sobota, 30 lipca 2011

Stos imieninowo - konkursowo - biblioteczny

Za oknem zamiast lipca zrobił się listopad - pada deszcz, wieje wiatr i w ogóle jest nieprzyjemnie. Nic tylko spać albo... czytać książki. Przez dwa tygodnie uzbierało się całkiem pokaźne stosisko co widać niżej:

Patrząc od dołu:

  • "Chiny. Życie, legendy sztuka" E.L. Shaughnessy - zakup w Świecie Książki
  • "Krótka historia świata" E.H. Gombrich - gratis ze Świata Książki
  • "Ksiądz Rafał" i "Ksiądz Rafał. Niespokojne czasy" M. Grabski - promocja we Znaku była, więc sobie kupiłam w ramach imieninowego prezentu:)
  • "Hyperversum" C. Randall - wymiana z pewną miłą kanapowiczką. Ależ to cegła prześliczna jest...
  • "Proroctwo wygnanych magów" S. Silverwood - wygrana w kanapowym konkursie
  • "Złote żniwa" J.T. Gross - wygrana na blogu u Kasi
  • "Halo, Wikta!" - j.w. a o stos oparta jest śliczna "kawowa" zakładka, która przywędrowała do mnie z książkami:)
  • "Doktor Karolina" J. Rogala - zaznaczyłam na LC, że chciałabym przeczytać i po kilku dniach napisała do mnie Bożena i zaproponowała pożyczkę. Dzięki kochana :O)
  • "Ktoś we mnie" S. Waters - kolejna lektura z DKK. Będzie musiała poczekać, bo dopiero na wrzesień mam ją przeczytać.
  • "Syn Jazdona" J.I. Kraszewski - z biblioteki, na potrzeby akcji "Mamy bzika na punkcie JIK-a"
  • "Smak chwili" N. Roberts - też biblioteka, trzeci tom cyklu "Kwartet weselny". Na czwarty się zapisałam...
  • "Czarny opal" V. Holt - od koleżanki mojej siostry, jeszcze nic tej autorki nie czytałam więc nie bardzo wiem czego się spodziewać.
A teraz robię sobie malinową herbatkę (normalnie zgroza -  herbata z malin w środku lata) i zabieram się za lekturę.

piątek, 29 lipca 2011

Domek z marzeń

Za oknem szaro, buro i deszczowo, mąż skacze pilotem po kanałach (pracuje w tzw. plenerze więc przy takiej pogodzie ma wolne), dziecko gdzieś się zaszyło ze stadem dinozaurów a ja miałam prasować... A tam, żelazko nie zając, nie ucieknie. Zamiast tego coś sobie poczytam ale najpierw napiszę parę słów o książce, którą przeczytałam trzy dni temu a mianowicie o "Roku w Poziomce" Katarzyny Michalak.

Książkę kupiłam sobie jeszcze w marcu i nieopatrznie pochwaliłam się tym mojej mamie. I tyle "Poziomkę" widziałam... Mama, siostra, teściowa, jeszcze jakieś poboczne osoby czytały tę historię a ja, szczęśliwa bądź co bądź właścicielka, czekałam, czekałam, czekałam...
Kiedy w połowie lipca książka jakimś cudem (i chyba przez zupełny przypadek) dotarła do domu została głęboko ukryta i w dniu swoich imienin wreszcie udało mi się poznać dzieje "małego białego domu bez łap" i jego  zwariowanej właścicielki :)

Ewa to kobieta w okolicach magicznej 30-tki, której życie nie było usłane różami. Wychowywana początkowo przez mamę i babcię (ojca nie znała, zniknął jeszcze przed jej urodzeniem), w wieku 5 lat zyskuje nową rodzinę. Jak się okazuje nie jest to zmiana na lepsze, bo ojczym jej nienawidzi a i nowe rodzeństwo też nie pała do niej zbytnią sympatią. W dorosłym życiu też nie jest lepiej - mąż okazuje się egoistą i brutalem a Ewie tylko cudem udaje się od niego uwolnić. Zostaje jednak praktycznie bez środków do życia... Dzięki przyjaciołom staje na nogi, wynajmuje małą kawalerkę na warszawskiej Woli, idzie do pracy i prowadzi dosyć nudnawą egzystencję.
Sama Ewa w żadnym wypadku nie jest nudna. Żywiołowa marzycielka, zakochana potajemnie w swoim przyjacielu Andrzeju, tęskni za własnymi czterema kątami, kochającą rodziną i egzotycznymi podróżami. Pewnego dnia Ewa znajduje w Internecie ofertę sprzedaży zdewastowanego domku w leżących kilkadziesiąt kilometrów od Warszawy Urlach. Ewa z miejsca zakochuje się w domeczku ale niestety nie ma pieniędzy na jego zakup, nie ma też stałej pracy a bez tego bank nie udzieli kredytu. Zrozpaczonej dziewczynie z pomocą przychodzi Andrzej - ale stawia oryginalne warunki. Otóż Ewa ma stanąć na czele nowego wydawnictwa, znaleźć kisążkę, którą mogłaby wydać i zrobić z niej bestseller. Na to wszystko ma, bagatela... trzy miesiące. Żądanie praktycznie nie do zrealizowania, ale czego się nie robi dla małego, białego domku...

Ta książka, podobnie jak inne autorstwa Kasi Michalak, przepełniona jest optymizmem, wiarą w ludzi i siłę przyjaźni. Autorka serwuje nam kolejną piękną baśń w której zło zostaje ukarane, Kopciuszek dostaje swojego księcia a królewicz podjeżdża, no może nie na białym koniu, ale terenowy nissan też ma swój urok. Brakowało mi trochę zwierzątkowych historii aczkolwiek zwierzaki też są w osobach kotki Tosi oraz psiaków Gapy i Pepsi, zwanych Sajgonkami.
W powieści nie brak dobrego humoru i pozytywnej energii, ale są też poważniejsze tematy, które zmuszają do refleksji. Smaczku dodaje pojawienie się na kartach książki samej autorki - "tej Michalak", chociaż rola jaką sobie wyznaczyła nieco mnie zaskoczyła. Znajdziemy tu również odniesienia do innej książki pani Kasi a mianowicie do "Lata w Jagódce".

