środa, 27 sierpnia 2014

Jak wprowadzać przedszkolaka w świat wartości

Rozmaite autorytety pedagogiczne są zgodne co do tego, że rozmowę z dzieckiem na temat wartości takich jak sprawiedliwość, honor czy odwaga należy przeprowadzić możliwie wcześnie, a żeby młody człowiek sobie owe wartości przyswoił trzeba o nich stale przypominać. A najlepiej było by, gdyby te nauki poprzeć własnym przykładem. Bo wiadomo - dziecko jest wspaniałym i niezwykle krytycznym obserwatorem, i w jednej chwili wychwyci wszelkie nieścisłości pomiędzy tym co mówimy, a tym co robimy...

Grzegorz Kasdepke to autor książek dla dzieci, który zyskał już sobie grono oddanych fanów - zarówno nielatów jak również ich rodziców. Jego książeczki są pełne humoru, ale zawsze poruszają jakieś ważne problemy, które nurtują najmłodszych, bądź też takie z którymi dziecko może sie zetknąć. Jakiś czas temu opulikował cztery książeczki, których bohaterami uczynił grupę rezolutnych przedszkolaków i ich wychowawczynię imieniem Miłka. Dwie pierwsze mówiły o emocjach, trzecia (w której okazuje się, że pani Miłka jest w ciąży) podejmuje stary jak świat temat "Skąd sie biorą dzieci, wreszcie ostatnia poświęcona jest wartościom. Książeczka pt. "Drużyna pani Miłki, czyli o szacunku, odwadze i innych wartościach" powstała w 2012 roku, kiedy wszyscy żyliśmy odbywającymi sie w naszym kraju Mistrzostwami Europy w piłce kopanej, więc nic dziwnego, że piłkarskie szaleństwo dotknęło równiez przedszkolaki pani Miłki. Przy okazji tworzenia drużyny, treningów i wreszcie meczu na szczycie pomiędzy dzieciakami a ich tatusiami pani Miłka rozmawia ze swoimi podopiecznymi o współczuciu, sprawiedliwości, szacunku, wytrwałości, uczciwości i odwadze. Co ważne, nauczycielka nie narzuca własnego zdania, nie podaje gotowych definicji czy rozwiązań problemów. Nie, pani Miłka najczęściej jest oserwatorem tego co sie dzieje, dba o bezpieczeństwo dzieciaków, czasem delikatnie nakieruje ich na właściwą drogę, ale to oni sami muszą wyciągnąć wnioski ze swojego postępowania i ocenić co jest słuszne a co nie.

"Drużyna pani Miłki" jest tak skonstruowana, że po każdym opowiadaniu znajduje sie krótki opis omawianej wartości, rady dla dziecka na temat jak postąpić w różnych sytuacjach życiowych (związanych z omawianą wartością) oraz rady dla rodziców jak rozmawiać z dziećmi. Szczególnie te ostatnie fragmenty wydały mi się istotne, bowiem nie zawsze potrafimy rozmawiać z dziećmi na trudne i poważne tematy. Byłoby dobrze gdyby każdy rodzic dzieci w wieku przedszkolnym mógł poznać tę książeczkę jak również inne z tej serii - sukces wychowawczy murowany :)

 Tak przy okazji - wydaje mi się, że seria o pani Miłce i jej przedszkolakach powinna sie znaleźć na wyposażeniu każdego przedszkola i oddziału zerowego (a nawet i klas I-III) - stanowiłaby świetną pomoc dydaktyczną...

Książkę przeczytaliśmy dzięki Księgarni Gandalf.


sobota, 23 sierpnia 2014

Czy to jeszcze pech czy już fart?

Życie pechowca nie jest różami usłane... Boleśnie przekonało się o tym dwóch wielkopolskich policjantów  Filip Nadziany i Krystian Dziany (kiedyś koledzy ze szkoły policyjnej, aktualnie pracujący w dwóch różnych miastach). Po kolejnej wpadce Filip prosi o przeniesienie na niewielki wiejski komisariat nieopodal wsi o wdzięcznej nazwie Paszcze, natomiast Krystian podejmuje decyzję o odejściu z policji i założeniu biura detektywistycznego. W tym czasie do kraju przyjeżdża starszy brat Krystiana, mieszkający na stałe za granicą, który jest "specjalistą od ochrony" - jednym z najlepszych w swoim fachu. Jego zawodowy pseudonim brzmi Gianni i jest doskonale znany w pewnych kręgach (również policyjnych). Gianni dostał w Polsce zlecenie od niejakiego Padliny - dosyć specyficzne, bowiem gangster nie ma pojęcia kto mu bruździ w interesach, więc mężczyzna musi swój cel najpierw odnaleźć a dopiero potem uprzątnąć go z drogi  zleceniodawcy.  Trop prowadzi do Paszcz, więc Gianni wysyła tam brata - to ma być jego pierwsza sprawa jako prywatnego detektwa...

