środa, 31 października 2012

NIE ŻYCZĘ SOBIE!

Post miał być dzisiaj o czymś zupełnie innym, ale szczerze mówiąc krew mnie zalała, jak zobaczyłam komentarz pewnego "Anonima" pod jedną z poprzednich notatek.

Do niedawna nie miałam właściwie pojęcia kim są "hejterzy", uświadomiła mnie dopiero Agnieszka, którą owi "wielbiciele" od jakiegoś czasu prześladują. Co dla mnie jest nieco dziwne, nie robią tego na jej blogu tylko wypisują odjechane komenty gdzie popadnie. No ale widać taka karma...
Z hejterem podobnie jak z trollem - nie ma co karmić, lekceważony umiera śmiercią naturalną. I kiedy wczoraj pojawił się wpis, w którym anonimowy (a jakże) komentator niezbyt grzecznie podważał wiarygodność agnieszkowych opinii machnęłam ręką, dochodząc do wniosku,  że nie dam typowi/typce satysfakcji i nie odpiszę. Naiwnie myślałam, że na tym się skończy.

Tymczasem dzisiaj pojawił się kolejny wpis zdecydowanie ostrzejszy, zarzucający Agnieszce kumoterstwo, podlizywanie się Ważnym Autorom i Blogerom (ciekawe swoją drogą, którzy tacy Ważni), groźby karalne i coś tam jeszcze. I może to bym też zlekceważyła, ale uderzyła ta ordynarna idiotka (czasowniki były rodzaju żeńskiego) w innych moich znajomych, popisując się przy okazji czystej wody homofobią. I tego już nie zdzierżę.

TO MÓJ BLOG I NIE ŻYCZĘ SOBIE NA NIM HOMOFOBII, RASIZMU I NIETOLERANCJI. NIGDY NIE OCENIAŁAM I NIE OCENIAM LUDZI ZE WZGLĘDU NA RELIGIĘ, POGLĄDY POLITYCZNE CZY PREFERENCJE SEKSUALNE I NIKT NIE MA PRAWA TEGO TUTAJ, NA TYM BLOGU, ROBIĆ. 

Wulgarny post skasowałam i to samo zrobię z kolejnymi tego typu kwiatkami. A będzie trzeba to będzie moderacja.


niedziela, 28 października 2012

Sobota na Targach

I kolejne Targi Książki w Krakowie za nami:(

Zaczynam mieć wrażenie, że mój ukochany Kraków nie odwzajemnia moich uczuć, bo po raz kolejny powitał mnie lejącymi się z nieba hektolitrami wody... Miało to swoją dobrą stronę, bo paskudna aura zniechęciła chyba część potencjalnych targowych gości i bez większych problemów można było wejść na teren imprezy, a  i do szatni wielkiej kolejki nie było. Tym razem w wyprawie towarzyszyła mi Kasia, moja koleżanka z pracy i współużytkowniczka naszej gimnazjalno-podstawówkowej biblioteki. 

Pierwszym punktem mojego targowego programu miał być udział w panelu dyskusyjnym więc umówiliśmy się z organizatorką, dr Emilią Kledzik, przy wejściu. Pani Emilia, jak również Jarek Czechowicz, drugi zaproszony bloger podali mi w mailu numery telefonów do siebie, natomiast ja, największa sirota III RP nie zapisałam tych numerów... Moja głupota dotarła do mnie w tramwaju linii 14, w odległości jednego przystanku od ulicy Centralnej, gdzie odbywały się Targi. Już miałam wizję ryczących megafonów, ew. rozpaczliwych transparentów "Gdzie jesteś Anno N.?" ale na całe szczęście Jarek okazał się osobą o niebo lepiej zorganizowaną ode mnie, zajrzał na mojego bloga, gdzie w jednym z ostatnich wpisów straszy moje zdjęcie i mnie poznał - za co jestem mu dozgonnie wdzięczna:)
Później już wszystko poszło w miarę gładko. Przebrnęliśmy przez jeszcze niezatłoczone targowe alejki do sali seminaryjnej w której zaczęli się już zbierać pierwsi zainteresowani zapowiadaną dyskusją. Pojawiło się kilkoro znajomych mi osobiście blogerów - Enga, Robert, Oisaj, Kaś, Isabelle, Fenrir oraz kilku znanych tylko wirtualnie, m.in. Silaqi i Sardegna.

Panel rozpoczął się od lekkiego zamieszania, bowiem okazało się, że jest jeszcze jedna blogerka chętna do dyskusji i musieliśmy się nieco przemeblować (scenka była dosyć mała, a jak w trakcie docisnął się jeszcze jeden bloger zaczęło być niebezpiecznie...) i można było rozpocząć dyskusję na temat "Blogerzy książkowi - przyszłość krytyki literackiej?".
Nie mnie oceniać mój wkład w dyskusję, ale wydaje mi się, że nie wyszłam na ostatniego głąba, nie przesadziłam z autopromocją i byłam wyrazicielką większości blogerów, twierdząc, że blogosfera w żadnym wypadku nie jest zagrożeniem dla krytyki akademickiej, a blogerzy i krytycy mogą spokojnie współistnieć (tym bardziej, że najczęściej piszą o zupełnie różnych rzeczach). Nie obyło się bez pytań o poziom blogów oraz o współpracę z wydawnictwami, a co za tym idzie o wiarygodność blogerów. Uważam, co zresztą powiedziałam, że blogerzy to taka sama grupa społeczna jak inne (lekarze, nauczyciele, prawnicy czy kierowcy autobusów miejskich na ten przykład) i tak samo jak wszędzie trafiają się lepsi i gorsi, ale życie (i czytelnicy) ich zweryfikują i ten dobry blog będzie miał oglądalność a ten słaby albo się poprawi albo umrze śmiercią naturalną. 
Nie będę oceniać poziomu dyskusji, poczekam, aż zrobią to inni obecni w sali seminaryjnej nr 3. Tyle tylko się pochwalę, że na panelu pojawiło się kilkoro moich uczniów (byli na Targach w ramach DKK do którego należą) i stwierdzili, że nie przyniosłam im wstydu;).

