czwartek, 31 marca 2011

Jak zniszczyć życie dziecka

Dianne Dixon jest scenarzystką telewizyjną i dziennikarką radiową a przez pewien czas uczyła twórczego pisania w jednym z kalifornijskich uniwersytetów. Dzięki uprzejmości serwisu nakanapie.pl miałam możliwość zapoznać się z jej debiutancką powieścią pt. "Język sekretów".

Bohaterem powieści jest Justin Fisher kierujący jednym z londyńskich hoteli, który dostaje propozycję pracy w Santa Monica w Kalifornii. Justin urodził się w Los Angeles, mieszkał wraz z rodzicami i dwoma siostrami w jednorodzinnym domku przy Lima Street 822 ale odkąd zaraz po maturze wyjechał na studia do Bostonu a później do pracy w Europie zerwał wszystkie kontakty z rodziną. Teraz po powrocie w rodzinne strony Justin namawiany przez żonę Amy postanawia odbudować zerwane więzi z najbliższymi. Jednak okazuje się to bardzo trudne – jego dawny dom został sprzedany a jedyny trop prowadzi do domu opieki w którym przebywa ojciec Justina. Tam dowiaduje się, że ojciec zmarł dwa tygodnie wcześniej. Na cmentarzu znajduje groby obydwojga rodziców oraz, co wprawia go w uzasadnione przerażenie, swój własny nagrobek z którego wynika, że… zmarł w wieku czterech lat.


Justin nie może sobie poradzić z zaistniałą sytuacją, podejmuje nawet próbę samobójczą z której ratuje go sąsiad, jak się okazuje lekarz psychiatra. Przy jego pomocy Justin rozpoczyna wędrówkę w głąb siebie oraz we własną przeszłość – to co tam znajdzie na zawsze zmieni jego życie ale też w znaczący sposób wpłynie na stosunki z najbliższymi.
Dzieje Justina i jego rodziny poznajemy niejako dwutorowo – z punktu widzenia jego samego i tego co sobie przypomni w czasie psychoterapii oraz poprzez historię jego rodziców. Narracja przenosi czytelnika w czasie pomiędzy rokiem 2005 a latami siedemdziesiątymi ubiegłego wieku. Taka kompozycja utworu znacząco wpływa na jego dramaturgię i trzyma w napięciu aż do końcowego, jak dla mnie zupełnie zaskakującego, rozwiązania.
             
Książka ma wartką akcję, pokuszę się nawet o stwierdzenie, że widać, że pisała to osoba związana ze światem kina – to świetny materiał na scenariusz filmowy. Postacie bohaterów są wielowymiarowe, nie ma tych zdecydowanie dobrych czy tych zdecydowanie złych, targają nimi emocje, dokonują nie zawsze słusznych wyborów i ponoszą ich konsekwencje. Pod fasadą szczęśliwej i kochającej rodziny Fisherowie kryją swoje mroczne tajemnice i zadawnione konflikty, skomplikowane relacje z przyjaciółmi oraz ze sobą nawzajem. Taka sytuacja nie może obyć się bez ofiar o czym najboleśniej przekonuje się Justin – kilkuletnie dziecko jest bez szans w wojnie prowadzonej przez dorosłych…
             
Powieść Dianne Dixon ogromnie mnie poruszyła i pomimo iż zdaję sobie sprawę, że to fikcja literacka nie mogę się z niej nadal otrząsnąć. Być może jest tak dlatego, że sama mam małe dziecko i czytając książkę oczami wyobraźni widziałam na miejscu Justina mojego synka. Chwilami nie potrafiłam opanować wzruszenia ale były też momenty gdzie targała mną autentyczna wściekłość na dorosłych traktujących dziecko jak mało wartościowy przedmiot w swoich prywatnych przepychankach. Niestety życie pokazuje, że takie sytuacje nie są jedynie literacką kreacją czy pomysłem scenarzysty filmowego.
             
Uważam, że książka jest piękną, choć trudną lekturą (szczególnie dla tych bardziej wrażliwych czytelników)  i dlatego szczerze ją polecam.


poniedziałek, 28 marca 2011

Wspaniały początek tygodnia:)

Muszę się tutaj pochwalić bo inaczej duma mnie chyba udusi:)

Dzisiaj padł 500-ny komentarz na tym blogu:) Jego autorką jest Lena którą proszę o namiary gdyż mam dla niej niespodziewajkę:)

Ale to nie wszystko jest. Od jakiegoś czasu serwis nakanapie.pl zmienił zasady organizowania konkursów. Użytkownicy wiedzą o co chodzi a dla tych co nie wiedzą - w skrócie to wygląda tak, że każdy aktywny bywalec Kanapy może zgłosić propozycję zadania konkursowego, a jeśli jego pytanie będzie wykorzystane w konkursie to razem z Administracją czyli Przemkiem i Agacią wybiera zwycięzców konkursu. I możecie sobie wyobrazić moją radość kiedy okazało się, że w dzisiejszym konkursie znalazła się moja propozycja. Konkurs dotyczy książki Hillary Norman pt. "Uwięzieni" a moje pytanie brzmi: "Wymień trzy cechy niezbędne w zawodzie  detektywa. Odpowiedź uzasadnij w 2-3 zdaniach."
Konkurs trwa do środy włącznie, ja już mam po jednym dniu poważny zgryz kogo wybrać a odpowiedzi przybywa:)

I jeszcze jedna niespodzianka która mnie dzisiaj spotkała - pan listonosz przyniósł mi dzisiaj paczkę, której się zupełnie nie spodziewałam a w środku znalazłam "Krawędź czasu" Krzysztofa Piskorskiego wydaną przez  wydawnictwo Runa. Pierwsza myśl była taka, że Kanapa przysłała mi przez pomyłkę książkę do recenzji, która miała trafić do kogoś zupełnie innego - już mi się kila razy taka sytuacja zdarzyła. Przemek wyparł się jednak kategorycznie jakiegokolwiek związku z w/w książką. Nie powiem lubię dostawać prezenty ale jeżeli wiem od kogo i  z jakiej okazji - tymczasem w tym wypadku miałam w głowie pustkę doskonałą. Zaczęłam szukać wśród instytucji które objęły tę książkę patronatem i w końcu udało się:)
Serwis naszemiasto.pl już jakiś czas temu organizował konkurs na który wysłałam odpowiedź, następnie o nim zapomniałam a oni z kolei nie zawiadomili mnie o wyróżnieniu tylko od razu wysłali książkę.

A oto konkursowe pytanie  i moja odpowiedź:
Która z książek o podróżach w czasie wywarła na Tobie największe wrażenie?