Niestety pech znów daje o sobie znać - Filip przypadkowo rani Krystiana (z jego własnej broni na dodatek), Gianni ma trochę kłopotu z ogarnięciem sytuacji, a Padlina na wieść o postrzale pracującego dla niego człowieka rozpoczyna wojnę gangów w mieście Poznaniu...

Olga Rdnicka pochodzi z Wielkopolski i tam też osadza akcję swoich książek. Specjalizuje się w powieściach komediowo - kryminalno - obyczajowych, bywa, że z wątkiem romansowym. Jak dotąd wydała osiem książek a aktualnie wielbiciele jej twórczości mogą się cieszyć kolejną, dziewiątą powieścią noszącą tytuł "Fartowny pech". Dodam, że tej radości starczyło mi na wieczór i pół nocy, bo jak już zaczęłam czytać, to nie odłożyłam książki aż jej nie skończyłam...

W czym tkwi tajemnica sukcesu tej młodej (ur. 1988) pisarki? Co sprawia, że całkiem spore grono osób z utęsknieniem wyczekuje jej nowych książek? Moim zdaniem to przede wszystkim szybka akcja, humor słowny i sytuacyjny oraz niebanalni bohaterowie, tak główni jak i ci występujący w tle. Ze łzami w oczach (ze śmiechu oczywiście) czytałam o pierwszym spotkaniu Krystiana (mieszczuch w każdym calu) z wiejską rzeczywistością, o interwencjach przeprowadzanych przez policję w Paszczach (ksiądz proboszcz służy pomocą niemal jak sandomierski ojciec Mateusz), o kłopotach rodzinnych poznańskich mafiozów, o poświęceniu Gianniego w imię uczucia - długo by można wymieniać. Co ważne, pomimo zdecydowanie komediowego wydźwięku powieści, zawarła w niej autorka dosyć prawdziwy (chociaż siłą rzeczy uproszczony) obraz gangsterskiego półświatka. Tam nie ma miejsca dla słabego elementu, nawet jeśli okaże się nim syn bossa, kto ma pieniądze ten ma władzę, a we wzajemnych porachunkach nikt nie przebiera w środkach. I chociaż postacie Padliny, Tatki czy Dąbka są skonstruowane w taki sposób aby bawić to bywają momenty kiedy budzą strach...

Książka Olgi Rudnickiej to lektura z gatunku lekkich i przyjemnych, doskonała na poprawę humoru i relaks po ciężkim dniu. Zdecydowanie poprawia nastrój i odpręża. 

Polecam :)

Książkę przeczytałam dzięki Księgarni Gandalf.



środa, 20 sierpnia 2014

O metropolitalności międzywojennej Warszawy

W sygnowanej przez PWN seri wydawniczej "Metropolie retro" ukazały się jak dotąd alumy poświęcone Paryżowi, Berlinowi i Nowemu Jorkowi - miastom z bogatą historią i tradycją, które przez wiele lat miały możliwość rozwijania się, umacniania swojej wyjątkowej pozycji i oddziaływania nie tylko na własnych mieszkańców. To metropolie, które stały się inspiracją dla włodarzy innych miast, które uwieczniali w swych dziełach rozmaici artyści, które za sprawą rozwijających się nowoczesnych środków przekazu stały się znane niemal na całej kuli ziemskiej. 
Kilka miesięcy temu pojawiła się kolejna publikacja w tej serii, której bohaterką tym razem jest nasza stolica -  książka Marii Barbasiewicz pt. "Warszawa. Perła Północy".

