lat po wojnie doszło do ujawnienia części okoliczności „Mincemeat’u”a w 1956 roku powstał nawet film oparty na kanwie tych wydarzeń – „Człowiek, którego nie było” w którym Ewen Montagu zagrał epizodyczną rolę a Charles Chalmondeley był konsultantem jednak większość szczegółów była utajniona.

Książka napisana jest ze swadą, prostym językiem, autor oprócz faktów historycznych przywołuje mnóstwo anegdot dotyczących bohaterów tych wydarzeń, przedstawia ich nie tylko przy pracy ale również wprowadza czytelnika w ich życie prywatne i rodzinne. I to jest ogromna zaleta tej książki, którą ( pomimo, że jest opracowaniem historycznym) czyta się szybko i z zainteresowaniem.
Serdecznie polecam wszystkim pasjonatom historii ale także wielbicielom sensacyjnych przygód – z pewnością dodatkową zachętę może stanowić fakt, że jednym ze współpracowników MI5 był Ian Fleming, twórca najsłynniejszego agenta wszechczasów Jamesa Bonda.

Za książkę dziękuję Wydawnictwu Znak literanova



[1] Ben Macintyre „Oszukać Hitlera. Największy podstęp w dziejach wywiadu”, tłum. Anna Sak, Wyd. Znak literanova 2011, s. 15

poniedziałek, 27 czerwca 2011

Klasyka fantastyki - musisz to znać:)

Dawno temu (ponad ćwierć wieku już minęło) któryś z moich ówczesnych kolegów zaprosił nieletnie dziewczę (znaczy mnie) do kina - głównym celem tej wyprawy było zajęcie wakującej posady "boy-friend'a" więc film był oczywiście amerykański, bilety do krakowskiego kina "Kijów" (najlepsze kino w mieście) wystane w jakiejś niesamowitej kolejce w "Filmotechnice" i w ogóle pełen wypas. Czy starania się owemu absztyfikantowi opłaciły nie jestem w stanie sobie przypomnieć, natomiast moje wrażenia z obejrzanego filmu pamiętam do dzisiaj. Film, o którym mowa to ekranizacja "Diuny" Franka Herberta w reżyserii Davida Lyncha a grający główną rolę Kyle MacLachlan na wiele następnych lat stał się moim ideałem faceta (utwierdził mnie w moich uczuciach kila lat później grając agenta Coopera w serialu "Miasteczko Twin Peaks").

Tak się złożyło, że pomimo szczerych chęci przeczytania literackiego pierwowzoru jednego z moich ukochanych filmów nie udało mi się przez długi czas do tej książki dotrzeć. Dopiero kilka miesięcy temu znalazłam pierwsze polskie wydanie z 1985 roku (nakładem Wyd. Iskry) w mojej bibliotece i szybciutko wypożyczyłam. Książka, a właściwie książki, bo wydanie jest dwutomowe, odczekały swoje na półce i w ostatnich dniach zostały wreszcie przeczytane.
Głównym bohaterem jest młody książę Paul Atryda - syn księcia Leto i jego konkubiny lady Jessiki. Leto dostaje w lenno od imperatora Szaddama IV pustynną planetę Arrakis (Diunę). Planetę o tyle wartościową, że jest ona jedynym źródłem przyprawy, tzw. melanżu - najcenniejszej substancji we wszechświecie. Niestety wkrótce po przybyciu na Arrakis Leto Atryda ginie z ręki zdrajcy działającego na polecenie konkurencyjnego rodu Harkonnenów. Paulowi i Jessice udaje się zbiec na pustynię gdzie mieszkają Fremeni - wojownicy walczący o wolność. Fremeni początkowo nieufni przyjmują uciekinierów, a młody książę przyjmuje imię Paul Muad'Dib i w krótkim czasie staje się przywódcą antyharkonneńskiej rewolty.  
Okładka wyd. z roku 2007 - wyd. Rebis
/książka, którą miałam z biblioteki, była tak
zniszczona, że zupełnie nie nadawała się
do prezentacji publicznej/

Ponieważ film oglądałam kilka razy więc nie czytałam książki z wypiekami na twarzy i nie gryzłam palców z niepokoju o bohaterów bo już znałam ich losy i wiedziałam ja się skończy. Faktem jednak jest niezaprzeczalnym, że Frank Herbert stworzył dzieło ponadczasowe, które pomimo słusznego już jak na fantastykę wieku 46 lat (książka powstała w 1965 roku) dalej zachwyca czytelników i jest jedną z najważniejszych powieści tego gatunku. Pomimo, że moja znajomość fantastyki jest raczej znikoma (ale stale się poprawiam) nie wyobrażam sobie, że można być fanem tej literatury i nie znać "Diuny" - to po prostu klasyka klasyki literatury fantastycznej.

Wypadałoby wspomnieć o jeszcze jednej rzeczy, która jest w tej książce mocno podkreślona. Otóż Frank Herbert jest chyba pierwszym (jeśli się mylę, to z góry przepraszam) pisarzem, który tak mocno akcentuje w swojej książce tematykę ekologiczną - począwszy od rozsądnego gospodarowania wodą (Arrakis jest wszak pustynią), poprzez szacunek do sił natury na rekultywacji gruntów skończywszy.

