poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Zaproszenie do intymnego świata Igi Cembrzyńskiej

Iga Cembrzyńska - aktorka, piosenkarka i reżyserka. Kobieta o wielu twarzach i licznych pasjach. Niekwestionowana gwiazda kina i estrady lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, która u szczytu popularności zrezygnowała z kariery i życia w blasku fleszy. Żona i muza reżysera Andrzeja Kondratiuka, współtwórczyni jego pięknych, kameralnych i niezwykle osobistych filmów.

Te wszystkie informacje można znaleźć w oficjalnych biogramach pani Igi. Ale to tylko suche fakty, które tak naprawdę niewiele o niej mówią. Artystka przez wiele lat chroniła swoją prywatność, a od 2005 roku całkiem zniknęła z życia publicznego. Teraz powraca dzięki pracy Magdaleny Adaszewskiej pt. "Mój intymny świat". Książka jest zapisem rozmowy, którą panie toczyły przez kilkanaście tygodni, najpierw przez telefon a później przy kawiarnianym stoliku. Przy okazji Iga Cembrzyńska przejrzała rodzinne albumy i wynik tej kwerendy stanowi wspaniałe uzupełnienie tekstu, bowiem oprócz fotosów z filmów oraz występów scenicznych znalazło się tu mnóstwo prywatnych fotografii artystki i jej najbliższych.

Z kart książki wyłania się dom rodzinny przyszłej artystki, mama i tato, którzy w najcięższych wojennych czasach potrafili stworzyć ciepłą, rodzinną atmosferę, którzy zawsze wierzyli w swoją córkę i akceptowali wszystkie jej życiowe wybory.
Iga Cembrzyńska przywołuje w swoich wspomnieniach ludzi, którzy mieli ogromny wpływ na to kim się stała - nauczycieli z liceum i profesorów z Akademii Teatralnej, kolegów z pracy i reżyserów, którzy nie bali się angażować do swoich inscenizacji młodej nieśmiałej dziewczyny i już wtedy widzieli w niej materiał na wybitną artystkę.
Jednak najwięcej miejsca w książce zajmują opowieści o związku z Andrzejem Kondratiukiem. Związku, który trwa już od 40 lat...

Pomimo, że już od dłuższego czasu Iga Cembrzyńska jest nieobecna na ekranie i estradzie to jednak nie daje o sobie zapomnieć. Jej wspaniałe kreacje aktorskie (dość wspomnieć "Pamiętnik znaleziony w Saragossie", "Salto", "Hydrozagadkę" czy "Wrzeciono czasu"), nieśmiertelne przeboje ("Mój intymny świat", "Mówiłam żartem" czy "W siną dal") maja wieloletnich wielbicieli i wciąż zyskują nowych.
I to moim zdaniem jest najlepszy wyznacznik prawdziwej sztuki i prawdziwego gwiazdorstwa.

Serdecznie polecam :)

poniedziałek, 11 kwietnia 2016

Teatr, przyjaźń i wyzwanie

Pina kocha teatr. Swoją pasją zaraża grupę znajomych i wspólnie przygotowują się do udziału w konkursie zespołów amatorskich.
Przygotowanie spektaklu na motywach sztuk Szekspira idzie pełną parą, kiedy jedna z dziewcząt postanawia odejść z zespołu. Monia ma ciężko chorą siostrzyczkę, której grozi amputacja nogi. Istnieje co prawda możliwość leczenia za granicą, ale rodzina nie jest w stanie zebrać potrzebnej kwoty. Monia nie jest w stanie normalnie funkcjonować i dlatego podejmuje decyzję o rezygnacji w przygotowaniach do konkursu.
Na szczęście Monia ma przyjaciół, którzy co prawda nawet w marzeniach nie widzieli takiej góry pieniędzy jaka jest potrzebna na operacje, ale bez namysłu postanawiają pomóc.

Maciejka Mazan znana jest głównie jako tłumaczka fantastyki  - przekładała na język polski m.in. książki U. Le Guin, O. Scotta Carda, P.K. Dicka. Tłumaczy również teksty piosenek, jest autorką dwóch książek dla dzieci a w wolnym czasie reżyseruje spektakle muzyczne. Kilka tygodni temu miała premierę jej najnowsza książka pt. "Pina, zrób coś!".

Bohaterowie książki to grupa zwariowanych młodych ludzi, którzy stają przed pierwszym wielkim życiowym problemem. Spontanicznie podejmują decyzję o zbiórce pieniędzy dla chorego dziecka i chyba nie do końca zdają sobie sprawę na co się porywają. Bo niestety od tej chwili będą musieli godzić studia z rozmaitymi innymi zajęciami: chociażby występami w przedszkolach czy udziałem w konkursie talentów. Niektóre zlecenia kłócą się z ich zainteresowaniami czy poczuciem estetyki (jak chociażby wykonywanie muzyki disco polo), ale najważniejszy jest cel i to jemu podporządkowują się bezwarunkowo.

