Kochani odwiedzacze tego bloga!
W ostatnim czasie krucho u mnie z czasem - no niestety koniec roku szkolnego ma swoje prawa i nie chodzi tutaj nawet o dopytywanie różnego rodzaju spóźnialskich, bo to robię w godzinach pracy, ale zawalona jestem tonami papierzysk do wypełnienia, mam jakieś sprawozdania do napisania i jeszcze kilka innych dziwnych rzeczy próbuję ogarnąć. Dlatego recenzje pojawiają się mocno nieregularnie a i na Wasze wpisy pod postami nie zawsze odpowiadam:( Mogę Was tylko zapewnić, że wszystkie czytam i jest mi miło, że doceniacie to co robię i obiecuję, że za trzy tygodnie mam nadzieje wrócić pomiędzy żywych i normalnie funkcjonujących członków społeczeństwa:)
Leży przede mną książeczka - niepozorna, raczej z tych "szczupłych" w czarnoszarej okładce - zasadniczo nie ma o czym mówić...
I taki właśnie tytuł "Nie ma o czym mówić" ma wydana w 2010 roku przez Wydawnictwo AMEA debiutancka książka Marty Szarejko.
Gdybym musiała tę książkę jakoś gatunkowo sklasyfikować to miałabym ogromne trudności - nie jest to bowiem powieść ale trudno też nazwać ją zbiorem opowiadań. Przychodzi mi na myśl określenie "impresja" - bo utwory zawarte w tym tomiku to takie obrazki uchwycone i zarejestrowane przez wrażliwą obserwatorkę codziennego życia jaką niewątpliwie jest autorka.
Bohaterami tych literackich miniaturek są ludzie znajdujący się poza nawiasem "normalnego" życia - bezdomni, samotni, często z problemami psychicznymi, bywalcy schronisk i pensjonariusze zakładów opiekuńczych. Spotykamy ich często na swojej drodze, lecz staramy się nie zauważać, omijać miejsca gdzie się spotykają - udajemy, że ten problem nas nie dotyczy, często osądzamy, że "sami są sobie winni"...
Tymczasem autorka nie tylko zauważyła problem ale mam wrażenie, że szukała dla siebie inspiracji u źródeł - w spotkaniach i rozmowach z bohaterami swojej książki. Poznajemy ich historie, przemyślenia, codzienne kłopoty z jakimi się borykają ale również marzenia i plany - bo chociaż los ich nie oszczędził to nie przestali być ludźmi, przeżywać różnego rodzaju emocje i mieć uczucia. I to jest chyba w tej książce najważniejsze co chce nam przekazać autorka.
Osobną kwestią jest język utworu - niezwykle zróżnicowany, charakterystyczny dla danej postaci - czasem miałam wrażenie, że autorka odtworzyła magnetofonowy zapis wypowiedzi nagranej gdzieś na ulicy czy w schronisku dla bezdomnych.
"Nie ma o czym mówić" to jedna z tych książek o których nie da się powiedzieć, że się podobała lub nie. To jedna z książek, które trzeba przeczytać i przemyśleć. I może wtedy inaczej spojrzymy na tych, którym Marta Szarejko poświęciła swój czas i pióro...
Książkę przeczytałam dzięki Wydawnictwu AMEA
Bardzo podoba mi się Twoja recenzja tej książki - udało Ci się wyrazić pewne myśli, które miałam podczas czytania. Życzę dużej cierpliwości w walce ze szkolną biurokracją i szybkiego nadejścia wakacji :)
OdpowiedzUsuńWidzę, że mamy ten sam problem, ja kompletnie nie mam czasu na nic.
OdpowiedzUsuńSiedzę w notatkach i wysilam mój mózg, który już jest przeciążony wiedzą i łaknie szelestu kartek książkowych!:P
Piękna recenzja. Nieraz można napisać krótko a treściwie i zachęcająco, tak jak ty.
OdpowiedzUsuńŁączę się w pedagogiczno-szkolnych bólach :)
OdpowiedzUsuńI ja na pewno przeczytam - nawet mam już na półce :)
OdpowiedzUsuńProblemy końca roku szkolnego doskonale rozumiem, bo mam je w domu praktycznie od urodzenia.
Życzę powodzenia i wytrwałości w tym ciężkim przedwakacyjnym miesiącu.
Pozdrawiam :)
Trudny temat, dla jednych 'wdzięczny', a dla innych nie. Poza tym debiut, tym bardziej trudno.
OdpowiedzUsuńZyczę wygrzebania się spod papierzysk
Powodzenia z biurokracją!
OdpowiedzUsuńA co do książki. Mam zamiar ją przeczytać. ;) Wydaje mi się interesująca ;)
Podzielam Twój ból w pisaniu sprawozdań i wypełnianiu arkuszy. Mam to samo...
OdpowiedzUsuń