Książkę polecam jak najbardziej wszystkim - i lubiącym klimaty fantastyczne, i tym, którym do tej pory z fantastyką było nie po drodze. Jeżeli "Diuna" ich nie przekona to raczej nie ma dla nich nadziei... W sensie polubienia tego gatunku oczywiście;)

piątek, 24 czerwca 2011

Cierpliwość mojego listonosza nie zna granic...

Mój pan listonosz (a właściwie paczkonosz) jest człowiekiem niezwykle cierpliwym i pogodnym. Nie narzeka nawet jak dwa razy jednego dnia musi podjeżdżać z przesyłkami  - co miało miejsce w ostatnią środę. A paczuszek było kilka - bo i Włóczykijka przywędrowała i wymiankowa paczka też, oprócz tego nagrody zdobyte w konkursach, a dzisiaj to aż z Niemiec przesyłka dotarła. 

A oto balkonowe fotografie moich nowych nabytków:

Po pierwsze paczka z wymianki u Sabinki. Paczkę dla mnie przygotowała Sil za co jej bardzo serdecznie dziękuję. Dwie książeczki, słodycze i piękne zakładki z ostatnim zaćmieniem Księżyca (u mnie nie było go widać z powodu zachmurzenia) i widokiem na molo w Sopocie - śliczności:)


A to już Włóczykijkowa przesyłka:) Zaznaczam, że w szklaneczce znajduje się soczek z poziomek od mojej teściowej - pyszotka:)

A to wszystkie książeczki, które otrzymałam w tych dniach.

Patrząc od dołu:
  • "6 ["szósty"]" A. Lingas-Łoniewska - wymianka u Sabinki
  • "Largo Winch. Grupa W" J. Van Hamme - j.w.
  • "Życie prywatne elit artystycznych Drugiej Rzeczpospolitej" S. Koper - wygrana w konkursie na blogu Pisanego inaczej - serdecznie dziękuję:)
  • "Pstryk. Jak zmieniać, żeby zmienić" C. i D. Heath - wygrana w konkursie Wydawnictwa Znak na najlepszą recenzję maja.
  • "Cztery pory lata" R. Górska - książkę z dedykacją otrzymałam od samej autorki (to ta przesyłka z Niemiec) - cieszę się ogromnie, że doceniła to co robię na tym blogu i obdarzyła mnie ogromnym zaufaniem przesyłając swoją powieść.
  • "Ksiądz Rafał" M. Grabski - pewna miła biblionetkowiczka postanowiła wysłać swoją książkę w podróż po Polsce, za co Jej bardzo dziękuję:) Kiedy przeczytam poślę Jego Wielebność w dalszą pielgrzymkę;)
  • "Strażnik marzeń" M. Surmacz - to też chwilowy gość w moim domu czyli książka - Włóczykijka. 
Nie pozostaje nic innego jak rozsiąść się wygodnie i czytać, czytać, czytać...

Na nich wzorowali się Larsson i Mankell

Od jakiegoś czasu można zaobserwować duże zainteresowanie kryminałem w skandynawskim wydaniu. Pomimo, że jest to jeden z moich ulubionych gatunków literackich jakoś do tej pory nie miałam okazji przeczytać żadnej kryminalnej historii z tej akurat części Europy. Zmieniło się to za sprawą Maj Sjöwall i Pera Wahlöö - dwójki szwedzkich pisarzy, a zarazem partnerów życiowych, których wspólnym dziełem była 10-tomowa seria kryminałów z życia sztokholmskiej policji. Książki powstały w latach 1965-1975 a ich głównym bohaterem jest komisarz Martin Beck.

Tak się składa, że znajomość z komisarzem Beckiem rozpoczęłam od książki pt. „Twardziel z Säffle”, która jest w kolejności 7 tomem serii, ale mogę wszystkich uspokoić – w żaden sposób nie przeszkadza to w lekturze.
Martin Beck to policjant diametralnie różny od tych, których spotykamy na kartkach bardziej współczesnych kryminałów czy na ekranach kinowych. Przede wszystkim to zwyczajny facet, trochę już zmęczony życiem, raczej samotnik, rozwiedziony ojciec dwójki dzieci, wielbiciel muzyki poważnej i miniaturowych modeli okrętów, które sam konstruuje. Nie jest niezniszczalnym superbohaterem ani też superprzystojniakiem łamiącym kobiece serca, nie nosi też przy sobie broni. Poznajemy go w piątkową noc, kiedy po kolacji z córką marzy już tylko o odpoczynku. Niestety, nie będzie mu dane przespać się tej nocy…
W tym samym bowiem czasie w jednym ze sztokholmskich szpitali ktoś w bestialski sposób morduje pacjenta. Okazuje się, że zamordowany to Stig Nyman, emerytowany komisarz policji znany ze swoich brutalnych i nie zawsze zgodnych z prawem metod pracy. Pierwsza wersja przyjęta przez przybyłych na miejsce zbrodni policjantów zakłada, że mordercą jest jakiś szaleniec zbierający bagnety – tym bowiem narzędziem Nyman został zaszlachtowany, a wręcz przecięty wpół. Beck jednak uważa, że sprawa nie jest wcale taka prosta, a przeczucie mówi mu, że morderca nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Rozpoczyna się wyścig z czasem…