Pisarstwo Katarzyny Michalak jest dla mnie przykładem zjawiska zupełnie niezrozumiałego. Mianowicie "zawodowa krytyka" wiesza na niej przysłowiowe psy, że tandeta, literatura dla kucharek (swoją drogą, dlaczego akurat kucharki?), że brak wartości artystycznych. Tymczasem książki w ekspresowym tempie znikają z półek, pojawiają się kolejne dodruki i też znikają jak kamfora, każda książka znajduje się na wysokich miejscach na różnorodnych listach bestsellerów. I czytają je nie tylko owe nieszczęsne kucharki, ale również lekarki, nauczycielki czy inne businesswoman. Czytają Michalak nie tylko na wsi, gdzie ponoć ludność ma niższy poziom kulturalny ale również i na miejskich salonach. Więc o co tu chodzi i kto ma rację?

Jakby nie było - ja pozostaję wierną czytelniczką książek Kasi Michalak i już planuję kolejne z nią spotkanie. Hmm... Może maraton Poczekajkowo-Zachciankowo-Zmyślony na zakończenie wakacji?

czwartek, 28 lipca 2011

Tablica z ogłoszeniami mniej i bardziej poważnymi

Ostatnio po raz kolejny przekonałam się, że elektronika za mną jakoś nie przepada - kryzys został jednak zażegnany i mam nadzieję, że się w najbliższym czasie nie powtórzy:)
W związku z utrudnieniami zebrało się kilka spraw o których teraz parę słów.

Po pierwsze:

Dziękuję Agnieszce i Sarencesarnie (Sarenkowi?) za nominacje do OLBA - moje tajemnice już wyjawiłam TUTAJ więc nie będę się powtarzać:)

Po drugie:

Serdecznie dziękuję panu  Arturowi Boratowi za "Wedle reguły kreacji" oraz Milenie za "Odwiedź mnie we śnie" które dotarły do mnie w formie e-booków. Obiecuję solennie je przeczytać - tylko to niestety troszeczkę potrwa, bo niestety oczy, podobnie jak cała reszta mojej osoby, już swoje lata mają i trochę się męczą czytaniem na komputerze.

Po trzecie:

Bardzo, bardzo dziękuję za wszystkie życzenia imieninowe, które dotarły do mnie drogą elektroniczną - nie zdawałam sobie sprawy jakie to cudne uczucie jest, kiedy człowiek otwiera pocztę a tam miłe słowa i kwiatuszki od osób, których co prawda w życiu nie widziałam, ale uważam Was kochani za serdecznych przyjaciół :)
W ramach prezentu imieninowego przeczytałam sobie "Rok w Poziomce" Katarzyny Michalak - recenzja się pisze.

Po czwarte:

Jakiś czas był spokój jeśli chodzi o wyszukiwane frazy po których można wygooglać mój blog, ale w ostatnich dniach pojawiło się kilka ciekawych wpisów:
  • meble kanapa narożna Kinga - jedyna bliżej mi znana kanapa (niestety nie wiem jak ma na imię) to TA - jak widać jest co prawda w pięknym czerwonym kolorze, ale z pewnością nie jest narożna...
  • błękitny zamek l.m.montgomery wikipedia - staję się powoli uznanym źródłem wiedzy ;)
  • zadawanie bólu filmy - dobrze, że chociaż bez błędu wpisane...
  • pająk bałaganiarz - nawet największy nie ma przy mnie szans ;)
  • najnowsze erotyczne bajki japońskie - no nie wiem - ja telewizji nie oglądam, mój Piotrek co prawda jakieś bajki (japońskie chyba też) śledzi, ale on jest jeszcze w wieku, kiedy nie tylko o erotyce, ale nawet o dziewczynach szanujący się facet nie myśli. Mąż mój Robert na pytanie o kinematografię japońską tylko się wymownie w głowę popukał... 
  • izabela telenowela podobna do książki rebeka - to chyba jakaś nowoczesna poezja, ale ja jej nie ogarniam niestety ;(
  • gry wojny swoków - nie wiem o co chodzi - na południu "swok" to swojak, ziomek. Ale słyszałam to słowo używane w sensie "swat" czyli teść. Wojny teściów... No, może być gorąco...
  • jagódka facking mniam mniam - zdecydować się nie może co do tej jagódki czy jak? 
  • ostre nauczycielki - ludzie wakacje są, nawet te najostrzejsze wyluzowały... Proponuję poszukać bliżej końca semestru lub roku szkolnego - wtedy w każdej szkole się kilka znajdzie ;>
  • Jak odbudować życie po rozwodzie - Matko, a skąd ja mam wiedzieć??? Nie rozwodziłam się, nie mam na razie nawet takiego zamiaru - co więcej wczoraj (27 lipca) obchodziliśmy z moim  Dożywociem 9 rocznicę ślubu...
I na koniec przy okazji tej rocznicy - kolejna ukochana piosenka z filmu oglądanego już sama nie wiem ile razy. Cudna jest - prawda?




środa, 27 lipca 2011

Jak człowiek z gminu księciem chciał zostać

Różnych władców miała Polska - mniej i bardziej udanych, geniuszy i miernoty, wodzów i polityków, ot jak chyba każdy kraj na świecie. Jedno jest pewne - samo założenie na głowę królewskiego diademu nie czyni człowieka wybitnym władcą, choć w okresie panowania Piastów (czyli przez 400 lat) tylko nielicznym (dokładnie sześciu) udało się tego dokonać. 