Po panelu spotkałam "face to face" jeszcze dwie przesympatyczne blogerki a mianowicie Książkowca i Prowincjonalną Nauczycielkę - szkoda, że tylko się przywitałyśmy i nie było czasu na dłuższą rozmowę. Ale wierzę, że wszystko jeszcze przed nami:)

A co później?

Po pierwsze kawka w towarzystwie Engi, Roberta, Eleanoir oraz biblionetkowych Misiakolutków, a potem bieganie pomiędzy stoiskami, zbieranie autografów i rozmowy, rozmowy, rozmowy... Jak zawsze uśmiechnięta Katarzyna Michalak, tryskająca humorem Monika Szwaja, troszkę już zmęczona ale niezwykle cierpliwa wobec tłumu wielbicieli Małgorzata Gutowska - Adamczyk... Do grona znanych mi pisarek dołączyły trzy niezwykle sympatyczne panie, których książek jeszcze nie czytałam, ale planuję się z nimi zapoznać - bo jeśli powieści są choć w połowie tak fajne jak ich autorki to nie będzie to czas stracony. Uroczyście więc obiecuję zapoznać się z twórczością Magdaleny Witkiewicz, Renaty Kosin oraz Iwony Grodzkiej - Górnik.
A i jeszcze z kronikarskiego obowiązku muszę dodać, że poznałam Martę Orzeszynę współautorkę (wraz z Małgorzatą Gutowską - Adamczyk) albumu o Paryżu belle epoque, prowadzącą bloga "Co nowego w PWN" oraz jednego z najpopularniejszych blogerów (a zdecydowanie najwyższego) czyli Bazyla. Duuuuuży facet;)

Książek, wystawców, autorów podpisujących swoje książki było bardzo dużo, każdy mógł znaleźć coś dla siebie, ale mam taką refleksję, że nawet najpopularniejszy autor nie miał takiego tłumu wielbicieli jak goszczący na Targach celebryci - panie prezydentowe Danuta Wałęsa i Jolanta Kwaśniewska, Stanisław Mikulski czy Nergal (TEN Nergal, ponoć jakąś autobiografię popełnił) swoim pojawieniem się skutecznie blokowali stoiska i najbliższe alejki.

Po targowych atrakcjach udałam się wraz Engą i Robertem na spotkanie blogerów w kawiarni Botanika przy ulicy Brackiej. Spotkanie tradycyjnie organizowały Kaś i Claudette i po raz kolejny okazało się, że rzeczywistość przerosła plany, pojawił się tłumek blogerek, na okrasę było dwóch blogerów (później dołączył jeszcze trzeci) i zarezerwowany kącik okazał się zbyt mały... Ale pomimo niewielkiego tłoku spotkanie było udane - mam nadzieję, że Kaś ujawni listę obecności, bo niestety spóźniliśmy się na początek i nie jestem w stanie ogarnąć "kto był kim".

Wszystko co dobre niestety szybko się kończy i ja musiałam opuścić Botanikę i wracać do domu...
Ale kolejne targi w Krakowie za rok;)

Przepraszam, że nie zamieszczam zdjęć ze spotkania blogerów, ale nie wiem, czy wszyscy ozdjęciowani by sobie tego życzyli.

piątek, 26 października 2012

Do woja marsz, do woja...

Pomimo, że teoretycznie mamy w Polsce równouprawnienie to jednak nas, kobiety, omija wiele ciekawych rzeczy. Nie tęsknię oczywiście do tego aby zostać górnikiem i spełniać się zawodowo fedrując węgiel na przodku ale już do takiego wojska to bym sobie poszła...
Sama instytucję widziałam kilka razy "z wierzchu" (w Krakowie kilka jednostek stacjonowało w moich szkolnych czasach), zdarzyło mi się być ze trzy razy w środku (na PO mieliśmy obowiązkowe strzelanie) a głębszej wiedzy na temat życia wojskowego dostarczył mi szwagier służący ojczyźnie na początku lat 90-tych oraz młodszy brat odbywający służbę wojskową pod koniec tychże. Z ich opowieści wyłaniał się obraz pełen co prawda rozmaitych idiotyzmów, ale i jeden i drugi w ogólnym rozrachunku nie żałują miesięcy spędzonych w koszarach i jeszcze dzisiaj wspominają je z uśmiechem.

Bohater książki Harosława Jaszka (to nie literówka tylko pseudonim literacki) pt. "Jak niczego nie rozpętałem" zaznajomił się z Ludowym Wojskiem Polskim we wcześniejszym okresie niż moi rodzinni wojacy, a mianowicie na przełomie lat 70-tych i 80-tych. Obowiązywał wtedy jeszcze przepis, że studenci zaliczali studium wojskowe, a po ukończeniu nauki odbywali trwającą rok służbę wojskową (zwyczajni poborowi spędzali w wojsku 2 lata). Jako absolwent filologii angielskiej dostał się do plutonu szkolącego przyszłych wywiadowców - logiczne, bo przecież wywiadowca powinien rozumieć o czym rozmawiają żołnierze wrogiego naszej ojczyźnie Paktu Północnoatlantyckiego (tak, tak był czas, że NATO było nam wrogiem). Jednak służba we Wrocławiu nie była tym co zadowoliłoby naszego bohatera. On szukał dla siebie nowych wyzwań i los okazał się dla niego łaskawy - po niejakich problemach został wcielony w skład polskiej misji pokojowej operującej na Wzgórzach Golan (półwysep synajski).