Książka opisuje realia pracy w szwedzkiej policji na przełomie lat 60-tych i 70-tych ubiegłego wieku. Obraz jaki się z niej wyłania nie jest zbyt przychylny dla tej instytucji – brutalność, naginanie faktów dla własnych potrzeb, kumoterstwo to tylko niektóre nieprawidłowości o jakich piszą Maj Sjöwall i Per Wahlöö. Powodem takiego a nie innego przedstawiania jednej z najważniejszych instytucji praworządnego państwa może być fakt, że autorzy prezentowali skrajnie lewicowe poglądy a co za tym idzie krytykowali panujący w Szwecji socjaldemokratyczny model państwa. Nie przeszkodziło im to jednak w tworzeniu kolejnych książek, stali się wręcz klasykami szwedzkiego kryminału, jedna z najważniejszych nagród literackich w tej kategorii nazwano imieniem Martina Becka, a na ich książkach wzorują się takie tuzy skandynawskiego powieściopisarstwa jak Henning Mankell czy Stieg Larsson.

Książkę czyta się szybko, akcja jest wciągająca, tak, że trudno się od niej oderwać. Może jedynym mankamentem, który mnie osobiście trochę przeszkadzał była dziwna maniera pani tłumaczki (Halina Thylwe), która okręgi policyjne określa mianem parafii. Nie znam języka szwedzkiego i być może takie nazewnictwo tam funkcjonuje, jednak dla polskiego czytelnika słowo to zarezerwowane jest jednak dla administracji kościelnej. Tym bardziej, że zaintrygowana tym akurat określeniem dotarłam do pierwszego polskiego wydania tej książki w tłumaczeniu Marii Olszańskiej i w tamtej wersji używane jest słowo „okręg” lub „komisariat”. Ale to tylko taka drobna usterka, na którą większość czytelników pewnie nawet nie zwróci uwagi.

Generalnie uważam, że jest to świetnie napisana książka po którą powinni sięgnąć nie tylko wielbiciele skandynawskiej literatury kryminalnej.

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości serwisu Na Kanapie


środa, 22 czerwca 2011

Co czytać w pierwszy dzień lata?

W dniu wczorajszym oficjalnie rozpoczęło sie lato a dzisiaj nie mniej oficjalnie rozpoczynają się wakacje. Udało mi się podomykać prawie wszystkie szkolne sprawy i niniejszym ogłaszam powrót pomiędzy żywych i (mam nadzieję) aktywnych recenzentów.

Wczorajszy dzień i początek dzisiejszego (biorąc pod uwagę czas zakończenia lektury) uczciłam czytając książkę, która od kilku tygodni czekała na tę specjalną okazję czyli "Lato w Jagódce" Katarzyny Michalak.
Główną bohaterką jest pani weterynarz Gabrysia Szczęśliwa. Poznając pokrótce dzieje Gabrieli mogłoby się wydawać, że nazwisko jest okrutnym psikusem losu, bowiem jego nosicielka ma niezaprzeczalne prawo czuć się najnieszczęśliwszą osobą na świecie. Jest bowiem brzydka, ruda, nosi okulary w których zamiast szkieł są dna od butelki, ma nieco krótszą prawą nogę a jej stopa jest przy okazji wykrzywiona do wewnątrz, cierpi na narkolepsję (choroba nie ma nic wspólnego z narkotykami - polega na tym, że chory ma napady senności i może w każdej chwili i miejscu zasnąć "na stojąco") a jakby tego wszystkiego było mało jest dzieckiem porzuconym przez rodziców...
Biorąc to wszystko pod uwagę nie mielibyśmy wcale pretensji gdyby Gabrysia była zgorzkniałą i wredną  "stara panną" - zbliża się bowiem do magicznej granicy 30 lat. Tymczasem Gabi jest jedną z najbardziej optymistycznie do życia nastawionych osób jakie zdarzyło mi się poznać - czy to w realu czy na kartach czytanych książek.
W chwili kiedy rozpoczyna się akcja książki Gabrysia otrzymuje pracę marzeń - układanie koni pod siodło w małej stadninie. Za sprawą tejże stadniny, pewnego przystojnego Pawła oraz wyjazdu do Radomia na kurs chiromancji życie Gabrysi Szczęśliwej wywróci się do góry nogami. Udział w tym będzie miała również jedna z najbardziej skutecznych warszawskich adwokatek pani Malina Bogacka, kilkunastoletni Alek oraz autentyczny marokański książę...

Przy okazji słów parę o stronie wizualnej książki - piękna fioletowa okładka, biała ściana dworku pokryta różnokolorowymi pnączami przyciąga wzrok i nie pozwala przejść obok siebie obojętnie. Zresztą wszystkie książki Katarzyny Michalak cechuje ogromna dbałość o okładki - piękne zdjęcia, wyraziste kolory, świetnie zakomponowany tytuł  sprawiają bardzo miłe wrażenie dla oczu i przyciągają potencjalnych nabywców i czytelników.

Książka Katarzyny Michalak to piękna baśń dla dorosłych - Kopciuszek znajduje swojego księcia, brzydkie kaczątko zmienia się w pięknego łabędzia, czarownica więżąca Jasia i Małgosię zostaje przykładnie ukarana, czarny charakter dostaje nauczkę i szansę na zmianę swojego postępowania a dobro zwycięża i zostaje sowicie wynagrodzone, także finansowo:) Z tym wszystkim to idealna lektura na gorące, leniwe, letnie popołudnie na leżaczku lub zacienionym balkonie.