Po Bolesławie Chrobrym, jednym z wybitniejszych naszych władców, na tron wstępuje jego syn Mieszko II. Teoretycznie jest świetnie przygotowany do pełnienia obowiązków króla - wszechstronnie jak na owe czasy wykształcony, poprzez małżeństwo związany z rodziną cesarską, przy boku ojca miał możliwość doskonalenia się w sztuce wojennej, w której udało mu się nawet odnieść pewne sukcesy. Niestety, jak się szybko okazuje to nie wystarcza - przeciwko Mieszkowi występują jego bracia - Bezprym i Otto, jak również sąsiedzi. Mieszko zostaje zmuszony do ucieczki z kraju i zrzeczenia sie korony. Udaje mu sie co prawda wrócić i zjednoczyć polskie ziemie jednak nie cieszy się zbyt długo swoją władzą, gdyż umiera w 1034 roku, zaledwie po 9 latach sprawowania władzy. Jego spadkobiercą zostaje jedyny syn - Kazimierz. Nowy władca chce wzmocnić władzę książęcą, jednak spotyka się to z oporem możnowładztwa i książę opuszcza kraj - przebywa początkowo na Węgrzech, a później w Niemczech.

W tym czasie ziemie polskie niszczone systematycznie przez walki wewnętrzne i najazdy zewnętrzne popadały w coraz większą ruinę - nastąpił masowy powrót do pogaństwa, Czesi zajęli Śląsk i złupili Wielkopolskę, na Pomorzu władzę przejęła miejscowa dynastia a na Mazowszu władzę przejął Miecław, królewski cześnik, chcący stworzyć swoje własne suwerenne państwo.

Tegoż Miecława, aczkolwiek pod nieco zmienionym imieniem Masław uczynił Józef Ignacy Kraszewski tytułowym bohaterem swojej kolejnej książki z cyklu "Dzieje Polski". 
Akcja powieści toczy się na przełomie lat 30 i 40-tych XI wieku. Zbuntowane chłopstwo napada i niszczy poszczególne grodziska a niedobitki polskiego rycerstwa ukrywają się po lasach i ciągną w stronę w miarę niezniszczonego Mazowsza. Tak też robią bracia Wszebor i Mszczuj Doliwowie. Po drodze ratują dwie kobiety - Martę, zonę Spytka Leliwy oraz jej córkę Katarzynę i razem ze starym rycerzem Lassotą udają się w kierunku Olchowego Horodyszcza, grodu należącego do rodu Belinów. Piękna Kasia wpada w oko obydwu braciom a po dotarciu na miejsce do grona wielbicieli dziewczyny dołącza młody Tomek Belina. Nie czas jednak myśleć o amorach, bo gród oblega zbuntowane chłopstwo. Wśród rycerstwa powstaje plan aby udać się do Niemiec, odnaleźć księcia Kazimierza i prosić aby wracał i ratował kraj. 

Pomimo, że Masław jest tytułowym bohaterem powieści w samej fabule jest raczej postacią drugoplanową. Autor przedstawił go jako człowieka z ludu, który chytrością i intrygami wspiął się na wysokie stanowisko na dworze Mieszka II a po jego śmierci i wygnaniu prawowitego następcy postanowił zagarnąć dla siebie Mazowsze. Opowieść o chłopskim pochodzeniu Masława jest mocno naciągana - przejście ze stanu kmiecego do rycerskiego teoretycznie było możliwe, ale już osiągnięcie jednego z najważniejszych stanowisk na dworze królewskim przez takiego "człowieka znikąd" zdecydowanie nie. Tym bardziej jeżeli będziemy pamiętać, że żoną Mieszka była siostrzenica cesarza niemieckiego, która starała się wprowadzić na swoim dworze zachodnie standardy. 

Tym razem "wielka" historia stanowi zaledwie tło dla wątku romansowo - sensacyjnego. Wartka akcja, pełnokrwiści bohaterowie, szpiegowska intryga, rywalizacja o uczucie ukochanej kobiety sprawia, że książkę czyta się szybko i z zainteresowaniem.

poniedziałek, 25 lipca 2011

O kacie co ludzkie życie ratował




12 października 1624 roku dwunastoletni Jakub Kuisl po raz pierwszy asystował swojemu ojcu przy pracy. A zajęcie, którym parał się Johannes Kuisl nie należało do zwyczajnych, o nie. Johannes Kuisl był bowiem katem w bawarskim miasteczku Schongau. Jakub, który był najstarszym synem miał objąć posadę po ojcu, więc od najmłodszych lat był przez niego szkolony  – początkowo tylko zajmował się narzędziami pracy kata, obserwował egzekucje a teraz miał przejść chrzest bojowy jako bezpośredni uczestnik wymierzania kary śmierci młodej dzieciobójczyni. Johannes był mistrzem w swoim fachu, jednak i najlepszym trafiają się potknięcia. Tak było w tym wypadku – dopiero trzecie uderzenie mieczem pozbawiło zbrodniarkę życia a Jakub poprzysiągł, że nigdy nie pójdzie w ślady ojca…

Tak rozpoczyna swoją powieść pt. „Córka kata” Oliver Pötzsch, pochodzący  Bawarii i mieszkający w Monachium autor programów radiowych i telewizyjnych. Należało by również wspomnieć, że autor jest potomkiem Kuislów, którzy od XIV do XIX wieku byli najsłynniejszą rodziną katów w Bawarii.

