Dawno temu (ponad ćwierć wieku już minęło) któryś z moich ówczesnych kolegów zaprosił nieletnie dziewczę (znaczy mnie) do kina - głównym celem tej wyprawy było zajęcie wakującej posady "boy-friend'a" więc film był oczywiście amerykański, bilety do krakowskiego kina "Kijów" (najlepsze kino w mieście) wystane w jakiejś niesamowitej kolejce w "Filmotechnice" i w ogóle pełen wypas. Czy starania się owemu absztyfikantowi opłaciły nie jestem w stanie sobie przypomnieć, natomiast moje wrażenia z obejrzanego filmu pamiętam do dzisiaj. Film, o którym mowa to ekranizacja "Diuny" Franka Herberta w reżyserii Davida Lyncha a grający główną rolę Kyle MacLachlan na wiele następnych lat stał się moim ideałem faceta (utwierdził mnie w moich uczuciach kila lat później grając agenta Coopera w serialu "Miasteczko Twin Peaks").
Tak się złożyło, że pomimo szczerych chęci przeczytania literackiego pierwowzoru jednego z moich ukochanych filmów nie udało mi się przez długi czas do tej książki dotrzeć. Dopiero kilka miesięcy temu znalazłam pierwsze polskie wydanie z 1985 roku (nakładem Wyd. Iskry) w mojej bibliotece i szybciutko wypożyczyłam. Książka, a właściwie książki, bo wydanie jest dwutomowe, odczekały swoje na półce i w ostatnich dniach zostały wreszcie przeczytane.
Głównym bohaterem jest młody książę Paul Atryda - syn księcia Leto i jego konkubiny lady Jessiki. Leto dostaje w lenno od imperatora Szaddama IV pustynną planetę Arrakis (Diunę). Planetę o tyle wartościową, że jest ona jedynym źródłem przyprawy, tzw. melanżu - najcenniejszej substancji we wszechświecie. Niestety wkrótce po przybyciu na Arrakis Leto Atryda ginie z ręki zdrajcy działającego na polecenie konkurencyjnego rodu Harkonnenów. Paulowi i Jessice udaje się zbiec na pustynię gdzie mieszkają Fremeni - wojownicy walczący o wolność. Fremeni początkowo nieufni przyjmują uciekinierów, a młody książę przyjmuje imię Paul Muad'Dib i w krótkim czasie staje się przywódcą antyharkonneńskiej rewolty.
Okładka wyd. z roku 2007 - wyd. Rebis /książka, którą miałam z biblioteki, była tak zniszczona, że zupełnie nie nadawała się do prezentacji publicznej/ |
Ponieważ film oglądałam kilka razy więc nie czytałam książki z wypiekami na twarzy i nie gryzłam palców z niepokoju o bohaterów bo już znałam ich losy i wiedziałam ja się skończy. Faktem jednak jest niezaprzeczalnym, że Frank Herbert stworzył dzieło ponadczasowe, które pomimo słusznego już jak na fantastykę wieku 46 lat (książka powstała w 1965 roku) dalej zachwyca czytelników i jest jedną z najważniejszych powieści tego gatunku. Pomimo, że moja znajomość fantastyki jest raczej znikoma (ale stale się poprawiam) nie wyobrażam sobie, że można być fanem tej literatury i nie znać "Diuny" - to po prostu klasyka klasyki literatury fantastycznej.
Wypadałoby wspomnieć o jeszcze jednej rzeczy, która jest w tej książce mocno podkreślona. Otóż Frank Herbert jest chyba pierwszym (jeśli się mylę, to z góry przepraszam) pisarzem, który tak mocno akcentuje w swojej książce tematykę ekologiczną - począwszy od rozsądnego gospodarowania wodą (Arrakis jest wszak pustynią), poprzez szacunek do sił natury na rekultywacji gruntów skończywszy.
Książkę polecam jak najbardziej wszystkim - i lubiącym klimaty fantastyczne, i tym, którym do tej pory z fantastyką było nie po drodze. Jeżeli "Diuna" ich nie przekona to raczej nie ma dla nich nadziei... W sensie polubienia tego gatunku oczywiście;)
Chętnie bym się zmierzyła z tą książką a dzięki temu, że nie oglądałam filmu, rozrywka byłaby jeszcze ciekawsza i intrygująca:))
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!!
Fantasyka to nie moja działka, póki co to co przeczytałam było nijakie i jedynie dobry skręt pomógłby w zrozumieniu treści.
OdpowiedzUsuń"Diuna" już od wielu lat stoi na mojej półce, to zasługa mojego brata miłośnika tego gatunku, niestety za licha nie mogę zmusić się do przeczytania tej książki, chociaż...no właśnie, piszesz że to ostatnia nadzieja...hmm, no nie, jeszcze nie teraz.
Fakt, film godny obejrzenia. Na mnie Diuna czeka już od Bożego Narodzenia.