A przede mną oczekiwanie na najnowszą powieść pani Kasi - "Sklepik z niespodzianką"...

sobota, 18 czerwca 2011

Stosik nr 14 i takie tam:)

Kolejne książki dotarły do mojego domu przez ostatnie dwa tygodnie i utworzyły taki oto stos:

Patrząc od dołu:

  • Arne Dahl "Zła krew" - wymiana z Fenrirem na LC
  • Maj Sjöwall, Per Wahlöö „Twardziel z Säfele” - do recenzji od serwisu Na Kanapie, już przeczytana a recenzja się tworzy:)
  • Magdalena Samozwaniec "Zalotnica niebieska" - z biblioteki
  • Marc Levy "Moi przyjaciele, moje kochanki" - j.w.
  • Clare Dowling "Mój piękny rozwód" - j.w.
  • F.H. Burnett "Mały Lord" - j.w.
To nie wszystkie pozycje, które do mnie dotarły. Zobowiązałam się jakiś czas temu stworzyć stos z samą fantastyką na początek wakacji - jego pierwszy publiczny pokaz odbędzie się za dwa tygodnie - w pierwszą sobotę lipca, więc kilka książeczek jest na razie ukrytych.

Obok stosiku widać kilka paczuszek - to wygrana na blogu u vivi22. Bardzo serdecznie dziękuję, tym bardziej, że z powodu nadmiaru zajęć umknął mi wpis o wygranej i zgłosiłam się już całkiem po terminie:)

Wychodzę już na ostatnią prostą jeżeli chodzi o zakończenie roku szkolnego. Jeszcze tylko:
  • Niedziela - piknik szkolny, odpowiadam za część artystyczną
  • Poniedziałek - wycieczka do Pszczyny w ramach nagrody dla "artystów" za całoroczną pracę
  • Wtorek - konferencja w szkole, tzw. "plenarka"
  • Środa - uff... Uroczyste zakończenie roku szkolnego (chyba się muszę sklonować, bo pracowałam w tym roku w dwóch szkołach, a i Piotrek żegna się z przedszkolem, bo od września idzie do "Zerówki")
I na koniec kolejna garść cytatów z wyszukiwarki:
  • zmiana płci  - raczej nie reflektuję - "dobrze jest, nie trza psuć" jak mówią u mnie na wsi
  • ilony ciężak zdjęcie z morza - pani Ilony nie znam, a i mieszkając koło Krakowa z morzem niewiele mam wspólnego. Poza wszystkim sformułowanie "zdjęcie z morza" kojarzy mi się nieodparcie ze "zdjęciem z krzyża"...
  • Kobieta wybrała innego - no cóż, takie jest życie, a na pocieszenie też rzucę mądrością ludową z mojej wsi - "tego kwiatu pół światu" i "każda potwora znajdzie swojego amatora":O)
  • I jeszcze coś związane z końcem roku szkolnego - Sex z nauczycielką by mieć lepsze oceny. Cóż... ja aż takiego poświęcenia od moich uczniów nie wymagam... Wystarczy się tylko uczyć...

czwartek, 16 czerwca 2011

Murowana kandydatka na książkę roku 2011 (w moim prywatnym rankingu)

Nie tak dawno pisałam, że drażni mnie porównywanie nowej książki do już istniejących i uznanych dzieł literatury. Bo najczęściej te świeżynki albo nie dorastają do pięt tym książkom do których są porównywane albo traktują o czymś zupełnie innym. I oto mam przed sobą najnowszą nowość (dzisiejsza premiera) wydawnictwa Znak - książkę Sabiny Berman "Dziewczyna, która pływała z delfinami", która jest reklamowana jako "Opowieść na miarę bestsellerowego Forresta Gumpa" i której okładka również do okładki owego F.G. nawiązuje (pamiętacie pewnie zdjęcie Toma Hanksa siedzącego na ławeczce na okładce książki o Gumpie).
Jak jest z tym porównaniem w wypadku tej konkretnie książki? Coś mi się wydaje, że specjaliści od marketingu każdą książkę w której bohater będzie obciążony jakimiś dysfunkcjami psychicznymi będą porównywać do rzeczonego Forresta Gumpa, nieważne na czym te dysfunkcje będą polegać. Moim skromnym zdaniem "Dziewczyna, która pływała z delfinami" to jedna z najpiękniejszych książek jakie zdarzyło mi się czytać, ale do Forresta jakoś specjalnie nie jest podobna...
Druga rzecz, która mi się niespecjalnie podoba to polski tytuł, który w żaden sposób nie oddaje treści książki, co więcej wprowadza w błąd - czytelnik po takim tytule może oczekiwać sielskiej opowieści o dziewczynie żyjącej w zgodzie z naturą i pluskającej się w oceanie ze stadem tych sympatycznych skądinąd ssaków. Tymczasem o delfinach jest w tej książce ledwie kilka krótkich wzmianek i to w kontekście ich zabijania przy okazji połowów tuńczyków. Nie znam języka hiszpańskiego, ale sprawdziłam, że w oryginalnym tytule o delfinach, ani też innych morskich stworzeniach, nie ma mowy. Jest za to coś nurkowaniu w sercu świata...