Zasadnicza akcja powieści rozgrywa się w ciągu kilku kwietniowych dni 1659roku. Jedenaście lat wcześniej skończyła się wojna trzydziestoletnia ale niemieckie miasta jeszcze nie do końca podniosły się z wojennej zawieruchy. Handel i rzemiosło podupadły a po lasach wciąż jeszcze włóczą się grupy maruderów napadających na spokojne osiedla. Jakub Kuisl, który po okresie młodzieńczego buntu powrócił do rodzinnego miasta ma 47 lat, żonę, dorosłą córkę Magdalenę i kilkuletnie bliźniaki Georga i Barbarę. Od kilkunastu lat sprawuje też urząd kata.

Pewnego wiosennego dnia spokojnym miastem wstrząsa makabryczne wydarzenie. Z płynącej za murami rzeki Lech zostaje wyłowiony Peter Grimmer – syn miejscowego woźnicy. Na ciele dziecka są ślady tortur, ale największe przerażenie budzi znak namalowany na jego łopatce – jest to tzw. „zwierciadło Wenus”, symbol czarownic. Wzburzony tłum szybko typuje osobę odpowiedzialną za zbrodnię – to miejscowa akuszerka, Marta Stechlin, która przy okazji swojej profesji para się również zielarstwem. Tylko natychmiastowa reakcja kata ratuje kobietę przed samosądem. Zostaje jednak uwięziona i oskarżona o konszachty z diabłem oraz morderstwo. Radzie miejskiej zależy na jak najszybszym wydaniu i wykonaniu wyroku. Kat za pomocą tortur ma zmusić Martę do przyznania się do winy. Problem jednak w tym, że Jakub jest przekonany o niewinności akuszerki. Tymczasem w mieście dochodzi do kolejnych morderstw na dzieciach, a ofiary mają ten sam znak...

Rozpoczyna się wyścig z czasem. Kto w nim zwycięży – rajcy i rozhisteryzowani mieszczanie domagający się spalenia czarownicy czy kilka osób starających się udowodnić niewinność Marty? Czy Jakub Kuisl, jego córka oraz zakochany w niej młody medyk Simon Fronwieser zdołają odnaleźć na czas prawdziwych sprawców okrutnych morderstw? Odpowiedzi na te pytania trzeba szukać na kartach książki.
Kiedy zobaczyłam „Córkę kata” przeraziła mnie jej objętość – prawie 500 stron. Kiedy ja to przeczytam? Okazało się, że wystarczyły dwa wieczory i kawałek nocy. Świetna narracja, zwroty akcji, szybkie tempo – to najważniejsze atuty tego kryminału historycznego. Autor stworzył całą galerię ciekawych postaci – patrycjuszy, rzemieślników oraz miejskiej biedoty. Dopracował też tło społeczno-obyczajowe, wnikliwy czytelnik oprócz głównego wątku kryminalnego znajdzie w tej powieści wiele wiadomości m.in. na temat systemu prawnego czy życia i mentalności XVII-wiecznego mieszczaństwa – większość bohaterów książki to postacie autentyczne – rajcy miejscy, burmistrz czy pisarz miejski (de facto rządzący miastem) jak również Jakub Kuisl i jego rodzina.

Muszę jeszcze napisać kilka słów o fantastycznej okładce – wspaniała kolorystyka, stylizowane litery, wypukły tytuł oraz krople krwi robią niesamowite wrażenie. W środku jest rycina przedstawiająca Schongau  w czasach kiedy toczy się akcja powieści. Są na niej zaznaczone najważniejsze miejsca w których przebywają bohaterowie – dom kata, mieszkanie akuszerki, więzienie i inne. Oprócz ryciny, która stanowi niejako plan sytuacyjny do którego można zerkać w czasie lektury jest jeszcze spis osób występujących w książce – również może być pomocny, jako że przez karty powieści przewija się kilkanaście postaci i każda z nich ma swój udział w przedstawionych wydarzeniach.

Serdecznie polecam tę książkę wszystkim wielbicielom powieści sensacyjno-kryminalnych, jednak ostrzegam, że jest w niej sporo drastycznych opisów dotyczących realiów pracy kata. Pomysłowość naszych praprzodków w dziedzinie zadawani bólu była wręcz niesamowita – nie ma się więc co dziwić, że osoba poddawana takim torturom przyznawała się w końcu do wszystkiego byle tylko skrócić cierpienia. A niestety nie każdemu podejrzanemu trafiał się taki kat jak Jakub Kuisl – myślący, z rozwiniętym poczuciem sprawiedliwości, który nie wahał się położyć na szali nawet własnej „kariery” aby karę poniosła właściwa osoba a nie ta, która była akurat pod ręką. 

Książkę do recenzji otrzymałam od portalu


sobota, 23 lipca 2011

Kowboj i nauczycielka czyli miłość na Dzikim Zachodzie

Wyobraźcie sobie taki widok - bezkresna, porośnięta karłowatą roślinnością przestrzeń, w oddali sine pasmo gór. Równowagę pustynnego krajobrazu zaburza kilka drewnianych baraków i ciemna kreska linii kolejowej znad której w oddali widać stale powiększający się kłąb dymu zwiastujący zbliżanie się pociągu. Stalowy potwór zatrzymuje się ze zgrzytem przy barakach a oczom podróżnych, zmęczonym jednostajnością krajobrazu, ukazuje się taki widok - "Leniwie oparty o ścianę, stał wysmukły młody olbrzym, piękniejszy niż na obrazach, w szerokim miękkim kapeluszu zepchniętym z czoła, w luźno związanej ciemnoczerwonej chuście na szyi, z wielkim palcem zatkniętym niedbale za ukośnie obciągnięty pas z ładownicą".*
I już wszystko jasne - witamy na Dzikim Zachodzie, w krainie Indian, bydła i kowbojów.