Wśród książek traktujących o podróżach w czasie dla mnie taką najważniejszą była chyba ta pierwsza przeczytana na ten temat a mianowicie "Godzina pąsowej róży" Marii Kruger. Zdaję sobie sprawę, że przy dzisiejszych książkach sf czy fantasy to straszna ramota jest ale dla 11-letniej dziewczynki to było objawienie, że można by cofnąć się w czasie, przeżyć wspaniałą przygodę, pomimo niewielkiego szkolnego zakresu wiedzy uchodzić za geniusza czy wiedzieć co czeka spotkanych tam ludzi w przyszłości. Długo, oj długo mi się marzyło żeby odbyć taką cudowną podróż - no niestety na marzeniach się skończyło...


I powiedzcie, czy to nie wspaniały początek tygodnia?

Niesamowity debiut nastolatki

O debiutanckiej powieści Anny Walczak słyszałam już jakiś czas temu i byłam ogromnie ciekawa jakież to dzieło wyszło spod ręki 14-latki. Ucieszyłam się więc kiedy w lokalizatorze "Włóczykijki" przeczytałam, że ta właśnie książka do mnie wędruje.
Pierwsze wrażenie to okładka – powiem szczerze, że nie oceniam po niej zawartości ale w tym wypadku chyle czoła przed jej autorką Pauliną Radomską-Skierkowską – cudowny projekt. Po zachwytach nad graficzną strona przedsięwzięcia przyszedł czas na lekturę. Moje początkowe obawy spowodowane tym, ze pracując z nastolatkami w gimnazjum znam niestety ich możliwości twórcze, bardzo szybko się rozwiały. Miałam w ręce spójną, przemyślaną książkę, przepełnioną emocjami i świetnie napisaną.
Za chwilę książka i zakładki trafią do koperty
i... powędrują dalej w świat:)

Madison Carpen i Daniel Broogins poznali się w liceum i praktycznie od razu się znienawidzili. Daniel, jedyny syn i spadkobierca najbogatszej rodziny w mieście poniżał i obrażał Madison zmagającą się z niedostatkiem córkę alkoholika i sadysty. Po zakończeniu szkoły ich drogi się rozeszły by ponownie spotkać się po kilku latach. Pomimo starych zadrażnień i ciągle żywej nienawiści Madison proponuje Danielowi małżeństwo – wie, że on musi się ożenić w krótkim czasie (założył się o ogromną sumę pieniędzy) a ona mogłaby się wyrwać ze swojej beznadziejnej egzystencji i spod karzącej ręki ojca. Daniel przystaje na propozycję Madison i rozpoczynają wspólne życie. Tylko czy można nazwać to życie wspólnym? Mieszkają w jednym domu, od czasu do czasu wspólnie gdzieś się pokazują publicznie, co jakiś czas spotykają się przy śniadaniu. Jednak ich wzajemne stosunki przepełnione są wrogością i Madison zaczyna się zastanawiać czy przypadkiem nie trafiła w gorsze miejsce niż jej dom rodzinny…
Z notki umieszczonej na okładce dowiedziałam się, że ulubioną książką autorki jest „Duma i uprzedzenie” Jane Austen a ukochana muzyka to gotycki rock. I muszę powiedzieć, że te dwie fascynacje są widoczne w tej historii – postacie i losy Madison i Daniela są inspirowane, chociaż bardzo delikatnie, losami Lizzy Bennet i pana Darcy’ego. Z kolei oczarowanie gotykiem jest wyraźnie widoczne w kolorycie powieści – powiem szczerze, ze w pewnym momencie odłożyłam książkę i wyszłam na balkon, na słońce bo już miałam dosyć wszechogarniającej i przytłaczającej czarni.
W książce uderzyła mnie jeszcze jedna rzecz, nie wiem czy zamierzona przez autorkę czy tylko tak przypadkiem wyszło, a mianowicie to, że niemal nie ma tam zdań złożonych. Krótkie zdania potęgują emocje, niektóre odczuwałam niemal jak uderzenie. Szczególnie było to widoczne w pierwszej części utworu.
Czy widać, że książkę napisała nastolatka? Przyznam, że są takie momenty, kiedy np. Daniel zaczyna mówić slangiem młodzieżowym, jednak jest ich tak niewiele, że przy lekturze można zapomnieć o wieku autorki. Mam nadzieję, że Ania jeszcze nie raz nas pozytywnie zaskoczy i po raz kolejny będę mogła się wypowiedzieć na temat jej twórczości.
Mam nadzieję, że kolejnym uczestnikom akcji książka spodoba się tak jak i mnie, bo jeszcze raz podkreślam -  niezwykła jest ta powieść napisana przez nastolatkę podczas kiedy jej rówieśniczki często mają problem z napisaniem sensownej 20-linijkowej wypowiedzi na zadany temat.

Książkę do akcji "Włóczykijka" przekazało Wydawnictwo "Novae Res" 

sobota, 26 marca 2011

Huck Finn - przyjaciel Tomka Sawyera

Jakiś czas temu pisałam o „Przygodach Tomka Sawyera” Marka Twaina a dzisiaj słów parę o kolejnej książce tego autora a mianowicie o „Przygodach Hucka”, które są niejako kontynuacją poprzedniej.
Głównym bohaterem jest Huckelberry Finn, włóczęga i półsierota, który razem z Tomkiem znalazł skarb a przy okazji stał się bohaterem miasteczka St. Petersburg. Huckiem zaopiekowała się wdowa Douglas jednak dla chłopca nie przyzwyczajonego do żadnych obowiązków i zorganizowanego życia jest to prawdziwa męczarnia. Huck stara się sprostać stawianym sobie wymaganiom jednak kiedy już wydaje się, że wszystko dobrze się potoczy pojawia się jego ojciec. Finn senior dowiedział się bowiem, że syn jest posiadaczem znacznego majątku i postanawia to wykorzystać dla swoich celów. Huckowi udaje się jednak uciec i po sfingowaniu własnej śmierci postanawia popłynąć tratwą w dół rzeki Missouri aby z dala od ojca rozpocząć nowe życie. Okazuje się, że podobny pomysł ma Jim, Murzyn należący do miss Watson, siostry pani Douglas, który chce się dostać do jednego ze stanów w których nie ma niewolnictwa. Ich podróż obfituje w przeróżne przygody, niektóre naprawdę groźne jednak pomysłowość i odwaga Hucka pomaga im wyjść z nich obronną ręką.
Książka pomimo że bardzo pogodna i wesoła dotyka bardzo poważnego problemu a mianowicie niewolnictwa. Akcja toczy się bowiem na południu Stanów Zjednoczonych w czasach przed wojną secesyjną. Huck lubi Jima jednak dopiero po dosyć długim okresie spędzonego razem czasu zaczyna w nim widzieć człowieka. Ponieważ bohaterowie cały czas znajdują się w podróży mamy możliwość obserwować różnorodne zjawiska społeczne i typy ludzkie. Razem z Huckiem jesteśmy świadkami zabójstwa, próby linczu, obławy na zbiegłych niewolników, występów różnej maści szarlatanów, waśni rodowych i innych.
Huck kilkakrotnie jest zmuszony podjąć bardzo trudne decyzje z którymi kłopot miałaby dorosła osoba a cóż dopiero mówić o kilkunastoletnim chłopcu. Stara się jednak nikogo nie ranić i nawet jeśli zdarzy mu się pomyłka to natychmiast podejmuje próbę naprewy zaistniałej sytuacji. Twain troszkę za bardzo idealnie przedstawia Hucka, no ale z drugiej strony to książka dla młodego czytelnika więc powinna nieść ze sobą pozytywne przesłanie.
Podobnie jak w przypadku „Przygód Tomka Sawyera” serdecznie polecam lekturę „Przygód Hucka” – z pewnością nie będzie to czas stracony.  