Ale dosyć tego przydługiego wstępu. Jak sugeruje tytuł tego tekstu książka, pomimo wspomnianych nieścisłości,  zachwyciła mnie. Sabina Berman snuje przed naszymi oczami przepiękną opowieść o Karen Nieto - dziecku, dziewczynie i wreszcie kobiecie naznaczonej autyzmem. Osobie, którą testy psychologiczne w 90% plasują gdzieś pomiędzy debilem a idiotą ale równocześnie wskazują, że pod względem niektórych umiejętności znajduje się na samym szczycie populacji. Karen mówi o sobie, że nie potrafi kłamać i nie rozumie metafor - dla niej czarne jest czarne a białe jest białe i zawsze mówi to co myśli.
Poznajemy ją w wieku około 10 lat, kiedy jej ciotka Isabelle dziedziczy po siostrze przetwórnię tuńczyków i stary dom a wraz z nim dodatkowy i zupełnie niespodziewany bonus w postaci zdziczałej, mieszkającej w piwnicy i jedzącej piasek istoty. Isabelle postanawia zaopiekować się dziewczynką i w przeciągu kilku lat udaje się jej zmienić małą dzikuskę w myślącą, samodzielną młodą kobietę. Ciotka przygotowuje również Karen do objęcia w przyszłości rodzinnej firmy co jest tym trudniejsze, że coraz więcej organizacji ekologicznych protestuje przeciwko niehumanitarnym metodom pozyskiwania mięsa tuńczyka. Jak poradzi sobie z tym dziewczyna uważana przez większość swojego otoczenia za osobę upośledzoną? Czy istnieje możliwość pogodzenia praw zwierząt z potrzebami człowieka? I czy rzeczywiście dysfunkcje rozwojowe przekreślają możliwość normalnego życia?

Narracja prowadzona jest w pierwszej osobie, całą historię poznajemy z punktu widzenia Karen. Śledzimy jej sposób myślenia i wartościowania, mamy możliwość spojrzenia na otaczający świat jej oczami. Książka niesie też bardzo ważne przesłanie dotyczące ingerencji człowieka w środowisko naturalne. Karen nie jest tylko obserwatorką, ona utożsamia się ze zwierzętami, niejako wchodzi w ich psychikę i współprzeżywa ich strach, ból i cierpienie. I to chyba budzi największe wrażenie w czytelniku (a przynajmniej we mnie wzbudziło największe emocje) - bo niestety rzadko, albo wcale, myślimy w takich kategoriach.

Serdecznie polecam tę książkę - to sprawnie napisana, piękna historia o dziewczynie, która chociaż "inna" tak naprawdę niewiele się od nas "normalnych" różni - chyba tylko większą wrażliwością i szczerością w działaniu. To wzruszająca a zarazem bardzo mądra opowieść o tym, że nie należy oceniać ludzi po pozorach i że czasem aby lepiej zrozumieć otaczającą nas rzeczywistość trzeba na nią spojrzeć oczami autystycznej dziewczyny.



wtorek, 14 czerwca 2011

Naga prawda o kobietach

Pomimo, że nie przepadam za opowiadaniami po raz kolejny chciałabym napisać parę słów o zbiorze opowiadań właśnie. Co więcej chciałabym bardzo Was zachęcić do sięgnięcia po ten właśnie zbiór, którego autorką jest Izabela Szolc - pisarka, nauczycielka kreatywnego pisania w szkole "Pasja Pisania", współpracująca z magazynem literackim "Bluszcz" gdzie zamieszcza swoje opowiadania i felietony.

Książka, którą mam przed sobą nosi tytuł "Naga" - nie chodzi tu jednak o nagość fizyczną, chociaż w tekście są do niej nawiązania. Moim zdaniem teksty obnażają kobiecą duszę i psychikę. Bohaterki opowiadań znajdują się w różnych sytuacjach życiowych, są w różnym wieku, mają różne doświadczenia życiowe. Inspiracją dla autorki były postacie historyczne (np. Maria Skłodowska-Curie, św. Teresa z Avila) jak również bohaterki literackie ( Alicja czy Rapunzel, bardziej znana jako Roszpunka) ale pokazała je jako zwykłe dziewczyny, kobiety - takie jakie spotykamy codziennie w szkole, pracy, na ulicy, takie jakimi same jesteśmy. Nie spotkamy tu plastikowych laleczek Barbie, którymi bombardują nas reklamy, nie ma też wzorowych matek-Polek znanych z telewizyjnych tasiemców. Bohaterki książki przedstawione są realistycznie a nawet wręcz naturalistycznie - lesbijka, ofiara gwałtu, narkomanka na głodzie, córka ponad wszystko nienawidząca własnej matki, zrozpaczona wdowa, kobieta zdradzona przez męża czy wreszcie mężczyzna, który psychicznie czuje się kobietą. Towarzyszymy im w mało komfortowych sytuacjach - w gabinecie ginekologicznym, na sali porodowej, w głuchej ciszy samotnego mieszkania czy w czasie spotkania ze "sponsorem". Widzimy ich emocje - smutek, rozpacz, rezygnację ale też radość i bardzo kruche i ulotne szczęście.
Ważną rolę w tych tekstach spełnia język - prosty, bez nadmiernej ilości środków stylistycznych. Sprawia, że bohaterki wydają nam się jeszcze bliższe i prawdziwe.