Zasadniczą część tej niewielkiej książeczki stanowi opis życia w bazie polskiego kontyngentu ONZ i jest to kolejny argument potwierdzający tezę, że Polak potrafi. Uskuteczni handel wymienny z mieszkającymi opodal bazy syryjskimi wieśniakami, w targowaniu dorówna handlarzom na suku w Damaszku, nie da się amebie ani innym chorobom egzotycznym a umiejętność nicnierobienia wyniesie na niebotyczne wyżyny. A co najważniejsze udowodni i sobie i innym, że jesteśmy najbardziej kreatywnym narodem na świecie...

Książeczkę przeczytałam w ciągu 2 godzin i przyznaję, że świetnie się bawiłam. Zapoznałam z co ciekawszymi fragmentami męża mojego Roberta i on, jako, że facet, jeszcze bardziej docenił opis życia za bramą jednostki. I aż sobie westchnął, że jego te przyjemności ominęły, bo jakimś cudem udało mu się w stosownym czasie od wojska wyreklamować. A teraz już za późno...

Książka dotarła do mnie w ramach akcji "Włóczykijka" i zaraz zrobi "w tył zwrot" i odmaszeruje do kolejnego czytelnika. A ja ze swojej strony polecam serdecznie tę lekturę, tylko proszę młodsze pokolenie -  potraktujcie ją z przymrużeniem oka, a najlepiej naciągnijcie na wspomnienia o wojsku jakiegoś osobnika w wieku 40+. Zobaczycie, że to co bohater książki przeżył na Wzgórzach Golan to małe miki w porównaniu ze wspomnieniami z Orzysza, Darłowa czy innych Bieszczad...

Recenzja bierze udział w wyzwaniu "Polacy nie gęsi, czyli czytajmy polską literaturę".


środa, 24 października 2012

Pasja, odwaga, determinacja... czy zwykły upór i głupota?

O Wandzie Rutkiewicz, Amelii Erhart i Karen Blixen słyszeli chyba wszyscy, spora grupa osób potrafiłaby powiedzieć coś o Kindze Choszcz, Piotrze Morawskim czy Erneście Shackletonie, natomiast  nazwiska Aziz Binebine, Curtis Welch, Fernando Parrado nic nam własciwie nie mówią. Co łączy te 9 osób i jeszcze kilka innych tu nie wymienionych? Otóż zdarzyło im się pokonać kolejną granicę ludzkich możliwości, sięgnąć dalej, wyżej, głębiej, pobić kolejny rekord lub przeżyć coś niesamowitego, coś zdawałoby się niemożliwego dla ludzkiego organizmu.

"Raport specjalny. 20 niesamowitych historii" to zebrane w jednej książce historie takich niesamowitych ludzi i ich przeżyć. Pierwotnie były to artykuły drukowane w  wydawanym przez National Geografic piśmie "Traveler", powstały pomiędzy 2008 a 2011 rokiem i jak pisze w krótkim wstępie Martyna Wojciechowska szybko stały się jednym z najpopularniejszych cyklów.

Raport opowiadał o podróżnikach, himalaistach, zapaleńcach bijących kolejne rekordy, o ludziach z pasją, którym nie wystarczało zwykłe, ustabilizowane życie. Inną grupę bohaterów tych raportów stanowią z kolei zwykli ludzie, którzy na skutek tragicznego zbiegu okoliczności musieli stanąć do walki z siłami przyrody i własną słabością aby zachować życie - czytelnik pozna historię marokańskiego oficera więzionego przez 18 lat w celi pozbawionej światła, członków drużyny rugby, których samolot rozbił się wysoko w Andach czy młodego Amerykanina, zmuszonego odciąć sobie przygniecioną głazem rękę aby uratować życie.

Część z tych historii ma szczęśliwy finał, ale nie wszystkie. Dla Wandy Rutkiewicz, Amelii Erhart, Kingi Choszcz czy Piotra Morawskiego kolejna wyprawa stała się tą ostatnią, los nie był również łaskawy dla Steve'a Fosseta, Raymonda Maufraisa, Christophera J. McCandlessa,...

Czytając książkę nie raz i nie dwa razy zastanawiałam się gdzie kończy się pasja i odwaga a zaczyna zwyczajna bezmyślność i brawura. Wielu z tych tragicznych wypadków można było uniknąć, niejednokrotnie przyczyną tragedii stało się zwyczajne niedopatrzenie, rutyna, która zabija czujność - przecież tyle razy się udało, więc i tym razem nic mi się nie stanie. Niestety, ten jeden jedyny raz szczęście zawiodło...

Serdecznie polecam książkę wielbicielom opowieści podróżniczych i przygodowych a także biografii - znajdziecie tu ciekawe historie i piękne zdjęcia, które oprócz tego, że poszerzą waszą wiedzę może skłonią do refleksji nad kruchością i ulotnością ludzkiego życia. 

niedziela, 21 października 2012

Każdy może być królem...