Stosik nr 7

Kolejna sobota i kolejny stos - szczerze mówiąc nigdy nie zdawałam sobie sprawy, że tyle książek z różnych źródeł do mnie dociera. A teraz jest to udokumentowane czarno na białym znaczy się w kolorze:)

Patrząc od dołu - te 6 książek to efekt zakupów na kiermaszu w Bibliotece Gminnej i u mnie w pracy. Cztery wzbogacą księgozbiór syna a pozostałe mają być pomocą dydaktyczną dla mamy.

I tak do Piotrusia wędrują:
"Zwierzęta Polski"
"Moja mała encyklopedia. Rośliny"
"Moja mała encyklopedia. Woda"
"Zielona Encyklopedia, czyli wszystko co musisz wiedzieć o ekologii"

Moi uczniowie będą mieli okazję poznać
"Skarbiec sztuki" Rosie Dickins
"Zwycięstwa oręża polskiego"


Kolejne trzy książki z Targu z Książkami
"Zupa z ryby fugu" Moniki Szwai, przeczytana i zrecenzowana jakiś czas temu (zapraszam TUTAJ ) a teraz zakupiona do domowej biblioteczki.
"Polowanie na Perpetuę" Ewy Stec
"Sezon na cuda" Magdaleny Kordel  - też już przeczytana w ramach akcji "Włóczykijka" i kupiona jako sprawdzony polepszacz nastroju:)

Kolejna trójca to efekt prezentów urodzinowych (dostałam pieniążki do zainwestowania w coś pożytecznego:D) czyli zakupy w Kumiko
"Uroczysko" Magdaleny Kordel, żeby komplet był,
"Statek śmierci" i "Korsarz" Cliva Cusslera - bo lubię tego autora i już...

"Dysonans" Ewy Stachniak to nagroda od serwisu nakanapie.pl. Doceniono moją wypowiedź w konkursie Shitownik paryski. Pochwalę się przy okazji, że będzie ona zamieszczona w powstającej właśnie powieści autorstwa Pawła Zapendowskiego - użytkownicy Kanapy są współtwórcami tego projektu.

Na samym szczycie książka Ani Walczak "Spalona róża" która nieelegancko mówiąc "przywlokła się" do mnie w ramach organizowanej i prowadzonej przez Lenę i Tajemnicę akcji "Włóczykijka".

A za oknem pada śnieg z deszczem, czyli... wymarzona pogoda na lekturę;)

piątek, 25 marca 2011

Przeczytaj dziś, zanim nadejdzie Jutro

Bardzo mnie, nauczycielkę i bibliotekarkę w gimnazjum, ucieszyła wiadomość o akcji jaką planuje wydawnictwo "Znak". Akcja ma na celu promocję czytelnictwa wśród młodzieży. Ale oddajmy głos organizatorom:


Ostanie badania czytelnictwa potwierdzają tezę, że Polacy przestają czytać. Szkoła – najbardziej naturalne miejsce – nie wyrabia nawyków czytelniczych – co trzeci uczeń i student nie sięgnął w ubiegłym roku po książkę.

Musimy to zmienić! Znak, jako wydawnictwo gromadzące wokół siebie środowisko wybitnych pisarzy, filozofów i naukowców, czuje się szczególnie zobowiązany do promocji kultury czytania. Dlatego przed zbliżającym się Światowym Dniem Książki rozpoczniemy akcję wspierającą czytelnictwo wśród młodzieży Przeczytaj dziś, zanim nadejdzie Jutro.

Zainspirowały nas działania, jakie przeprowadzono w Szwecji w ramach Läsrörelsen [Ruch Czytelnictwa]. Jego twórcy uznali, że wysoki poziom kultury czytania jest niezbędnym warunkiem istnienia demokracji. Początkowo była to inicjatywa intelektualistów i edukatorów, jednak z czasem akcja nabrała rozpędu i włączyły się w nią kolejne instytucje, ministerstwa i rząd Szwecji.
W trakcie projektu uruchomiono ponad 120 programów, w tym Ge dina barn ett språk, czyli Dajmy dzieciom język.
Dzieci i młodzież poproszono o wybranie książek, które mają największe szanse, by zachęcić ich rówieśników do czytania. Jutro Johna Marsdena znalazła się w tym zestawieniu jako jedyna książka spoza Szwecji. Właśnie dlatego zdecydowaliśmy się rozpocząć akcję w momencie wydania tej książki w Polsce.
Akcję przeprowadzono także w miejscach niekojarzonych dotąd z czytaniem – wybrane tytuły były między innymi dołączane w McDonald's do zestawów Happy Meal. Łącznie rozdano 1,2 mln egzemplarzy książek.

Przedstawiliśmy nasz projekt uczniom i nauczycielom. Rozmawialiśmy z młodzieżą o tym, co podoba im się w książkach. Dyskutowaliśmy z pedagogami o tym, jak mogą wykorzystać Jutro do rozmowy o uniwersalnych wartościach. Chcemy pokazać, że można o tych wartościach mówić współczesnym, przystępnym językiem. Że lektury szkolne nie muszą być nudne, a czytanie może być po prostu fajne.
W wyniku współpracy z dr Gabrielą Olszowską, recenzentką ministerialną i dyrektor krakowskiego gimnazjum, powstał szereg materiałów dydaktycznych ułatwiających przeprowadzenie lekcji [m.in. z języka polskiego, języka angielskiego, wiedzy o społeczeństwie].
W ramach akcji chcemy przekazać każdemu gimnazjum i szkole ponadgimnazjalnej zestaw materiałów edukacyjnych, egzemplarz  powieści Johna Marsdena Jutro oraz materiały informujące o konkursie dla uczniów – przesłane materiały stanowić będą komplet narzędzi potrzebnych do przeprowadzenia lekcji.
Kontaktujemy się już ze szkołami, które bezpośrednio zapraszamy do wzięcia udziału akcji – skontaktowaliśmy się już z ponad dwoma tysiącami gimnazjów.