Książki, pomimo, że nie ma zbyt dużych rozmiarów, nie da się przeczytać w jedno popołudnie. Ja właściwie po każdym opowiadaniu musiałam sobie ułożyć w głowie swoje emocje, co więcej szukałam w swoim życiu podobnych sytuacji, wyborów czy przeżyć lub zastanawiałam się jak postąpiłabym gdym znalazła się na miejscu bohaterek. 

Na koniec dodam, że książka o kobietach siłą niejako rozpędu skierowana jest do kobiet, jednak wydaje mi się, że jest to również lektura dla mężczyzn. Nie wymagam, broń Boże, żeby utożsamiali się z bohaterkami tych opowiadań, ale wydaje mi się, że może po lekturze uda im się lepiej rozumieć nas kobiety oraz nasze decyzje i zachowania, które według nich są całkowicie irracjonalne.

Książkę przeczytałam dzięki Wydawnictwu Amea



piątek, 10 czerwca 2011

O tym i owym i o czymś jeszcze:)

Na początek kilka komunikatów:

Od pani Alicji ze Znaku otrzymałam taką propozycję - być może ktoś z Was z niej skorzysta:


Poszukujemy recenzentów wewnętrznych, czyli osób, które recenzują książki, nad wydaniem których się zastanawiamy.
Recenzent wewnętrzny powinien znać język obcy na tyle, by móc swobodnie czytać książki. Poszukujemy zarówno osób posługujących się językiem angielskim, jak i hiszpańskim, niemieckim, francuskim, szwedzkim, rosyjskim… właściwie każdym.
Ważna informacja: szukamy osób, które kochają i pożerają książki, a niekoniecznie zajmują się ich analizą zawodowo. Dlatego proszę nie myśleć, że brak wykształcenia kierunkowego dyskwalifikuje.

Gdyby ktoś z Was był zainteresowany to proszę o maila - podam bezpośredni kontakt do pani Alicji.


Magda z blogu "Książka w mieście" chce zorganizować swoim książkom wakacje i wysłać je na wędrówkę po Polsce. Może ktoś zechce gościć je u siebie?



Z inicjatywy kilkorga zapaleńców zrodziło się kolejne wyzwanie czytelnicze pod wdzięcznym hasłem "Mamy bzika na punkcie JIKa!". W przyszłym roku przypada 200 rocznica urodzin jednego z najpłodniejszych polskich pisarzy, którym zaczytywało się kilka pokoleń Polaków a który dzisiaj jest nieco zapomniany. Postanowiliśmy (bo i ja biorę udział w tym projekcie) przypomnieć tego autora i udowodnić, że wcale nie jest nudziarzem jak to Mu zarzucają niektórzy.
Może uda się stworzyć 200 recenzji na 200 urodziny - zależy to tylko od nas czytelników:)


A teraz jeszcze coś z innej beczki.

Zauważyłam na kilku blogach takie zestawienia fraz z wyszukiwarki po których rozmaite osoby trafiają na blogi. Troszkę trwało, zanim wyczaiłam w którym miejscu statystyk szukać takowego zestawienia ale już wiem i chciałam przekazać garść takich kwiatuszków z mojego ogródka:)

Jest oczywiście spora grupa wyszukań wg mojego nicka czy tytułu bloga - to cieszy, bo pokazuje, że nie jestem taka całkiem anonimowa w tym blogowym świecie. Oczywiście są również osoby, które trafiają do mnie po tytule recenzowanej książki lub jakimś konkretnym autorze - tych jest najwięcej. Zdarzyło mi się pisać o rodzie Kossaków przy okazji "Marii i Magdaleny" więc popularna jest też "kossakówka".
To te najpopularniejsze a teraz kilka takich co do których chciałam się jakoś szczególnie odnieść:) A więc:
  • miło mi, że ktoś trafił do mnie szukając "Tomek Huck przyjaźń ciekawe i długie z akapitami"- mam nadzieję, że ilość akapitów była wystarczająca
  • nie jestem niestety w stanie jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie "gdzie mogłabym obejrzeć filmową ekranizację lektury przygody tomka sawyera" - nieśmiało proponuję wizytę w bibliotece, w większości można wypożyczyć ekranizacje lektur
  • wpis "12 prac herkulesa wzór recenzji" sprawił, że zaczęłam się nieco upodabniać do niejakiego Tadeusza Kościuszki, chociaż póki co jego nos jest bardziej zadarty;)
  • na dramatyczne pytanie "czy książka 12 prac herkulesa powinna być lektórą szkolną?" odpowiem, że nie mam zdania czy powinna być LEKTURĄ, ale bycie LEKTÓRĄ budzi mój zdecydowany protest.
  • nie mam również pojęcia "jak zakończyć toksyczną znajomość z przyjaciółką" - trafiały mi się tylko nietoksyczne i nie miałam potrzeby tych znajomości kończyć 
  • "aleja samobójców biedronka" - ten wpis sprawił, że na większe zakupy zaczęłam jeździć do Lidla
  • zaintrygował mnie "anioł z rybą i włócznią" - niestety katechetka na mój widok ucieka w popłochu, więc na razie nie mogę się wypowiedzieć co do Jego tożsamości
  • może ktoś z Was drodzy odwiedzający rozjaśni mi taką frazę "teoria ruchów Vorbla + Białkowski" - to jest niezbity dowód na to, że niezbadane są ścieżki, którymi porusza się wujek Google...
  • i na koniec mam nadzieję, że nie zostanę posądzona o zbytni ekshibicjonizm, ale z przykrością muszę zakomunikować, że fraza "nauczycielka jest dziewicą" w moim wypadku odpada. O ile posiadanie od 9 lat małżonka teoretycznie nie przekreśla prawdziwości tego zdania, to już fakt posiadania 6-letniego dziecka urodzonego niejako "własnoręcznie" sprawę definitywnie zamyka (przynajmniej z medycznego punktu widzenia)...