Jeśli chodzi o możliwości rozwoju i przekształcania się miasta (chociażby i dużego) w metropolię Warszawa miała o wiele cięższą drogę niż te wspomniane wyżej. Pamiętać należy, że przez ponad 100 lat miasto znajdowało sie pod zaborem rosyjskim, a władzom w żaden sposób nie zależało na jego rozwoju. Tym bardziej, że Warszawa i warszawiacy zawsze byli niepokornego ducha i owym władzom przysparzali wiele kłopotu - wystarczy wspomnieć powstania czy działalność spiskową prowadzoną przez rozmaite organizacje. Wybuch pierwszej wojny niewiele zmienił w sytuacji miasta, tyle, że jeden okupant został zamieniony innym, który postanowił przekształcić Warszawę w twierdzę. Na szczęście lata wojenne szybko minęły, nadeszła upragniona niepodległość i wreszcie nasza stolica mogła, górnolotnie mowiąc, rozwinąć skrzydła. Niestety, jak wiemy, nie na długo...

Książka Marii Barbasiewicz poświęcona jest Warszawie w okresie dwudziestolecia międzywojennego. Na kartach bogato ilustrowanego albumu snuje autorka opowieść o tym jak miasto się rozbudowywało, unowocześniało i starało się dorównać innym europejskim stolicom. Opowiada również o warunkach życia, pracy i rozrywkach mieszkańców, przywołuje charakterystyczne warszawskie osobistości - zarówno luminarzy nauki i kultury, jak również ludzi interesu (dowiedziałam się na przyklad skąd wzięło się typowe dla stolicy określenie, że "coś jest klawe") czy wreszcie postacie z półświatka. Oprócz ogromnej ilości materiału zdjęciowego zamieściła autorka w swojej pracy sporo tekstów źródłowych - fragmentów pamiętników, artykułów, dokumentów, tekstów piosenek, itp.

To w książce znalazłam, natomiast jest kilka spraw, których mi zabrakło. Po pierwsze nie ma właściwie nic o polityce tamtego okresu - nie żebym była jakąś zagorzałą entuzjastką tejże, ale przecież wiele się w tej dziedzinie działo, chociażby przewrót majowy w 1926 roku, i to oraz inne wydarzenia miały ogromny wpływ na miasto i jego mieszkańców. Bardzo pobieżnie potraktowany został temat kinematografii, chociaż wśród fotografii znajdziemy takie, które przedstawiają ówczesne gwiazdy, natomiast w tekście nie znajdziemy nic na temat Smosarskiej, Mankiewiczówny, Bodo czy Żabczyńskiego, że wymienię tylko te kilka nazwisk. Natomiast jedna z największych gwiazd tamtego okresu, czyli Adolf Dymsza wspomniany został tylko w kontekście współpracy z Mirą Zimińską. Kolejna sprawa to literatura - wydawać by się mogło, że w tamtym czasie działali w Warszawie tylko i wyłącznie skamandryci... Zabrakło mi też jakiegoś szerszego omówienia kwestii żydowskiej - przecież przed wojną był to całkiem spory procent mieszkańców stolicy, natomiast w omawianej tu książce jakoś nie ma to odzwierciedlenia. Również niewiele miejsca poświęca autorka ludziom z biedniejszych warstw społecznych - właściwie to rozumiem, że robotnicy czy inna biedota miejska nie przystają do wizji metropolii, ale prawda jest taka, że stanowili większość jej mieszkańców...

Mam co do tej książki jeszcze jedną uwagę, może nie do końca merytoryczną, ale w moim odczuciu dosyć istotną. Otóż autorka książki to bardziej naukowiec niż pisarka, co przekłada się na styl i sposób pisania. Tak więc czytelnik dostaje do ręki fachowe opracowanie, dobrze udokumentowane i przejrzyste, jednak mało literackie. I tym sposobem album o Warszawie przegrywa zdecydowanie z tym o Paryżu, a nawet i tym o Nowym Jorku. (Na temat Berlina sie nie wypowiadam bo nie czytałam, nie mam go a mąż nie da się namówić na zafundowanie go z jakiejś okazji, bo mają te książki jedną potężną wadę, mianowicie cenę...)