Wszystkie osoby, które chciałyby zgłosić swoją szkołę do udziału w akcji, prosimy o kontakt mailowy: jutro@znak.com.pl
Wkrótce ruszy również oficjalna strona www.seriajutro.pl




środa, 23 marca 2011

Z wizytą w Narnii


Zauważyłam, że jeżeli już ktoś pisze o „Opowieściach z Narnii” C.S. Lewisa to najczęściej o dwóch pierwszych tomach a przecież cykl liczy siedem części. Z moim Piotrusiem czytamy aktualnie piątą część narnijskiego cyklu a mianowicie książeczkę pt. „Koń i jego chłopiec”. Jest to jedyny tom w którym bohaterowie nie wędrują między światami równoległymi a głównymi bohaterami są istoty z pochodzące z samej Narnii i okolicznych królestw.
Pewnego dnia młody chłopiec imieniem Szasta dowiaduje się, że rybak który go wychowywał nie jest jego ojcem i postanawia od niego uciec. Zupełnie nieoczekiwanie zyskuje sprzymierzeńca w narnijskim mówiącym koniu, który kilka lat wcześniej został schwytany i sprzedany do Kalormenu a w chwili poznania Szasty otrzymuje możliwość powrotu do ojczyzny. W czasie szalonej ucieczki przed lwami Szasta i Bri spotykają księżniczkę Aravis która również uciekła z domu i w towarzystwie swjej pochodzącej z Narnii klaczy Hwin zmierza w kierunku granicy z Archenlandią. Niebezpieczeństwo połączyło losy tej czwórki która w dalszą pełną przygód podróż wyrusza już razem. Podróż wiedzie przez Taszbaan czyli stolicę Kalormenu, pustynię oraz lesiste wzgórza Archenlandii za którymi znajduje się cel ich podróży - Narnia.
Tę książkę można odbierać, podobnie jak cały narnijski cykl, dwupoziomowo. Dla mojego sześcioletniego synka to śliczna bajka, pełna przygód, mówiących zwierząt z Wielkim Lwem Aslanem na czele, królów, księżniczek i rycerzy. Dla mnie, czytającej „Opowieści” po raz któryś z kolei to historia pełna religijnych odniesień a także w pewnym sensie studium psychologiczne. Lewis pokazuje przemianę wewnętrzną swoich bohaterów – dumna i samolubna Aravis zaprzyjaźnia się z biednym rybakiem, nieśmiała i delikatna Hwin w chwili zagrożenia wykazuje się ogromną wytrzymałością i determinacją a Szasta w obronie przyjaciół nie waha się stanąć do walki z lwem. Na tle tej trójki najgorzej wypada Bri – zadufany w sobie, uważa Szastę i Hwin za kogoś gorszego od siebie, stara się zawsze narzucić swoje zdanie a w chwili próby zawodzi… Ale i dla  niego jest szansa na rehabilitację jak to we wszystkich bajkach bywa…
Jeżeli ktoś nie zna narnijskiego cyklu to serdecznie zachęcam do jego lektury – „Opowieści z Narnii” to nie tylko „Lew, czarownica i stara szafa”, „Książę Kaspian” i zekranizowana w ubiegłym roku „Podróż >>Wędrowca poświtu<<” ale również „Srebrne Krzesło”, omówiony tutaj „Koń i jego chłopiec”, „Siostrzeniec czarodzieja” oraz „Ostatnia bitwa”. Te książki to doskonała lektura dla czytelników w każdym wieku.

niedziela, 20 marca 2011

10 minut od centrum

Z pisarstwem Izabeli Sowy spotkałam się już jakiś czas temu, była to Seria owocowa („Smak świeżych malin”, „Herbatniki z jagodami” i „Cierpkość wiśni”) oraz „Zielone jabłuszko” -  książeczki lekkie, łatwe i przyjemne, które miło mi się czytało ale jakoś specjalnie w pamięć nie zapadły. Kilka miesięcy temu, troszkę z przyczyn około zawodowych, przeczytałam „Agrafkę” książkę o gimnazjalistach dla gimnazjalistów i muszę powiedzieć, że dała mi trochę do myślenia i każdemu nastolatkowi ale i jego rodzicowi poleciłabym jej lekturę bo porusza kilka bardzo ważnych problemów z którymi borykają się dzisiaj młodzi ludzie. No ale nie o tym miało być.
W ramach powstałego w naszej Gminnej Bibliotece Klubu Książki przeczytałam powstały w 2006 roku zbiór opowiadań tej autorki pt. „10 minut od centrum”. Akcja opowiadań toczy się w ciągu jednego lipcowego tygodnia w Krakowie. Jednak nie w tych miejscach które większość z nas zna z wycieczek szkolnych, kolorowych folderów czy ilustracji w podręcznikach historii. Jak sugeruje tytuł są to miejsca oddalone o kilka lub kilkanaście minut jazdy tramwajem lub rowerem centrum miasta. Bohaterowie opowiadań to ludzie urodzeni i żyjący w „nieciekawych” dzielnicach – Nowej Hucie, Podgórzu, Kozłówce czy Dębnikach (bardzo  przepraszam wszystkich krakowian za takie zaszufladkowanie, tym bardziej, że sama przez kilka lat na krakowskich Dębnikach mieszkałam i bardzo miło ten okres wspominam).  Te tytułowe 10 minut to nie tylko odległość geograficzno-czasowa to również, a może nawet przede wszystkim odległość mentalna pomiędzy mieszkańcami obrzeży miasta, egzystującymi w anonimowych blokowiskach, nie mającymi większych szans na jakiś ogromny sukces zawodowy czy spektakularną zmianę w życiu a tymi którym udało się do tego centrum dotrzeć i wygodnie się tam zainstalować.
W czasie lektury po raz kolejny doszłam do wniosku, że nie ma co w życiu szukać sprawiedliwości i że w większości przypadków sukces nie staje się udziałem tych którzy na niego zasługują a także pomimo górnolotnych zapewnień naszego systemu społecznego nie istnieje coś takiego jak równość obywateli. Jeśli ktoś miał nieszczęście znaleźć się na początku swojego życia o te 10 minut od centrum bardzo rzadko zmniejsza te odległość. I nieważne czy z powodu braku talentu czy ambicji, ze strachu czy może z powodu braku wiary we własne siły i ogólnego marazmu i beznadziei.
Ale mam jeszcze jedną refleksję – może to życie z dala od centrum to nic złego? Bo kiedy porównuję bohaterów tej książki – tych z centrum i tych z obrzeży to moja sympatia jest zdecydowanie po stronie tych drugich. Bo może nie mają markowych ciuchów i kosmetyków ani nowocześnie urządzonych apartamentów, jeżdżą tramwajem czy starym maluchem a nie wypasioną terenówką, fascynują ich latynoskie seriale a nie wspólczesne kino irańskie ale kiedy spojrzą w lustro mogą zobaczyć ludzką twarz a nie wypielęgnowaną, zabotoksowaną a przede wszystkim fałszywą bo wykreowaną z pozorów maskę.




sobota, 19 marca 2011

Stosik nr 6 i nie tylko;)

Kolejna sobota i kilka kolejnych książek które w tym tygodniu pojawiły się w moim domu:

Patrząc od góry:
Elizabeth Adler  "Lato w Toskanii" z... "Biedronki"
Dianne Dixon  "Język sekretów"  do recenzji od Kanapy
Sherryl Woods  "Smak marzeń" wygrany w kanapowym konkursie
Agnieszka Lingas-Łoniewska "Bez przebaczenia" wymiana na LC
Terry Brighton "Gry wojenne" od Wydawnictwa Znak.