czwartek, 9 czerwca 2011

Dlaczego nie oglądam telenowel i staram się nie czytać opisów na okładkach książek

Na początku będzie dygresja - aczkolwiek związana z tematem.
Zdarzyło Wam się kupić książkę tylko dlatego, że opis na okładce sugerował podobieństwo do jakiegoś ukochanego czytadła? Np. "To nowa Bridget Jones!" albo "Jeżeli kochasz bohaterów Tolkiena to pokochasz...", że nie wspomnę tych światowych bestsellerów, które jakoś tak długo zalegają księgarniane półki i tylko łapią kurz? A ile razy hurraoptymistyczne opisy zgadzały się z prawdą?
No właśnie...
I czasem zwyczajnie nie rozumiem dlaczego wydawnictwa strzelają sobie takie "samobóje"? Czy takim wielkim grzechem byłoby napisanie bez ochów i achów, w dwóch zdaniach o czym książka jest? Ciekawe jak wielu czytelników wtedy sięgnęłoby po taką książkę? Ja powiem od siebie - w chwili kiedy widzę takie entuzjastyczne opisy dotyczące książki czy autora o którym nikt lub mało kto słyszał to nawet nie patrzę w tamtą stronę wietrząc li tylko chwyt marketingowy...
Sępy już czekają na słodycze...

Czemu miał służyć ten przydługi wstęp poza możliwością popsioczenia sobie?
Otóż trafiła do mnie kolejna "Włóczykijkowa" książka a mianowicie "Teleznowela" Rafała Skarżyckiego. Pominąwszy nieciekawą okładkę spojrzałam cóż to na temat tego dziełka ma do powiedzenia wydawca. A tam oczywiście "błyskotliwa opowieść", "poczucie humoru", "prześmiewczy sposób (narracji - dop.wł.) - czyli można się spodziewać zjadliwej satyry na temat filmowego światka. 
Ale spodziewać się a dostać coś to już dwie różne sprawy... Powiem szczerze, że nie zauważyłam w tej książce praktycznie nic śmiesznego więc wydawca mnie po prostu okłamał... Ale do rzeczy.

Bohaterami książki jest czworo trzydziestolatków z Warszawy - Miłosz - początkujący scenarzysta, Agata - jego dziewczyna pracująca w firmie PR, Julita - przyjaciółka Agaty, która zajmuje się domem, Andrzej - mąż Julity, pracownik branży IT, dyrektor krakowskiego oddziału firmy. Mamy jeszcze kilku bohaterów drugoplanowych, głównie współpracowników Miłosza, jako że głównym tematem jest praca nad scenariuszem nowej, hitowej telenoweli. I powiem szczerze, że biorąc pod uwagę poziom co niektórych telewizyjnych produkcji jestem w stanie uwierzyć, że ich powstawanie wygląda tak jak wygląda - autor książki jest bowiem również scenarzystą (kilkanaście odcinków TVN-owskiego serialu "Prosto w serce" jest autorstwa Rafała Skarżyckiego - nie byłam w stanie uściślić, czy to autor książki, czy aż tak duża zbieżność nazwisk). Ta część utworu jest zdecydowanie najlepsza.

Drugim tematem omawianej książki są starania Julity i Andrzeja o dziecko - tu jestem totalnie zdegustowana. Zupełnie nie rozumiem jaki sens mają te starania, bo tak naprawdę tych dwoje ludzi nie łączy nic poza kredytem zaciągniętym na mieszkanie - nie ma w tym związku ani grama uczucia, wspólnoty poza weekendowym obiadem u rodziców Andrzeja, oni nawet nie mają wspólnych tematów do rozmowy... A i sam opis tych starań jest po prostu wstrętny - tu być może przesadzam i podchodzę do problemu zbyt emocjonalnie, gdyż dane mi go było poznać na własnej skórze, ale wiem skądinąd, że można o tym pisać zupełnie inaczej (żeby nie być gołosłowną - "Zupa z ryby fugu" Moniki Szwai o której pisałam TUTAJ).

Dlaczego ta książka powinna dalej wędrować?
Cóż... Choćby dlatego, że ma bardzo różne recenzje - od umiarkowanych zachwytów po totalna krytykę (ja jestem gdzieś pośrodku) więc najlepiej samemu przekonać się jaką reakcję wywoła w naszym przypadku. Poza tym wydaje mi się, że w miarę realistycznie oddaje świat telewizyjnych tasiemców a także, co może nawet ważniejsze, pokazuje życie młodych ludzi, którzy robiąc karierę zagubili to co w życiu najważniejsze - miłość, przyjaźń i szacunek dla samego siebie.

Książka przekazana do akcji "Włóczykijka" przez
 Wydawnictwo Prozami                                                                                                                              

poniedziałek, 6 czerwca 2011

Jest o czym mówić...