W Siedmiu Królestwach narasta chaos...
Po śmierci króla Roberta Baratheona i namiestnika Neda Starka władzę w imieniu małoletniego Jeffreya sprawuje królowa Cersei z rodu Lannisterów oraz jej brat karzeł Tyrion mianowany nowym lordem namiestnikiem. Stannis i Renly Baratheonowie ogłaszają się niezależnie od siebie jedynymi prawowitymi spadkobiercami zmarłego brata i obydwaj przywdziewają korony. Równocześnie lordowie północy niechętni zarówno Lannisterom jak i Baratheonom ogłaszają królem Robba Starka, najstarszego z synów Neda. Tytuł królewski przyjmuje również Balon Greyjoy, władający Żelaznymi Wyspami. Wojna obejmuje cały kraj, zamki przechodzą z rąk do rąk, lordowie i rycerze giną w walce albo (znacznie częściej) przechodzą na stronę tego, kto w danej chwili może więcej zaoferować, wioski są palone, a ich mieszkańcy mordowani lub brani do niewoli.
W tym ogólnym szaleństwie próbują się utrzymać przy życiu młodzi Starkowie - Sansa jest zakładniczką Jeffreya i Cersei w Królewskiej Przystani, Arya, której cudem udało się uciec z miasta wędruje w przebraniu chłopca po bezdrożach i lasach królestwa, Bran i Rickon przebywają w  rodzinnym zamku, który wydaje się być najbezpieczniejszym schronieniem zaś Jon Snow służy w Nocnej Straży i poznaje kolejne niebezpieczeństwa, które czają się za Murem.
Tymczasem  w odległych krainach Daenerys szuka sposobu aby wrócić do ojczyzny i odebrać Żelazny Tron. Ludzi ma wprawdzie garstkę, ale zyskała coś co znacznie podnosi jej notowania w królewskim wyścigu...

Że Martin pisze ciekawie, nie trzeba nikogo przekonywać. Podziwiać należy ogrom pracy włożony chociażby w wymyślenie tych wszystkich rodów, herbów, genealogii, opowieści związanych z rodzinami, zamkami i ziemiami, oraz tego, że autor to wszystko ogarnia - z pewnością ma tych swoich bohaterów skatalogowanych na jakimś twardym dysku, ale i tak szacunek wielki mu się należy. W porównaniu do pierwszego tomu więcej jest w "Starciu królów" okrucieństwa, brudu, strachu i nieszczęścia ale takie są prawa wojny niestety. Oprócz bohaterów znanych z pierwszego tomu pojawia się całe mnóstwo nowych postaci - jedne tylko w epizodach, inne spotykamy częściej i wszystko wskazuje na to, że i w dalszych tomach cyklu będą miały do odegrania jakąś rolę.

Książka ma jednak jedną zasadniczą wadę - objętość. Za nic nie nadaje się do czytania w fotelu. Po kilkunastu minutach ręce nie wytrzymują ciężaru, bo ta urocza cegiełka ma 1020 stron i waży ponad kilogram...

Przyznam się, że czytając "Grę o tron" wykrystalizowała mi się piątka ulubionych bohaterów - jeden z nich, czyli Ned niestety już nie żyje, ale pozostałej czwórce udało się przeżyć "Starcie królów" i mam nadzieję, że w dalszym ciągu szczęście ich nie opuści. O czym się pewnie na dniach przekonam, bo kolejne dwa tomy czekają na półce:)

piątek, 19 października 2012

Muszę, bo się uduszę...

Już za kilka dni, w czwartek 25 października rozpocznie się w Krakowie kolejne święto wszystkich tych, którzy kochają książki czyli 16 Targi Książki. 
Organizatorzy przygotowali dla zwiedzających mnóstwo atrakcji - swoje stoiska będzie miało ponad 200 wystawców, będzie można zdobyć autografy ponad 400 autorów, będą pewnie jakieś rabaty (oby jak największe) i niestety najprawdopodobniej będzie taki sakramencki ścisk jak w ubiegłym roku...
Ale dla maniaka książkowego taka niewielka (!!!) niedogodność to pryszcz i z pewnością wielu z Was się na Targi wybiera.

W tym roku jest zaplanowane kilka "imprez towarzyszących" dotyczących blogów i blogerów:

W sobotę o godz. 11.00 odbędzie się panel dyskusyjny na temat "Blogerzy książkowi - przyszłość krytyki literackiej?".
W niedzielę o 11.00 rozpocznie się Zjazd Blogerów organizowany przez portal granice.pl a o 14.00 będzie się można dowiedzieć "Jak zostać blogerem książkowym?".

Dla mnie osobiście najważniejszy będzie sobotni panel i to nie tylko dlatego, że wizytę na Targach zaplanowałam na ten właśnie dzień. Otóż wyobraźcie sobie, że zostałam zaproszona do udziału w tej dyskusji aby w duecie z Jarosławem Czechowiczem, autorem bloga Krytycznym okiem reprezentować naszą blogerską społeczność. 

Z jednej strony odczytuję to zaproszeni jako duże wyróżnienie, a z drugiej muszę się przyznać, że mam tremę jak diabli... Bo niby zawód taki, że człowiek powinien być przyzwyczajony do publicznych wystąpień - jednakowoż taki panel to co innego niż stanąć przed klasą, która w dużej części zainteresowana jest tym kiedy będzie dzwonek, a nie tym o czym akurat mówię...

Cóż, jedno mogę obiecać - postaram się ze wszystkich sił, żeby nie narobić, nomen omen, wiochy...

środa, 17 października 2012

O tym jak czytałam książkę uszami:)

Jakiś czas temu napisała do mnie miła pani z audeo.pl z propozycją przesłuchania i zrecenzowania audiobooka. Niby nic takiego, bo na blogach opinie na temat książek do słuchania się pojawiają i wiele osób bardzo sobie chwali tę formę obcowania z literaturą. Ja jednak należę do wzrokowców i jak dotąd z audiobookami kontakt miałam mocno ograniczony. (Pisałam zresztą o tym TUTAJ)

Ale do odważnych świat należy  - zdecydowałam się spróbować. Mój wybór padł na książkę, którą już dawno chciałam poznać, ale nie miałam do niej dostępu - "Modlitwa o deszcz" Wojciecha Jagielskiego.
Książka jest pokłosiem kilku podróży do Afganistanu, które autor odbył w latach 1992 - 2001 i opowiada o przemianach, które zachodziły wtedy w tym azjatyckim państwie.
Afganistan od wielu już lat stanowi jeden z najważniejszych punktów światowej polityki, połamali sobie na nim zęby Brytyjczycy i Rosjanie a i Amerykanom nie udało się uzyskać większego wpływu na to co się działo w tym kraju. Aktualnie znowu o nim głośno a i wiele polskich rodzin śledzi wydarzenia z tamtego rejonu - wszak wśród sił ONZ działających na terenie Afganistanu znajdują się również nasi żołnierze.