Dziki Zachód od samego początku przyciągał aurą przygody i tajemnicy. Można tam było zdobyć fortunę, ale równie dobrze można było stracić wszystko. Na bezkresnych preriach powstawały ogromne rancza specjalizujące się w hodowli bydła i koni. Zwierzęta trzeba było później transportować na Wschód, do bardziej cywilizowanych rejonów i tu pojawiło się zapotrzebowanie na ludzi, którzy przegnaliby te kilkutysięczne stada przez step - nie było jeszcze linii kolejowych. Tak narodziła się legenda kowbojów - synów stepu, mieszkających w siodle romantycznych rycerzy Dzikiego Zachodu.
Western jako gatunek literacki powstał w drugiej połowie lat 60-tych XIX wieku. Początkowo była to tzw. "literatura wagonowa" czyli opowieści drukowane na bardzo marnym papierze, sprzedawane na stacjach kolejowych - miały umilić kilkunastogodzinną nierzadko podróż. W miarę rosnącej popularności tego typu literatury zaczęły powstawać coraz lepsze gatunkowo dzieła, których twórcy wywodzili się nie tylko z samej Ameryki - dla przykładu Karol May, autor "Winnetou", był Niemcem a i nasz Henryk Sienkiewicz ma w swoim dorobku dwie westernowe nowele - "Przez stepy" i "W krainie złota".

Jednym z najpopularniejszych autorów tego nurtu był żyjący na przełomie XIX i XX wieku Owen Wister - człowiek z Północy (pochodził z Filadelfii) zauroczony dziką przyrodą i życiem w zgodzie z naturą, które poznał w czasie kilku swoich wędrówek po Dzikim Zachodzie. Wister napisał tylko jedną książkę - był to wydany w 1902 roku "Wirgińczyk. Jeździec z równin", ale stał się on na wiele lat wzorem do naśladowania dla kolejnych pisarzy zajmujących się tą tematyką oraz dla rozwijającego się przemysłu filmowego.
Bohater Wistera to młody człowiek obdarzony urodą, inteligencją, wrodzonym taktem i prawością. Pochodzi z Wirginii, gdzie jego rodzina prowadzi niewielkie ranczo. On sam wyrusza w świat w poszukiwaniu przygód i  po pewnym czasie zostaje kowbojem, a wkrótce nadzorcą na ranczu należącym do sędziego Henry'ego. W czasie, kiedy rozpoczyna się akcja powieści do miasta przybywa młoda nauczycielka - pochodząca z Vermontu Mary Wood, którą przyjaciele nazywają Mooly. Już pierwsze przypadkowe spotkanie kowboja i panienki zapowiada późniejsze romantyczne komplikacje. Tak się faktycznie dzieje - Mooly doceniając zalety Wirgińczyka nie wyobraża sobie równocześnie, że mógłby stać się dla niej kimś więcej niż przygodnym znajomym, natomiast on rzuca jej wyzwanie - będzie robił wszystko, żeby dziewczyna go pokochała. 
Od razu uprzedzam, wątek romansowy jest w tej powieści niejako drugorzędny. Wister w swojej powieści pokazuje przede wszystkim realia życia kowbojów - ich ciężką pracę, surowe warunki życia, niewyszukane rozrywki. Kreśli też portrety ludzi z zewnątrz - komiwojażerów, misjonarzy, szulerów i różnej maści cwaniaków, którzy widzieli dla siebie szansę na tamtych terenach. 
Warsztat pisarski Wistera może pozostawia co nieco do życzenia, ale trzeba przyznać, że autorowi udało się przekazać niepowtarzalny klimat tamtych miejsc i czasów - opisy są niezwykle sugestywne, a i postacie w żaden sposób nie są papierowe - nawet wyidealizowany Wirgińczyk jest człowiekiem z krwi i kości, poważnym ale czasem złośliwym, z oryginalnym poczuciem humoru i prostym sądem na temat tego co go otacza. Dla niego białe jest białe a czarne - czarne, wierzy w więzi przyjaźni, ale nie zawaha się przyczynić do egzekucji dawnego przyjaciela, który przystał do szajki bydłokradów. 
Serdecznie polecam tę piękną, chociaż dzisiaj już trochę zapomnianą książkę. Mam nadzieję, że i Was urzeknie nieskażony cywilizacją Wyoming z przełomu XIX i XX wieku i miło spędzicie czas z Wirgińczykiem, Molly i ich przyjaciółmi z krainy westernu.  

A dla tych, którzy przebrnęli przez ten nieco przydługi tekst piosenka z mojego ukochanego, znanego niemal na pamięć westernu "Rio Bravo". Od tego filmu zaczęła się moja wielka i trwająca do dziś miłość do Johna Wayne'a. 
Chociaż jako bardzo młode dziewczę wolałam śpiewających tę piosenkę Ricky'ego Nelsona i Dean'a Martina...



* Owen Wister "Wirgińczyk. Jeździec z równin", tłum. Janina Sujkowska, wyd. Iskry 1977, s. 13

czwartek, 21 lipca 2011

Trzy w jednym - czyli mini opinia, ogłoszenie i moje tajemnice...

Wpis miał się pojawić wczoraj, ale przechodziła u nas burza za burzą i elektronika szalała.

Ale przejdźmy do rzeczy. Po pierwsze - jakiś czas temu drogą wymiany pozyskałam książkę Carolyn Jess-Cooke "Zawsze przy mnie stój". Czytałam pozytywne recenzje tej powieści na blogach, urzekła mnie okładka w przepięknym niebieskim kolorze i temat wydał mi się niebanalny. Książka dotarła, troszkę poleżała na półce i wzięłam się do czytania. No i niestety już wiem, że to nie jest książka dla mnie...