Z "Języka sekretów" wygląda prześliczna zakładka - urodzinowy prezent od mojej Kasi Koleżanki - Dziękuję jeszcze raz:)

Przy okazji chciałabym zaprosić do ZaBOOKowanego na losowanie - myślę, że warto:)

A na koniec chciałabym się troszkę pochwalić. Kilka miesięcy temu na portalu nakanapie.pl toczyła się dyskusja na temat nawiązywania współpracy z wydawnictwami. Ja akurat byłam zwolenniczką czekania aż mnie ktoś doceni i sam zaproponuje współpracę. I doczekałam się - zwróciło się do mnie z taką propozycją wydawnictwo Znak, wypełniłam ankietę, wybrałam książkę z mini-katalogu i... w tym tygodniu książka do mnie dotarła. Tak więc stara zasada "Siedź w kącie a znajdą cię" w moim wypadku się sprawdziła...

czwartek, 17 marca 2011

Kolejna wizyta w Gutowie i okolicach

Ponad miesiąc temu zachwycałam się pierwszym tomem „Cukierni pod Amorem” a dzisiaj przyszedł czas na zachwyty nad tomem drugim. Małgorzata Gutowska-Adamczyk wykazała się nie lada pomysłowością i talentem aby kontynuacja nie ustępowała pierwowzorowi.
Po raz kolejny spotykamy się z mieszkańcami Gutowa i Zajezierzyc zarówno współczesnymi jak i tymi sprzed stu lat. Zaczyna się wypełniać wisząca nad Zajezierskimi klątwa mówiąca, że ród przestanie istnieć kiedy dziedzicowi urodzi się równocześnie dwóch synów o tym samym imieniu. Przepowiednia zdawałoby się niemożliwa spełnia się w Wigilię 1895 roku – hrabina Adrianna rodzi długo oczekiwanego dziedzica któremu szczęśliwi rodzice nadają imię Paweł. Tego samego dnia tyle, że w oddalonym o tysiące kilometrów Chicago Marianna Blatko rodzi syna którego ojcem jest również hrabia Tomasz – chłopiec otrzymuje na chrzcie imię Paul. Cztery lata później na świat przychodzi Grażyna Toroszyn – córka Kingi Bysławskiej. I to dzieje tej trójki są głównym tematem drugiego tomu „Cukierni” chociaż nie brak tam innych bohaterów znanych z pierwszego tomu. Pojawiają się oczywiście nowe twarze – przede wszystkim warszawska rodzina Cieślaków, których los w pewnym momencie zwiąże z Gutowem i rodziną hrabiego Tomasza Zajezierskiego.
Przełom wieków to koniec pewnej epoki, odchodzi pokolenie pamiętające czasy przed powstanie styczniowym, młodzi wyrywają się w świat a my śledząc ich losy wędrujemy razem z Paulem po Chicago i Nowym Jorku aby w czasie pierwszej wojny światowej dotrzeć do Francji i do wyzwolonej Polski, wraz z Grażyną, która postanawia zostać aktorką (jeszcze kilka lat wcześniej rzecz zupełnie nie do pomyślenia w ziemiańskiej rodzinie) poznajemy artystyczny świat międzywojennej Warszawy czy wreszcie przebywamy wraz z Pawłem w ogarniętym wojną Płocku. Bo Pawłowi, Paulowi i Grażynie przyszło żyć w bardzo ciekawych ale i ciężkich czasach – I wojna światowa, odzyskanie niepodległości, strach przed rewolucją bolszewicką, wielki kryzys, obawa przed rosnącym w siłę Hitlerem  to tylko niektóre z wydarzeń jakie stały się udziałem naszych bohaterów.
Tymczasem we współczesnym Gutowie Iga Hryć stara się rozwiązać zagadkę zaginionego pierścienia, jednak zamiast wyjaśnienia tajemnicy na jej drodze pojawiają się kolejne problemy z których wcale nie najmniejszym jest nowa znajoma ojca – piękna, rudowłosa Helena.
Podobnie jak w pierwszej części tak i tutaj dialogów jest niewiele, autorka snuję swoja gawędę w bardzo plastyczny sposób, tak że czytając całkowicie wsiąkamy w powieściową rzeczywistość a to co tu i teraz przestaje się liczyć.
I tylko z wielką przykrością stwierdzam, że tym razem autorka popełniła dosyć poważny błąd rzeczowy – otóż z jakiegoś powodu umieściła połączenie Austrii z Niemcami w roku 1933 gdy tak naprawdę nastąpiło ono pięć lat później w marcu 1938 roku. No cóż pewnie większość czytelników nie zwróciła na to uwagi – mnie niestety dosyć mocno to zgrzytnęło zwłaszcza, ze w książce widać iż autorka dba o prawdę historyczną.
Oczywiście nawet z tym błędem książka jest wspaniałą lekturą i serdecznie do niej zachęcam. Wydaje mi się jednak, ze jeżeli ktoś już raz wszedł w cukierniany świat specjalnie go do kolejnej wizyty zachęcać nie trzeba. A mnie pozostaje czekać na trzeci tom opowieści o Zajezierskich, Cieślakach i Hryciach i oczywiście na rozwiązanie wszystkich rodzinnych sekretów.