Szczególnie tragicznie w historii Afganistanu zapisały się lata 70-te, kiedy w kraju toczyła się wojna domowa pomiędzy prokomunistycznym rządem wspieranym przez ZSRR a muzułmańskimi partyzantami, mudżahedinami, którym pomagały Stany Zjednoczone  i państwa arabskie. Po zakończeniu wojny i wyjściu Rosjan niewiele się poprawiło - walki trwały nadal, siły rządowe słabły, a partyzanci zajmujący kolejne wzgórza, wsie i miasteczka zaczęli walczyć pomiędzy sobą o władzę. 
Książka Jagielskiego to swoiste kalendarium tych walk, to prezentacja kolejnych przywódców,  miejscowych watażków, odważnych do szaleństwa wojowników, mułłów nawołujących do walki w imię religii, to opis tragedii, która dotknęła każdą afgańską rodzinę. Ale w "Modlitwie o deszcz" jest coś jeszcze - z każdego zdania, z każdego niemal słowa wionie na czytelnika (czy jak w tym wypadku słuchacza) umiłowanie wolności i honoru. Bo wolność i honor to dwa najważniejsze punkty wyznaczające drogę życia prawdziwego Afgańczyka.

Wojciech Jagielski nie ocenia swoich bohaterów - wysłuchuje tego co mają mu do powiedzenia, niekiedy zada jakieś pytanie, odpowiedź na które pozwoli nam, Europejczykom lepiej zrozumieć tamte realia. Czasem tylko dodaje na końcu rozdziału informację jakie były dalsze losy osoby o której dany fragment traktował. Zabieg ten podkreśla jeszcze bardziej bezstronność autora w stosunku do opisywanych faktów.

Ważna, o ile nie najważniejsza, sprawa przy audiobookach to lektor - jeśli będzie kiepski to nawet najlepsza książka nas nie zadowoli. W tym wypadku poznawałam książkę z Rochem Siemianowskim i uważam, że była to właściwa osoba na właściwym miejscu - dobrze ustawiony głos, nienaganna dykcja, brak nadmiernej interpretacji (co niestety zdarza się niektórym lektorom) sprawiły, że wysłuchałam książki z prawdziwą przyjemnością. Przy okazji chciałabym nadmienić, że kupując audiobooki na audeo.pl czytelnik/słuchacz ma możliwość zapoznać się z fragmentem utworu i dzięki temu może uniknąć wpadki z nietrafionym lub nielubianym lektorem.

Oczywiście słuchanie w moim wykonaniu trochę trwało, ale zdecydowanie warto było.

Recenzja bierze udział w wyzwaniu "Polacy nie gęsi, czyli czytajmy polską literaturę".


wtorek, 16 października 2012

Lektury małoletniej Ani - odc.6

Jesienna pogoda sprzyja jednakowoż wspominkom...

Kolejny z zapomnianych już dzisiaj francuskich mistrzów "płaszcza i szpady", którego książka rozpalała  wyobraźnię nastolatki to Paul Feval.
Przyszedł na świat w 1817 roku, z pochodzenia był Bretończykiem a z zawodu prawnikiem. Nie zrobił jednak kariery sądowej i musiał imać się rozmaitych zajęć aby mieć z czego żyć. Spróbował też swoich sił w dziedzinie literatury i to okazało się strzałem w dziesiątkę. Już jego debiutancka nowelka pt. "Klub fok" zyskała duże uznanie wśród czytelników "Paryskiego Przeglądu" a młody autor miał otwarte drzwi do największych francuskich czasopism. Kolejne utwory potwierdzają talent dwudziestokilkuletniego adwokata i skutkują propozycją wydania powieści. Feval miał początkowo obiekcje, bo wydawca zażyczył sobie powieści, której akcja toczyć się miała w ówczesnym Londynie - tymczasem pisarz niemal zupełnie nie znał angielskich realiów. W końcu przyjął propozycję a "Tajemnice Londynu" stały się ogromnym sukcesem wydawniczym. Odtąd Feval zaliczony został do grona najwybitniejszych pisarzy francuskich a wszystkie jego powieści były rozchwytywane przez zachwyconych czytelników co przełożyło się również na zdecydowaną poprawę jego warunków materialnych. Niestety wskutek nieprzemyślanych inwestycji pisarz utracił niemal cały majątek, wkrótce zmarła jego żona a on sam został sparaliżowany, a co za tym idzie niezdolny do pisania. Ten uwielbiany przez współczesnych pisarz zmarł w biedzie w 1887 roku jako pensjonariusz jednego z paryskich hospicjów.

Mój domowy egzemplarz nosi liczne
ślady obcowania z czytelnikami;)
Największą część twórczości Fevala stanowią kryminały, ale nie gardził też innymi gatunkami literackimi - można go uznać (obok Brama Stockera) za ojca powieści "wampirycznych", pisał utwory obyczajowe, religijne oraz historyczno-przygodowe. I to te ostatnie, a właściwie jeden z nich, przyniosły mu ponadczasową sławę.
Utwór o którym mowa to "Kawaler de Lagardere", znany również pod tytułem "Garbus" - książka wydana została w 1857 roku a pierwsze polskie wydanie datuje się na rok 1914.