Nie chciałabym jednak, żeby ktoś odniósł wrażenie, że książka mi się nie podobała - wręcz przeciwnie, uważam ją za całkiem udaną, jednak, być może dlatego, że o naszej rodzimej metropolii traktuje, to marzy mi się, żeby była idealna...

niedziela, 10 sierpnia 2014

Nie-biografia, ale sporo faktów zawiera

Jarosław Iwaszkiewicz – prozaik, peta, felietonista, tłumacz, współtwórca grupy poetyckiej „Skamander”, wieloletni prezes Związku Literatów Polskich, przez lata związany z „Wiadomościami Literackimi”, redaktor naczelny miesięcznika „Twórczość” to niewątpliwie jedna z najjaśniejszych gwiazd polskiej literatury XX wieku. W ciągu swojego prawie dziewięćdziesięcioletniego życia był świadkiem (a często także uczestnikiem) najważniejszych wydarzeń w dziejach naszego kraju, a willa pisarza w Stawisku (obecnie znajduje się tam muzeum Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów) była miejscem gdzie spotykało się liczne grono ludzi związanych z kulturą i sztuką, gdzie bywali goście z zagranicy i gdzie (szczególnie w czasie okupacji) służono pomocą potrzebującym.
Wydaje mi się (no chyba, że się mylę…) ale ostatnimi czasy Iwaszkiewicz został nieco zapomniany. Dobrze się więc stało, że został on głównym bohaterem odbywającego się w połowie czerwca bieżącego roku w Warszawie międzynarodowego festiwalu literackiego pod nazwą Big Book Festival. W programie imprezy znalazły się m.in. piknik-retro w Stawisku, maraton literacki podczas którego kilkanaście osób ze świata kultury, mediów i polityki czytało jego utwory oraz premiera książki „Spotkać Iwaszkiewicza. Nie-biografia”, stanowiącej wspólne dzieło kilkorga wielbicieli zmarłego 34 lata temu pisarza.


Książka składa się z trzech części, noszących tytuły „Migawki”, „Wielogłos” i „Sprawy do załatwienia”. 
Część pierwsza obejmuje wywiady przeprowadzone przez Annę Król (redaktorka książki) z trzema osobami – wychowankiem Iwaszkiewiczów Wiesławem Kępińskim, starszą córką pisarza Marią Iwaszkiewicz oraz z Zofią Dzięcioł, wieloletnią gospodynią w Stawisku. Obraz jaki się wyłania z tych wspomnień ukazuje nam Iwaszkiewicza w życiu prywatnym - ojca, przyjaciela, pracodawcę. I tak dowiadujemy się gdzie pisarz najchętniej chodził na coś mocniejszego, jak zachowywał się w chwilach zdenerwowania, jakie były jego upodobania kulinarne, jakie miał przyzwyczajenia, itp. - to njabardziej intymna część całego tomiku, a takie wrażenie potęguje jeszcze sposób prezentacji tych wywiadów: bez retuszu, bez wygładzania wypowiedzi, ot autorka spisała słowo w słowo to co nagrała w czasie rozmowy.

"Wielogłos" to kilka krótkich tekstów, których autorzy w jakiś sposób (prywatnie lub   zawodowo) zetknęli sę z pisarzem bądż jego twórczością. Teksty zawarte w tej części są bardzo różnorodne - od wspomnień  prawnuczki pisarza Ludwiki Włodek, poprzez eseje badaczy jego twórczości aż po literacką fantazję Piotra Mitznera, który przedstawia swoje sny związane z Iwaszkiewiczem i Stawiskiem.

Najwięcej miejsca w książce zajmuje część trzecia "Sprawy do załatwienia". Jest to wybór korespondencji Iwaszkiewicza z różnych lat jego życia. Są tu zarówno listy pisarza do kilku adresatów, ale również są takie, które skierowane były do niego - dopełniają obraz człowieka, który zarysował się po lekturze części pierwszej niniejszego wydawnictwa.

"Spotkać Iwaszkiewicza" to ciekawy projekt i dobrze się stało, że powstał. Oczywiście nie jest to pełny obraz pisarza - brakuje tu chociażby jakiegoś niewielkiego wspomnienia o Iwaszkiewiczu-polityku, bo nie można zapomnieć, że przez wiele lat był posłem na sejm i to również miało (i chyba nadal ma) wpływ na to jak był i jest postrzegany przez różne środowiska.
Ale jak sugeruje tytuł - to nie jest biografia sensu stricte, więc nie można mieć do autorów pretensji. 