wtorek, 15 marca 2011

Miłość w dawnym Paryżu - "Dama kameliowa" A. Dumasa

W ramach nadrabiania zaległości z klasyki światowej sięgnęłam ostatnio po powieść „Dama kameliowa” Aleksandra Dumasa syna. Powieść powstała w połowie XIX wieku a jej fabuła oparta jest na autentycznej historii paryskiej kurtyzany Marii Duplessis i jej romansu z autorem książki. Utwór ten był wielokrotnie przenoszony na scenę i filmowany a Giuseppe Verdi stworzył na jego kanwie jedno z najpiękniejszych dzieł operowych a mianowicie „Traviatę”.        
Tytułową bohaterką jest Małgorzata Gautier  luksusowa paryska kurtyzana od ulubionych kwiatów zwana damą kameliową. Akcja powieści rozpoczyna się kilka dni po śmierci Małgorzaty, kiedy zostaje ogłoszona licytacja należących do niej przedmiotów. Narrator tej historii trafia na ową licytację i tam pod wpływem chwili nabywa egzemplarz „Manon Lescaut” należący do zmarłej. Kilka dni później w jego mieszkaniu zjawia się młody człowiek nazwiskiem Armand Duval prosząc o możliwość odkupienia wylicytowanej książki. W miarę rozwoju znajomości Armand opowiada nowemu przyjacielowi o swojej znajomości z Małgorzatą oraz 
historię łączącego ich uczucia. Uczucia, które od samego początku nie miało szansy powodzenia.
Muszę przyznać, że dawno już żadna książka nie wyprowadziła mnie tak z równowagi jak owa „Dama kameliowa” – i nie chodzi tu bynajmniej o formę ale o treść utworu. Nie będę streszczać fabuły, bo nie o to chodzi w recenzji, ale dla wyjaśnienia moich uczuć po zakończeniu lektury muszę przywołać kilka faktów. Otóż jestem w stanie zrozumieć, że przybyły z prowincji młody, niedoświadczony chłopak zadurzył się bez pamięci w pięknej, intrygującej dziewczynie i nie przeszkadzało mu na początku czym się jego bogdanka, mówiąc oględnie, zawodowo zajmuje. Że chcąc choćby kilka chwil spędzić ze swoim bóstwem ustawia się w kolejce do łask Małgorzaty, która traktuje go jako miłą rozrywkę i odskocznię od codziennych problemów. Jednak nie potrafię zrozumieć a co za tym idzie usprawiedliwić zgody Armanda na to że jego wspólne chwile z Małgorzatą w czasie pobytu na wsi finansowane są przez jej protektora – sytuacja tyleż haniebna co upokarzająca. Również Małgorzata pomimo początkowego zamysłu utrzymywania się własnymi siłami, po pierwszych gestach czyli sprzedaniu powozu i części klejnotów bardzo szybko daje się przekonać Armandowi i rezygnuje z tych działań aby nie obniżać swojej stopy życiowej. Daje sobie wmówić, że wygodne mieszkanie, powóz i modne stroje są ważniejsze od uczciwości i poświęcenia niewiele znaczących drobiazgów w imię miłości. Może przemawia przeze mnie jakiś zagrzebany w podświadomości feminizm ale z przykrością stwierdzam, że moim zdaniem pomiędzy Małgorzatą a Armandem można się doszukać różnych uczuć, ale prawdziwej miłości jest tam niewiele… Armand traktuje swoją kochankę jak piękną lalkę a nie człowieka i równego sobie partnera a Małgorzata pozwala na to. I powiem szczerze, że jak dla mnie był to fakt o wiele bardziej obraźliwy niż afronty czynione jej przez zazdrosną i zawistną Olimpię.
Przyznaję – powieść powstała ponad 150 lat temu, zmieniły się czasy, zmieniła się sytuacja kobiet a ja mierzę opisane wydarzenia współczesną miarką - jednak niezależnie od czasów i okoliczności miłość powinna się opierać na szacunku dla drugiej osoby, nawet jeśli tą drugą osobą jest luksusowa kurtyzana.


niedziela, 13 marca 2011

Cudowne życie właścicielki pensjonatu

Magdalena Kordel zadebiutowała kilka lat temu książką „48 tygodni”, natomiast w ubiegłym roku nakładem wydawnictwa „Prószyński i S-ka” ukazało się „Uroczysko” i jego kontynuacja „Sezon na cuda”, która to ostatnia książka dzięki akcji „Włóczykijka” kilka dni temu trafiła w moje ręce. Nie czytałam niestety „Uroczyska”, ale od razu uspokajam innych czytelników, że nie przeszkadza to prawie wcale w odbiorze tej książki.
Bohaterka powieści trzydziestokilkuletnia Maja prowadzi pensjonat „Uroczysko” w Malowniczem, niewielkim miasteczku gdzieś w Sudetach. Jest po rozwodzie, ma nastoletnią córkę Marysię, trzy psy, kota i krowę Kasandrę. Razem z nią mieszka jej przyjaciółka Jagoda, która jest lekarzem. Oprócz tego w tym samym domu, aczkolwiek „odmurowany” zamieszkuje sympatyczny pszczelarz - niejaki pan Florian Miodek. Żeby dopełnić listę najbliższych głównej bohaterki trzeba wymienić jeszcze weterynarza Czarka, który jest w Mai wyraźnie zakochany. Ponieważ pensjonat nie przynosi jeszcze zbyt wiele zysków Maja uczy języka polskiego w miejscowym liceum. Akcja „Sezonu na cuda” jak to może sugerować okładka toczy się w zimie, a konkretnie od 3 do 24 grudnia. I już wszystko wiadomo – to okres przygotowań do świąt ale również czas w którym ludziom otwierają się serca, na ziemię schodzą anioły i ogólnie łatwiej jest o cudowne rozwiązania trapiących nas problemów. A tych problemów Mai nie brakuje. Począwszy od gburowatego byłego męża, poprzez przeżywającą okres „burzy i naporu” córkę a na złośliwej dyrektorce w szkole kończąc na głowę Mai spadają coraz nowe kłopoty. Jakby tego było mało pod wpływem pani Leontyny, staruszki prowadzącej sklepik z antykami Maja podejmuje się zorganizowanie wigilii dla samotnych mieszkańców miasteczka – sami powiedzcie tutaj już tylko cud może pomóc. I taki cud, a właściwie seria cudów się zdarza… ale już nic więcej nie zdradzę.
Książkę przeczytałam szybciutko, w ciągu dwóch wieczorów. I powiem szczerze, że uczucia mam trochę mieszane. Zacznę może od tego co mi się nie podobało, żeby zakończenie było optymistyczne.
Otóż jakoś nie przemówiła do mnie całkowita beztroska Mai jeżeli chodzi o sprawy pensjonatu. O ile jestem w stanie zrozumieć, że nie wie jakiego typu jest piec CO w budynku, bo to faktycznie dla kobiety może stanowić trudność (własne doświadczenie przeze mnie przemawia) to już zupełna ignorancja co do miejsca pobytu podstawowych narzędzi trochę mi zgrzytała, tym bardziej, że Maja chce uchodzić za osobę samodzielną i radzić sobie bez męskiego ramienia. A już dokładnie powaliło mnie kiedy najpierw biadoli, że nie ma rezerwacji na cały sezon a później przez kilkanaście dni nie przegląda poczty aby sprawdzić czy nie zgłosił się jakiś klient, że o reklamie całego przedsięwzięcia nie wspomnę… Poza tym mam lekki niedosyt, bo niektóre wątki, jak choćby sprawę bezdomnej Kaśki i jej dzieci czy terroryzowanej przez babkę Grażynki autorka potraktowała troszkę po łebkach, jakby się bała wprowadzić do swojej bardzo pogodnej książki bardziej poważnych tematów.
To tyle narzekania – teraz będą pochwały.
Książka napisana jest lekko, z poczuciem humoru, bohaterowie w większości sympatyczni, uroki pracy w szkole opisane realistycznie – mogę się wypowiadać, bo też mi się taka dyrektorka trafiła niestety… Uroczo opisani są starsi ludzie z Malowniczego – to grupa aktywnych, często nawet nadaktywnych, staruszków pełnych pomysłów i potrafiących cieszyć się życiem. Owszem mają swoje wady – ale kto z nas ich nie ma?
Mam taką teorię, że niektóre książki trzeba czytać w odpowiednim czasie – sądzę, że dla książki Magdaleny Kordel taki czas to okres przedświąteczny, bo wtedy mamy większą tolerancję na cudowne rozwiązania w książkach i filmach, tak działa magia świąt. Czytając tę książkę w grudniu dałabym jej pewnie po szkolnemu 5 a nawet 5+, natomiast w marcu dostaje ode mnie 4+.
Co mogę napisać dla kolejnych uczestników akcji? Mam nadzieję, że Wam również ta książka się spodoba, bo może troszkę naiwnie optymistyczna jest, ale takie lektury są bardzo potrzebne – wszak jeżeli o wydarzenia dramatyczne chodzi to życie niesie ich pod dostatkiem a jak komuś mało to pierwszy lepszy program informacyjny niech sobie obejrzy, będzie miał traumę na kilka najbliższych miesięcy… 