Tytułowy bohater to dziecko paryskiej ulicy, sierota bez nazwiska (Lagardere to nazwa pałacu w którego ruinach pomieszkiwał), niezwykle uzdolniony szermierz, zabijaka i utracjusz, chodzący własnymi drogami, łamiący serduszka romantycznych dam i ich pokojówek, szczęściarz, który potrafił wyjść cało z największych opresji. Przypadkiem wplątuje się w konflikt pomiędzy dwoma z najpotężniejszych ludzi we Francji księcia Gonzagi i księcia de Nevers, a kiedy ten ostatni umiera na skutek ran odniesionych w pojedynku Lagardere bierze na siebie odpowiedzialność za jego dziecko, maleńką Aurorę, owoc tajemnego związku łączącego Neversa z narzeczoną Gonzagi...
Wagabunda musi zmienić swoje życie, porzucić nazwisko, ukrywać się przed mściwym i potężnym magnatem i zająć się wychowaniem i ochroną powierzonego mu niemowlęcia...

"Kawaler de Lagardere" to przede wszystkim opowieść "płaszcza i szpady" gdzie znajdziemy liczne pojedynki, galopady, ucieczki, porwania i cudowne ocalenia, będzie też wątek uczuciowy, chociaż w nieco innej formie niż ta do której przyzwyczaił nas mistrz gatunku Aleksander Dumas. Ale książka Fevala promuje takie cechy jak przyjaźń, odpowiedzialność, dotrzymywanie danego słowa, poświęcenie i odwagę. Zaznaczam jednak od razu, że nie jest to niestrawne moralizatorstwo - autor potrafi mówić o tych wartościach niejako przy okazji, mimochodem, ale tak, że zapada to głęboko w serce i umysł czytelnika.

Książka Fevala doczekała się kilku ekranizacji, ostatnio w 1997 roku powstał film "Na ostrzu szpady" w reżyserii P. de Broca. Jak dla mnie najlepsza jest jednak wersja z 1959 roku (film nosił tytuł "Garbus") gdzie główną rolę grał ówczesny niekwestionowany amant francuskiego kina Jean Marais.

Jean Marais jako Lagardere

niedziela, 14 października 2012

O spotkaniu, na którym byłam w ubiegłą niedzielę


Ani lipcowy skwar ani jesienna ulewa nie są straszne dla prawdziwego biblionetkowicza, w każdym razie dla krakowskiego biblionetkowicza. Ci, którzy spotkali się w ubiegłą niedzielę, 7 października, są na to najlepszym dowodem. Miejsce naszego kolejnego spotkania to księgarnio-kawiarnia "Bona" przy ulicy Kanoniczej, kilka kroków od Wawelu. Miejsce niezwykle przytulne i klimatyczne - przy filiżance kawy, herbaty czy niezwykle gęstej czekolady można posiedzieć porozmawiać i... poczytać, bowiem goście mogą wybrać coś z półki i oddać się lekturze przy kawiarnianym stoliku. Dodam, że "Bona" to również wydawnictwo, specjalizujące się w literaturze dla dzieci i młodzieży, a ja osobiście jestem mu dozgonnie wdzięczna za wydaną w tym roku "Tajemnicę Abigail" M. Szabo - książkę, której poszukiwałam bezskutecznie od wielu już lat.

W "Bonie" stawili się niemal wszyscy, którzy zgłaszali chęć spotkania:
Tynulec
Jurczak
Sherlock
Jelonka
Szaraczek
Firmin
Lenia z koleżanką
Alouette
Anek7
Natii
oraz dwie nowe osoby, czyli

Nie od dzisiaj wiadomo, że czas pod Wawelem płynie inaczej niż w innych rejonach kraju, więc i święty Mikołaj przychodzi wcześniej o czym przekonała się na własnej skórze Tynulec - sympatyczny święty zostawił dla niej książkowy prezent, który przekazała jej pani kelnerka. Chyba Tynulec była wyjątkowo grzeczna w tym roku:)
Niestety nie stworzyliśmy żadnej konstrukcji architektonicznej z naszych książek, ponieważ było ich zwyczajnie za dużo - zajmowały większość miejsca na stolikach. Wpływ na to miała m.in. obecność Ktryy, która przywiozła walizkę książek (dosłownie!) i tym samym wprowadziła nową jakość na nasze spotkanie. 
Liczyłam (nie tylko ja...), że wyjadę z Krakowa z mniejszym bagażem niż do niego przyjechałam ale się pomyliłam - tytuły były tak kuszące, że nie mogłam się oprzeć.

A przy oglądaniu, przekładaniu, wymienianiu, oddawaniu i pożyczaniu książek rozmawialiśmy o
- domowych zwierzątkach, zwłaszcza o królikach, które o ile dobrze zrozumiałam przechodzą jakieś szkolenia prenatalne pozwalające im bezbłędnie rozpoznawać, który kabelek przegryzać najpierw aby uniknąć porażenia prądem;
- o problemach ze sprzętem komputerowym i niecodziennych metodach jego reaktywacji;
- o spotkaniu ogólnopolskim w Wiśle;
- o twórczości Murakamiego;
- o studiach, które niektórzy właśnie skończyli (to o Jurczak) lub akurat zaczynają (Ktyra na ten przykład);
- oryginalnych sposobach magazynowania książek (bagażnik i takie tam);
- o problemach z dziećmi 
i o stu innych sprawach.

Spotkanie jak zwykle było zbyt krótkie ale przecież spotkamy się po raz kolejny już niedługo, prawda?

piątek, 12 października 2012

"Raz tylko w życiu..."