Obiektywnie przyznaję, że wizja autorki jest niezwykle oryginalna, książka napisana jest pięknym językiem, postacie bohaterów też w porządku - może to ja po prostu się do takich lektur nie nadaję... No nie porwała mnie ta historia i już... W każdym razie dzisiaj powędrowała już w Polskę, może kolejna właścicielka ją doceni bardziej niż ja - a ja tymczasem czekam na "Hyperversum" na którą się wymieniłam:)

**********************************************************************************
Wczoraj miała premierę książka, której współautorami są również blogerzy, m.in. Sil oraz nasza "nakanapowa" Agacia. Oto kilka zdań na jej temat:
Czy Ty również możesz powiedzieć: "Książki Moja Miłość"?


KMMKSIĄŻKI. MOJA MIŁOŚĆ”. Tym jakże niewinnym tytułem opatrzono książkę zawierającą treści – nie bójmy się tego powiedzieć – obrazoburcze i sprzeniewiercze wobec wszelkich statystyk i analiz rynku czytelniczego w Polsce! Książkę popularyzującą niezwykle groźną herezję, zataczającą w społeczeństwie coraz szersze kręgi… Czytanie!

Podobno w Polsce w zastraszającym tempie maleje liczba osób, które sięgają po książki dla przyjemności. Statystyki lecą na łeb, na szyję, eksperci grzmią w mediach o wtórnej analfabetyzacji naszych krajanów, a biblioteczne i księgarniane regały pokrywają się podobno niebezpiecznym dla zdrowia kurzem…A tu – proszę! Pojawia się nagle grupa maniaków, którzy nie tylko nie wstydzą się przyznać do tego, że książki darzą uczuciem gorącym i żywiołowym, lecz w dodatku tę swoją literacką miłość ośmielają się przelewać na papier, tworząc w ten sposób… kolejną książkę. I są to zarówno wielokrotni recydywiści w tej dziedzinie, jak i debiutanci, którzy do tej pory twórczość literacką uprawiali pokątnie, do szuflady i dopiero wkraczają na drogę literackich zbrodni…

Plon ich działań oraz machinacji okazuje się bardzo różnorodny – od najmroczniejszych wizji świata, w którym książki są puste (Cicha praca automatów) lub niepotrzebne (Nawet gołębie popełniają samobójstwo), poprzez literackie dowody na silne powiązania literatury z życiem uczuciowo-erotycznym istot ludzkich (Książka na poprawę humoru, Pasażerka, Miłość dzięki książce, Magiczna książka), po teksty silnie uwydatniające, jeśli nie magiczną, to co najmniej podejrzanie tajemniczą moc lektury (Uczeń czarodzieja, Martyna Raj). Nie zabraknie też rozważań na temat książek, które stają się substytutami życia (Mur z książek), znaczenia aktu czytania (Lubimy czytać), trudności związanych z aktem tworzenia (Fatalny manuskrypt), inspirującej – nie zawsze do dobrych rzeczy – mocy książek (W pogoni za mordercą) oraz wyznań… tytułowej bohaterki (Przygoda z ludźmi). Czytelnik zawita też na moment do świata fantasy (Zaklinaczka zła) A na deser – kilka cytatów z życia tych, którzy niekoniecznie czytają dla przyjemności, czyli dręczonej lekturami młodzieży szkolnej (Światowy Dzień Książki).

Czyżby dla każdego coś miłego? To już ocenią czytelnicy, którzy odważą się sięgnąć po tę nietypową publikację. Publikację, która zapewne nie dostanie Nobla, ba, nawet NIKE, ale która – mimo wszystko – zasługuje na uwagę jako istotny argument w toczącej się od lat dyskusji na temat stanu czytelnictwa w Polsce. I dowód na to, że niektórzy nie tylko czytają z zapałem, ale też sami sięgają po pióro, by otwarcie wyrażać swoją miłość.


Przyjmijcie to "dziecko miłości" życzliwie. A może sami zainspirujecie się zawartymi w tej książce historiami i
sięgniecie po pióro tudzież klawiaturę, by wzbogacić świat literatury o własne dzieło?


**********************************************************************************

Od kilku dni blogerzy uczestniczą w zabawie pod nazwą:

Tak się złożyło, że kilka osób w swoich nominacjach wymieniło również mój blog. Dziękuję EwieKsiążkowcowiKsiążkoholiczceBalbinie64SilSoulmateSmerfetce oraz Avo_lusion za nominacje. 

Kochani, stale obserwuję dosyć dużą liczbę blogów i po prostu nie umiem wybrać tylko 16. I właściwie dlaczego nie mogłabym nominować tych osób, które wymieniłam wyżej - a tego mi niestety zabrania regulamin... I jak mam wybrać? Tych których obserwuję najdłużej? Tych, którzy najczęściej komentują moje wpisy? Tych, których gust literacki jest najbardziej zbieżny z moim? A może zrobić losowanie? No nie wiem...
Dlatego postanowiłam, że nominuję wszystkie blogi, które odwiedzam - uwierzcie, robię to regularnie, nie zawsze zostawiam notkę ale każdy Wasz wpis czytam:)

Jednym z punktów tej nominacji było wyznanie siedmiu swoich tajemnic - tak się złożyło, że w poprzedniej zabawie jakoś ten blog uniknął nominacji, więc te kilka rzeczy o sobie mogę teraz zdradzić:)