OdpowiedzUsuńMogę się pod tą recenzją podpisać obiema łapkami. Mało tego, po lekturze "Diuny" przestałam się brzydzić Science Fiction i postanowiłam przeprosić się z gatunkiem.;)
OdpowiedzUsuńP.S. I czytałam dokładnie to samo wydanie, co Ty.:)
W sumie szkoda, że czytałaś takie stare wydanie z biblioteki, bo to najnowsze to po prostu cudo. "Diuna" stoi dumnie na mojej półce, a jest to jedna z najpiękniej wydanych książek, jakie widziałam. :) Ale co tam wydanie, ważne, że książka się podobała. "Diuna" jest naprawdę świetna i faktycznie to jedna z pozycji, które trzeba znać.
OdpowiedzUsuńA filmu nie oglądałam. Chyba muszę nadrobić.
Ja niestety jestem na bakier z fantastyką, więc nie będę się zmuszać, ale mimo to powiem, że piękna zachęcająca recenzja. Miło się czytało.
OdpowiedzUsuńCoś ostatnio dużo o Franku Herbercie słyszę i czytam wokół siebie. Czy to jakiś znak? Z fantastyką zamierzałam się w te wakacje zapoznać bliżej, więc może i na "Diunę" się skuszę. Także dzięki Tobie.
OdpowiedzUsuńKasandra - :)
OdpowiedzUsuńNatula - mam nadzieję, że czas "Diuny" jeszcze nadejdzie:)
Magda - moja czekała tylko trochę krócej...
Moreni - :O)
Zaczytana-w-chmurach - Warto:)
Ultramaryna - nawet mi pożółkłe kartki i drobny druk za bardzo nie przeszkadzał:)
Cyrysia - każdy ma swój gust i to jest w ludziach wspaniałe:)
Balbina - bo jakoś chyba jest nowe wydanie "Kronik Diuny", których właśnie "Diuna" jest pierwszym tomem.
Moja przygoda z "Diuną" była zarazem pierwszym zetknięciem się z fantastyką i okazała się spotkaniem bardzo udanym i niesamowicie owocnym. Gdyby nie mój Chłopak, który jest zagorzałym czytelnikiem całego cyklu, pewnie nigdy nie odważyłabym się na sięgnięcie po książkę, jednakże sprawy potoczyły się inaczej i "Diunę" doceniłam w pełni. Przede wszystkim ze względu na to, w jaki sposób Herbert stworzył rzeczywistość Arrakis, jak naszkicował bohaterów, przede wszystkim Fremenów usilnie starających się przetrwać. Szczerze mówiąc nie wyobrażam sobie poznania "Diuny" w kolejności film->książka. Po obejrzeniu filmu czułam ogromny zawód...
OdpowiedzUsuńKasia - taka a nie inna kolejność poznawania "Diuny" wzięła się stąd, że pierwsze polskie tłumaczenie tej książki ukazało się w roku 1985 - czyli niemal w tym samym czasie co film (premiera w grudniu 1985 roku).
OdpowiedzUsuńW moim wypadku to głównie zachwyt nad filmem spowodował, że starałam się dotrzeć do książki. Jak widać trochę to trwało...
Ale generalnie jestem zdania, że jedyna słuszna kolejność to najpierw książka, potem film i tak staram się robić, chociaż nie zawsze się udaje...
Wiele dobrego o "Diunie" słyszałam. Od dawna mam w planach przeczytanie jej.
OdpowiedzUsuńMój wuja uwielbia ten film ! Już od wakacji ( byłam na wakacjach u owego wujka) zbieram się, żeby go obejrzeć. Co do książki, nie jestem pewna czy znajdę w najbliższym czasie czas na nią ;P
OdpowiedzUsuńta książka jest na mojej liście priorytetowej, ale jakoś ciągle brakuje mi na nią czasu, a już czeka na swoja kolej :)
OdpowiedzUsuńNo w końcu to zrecenzowałaś. :]
OdpowiedzUsuńEwa, Meme, Magda - serdecznie namawiam do lektury:)
OdpowiedzUsuńFenrir - no jakoś tak się wlokła ta recenzja...
Ale, ale - czy Ty już przeczytałeś swój śliczny nowiutki egzemplarz "Diuny", którym się chwaliłeś na blogu?
Jak miło czytać takie notki! Diunę czytałam, piękna. Film, o którym wspominasz, też widziałam, Kyle jest znakomity.
OdpowiedzUsuńNie przepadam z fantastyką, kilka książek skutecznie mnie już dawno zniechęciło, ale chyba siegnę, bo podjęłam decyzję, że daję znowu szansę fantastyce i sprbuję raz jeszcze.
OdpowiedzUsuńAgnes - dziękuję:)
OdpowiedzUsuńAneta - moim skromnym zdaniem ta "dawniejsza" fantastyka ( a do niej "Diuna" się z racji wieku zalicza) jest świetna:)