Niemniej uważam, że warto sięgnąć po tę pozycję - wielbiciele pisarza znajdą tu zapewne coś ciekawego (wiele listów nie było do tej pory publikowanych) a ci, którzy kojarzą go tylko jako autora omawianego w szkole "Ikara" być może po tej lekturze postanowią poznać inne utwory z ogromnego dorobku Iwaszkiewicza. Mam tylko jedną uwagę - druk jest drobny (a w przypisach wręcz maciupeńki) więc czytanie w przytłumionym świetle (np. lampka nocna) odpada...

środa, 6 sierpnia 2014

A książki wędrują do...

Szybciutko (bo nie wiem kiedy internet sobie pójdzie ode mnie) mini-relacja i wyniki imieninowej wygrywajki:
Wszystko już przygotowane do losowania...

... karteczki wyciągnięte i...

wszystko juz wiadomo :)

Ponieważ zdjęcie nie jest najlepszej jakości (ale bardzo się starałam) to dla porządku podaję szczęśliwych zwycięzców:

  • "Chłopaki Anansiego" wędrują do Agnes
  • "Tajny raport Millingtona" zapewne ucieszy Karolinę
  • "Powrót niedoskonały" już wkrótce przeczyta Laura Mazur
  • "Zabawka Boga" będzie takim trochę spóźnionym prezentem imieninowym dla Ann RK
  • a najbardziej oblegana książka, czyli "Monogram" trafia do bookowinki.
Wszystkim dziewczynom gratuluję - skontaktuję się mailowo w celu wyłudzenia adresu do wysyłki.

Ponieważ na moich półkach jest jeszcze kilka książek, które chętnie znajdą nowy dom to już dzisiaj zapowiadam kolejne losowanie. Może na Dzień Nauczyciela?

A i jeszcze jedno - było pytanie dodatkowe, pamiętacie?
W stosie brakowało biografii, które czytam namiętnie - nawet w tej chwili dwie, więc pewnie niedługo będziecie mogli o nich przeczytać :)

niedziela, 3 sierpnia 2014

Wakacyjne czytanie

Na początku przypominam o konkursie - jeszcze jest kilka chwil na zgłoszenie :)

Połowa wakacji już za nami... A wydaje się jaky dopiero wczoraj moje dziecko wróciło z ostatniej lekcji w klasie drugiej i z dziką radością rzuciło plecakiem w kąt (ani plecak, ani piórnik nie wytrzymały kontaktu z podłogą i następną godzinę Młody spędził na wyciąganiu kredek i innych sprzętów spod łóżka). Tymczasem w piątek udaliśmy się na pierwsze z serii szkolnych zakupów przeznaczonych dla trzecioklasisty. Bo teraz to już z górki będzie...
Gdyby podsumować ten miesiąc czytelniczo, to całkiem nieźle było - przeczytałam 11 książek, o czterech już pisałam, o trzech pisać nie będę, bo to jednolite odmóżdżacze były i romansidła skończone (zdarzają mi się takie, ale im reklamy robić nie będę), o jednej kiedy indziej (to dzieciowe dobranocne czytanie) a tu kilka słów o pozostałych czterech. Niestety post zbiorowy, bo ostatnimi czasy internet mi wariował i bywał w godzinach dopołudniowych, a wieczorem już nie...
Ale do rzeczy.