  1. Jestem leworęczna. Kiedy byłam dzieckiem trochę to przeszkadzało, bo dzieciaki mnie przezywały - pomogła mi moja ciocia, która była pedagogiem szkolnym. Nauczyła mnie pewnej "mantry", którą pamiętam do dzisiaj i czasem jak ktoś wyraża zdziwienie, że piszę lewą ręką to również jej używam. Jak brzmi ta "mantra"? Otóż: "Leworęczni są inteligentniejsi".
  2. Ukończyłam najstarszą w Polsce szkołę średnią, a mianowicie I LO im. Bartłomieja Nowodworskiego w Krakowie. W roku 1988, kiedy zdawałam maturę szkoła obchodziła 400-lecie istnienia. Chodziłam do klasy o profilu klasycznym z rozszerzoną łaciną i starożytną greką. Mogę się pochwalić, że fragmenty Homera czytałam w oryginale.
  3. Bardzo chciałam studiować filologię rosyjską - do dzisiaj urzeka mnie brzmienie tego języka. Życie zweryfikowało plany - zaraz po maturze poszłam do pracy, zostałam nauczycielem historii i taki kierunek studiów wybrałam. Ale historia zawsze była moją wielką pasją więc krzywda żadna mi się nie stała:)
  4. Gdyby wybierano cesarzową bałaganiarzy - miałabym ogromne szanse na wygraną. W moim domu panuje totalny chaos, aczkolwiek o ile mi nikt w moim bałaganie nie grzebie jestem w stanie zlokalizować każdą rzecz.
  5. Nie oglądam telewizji. Wcale. Od czasu do czasu jakiś film na DVD. 
  6. Uwielbiam śpiewać i robię to bardzo dobrze (opinia nie moja, tylko profesjonalisty). Nie umiem natomiast grać na żadnym instrumencie oprócz fletu prostego - tego nauczyłam się jeszcze w podstawówce.
  7. Najpierw mówię potem myślę. Czasem prowadzi to do sytuacji niezbyt przyjemnych, ale często jest bardzo zabawne. Do historii przeszło moje wezwanie rzucone w pewnej klasie w moim gimnazjum - cytuję:"Dwóch silnych, niekoniecznie mądrych potrzebuję na gwałt w bibliotece!"... Nie miałam na myśli nic zdrożnego - ot, chciałam, żeby przesunąć regał bez wyjmowania z  niego książek... 



wtorek, 19 lipca 2011

Nie sądź nigdy po pozorach...

Zdarza się Wam oceniać książkę po okładce? Przyznam się, że staram się unikać takich ocen, bo pozory często mylą, ale bywa tak, że zanim jeszcze zacznę czytać jestem zauroczona zewnętrznym wyglądem trzymanego w ręce tomu. Tak też było przy okazji „Letniego przesilenia”, najnowszej książki  Robyn Carr. A kiedy zaczęłam czytać tylko się umocniłam w pozytywnej ocenie, tym bardziej, że było to moje pierwsze spotkanie z tą autorką i nie miałam pojęcia czego się spodziewać.

Robyn Carr to uznana i wielokrotnie nagradzana pisarka amerykańska, od ćwierć wieku tworząca powieści obyczajowe i romanse historyczne. Na polskim rynku jest nieco mniej znana – dotychczas nakładem Wydawnictwa Mira wydana została jej trylogia „W cieniu sekwoi” oraz właśnie „Letnie przesilenie”.

Akcja książki obejmuje jedno lato z życia czterech przyjaciółek – Cassie, Julie, Marty i Beth. Wszystkie są tuż przed trzydziestką i mieszkają w Sonomie, niewielkim mieście w Kalifornii.  Na pierwszy rzut oka wszystkie prowadzą szczęśliwe życie. Jednak kiedy popatrzymy uważniej to okazuje się, że to tylko pozory. Pielęgniarka Cassie nie potrafi stworzyć szczęśliwego związku. Zwłaszcza ostatnia znajomość omal nie zakończyła się tragicznie – na szczęście z opresji wyratował ją Walt Arneson, długowłosy i wytatuowany motocyklista. Pomimo, że przy bliższym poznaniu Walt okazuje się sympatycznym i odpowiedzialnym człowiekiem, Cassie nie wyobraża sobie, że mogliby zostać parą.    Niepracująca zawodowo Julie i jej mąż to kochające małżeństwo z trójką dzieci i ogromnymi kłopotami finansowymi – pomimo, że Billy oprócz etatu w straży podejmuje jeszcze prace dorywcze nie jest w stanie utrzymać swojej rodziny. Marty, właścicielka zakładu fryzjerskiego i matka jednego syna, nie może narzekać na swój status materialny – jej zakład przynosi niezłe dochody, mąż Joe jest strażakiem i też dobrze zarabia ale i jej życie nie jest sielanką. Mąż, który w okresie narzeczeństwa był romantycznym adoratorem po ślubie zmienił się w niechlujnego, spoconego bałaganiarza, najchętniej spędzającego czas na kanapie przed telewizorem, nie biorącego pod uwagę potrzeb żony. Czwarta przyjaciółka lekarka Beth bardzo chce mieć dziecko – okazuje się jednak, że musi się zmierzyć z bardzo poważnym problemem zdrowotnym. Choroba przez którą przechodziła kilka lat wcześniej znów daje o sobie znać.
Trzy letnie miesiące staną się dla tych czterech młodych kobiet sprawdzianem ich przyjaźni. Czy uda im się rozwiązać swoje problemy? Po odpowiedź odsyłam do książki.

Czytając tę powieść zastanawiałam się przez cały czas nad pewną sprawą. A mianowicie czy wśród przyjaciół jest miejsce na sekrety. Pytanie o tyle adekwatne do sytuacji, że początkowo, pomimo łączącej je więzi, żadna z kobiet nie odkrywa się do końca przed innymi, największe problemy zachowując dla siebie. I doszłam do wniosku, podobnie jak bohaterki książki, że takie sekrety to nic dobrego. Przyjaciel po to jest, żeby można mu się zwierzyć z kłopotów – nawet jeśli nie oczekujemy od niego pomocy czy porady. Często wystarczy sama świadomość, że ktoś jest przy nas i trzyma za rękę – to niewiele, ale czasem znaczy więcej niż jakieś wielkie gesty. Jest również tak, że inna osoba patrząca z boku na nasze problemy jest w stanie dostrzec wyjście z sytuacji, którego sami nie zauważamy.