"Książka z akcji Włóczykijka  przekazana przez Wydawnictwo Prószyński i S-ka

sobota, 12 marca 2011

Stosik nr 5 i mała rocznica

Po raz kolejny prezentuję moje książkowe zdobycze i przyznaję, że to wspaniałe uczucie. Większość książek jest moja własna natomiast dwie po przeczytaniu mnie opuszczą.
Patrząc od dołu:



"Na skalnym Podhalu" Kazimierza Przerwy-Tetmajera pożyczona z biblioteki pod wpływem wcześniejszej lektury "Księgi Tatr".

Kolejne książki to zakup w Selkarze:
Anonim "Księga bez tytułu"
Clive Cussler "Arktyczna mgła"
Katarzyna Michalak "Gra o Ferrin" i "Rok w Poziomce"

Z Targu z Książkami:
Jennifer Lee Carrell "Szyfr Szekspira"

Z wymiany na LC:
Maja Lidia Kossakowska "Obrońcy królestwa"

Magdalena Kordel "Sezon na cuda"

Dzisiaj mój blog obchodzi małą rocznicę - pojawił się na świecie dokładnie dwa miesiące temu i mam taką nadzieję, że zyskał sobie Wasze uznanie. Wyszedł więc z okresu noworodkowego;) Jak będzie wyglądało jego niemowlęctwo? Jeszcze nie wiem, ale mam nadzieję, że przyniesie mi tyle samo radości co analogiczny okres w życiu mojego domowego dzieciątka.



czwartek, 10 marca 2011

O niemocy twórczej, morderstwach i karcianych godzinach...



Jak w temacie – dopadła mnie niemoc twórcza związana z… już sama nie wiem z czym. Czy to przesilenie wiosenne, starość nie radość, stan depresyjny czy może jeszcze coś innego. Dość na tym, że leżą przeczytane dwie wspaniałe książki a ja mam totalnego „niechcemisieja” jeżeli chodzi o recenzje. Te dwie książki to „Dama kameliowa” A. Dumasa i „Księga Tatr” J. Kurka – obydwie warte czegoś więcej niż trzech zdań komentarza – obiecuję więc solennie, że w najbliższych dniach przełamię się i coś pięknego na ich temat napiszę.

Jeśli chodzi o drugą część nagłówka to dotyczy ona książeczki „Kto zabija najsławniejszych amerykańskich pisarzy?” Roberta Kaplowa. Jak rzadko skusił mnie opis w „Świecie Książki”, że kryminał, sensacja, że znane nazwiska i kupiłam, co prawda taniej, bo na targu z książkami, ale jednak parę złotych mnie ta książka kosztowała. Powiem szczerze, że po pierwszych paru kartkach miałam już odżałować wydanej kasy i rzucić tym dziełem w kąt, ale, że rodzice wychowali mnie w szacunku do słowa pisanego powstrzymałam się a nawet zmusiłam do doczytania do końca. I dobrze zrobiłam, bo z czasem książeczka zaczęła mi się nawet podobać. Jest to bowiem parodia kilku tuzów amerykańskiej literatury, m.in. Danielle Steel, Toma Clancy’ego czy Stephena Kinga. Pierwszy rozdział, który mnie zniechęcił poświęcony był pisarce której nie znam, więc nie byłam w stanie ocenić zamysłu autora, dopiero kiedy dotarłam do znanych mi literatów zrozumiałam o co chodzi i od tego momentu zaczęło mi się podobać.
Czy polecam? I tak i nie. Jeżeli ktoś szuka dobrego, mocnego kryminału czy sensacji to raczej nie – pomimo chwytliwego tytułu mocno się rozczaruje. Natomiast jeżeli ktoś lubi parodię zaprawioną purnonsensem to jak najbardziej jest to książka dla niego – chociaż na moim przykładzie widać, że aby w pełni docenić tę książkę trzeba znać chociaż jedną książkę sławnych ofiar tajemniczego mordercy.

Karciane godziny – nauczyciele wiedzą co to jest, uczniowie, którzy w taki czy w inny sposób są „zachęcani” do uczestnictwa w nich pewnie też. Dla osób nie związanych za szkolnictwem wyjaśniam, że są to obowiązkowe, pozaetatowe godziny w liczbie dwie w tygodniu które nauczyciel ma poświęcić na zajęcia opiekuńczo-wychowawcze. Udało mi się u mojego szefa przeforsować pomysł „koła artystycznego” w ramach którego przygotowujemy z koleżanką różne szkolne imprezy czy też przygotowujemy uczniów do konkursów artystycznych, gdzie nieskromnie mówiąc odnosimy pewne sukcesy.
Dla poprawy nastroju, bo pogoda za oknem się coś psuje zamieszczam linka do naszej gimnazjalnej strony internetowej, gdzie można zobaczyć fotorelację z Dnia Kobiet gdzie razem z moimi chłopakami przygotowaliśmy program kabaretowy. Niestety ponieważ fotograf brechtał się na równi z innymi widzami część zdjęć wyszła nieco nieostro. Zapraszam TUTAJ