Katarzyny Grocholi nikomu chyba nie trzeba specjalnie przedstawiać - to jedna z najbardziej znanych współczesnych autorek i już dwa razy na tym blogu gościła, chociaż czytałam większość jej książek (tyle, że to w czasach przedblogowych było). Tym razem wpadła mi w ręce najbardziej chyba osobista książka tej autorki, a mianowicie "Zielone drzwi". 
Książka to swoisty pamietnik pisarki - kilka faktów z dzieciństwa, dosyć dużo o szkole, nauczycielach, przyjaciołach, trochę na temat małżeństwa i innych związków czy wreszcie opowieść o tym jak się zostaje pisarką. A wszystko to podane z właściwym pani Katarzynie poczuciem humoru oraz dystansem do siebie i świata. Ale to tylko połowa prawdy, bowiem życie to nie tylko radosne chwile. Tych chwil smutniejszych (lub wręcz tragicznych) w życiu Katarzyny Grocholi też było niemało. Pierwsze bolesne zderzenie z prawdziwym życiem zaliczyła zaraz po maturze, kiedy pracowała kilka miesięcy jako salowa w szpitalu - ubzdurała sobie bowiem, że wszyscy sławni literaci zaczynali jako lekarze więc ona też musi iść tą drogą. A żeby w latach siedemdziesiątych dostać się na medycynę nie wystarczyło zdać egzaminu - trzeba było mieć albo punkty za pochodzenie (w jej wypadku ta opcja odpadała) albo przepracować rok w szpitalu, oczywiście na najniższych stanowiskach. Młoda, idealistycznie nastawiona dziewczyna musiała zmierzyć się z chorobą, śmiercią, obojętnością na cierpienie - wytrzymała tam tylko cztery miesiące...
Drugie, o wiele bardziej traumatyczne spotkanie z placówką medyczną zaliczyła kilka lat później, kiedy okazało się, że jest bardzo powaźnie chora. Obraz szpitalnej rzeczywistości oddziału onkologicznego jest bardzo poruszający, chociaż pisarka nie epatuje jakimiś szczególnie drastycznymi opisami, więcej - można powiedzieć, że stara się jak najoszczędniej dawkować emocje. I chyba ta oszczędność i lapidarność  opisu sprawiają, że ta część książki zapada głęboko w czytelnika.

Książka światło dzienne ujrzała już kilka lat temu, więc pewnie większość ją zna, ale jakby jeszcze ktoś nie czytał to serdecznie polecam.

******************************************

Jak dotąd czytałam trzy książki Marii Ulatowskiej i, niestety, niespecjalnie mi się podobały. Po czwartą pewnie bym nie sięgnęła, gdyy nie fakt, że nic innego pod ręką nie było, a ja musiałam przez kilkadziesiąt minut czekać na trenującego piłkę nożną Piotrka. Szału może nie ma, ale "Domek nad morzem" jest najlepszą książką tej autorki (oczywiście z tych, które czytałam).

Główna bohaterka to Ewa - warszawianka, której największym marzeniem jest "córeczka i domek nad morzem". Urodzona kilka lat po wojnie, już w wieku kilku lat przeżywa ogromną tragedię - umiera jej mama. Tata co prawda jest, ale to oderwany od życia naukowiec, więc dziewczynką opiekują się dziadkowie, a po ich śmierci siostra matki.
Ewa ma dwie bliskie sercu osoby - przyjaciółkę Grażynę oraz przyszywanego brata Maćka (ojciec Ewy ożenił się po raz drugi), grono znajomych i kolegów, ale najważniejsze sprawy powierza swojemu pamiętnikowi. To tam zapisuje swoje wątpliwości, uczucia i marzenia.
Mamy możliwość towarzyszyć jej przez ponad 50 lat życia, w zmieniających sie warunkach społecznych i politycznych, w wesołych i tragicznych chwilach jej życia. Nie wszystkie plany się spełniają, ale czasami zwykły przypadek pomoże spełnic najskrytsze marzenia...

"Domek nad morzem" pokazuje jaką długą drogę przebyła autorka od czasów "Sosnowego dziedzictwa". Owszem, to dalej literatura popularna (lub jak kto woli czytadło) ale pochłania się to bez bólu zębów od nadmiernej słodyczy. Nadal mamy tu trochę nieistotnych szczegółów, ale to również jest do przeskoczenia. I przyznam się, że chyba sobie wypożyczę z biblioteki "Przypadki pani Eustaszyny". No, raczej nie w najbliższych dniach, ale za jakiś czas z pewnością.

************************************************

Długi czas sądziłam, że Alex Kava to mężczyzna. Tymczasem się okazało, że to kobieta, która pisze całkiem niezłe powieści sensacyjno-kryminalne. I od razu dodam, że dosyć krwawe.