Duma nas przy tym wielka rozpiera
Bo pomijając względy wszelakie
Pamiętać trzeba, że raz tylko w życiu
Stajesz się stuprocentowym pierwszakiem:)


niedziela, 7 października 2012

Inna twarz autorki znanej z dzieciństwa

Astrid Lindgren to szwedzka pisarka znana doskonale dzieciom na całym świecie - także i w Polsce. Któż z nas nie czytał w szkolnych latach "Dzieci z Bullerbyn", które były i nadal są jedną z najbardziej lubianych lektur szkolnych? Wiele osób zna Pippi Långstrump (nie wiedzieć czemu zmienioną u nas na Fizię Pończoszankę) i Emila ze Smalandii - głównie za sprawą seriali nakręconych na podstawie książek opisujących ich przygody, oraz Ronję, bohaterkę ostatniej z książek zmarłej przed jedenastu laty autorki. W książkach Astrid Lindgren młody czytelnik spotka sympatycznych bohaterów, przeżyje ekscytujące i wesołe przygody i generalnie będzie się świetnie bawił.

Na tle tych wesołych i pełnych humoru powieści zdecydowanie wyróżnia się książka "Bracia Lwie Serce", która światło dzienne ujrzała w 1973 roku. Bohaterami książki jest dwóch chłopców - 13-letni Jonathan i 10-letni Karol. Młodszy z chłopców jest śmiertelnie chory a starszy brat, który się nim opiekuje opowiada mu o pięknej krainie Nangijali, do której pójdzie po śmierci. Niestety los decyduje, że to Jonathan trafi tam pierwszy - chłopiec ginie w pożarze. Kilka miesięcy później dołącza do niego Karol. Początkowy zachwyt cudowną krainą musi ustąpić smutnej rzeczywistości - Nangijali grozi niebezpieczeństwo ze strony okrutnego Tengila, wśród mieszkańców ukrywa się zdrajca a Jonathan i Karol stają do walki o wolność, walki w której stawką jest również ich życie.

"Bracia Lwie Serce" to piękna opowieść o poświęceniu, przełamywaniu własnych ograniczeń, o strachu i samotności ale też o dorastaniu do własnych marzeń. Starszy z braci ma jasno wytyczone cele i niezłomne zasady - to prawdziwy rycerz bez skazy. Tymczasem Karol ma wątpliwości, boi się wielu rzeczy, jednak stara się dorównać Jonathanowi - i to on, nawet bardziej niż brat, zasługuje na przydomek "Lwiego Serca".
Powieść pomimo, że skierowana do dzieci podejmuje poważne tematy z którymi często nie radzą sobie dorośli - śmierć, przemijanie, ostateczne wybory przed którymi stają chłopcy to sprawy wymagające pewnej dojrzałości. 

I sama nie wiem czy współcześni dziesięciolatkowie są przygotowani na tę lekturę...

piątek, 5 października 2012

Spotkanie niegdysiejszej dziewczyny z przyszłą staruszką

Jade ma 30 lat, jest dziennikarką i mieszka w Paryżu. Jej babcia Jeanne ma lat 80, mieszka w Sabaudii, kilka lat temu owdowiała, a ponieważ ma pewne kłopoty ze zdrowiem córki postanawiają umieścić ją w domu starców. Kiedy Jade dowiaduje się o tym, spontanicznie postanawia zabrać ukochaną Babunię do siebie - nie konsultując się z ciotkami jedzie do rodzinnego domu Jeanne i "porywa" ja na dzień przed planowaną przeprowadzką do domu opieki. I tak zaczyna się piękna historia wspólnych miesięcy babci i wnuczki. Miesięcy w których dowiedzą się o sobie nawzajem więcej niż w ciągu całego dotychczasowego życia. Miesięcy, które pozwolą im obu spojrzeć z dystansem na samą siebie i swoje życie.

Nie od dzisiaj wiadomo, że starsi ludzie są dla młodszego pokolenia kopalnią wiedzy, przede wszystkim o życiu. I jeżeli tylko będziemy umieli słuchać to niejednokrotnie zadziwią nas swoimi opiniami i przemyśleniami. Jade potrafi słuchać - może to zasługa zawodu, który wykonuje, w końcu jako reporterka niejednokrotnie musi rozmawiać z ludźmi, wyciągać od nich opinie i  zwierzenia, w zalewie słów i zdań znaleźć to co najistotniejsze. I tak krok po kroku wnuczka ze zdziwieniem odkrywa, że jej babcia, prosta góralka, w młodości pracownica fabryki, później gospodyni domowa i opiekunka do dzieci ma swoje ukryte drugie życie. Nikt z najbliższego otoczenia, nawet mąż z którym Jeanne przeżyła ponad 50 lat, nie zdawał sobie sprawy z tego, że była zapaloną czytelniczką. Przez przypadek zaczęła wędrówkę po świecie literatury, która wciągnęła ją później bez reszty. Zwykła, wiejska kobieta, ledwie potrafiąca czytać zmieniła się w ciągu kilkudziesięciu lat w wytrawną bibliofilkę. Jade odkrywa to nowe, nieznane oblicze Babuni i powierza jej bardzo odpowiedzialne zadanie - Jeanne ma przeczytać rękopis debiutanckiej powieści swojej wnuczki i ocenić jego wartość literacką.
Ale nie tylko Jade się uczy. Babunia poznaje świat wielkiego miasta, uczy się obsługi komputera, próbuje zrozumieć życie współczesnej młodej kobiety, nawiązuje nowe znajomości. Poznawanie świata w którym żyje jej wnuczka jest dla niej ekscytującą przygodą.