niedziela, 6 marca 2011

Siostrzana więź

            Właśnie zakończyłam lekturę książki „Siostrzyczka miłosierdzia” przez co zaliczyłam pierwsze spotkanie z pisarstwem pani Ewy Zaleskiej i nieśmiało mogę sobie obiecać, że nie  będzie to spotkanie ostatnie.
Bohaterkami książki są trzy siostry – Marysia która jest krytykiem filmowym, Hania spełniająca się w roli żony i matki oraz najmłodsza Izaura zwana Izą wspinająca się po szczeblach bankowej kariery.  Pewnego dnia Izaura znika a jedynym tropem dla szukających jej sióstr jest tajemnicze płyta DVD pozostawiona w jej mieszkaniu przez porywacza. Marysia i Hania ruszają na ratunek…
Z tego co napisałam wyżej można by sądzić, że to książka sensacyjno – kryminalna. Nic bardziej błędnego. Owszem wątek sensacyjny jest ale raczej jako tło na którym poznajemy wzajemne relacje pomiędzy siostrami i otaczającymi je osobami. Relacje na które ogromny wpływ miał dom rodzinny i wzajemne, nie do końca prawidłowe, stosunki w nim panujące. Nie jest to jednak powieść psychologiczna w pełnym tego słowa znaczeniu. Zaryzykowałabym stwierdzenie, że „Siostrzyczka miłosierdzia” to taki literacki kociołek do którego autorka włożyła po trochu z różnych gatunków literackich doprawiając wszystko dobrym humorem.
Matka Marysi, Hani i Izy była osobą nieco oderwaną od rzeczywistości, stale przebywającą w świecie ulubionych filmów i seriali telewizyjnych a swoim dzieciom praktycznie nie poświęcała żadnej uwagi – obdarzyła je jedynie imionami ulubionych serialowych bohaterek – rudej czerwonoarmistki Marusi, pracowitej Hanki Borynowej oraz nieszczęśliwej brazylijskiej niewolnicy Izaury. Ojciec starał się trzymać jak najdalej od rodziny więc dziewczynki musiały radzić sobie same – ponieważ pomiędzy dwoma starszymi a najmłodszą była dosyć duża różnica wieku opiekowały się nią i starały się stworzyć w miarę normalny dom. Kiedy dziewczęta stają się kobietami i rozpoczynają dorosłe życie przeszłość wyciska na nich swoje piętno. Maria spełnia się w swojej pracy jednak nie potrafi stworzyć trwałego związku i ciąży jej samotność, Hanka chce być przeciwieństwem własnej matki, wybiera rodzinę i stara się aby wzajemna więź pomiędzy siostrami nie osłabła, Iza nie do końca wierzy we własną wartość i stara się wtopić w tłum zwykłych ludzi.
Oprócz głównych bohaterek karty książki zapełnia szereg innych postaci. Poznajemy współpracowników i szefa Izy, który ma co do ślicznej pracownicy swoje plany, byłych narzeczonych Marii, parę studentów łódzkiej filmówki których los rzucił w miejsce przetrzymywania Izy przez porywacza i jeszcze wiele innych osób. I chyba ta mnogość bohaterów jest jak dla mnie minusem tej książki. Wygląda jakby autorka chciała zrealizować kilka scenariuszy i nie mogła się zdecydować który z nich wybrać więc włożyła je wszystkie do jednej książki. Powieść ma szybkie tempo, przepełniona jest optymizmem a zwroty akcji nie pozwalają się przy niej nudzić.
Wracając do mojego kulinarnego porównania  to powiem, że pomimo wszystko ta akurat literacka potrawa przypadła mi do gustu choć mistrzostwo świata to nie jest. Mam nadzieję, że i kolejne książki pani Ewy Zaleskiej mnie nie rozczarują. 

piątek, 4 marca 2011

Stosik nr 4 i wymiankowy prezent

Na początek ogromniaste podziękowania dla Izuś od której przybyła do mnie dzisiaj paczka z wymianki książkowo-zakładkowej organizowanej przez Sabinkę. Znalazły się tam dwie książki dla mnie, książka dla męża i książeczka dla Piotrusia też oraz słodycze, które z pewnością umilą nam lekturę.

Oprócz tego w paczce była zakładka i śliczna kartka - absolutne mistrzostwo świata:)

Ja też dzisiaj wysłałam paczkę więc mam nadzieję, że już niedługo ktoś będzie się cieszył tak jak ja:)

A teraz już pora na stosik z tego tygodnia.

Z boku stoją dwie książki wygrzebane w mojej szkolnej bibliotece a mianowicie
"Przygody Hucka" Marka Twaina
"Baśnie i legendy" Henryka Sienkiewicza

W stosiku książki które zasiliły moją domową biblioteczkę. I tak od góry:
Jim Hougan  "Szyfr Marii Magdaleny"
Marta Węgiel  "Afera Kobana"
Emily Giffin  "Coś niebieskiego"
- wszystkie trzy książki zakupione w Dedalusie.

Thomas E. Sniegoski "Raj utracony" wygrana w konkursie u Leny

Aleksandra Tyl  "Aleja Bzów" wygrana w konkursie u Tajemnicy

Steve Berry  "Trzecia tajemnica"
Willam Ryan, Walter Pitman "Potop Noego"
Nicola Kraus, Emma McLaughlin "Niania w Nowym Jorku"
- to książki z wymianki.

czwartek, 3 marca 2011

Faktycznie zła miłość...


Jeśli chodzi o szybkość czytania to może mistrzem świata nie jestem ale 60-stronnicową książkę jestem w stanie przeczytać w ciągu ok. półtorej godziny. Takie też czasowe założenie przyjęłam biorąc do ręki „Złą miłość” Aleksandra Sowy. Niestety plany wzięły w łeb, nad książką spędziłam prawie 3 godziny  a recenzja, która miała się pojawić wczoraj światło dzienne ujrzała dopiero teraz. Czym było spowodowane takie „opóźnienie”?
Po pierwsze, stwierdzam to z przykrością, wyjątkowo niechlujnym wydaniem tego opowiadania. Masa literówek, zmiana płci bohaterów (np. „powiedział” zamiast „powiedziała”) co wprowadzało dodatkowy chaos do narracji która z założenia była dosyć pogmatwana. Kilkakrotnie musiałam wracać do przeczytanego już tekstu bo przestawałam ogarniać kto do kogo i o kim mówi… 
Druga rzecz to właśnie wspomniana wyżej narracja. Osobą która opowiada tutaj swoją historię jest 6-letnia Ania. Trochę mnie zdziwił zasób słownictwa i głębia przemyśleń w tak małego dziecka jednak jak się okazało był to celowy zabieg autora i po przeczytaniu całej książki  przestało mnie to razić.
 Ania rozmawia ze swoim tatą i opowiada mu swój sen. Jak to ze snami bywa ma on w sobie coś z magii jednak jego symbolika służy do przekazania czytelnikowi pewnych prawd uniwersalnych o życiu, ludzkich wyborach i… miłości. Opowiadanie Ani składa się z kilkunastu mini historyjek w większości związanych ze sobą i wynikających jedna z drugiej jednak jest kilka fragmentów niepowiązanych z niczym, które wg mnie nie wnoszą nic do utworu – tak jakby autor miał jakiś pomysł, zaczął go realizować a w pewnym momencie się znudził i zapomniał wykasować napisanego już tekstu.
Mam ogromny problem z oceną tego utworu. Z jednej strony niebanalny pomysł oraz zaskakujące i pomysłowe zakończenie a także kilka naprawdę cudownych i obrazowych historyjek. Z drugiej jednak strony za bardzo to na mój gust udziwnione, a fragment w którym pojawia się „wyjaśnienie” tytułu książki jest zdecydowanie najsłabszy i schematyczny.
Reasumując raczej nie polecam.
A jeżeli ktoś potrzebuje pożywki do rozmyślań na temat życia, przeznaczenia, samotności, piękna i miłości to może lepiej niech przypomni sobie „Małego Księcia”…

Książkę otrzymałam z portalu nakanapie.pl