Do Pensacoli na Florydzie zbliża się huragan. Straż przybrzeżna ma masę pracy przy patrolowaniu Zatoki Meksykańskiej  ale takiego znaleziska zupełnie się nie spodziewano. Z wody zostaje wyciągnięta rybacka lodówka wypełniona... fragmentami ludzkich zwłok. Znalezisko zostaje odtransportowane na miejscowy posterunek, a szeryf zawiadamia FBI. Na miejsce zostaje oddelegowana agentka Maggie O"Dell. W skrajnie trudnych warunkach musi wyjaśnić kto i dlaczego zgubił w morzu tę makabryczną przesyłkę. I wcale nie jest łatwiej kiedy okazuje sie, że tors znaleziony w lodówce należy do mężczyzny, który zaginął ponad 600 mil od Pensacoli...
W tym samym czasie kiedy Maggie próbuje rozwiązać zagadkę rybackiej lodówki, do bazy sił powietrznych w Pensacoli zostaje wezwany jej przyjaciel, lekarz wojskowy Benjamin Platt. W bazie wybuchła tajemnicza epidemia i tylko on jest w stanie odkryć o co chodzi.

Tak Maggie jak i Ben działają na oślep, w zupełnie niesprzyjających warunkach atmosferycznych, w czasie ewakuacji tak bazy wojskowej jak i znajdującego się nieopodal miasta i kurortu. Tylko przypadek sprawi, że uda się znaleźć jakieś poszlaki...

"Kolekcjoner" to typowa powieść kryminalna z wątkiem sensacyjnym, ale trzeba przyznać, że całkiem nieźle napisana. Pomimo, że mniej więcej w połowie wiadomo czyja jest lodówka i o co chodzi z jej niecodzienną zawartością to do końca trzyma w napięciu, o wiedzieć to jedno, ale ująć przestępcę to coś zupełnie innego...

Okładka dosyć makabryczna jest, ale zapewniam, że książka zapewni kilka godzin dobrej rozrywki.

****************************************

Sherlock Holmes to jedna z tych postaci literackich, która, dzięki popularności wśród czytelników, zaczęła żyć własnym życiem. Ojcem njasłynniejszego detektywa wszechczasów był Arthur Conan Doyle, angielski lekarz i autor licznych powieści i opowiadań.
Pierwszy raz Sherlock Holmes pojawił się w 1887 roku w powieści "Studium w szkarłacie" i przez następne 6 lat czytelnicy z niecierpliwością oczekiwali kolejnych opowiadań z  nim w roli głównej. W roku 1893 Conan Doyle uśmiercił swojego detektywa, jednak osiem lat później przywrócił go do życia. Dlaczego to zrobił nie wiadomo. Być może jakieś światło na to mogłyby rzucić jego dzienniki, które pisał przez całe życie. Niestety, dziennik z przełomu 1900 i 1901 roku zaginął, i pomimo wysiłków wielbicieli Holmsa z całego świata nigdy się nie odnalazł.

Na świecie istnieje wiele towarzystw i klubów wielbicieli Sherlocka. Graham Moore, amerykański pisarz, bohaterem swojej powieści "Sherlockista" uczynił członka jednego z takich klubów, nosząceo nazwę "Chłopcy z Baker Street".
W czasie dorocznego spotkania organizacji zebranych elektryzuje wiadomość, że oto jeden z ich grona odnalazł zaginiony dziennik Conan Doyle'a. Zanim jednak pokazał go na forum pulicznym został zamordowany a dziennik zniknął ponownie. Harold White, młody entuzjasta wielkiego detektywa, postanawia przeprowadzić własne śledztwo używając metod stworzonych przez Sherlocka Holmesa. W jego poszukiwaniach towarzyszy mu Sarah, dziennikarka, która uważa sprawę za świetny temat reportażu. Niestety śladami dziennika podąża ktoś jeszcze...

Akcja książki toczy sie w dwóch planach czasowych - współcześnie oraz pod koniec roku 1900. Wędrujemy po Londynie współczesnym oraz tym z przełomu wieków, odwiedzamy z Doylem ciemne i niebezpieczne uliczki, uczestniczymy w zebraniu sufrażystek, wizytujemy Scotland Yard a nawet więzienie Newgate - być może takie przeżycia wpłynęły na pisarza i doprowadzily do wskrzeszenia jego najpopularniejszego bohatera. Tym bardziej, że charakter detektywa po reaktywacji zasadniczo różni sie od tego co znamy z pierwszych utworów o nim.
Wizja Grahama Moore'a jest ciekawa, powieść ma kilka ciekawych momentów zwrotnych, a wielbiciele Holmesa znajdą w niej sporo nawiązań do utworów, które wyszły spod pióra doktora Arthura Conan Doyla.