Frederique Deghel, autorka "Babuni" stworzyła piękną, baśniową historię z niezwykle zaskakującą puentą. Książka pełna jest ciepła, miłości i szacunku. Ukazuje jak literatura może wzbogacić życie codzienne, wprowadzić w nowe, nieznane światy i stać się pomostem łączącym pokolenia. To powieść dla kobiet w każdym wieku (dla mężczyzn zresztą też...) - bo każda z nas musi przejść tę drogę od dziewczyny do staruszki. I oby każdej/każdemu z nas udało się to tak jak babuni Jeanne.


środa, 3 października 2012

Kiedy dzwoni przeznaczenie...

Joanna pracuje w firmie specjalizującej się w szkoleniach dla kadry menadżerskiej i  jest świetna w tym co robi. Młoda, zdolna, ambitna, zawsze dyspozycyjna i niemal zupełnie pozbawiona życia osobistego.   Pewnej nocy odbiera telefon od zdesperowanej znajomej - Elżbieta musi wyjechać służbowo na kilka dni i nie ma z kim zostawić dzieci. Joanna, być może na okoliczność nagłego wybudzenia ze snu, wyraża zgodę na trzydniową opiekę nad 14-letnią Asią i 6-letnim Łukaszem. Jednak po upływie umówionego terminu Elżbieta nie wraca, a do drzwi puka policja...

"Chichot losu" Hanki Lemańskiej to kolejna książka, która dotarła do mnie w ramach akcji "Włóczykijka". O książce usłyszałam przy okazji serialu, który jakiś czas temu emitowany był w telewizji - w rolę Joanny wcieliła się Marta Żmuda-Trzebiatowska. Serialu nie widziałam, ale z osłuchania wiedziałam mniej więcej o co chodzi i myślałam, że wiem czego mogę się po książce spodziewać. Trochę się obawiałam, łzawej bajki, gdzie wszystko jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki się udaje, a Joanna z marszu staje się wzorcową mamuśką dla Asi i Łukasza, łączącą w śpiewający sposób pracę i opiekę nad obcymi, było nie było, dziećmi.
I tu spotkało mnie miłe rozczarowanie - Joanna nie radzi sobie z narzuconymi przez los obowiązkami, nie potrafi pogodzić swojego dotychczasowego stylu życia z nowymi wyzwaniami, miewa liczne chwile zwątpienia, a i z dzieciakami nie bardzo się potrafi dogadać. Pomimo, że to ona jest osobą dorosłą miałam niejednokrotnie wrażenie, że Asia jest o wiele dojrzalsza i odpowiedzialna od swojej opiekunki. Natomiast Joanna musi przewartościować swoje życie, odpowiedzieć na szereg trudnych pytań i sam zdecydować co jest dla niej najważniejsze. I nic nie przychodzi łatwo...

Książka, może nieco powierzchownie, ale jednak pokazuje życie dzisiejszych trzydziestolatek nastawionych na karierę, nieźle sytuowanych, spełniających się zawodowo i niesamowicie wręcz samotnych. Joanna nie marzy o założeniu rodziny, odpowiada jej bycie singielką - ma co prawda kogoś na stałe, ale w żadnym wypadku nie można mówić o wielkim uczuciu pomiędzy nią a Markiem. To raczej układ biznesowy - spotkanie raz w tygodniu, kolacja, wspólna noc i do następnego weekendu. Nie zawracamy sobie głowy problemami partnera, nie angażujemy się - Joanna boleśnie przekonuje się, że zupełnie nie znała człowieka z którym spędziła większość sobót w ciągu ostatnich pięciu lat.

Hanka Lemańska była z wykształcenia psychologiem i trenerem umiejętności menadżerskich i psychologicznych - można więc sądzić, że materiału do książki dostarczyła jej własna praca. Jak dla mnie "Chichot losu" można traktować jako książkę o wartości terapeutycznej - bo pomimo trudności i niepowodzeń niesie nadzieję. Nadzieję dzięki której można się uporać nwet z najbardziej złośliwie chichoczącym losem.

poniedziałek, 1 października 2012

"Cukier krzepi!" a Wańkowicz jeszcze lepiej:)

Jakiś czas temu w "Płaszczu zabójcy" pojawił sie fragment listu Krystyny Wańkowiczówny (kto nie czytał może zajrzeć TUTAJ) i w dyskusji pod tymże listem wykrystalizował się pomysł akcji czytelniczej  związanej z twórczością tego oto pana, czyli Melchiora Wańkowicza.



Lojalnie uprzedzałam, że z organizacją to u mnie różnie bywa, a już jeśli chodzi o grafikę komputerową to nawet głąb kapuściany, który w moich stronach jest synonimem najgorszej tępoty, przerasta mnie o trzy poziomy więc nie ma co liczyć na jakies banerki czy insze gadżety...
Jednak pomimo tych niedostatków zostałam obdarzona ogólnym zaufaniem i tak oto uroczyście zapraszam wszystkich chętnych do udziału w wyzwaniu czytelniczym pod tytułem

JESIEŃ I ZIMA Z WAŃKOWICZEM

Wystarczy przeczytać chociażby jedną książkę autorstwa Melchiora Wańkowicza - pełna lista znajduje się TUTAJ (podaję link do BiblioNETki, bo ich katalogowi ufam najbardziej), napisać o niej choćby kilka zdań a następnie pod tym postem wkleić link do swojej opinii.
A ja ze swojej strony obiecuję na koniec pięknie akcję podsumować:)

Przy okazji mam ogromną prośbę o zareklamowanie tego wyzwania na Waszych blogach - niestety graficznie Was nie wspomogę, ale może ktoś inny, bardziej biegły w tej dziedzinie, mógłby skomponować jakiś banerek na cześć Kinga?