"Pina, zrób coś!" to książka przepełniona humorem słownym i sytuacyjnym, Pina i jej znajomi mają do siebie niesamowity dystans i są niepoprawnymi wręcz optymistami - zadanie którego się podjęli należy do tych z rodzaju niewykonalnych, jednak z uśmiechem na ustach i młodzieńczym zapałem pokonują wszelkie przeszkody. Pokazują, ze jeśli ma się przyjaciół to żadne wyzwanie nie jest straszne.

Serdecznie polecam tę książkę - już po kilku pierwszych kartkach poprawa humoru gwarantowana.


poniedziałek, 4 kwietnia 2016

Potrójne uderzenie

Książki Lucy Maud Montgomery były i są dla mnie kopalnią złotych myśli na większość życiowych tematów. Jednym z moich ulubionych cytatów jest wypowiedź niejakiej Maniusi White ("Ania z Avonlea"), która na pytanie o swoje największe pragnienie odpowiedziała, ze chciałaby być wdową, zaś to nietypowe marzenie uzasadniła następująco: "Jeżeli nie wyjdziesz za mąż, nazywają cię starą panną, jeśli zaś wyjdziesz za mąż, to mąż cię tłucze, a więc najlepiej być wdową.".

Ten cytat przyszedł mi do głowy (i już nie chciał się z niej wyprowadzić...) przy lekturze najnowszej powieści Olgi Rudnickiej "Były sobie świnki trzy".

Jola, Marta i Kamelia to trzy przyjaciółki. Na pierwszy rzut oka każda z nich jest całkiem nieźle życiowo ustawiona: świetnie zarabiający mąż, luksusowy dom, pokaźne konto w banku i mnóstwo wolnego czasu, który można poświęcić na zakupy, wizyty w SPA i spotkania z przyjaciółkami, egzotyczne wakacje, co jakiś czas elegancki bankiet - po prostu żyć nie umierać.

Jednak ten idylliczny obraz zaczyna mieć coraz więcej rys - kobiety czują, że czas nie działa na ich korzyść a mężowie zaczynają oglądać się za młodszymi modelami. Rozwód nie wchodzi w grę, bowiem wychodząc za mąż wszystkie podpisały intercyzy, więc po ewentualnym rozstaniu pozostaną bez grosza. Najlepszym wyjściem z sytuacji byłoby wdowieństwo. Łatwo powiedzieć, gorzej z wykonaniem - jedna zbrodnia doskonała jest trudna do zrealizowania, a co dopiero trzy i to w krótkim czasie...
Będzie się więc działo, bo panie są pomysłowe, przypadkowe zbiegi okoliczności też robią swoje - dobra zabawa przy lekturze gwarantowana, chociaż nie ukrywam, że nie jest to jedyna zaleta tej książki.

"Były sobie świnki trzy" to kolejna po "Diabli nadali" powieść Rudnickiej, w której spod zwariowanej historii wygląda drugie dno. Mężowie bohaterek nie są ideałami, szczególnie mąż Jolki - prawnik z zawodu, wspólnik w dużej kancelarii, jeśli chce potrafi być czarujący i profesjonalny. Niestety wobec podwładnych i żony pokazuje swoja prawdziwa twarz - egocentryk, gbur i prostak, lekceważy każdego, kto ma niższy status niż on, wykorzystuje swoja pozycję zawodową zmuszając Sandrę, jedną z pracownic, do świadczenia usług seksualnych sobie i swoim dwóm kolegom (mężom Marty i Kamy). Wszyscy panowie zdradzają zresztą swoje żony na potęgę i nie widzą w tym nic zdrożnego, uważając przy okazji, że małżonki są chyba ślepe i głupie i nic się nie domyślają. Właściwie nie ma się co dziwić, że żony w pewnym momencie nie wytrzymują i zaczynają snuć plany wyekspediowania swych życiowych towarzyszy na lepszy ze światów. 

Porównując "Były sobie świnki trzy" do poprzednich powieści Olgi Rudnickiej (chociażby do cyklu o Nataliach) widać jak na dłoni, jaką drogę przeszła twórczość tej autorki: od zwariowanych komedii z wątkiem kryminalnym do kryminałów z wątkiem komediowym. Autorka pomimo komizmu, brawurowej akcji i zwariowanych przygód swoich bohaterów nie boi się wprowadzać poważniejszych tematów, a czytelnik ma, pomiędzy wybuchami śmiechu, możliwość zastanowienia się jak sam by postąpił w konkretnej sytuacji. Bo problemy Jolki, Marty, Kamy i Sandry nie są tylko literacką fikcją...

Jakby nie było, świetnie się to czyta.