Kochani odwiedzacze tego bloga!
W ostatnim czasie krucho u mnie z czasem - no niestety koniec roku szkolnego ma swoje prawa i nie chodzi tutaj nawet o dopytywanie różnego rodzaju spóźnialskich, bo to robię w godzinach pracy, ale zawalona jestem tonami papierzysk do wypełnienia, mam jakieś sprawozdania do napisania i jeszcze kilka innych dziwnych rzeczy próbuję ogarnąć. Dlatego recenzje pojawiają się mocno nieregularnie a i na Wasze wpisy pod postami  nie zawsze odpowiadam:( Mogę Was tylko zapewnić, że wszystkie czytam i jest mi miło, że doceniacie to co robię i obiecuję, że za trzy tygodnie mam nadzieje wrócić pomiędzy żywych i normalnie funkcjonujących członków społeczeństwa:)


Leży przede mną książeczka - niepozorna, raczej z tych "szczupłych" w czarnoszarej okładce - zasadniczo nie ma o czym mówić...
I taki właśnie tytuł "Nie ma o czym mówić" ma wydana w 2010 roku przez Wydawnictwo AMEA debiutancka książka Marty Szarejko.

Gdybym musiała tę książkę jakoś gatunkowo sklasyfikować to miałabym ogromne trudności - nie jest to bowiem powieść ale trudno też nazwać ją zbiorem opowiadań. Przychodzi mi na myśl określenie "impresja" - bo utwory zawarte w tym tomiku to takie obrazki uchwycone i zarejestrowane przez wrażliwą obserwatorkę codziennego życia jaką niewątpliwie jest autorka.

Bohaterami tych literackich miniaturek są ludzie znajdujący się poza nawiasem "normalnego" życia - bezdomni, samotni, często z problemami psychicznymi, bywalcy schronisk i pensjonariusze zakładów opiekuńczych. Spotykamy ich często na swojej drodze, lecz staramy się nie zauważać, omijać miejsca gdzie się spotykają - udajemy, że ten problem nas nie dotyczy, często osądzamy, że "sami są sobie winni"...
Tymczasem autorka nie tylko zauważyła problem ale mam wrażenie, że szukała dla siebie inspiracji u źródeł - w spotkaniach i rozmowach z bohaterami swojej książki. Poznajemy ich historie, przemyślenia, codzienne kłopoty z jakimi się borykają ale również marzenia i plany - bo chociaż los ich nie oszczędził to nie przestali być ludźmi, przeżywać różnego rodzaju emocje i mieć uczucia. I to jest chyba w tej książce najważniejsze co chce nam przekazać autorka.

Osobną kwestią jest język utworu - niezwykle zróżnicowany, charakterystyczny dla danej postaci - czasem miałam wrażenie, że autorka odtworzyła magnetofonowy zapis wypowiedzi nagranej gdzieś na ulicy czy w schronisku dla bezdomnych.

"Nie ma o czym mówić" to jedna z tych książek o których nie da się powiedzieć, że się podobała lub nie. To jedna z książek, które trzeba przeczytać i przemyśleć. I może wtedy inaczej spojrzymy na tych, którym Marta Szarejko poświęciła swój czas i pióro...

Książkę przeczytałam dzięki Wydawnictwu AMEA



niedziela, 5 czerwca 2011

Stosy i stosiki

Ostatnie dwa tygodnie wzbogaciły książkowo i mnie i mojego Piotrusia - rodzinka już wie, że najmilszym prezentem jest książeczka. I oto plon Dnia Dziecka u mojego dziecka:




Wszystkie książeczki wydało Wydawnictwo Wilga a zakupione zostały przez mamę i ciocię. Muszę powiedzieć, że dinozaurom rośnie konkurencja w postaci smoków...

A to z kolei moje książki - taki sobie prezent zrobiłam bez okazji... A właściwie okazja to była - cenowa;)


Patrząc od dołu:

Książki z biblioteki:
"48 tygodni" M. Kordel - recenzja już jest
"Posłanie z róż" N. Roberts - druga część "Kwartetu weselnego"
"Oskar i pani Róża" E.-E. Schmitt - czytałam kilka lat temu, teraz muszę powtórzyć lekturę na potrzeby DKK

Zakupy własne:
"Pensjonat Sosnówka" M. Ulatowska - jeszcze nie czytałam "Sosnowego Dziedzictwa", więc ta ksiażka będzie musiała trochę poczekać - już są chętni, żeby ją przeczytać, więc pewnie ruszy w teren w najbliższych dniach:)
"Szkoła narzeczonych" M. Kruger - tytuł mi się spodobał...

Do recenzji:
"Dziewczyna, która pływała z delfinami" S. Berman /Wyd. Znak/
"Wbrew naturze" - zbiór opowiadań /Wyd. AMEA/
"Nie ma o czym mówić" M. Szarejko /j.w./ - przeczytana, recenzja się pisze
"Naga" I. Szolc /j.w./

"Teleznowela" R. Skarżycki - to książkowa "Włóczykijka"

O stosik oparte są książki kupione w "Siedmiorogu" - mają promocję na nagrody na koniec roku szkolnego, ale skorzystać może każdy - szczególnie sympatycznie wyglądają książki dla maluchów. Ja sobie poszalałam z klasyczną klasyką i uzupełniłam część braków w domowym księgozbiorze - za wszystko zapłaciłam niecałe 38 PLN.