Książka stanowi świetną rozrywkę ale również może być materiałem do przemyśleń na temat istoty przyjaźni, tego co w życiu jest najważniejsze i dokonywanych wyborów.  Bo pomimo, że Cassie, Julie, Marty i Beth żyją gdzieś w dalekiej Kalifornii to każda z nas może w nich odkryć cząstkę siebie, swoje problemy i podejmowane decyzje. I oby każda z nas, drogie czytelniczki, miała w krytycznym momencie swojego życia tak oddanych przyjaciół jak to się stało udziałem bohaterek powieści. 

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości serwisu Na Kanapie

niedziela, 17 lipca 2011

Jak Bolesław Chrobry chciał zdobyć koronę

Kolejne niedzielne przedpołudnie i kolejna książka z historycznego cyklu "Dzieje Polski" czyli "Bracia zmartwychwstańcy".
Tym razem J.I. Kraszewski przenosi nas w czasy Bolesława Chrobrego. Tematem są starania Bolesława o koronę królewską. Na tle politycznej walki pomiędzy polskim władcą a wrogim mu cesarzem niemieckim poznajemy historię dwóch tytułowych braci - Jurgi i Andruszki z rodu Jaksów, którzy skazani na śmierć, zostają niemal cudem uratowani przed wyrokiem. Ich wybawcą, a raczej wybawczynią, jest trzecia (jeśli wierzyć przekazom historycznym to ukochana) żona Bolesława Chrobrego - księżna Emnilda. Razem z opatem Aronem wymyślają plan upozorowania egzekucji i ukrycia braci przed gniewem władcy a w stosownej chwili wyjednanie dla nich przebaczenia.

Polska u schyłku panowania Bolesława Chrobrego to przysłowiowy "kolos na glinianych nogach". Terytorialne zdobycze już niedługo okażą się niezbyt trwałe, sąsiedzi tylko czekają na możliwość odegrania się za poniesione klęski a i w samej książęcej rodzinie nie dzieje się najlepiej. Coraz ostrzej zarysowuje się konflikt między książęcymi synami Bezprymem i Mieszkiem, który wybuchnie ze zdwojoną siłą już po śmierci Chrobrego.
Dużo miejsca poświęca Kraszewski w tej powieści obyczajom panującym a Polsce wczesnopiastowskiej. Oglądamy dwór książęcy na którym słowiańskie zwyczaje ścierają się z niemieckimi, wprowadzanymi przez żonę Mieszka, księżnę Rychezę oraz margrabiankę Odę przebywającą w Polsce jako zakładniczka (praktykowaną rękojmią podpisanych układów, było wyznaczanie wysokourodzonych osób jako zakładników - swego czasu młody Bolesław również przebywał w takim charakterze na cesarskim dworze), mamy też możliwość zajrzenia za mury tynieckiego opactwa i poznania warunków życia i pracy benedyktyńskich mnichów.

Jak we wszystkich powieściach tego cyklu, warstwa fabularna jest tylko dodatkiem do opisywanych faktów historycznych, tyle że tym razem, niestety, Kraszewski dla potrzeb fabuły owe fakty przeinaczył. (Przykład pierwszy z brzegu: akcja powieści toczy się już  po podpisaniu traktatu pokojowego z Niemcami w Budziszynie, czyli po 1018 roku a w tym czasie księżna Emnilda już nie żyła, zmarła bowiem w 1016 lub 1017 roku.) Dlatego też jeżeli ktoś chce uczyć się dziejów ojczystych z powieściowego cyklu, tę książkę niech sobie daruje. Jeżeli natomiast interesują go obyczaje XI-wieczne czy też meandry ówczesnej polityki - jest to lektura wymarzona. A kiedy dodamy do tego wartką, niemal sensacyjną, akcję, potyczki, ucieczki i podstępy będziemy mieć nieomal powieść "płaszcza i szpady". No może "zbroi i miecza"... 

sobota, 16 lipca 2011

Idealna książka na lato

Kilka tygodni temu dotarła do mnie debiutancka powieść Renaty Górskiej pt. "Cztery pory lata". Musiała niestety odleżeć swoje na półce, bo miałam trochę wcześniejszych zobowiązań, ale doczekała się na swoją kolej - bo w końcu kiedy czytać książkę z takim tytułem jak nie w samym środku lata? Zagłębiłam się więc w świat bohaterów tej powieści i z każdą kolejna kartką miałam coraz mocniejsze wrażenie, że znam bohaterkę książki od zawsze i, co ważniejsze, świetnie rozumiem motywy, które nią kierują...

Ale po kolei. Główną bohaterką książki jest Kornelia, nazywana Nelą - dobiegająca 30-tki singielka (niektóre osoby z jej otoczenia używają bardziej dosadnego określenia "stara panna"), pracująca w księgarni, mieszkanka starej willi leżącej w pobliżu niewielkiego miasteczka gdzieś na południu Polski. Nela ma brata Stacha (mamusia jest wielbicielką "W pustyni i w puszczy"), bratową Justynę (typowa małomiasteczkowa businesswomen), nastoletnią bratanicę Pamelę, emerytowanych rodziców oraz trzy serdeczne przyjaciółki. Gosia, Dorota i Iga to szczęśliwe (mniej lub bardziej) żony i matki i takiego samego szczęścia życzą również Kornelii. Ale nie kończą na życzeniach - starają się pomóc również bardziej konkretnie i wyszukują coraz to nowych kandydatów na dozgonnego towarzysz życia dla Kornelii. Adresatka tych zabiegów nie podchodzi do ich działań zbyt entuzjastycznie ale żeby nie robić dziewczynom przykrości poddaje się i od czasu do czasu umawia się na randkę, jednak jak się później okazuje są to znajomości zupełnie chybione. Również Piotr, ostatni "protegowany" przyjaciółek po kilku miesiącach obiecującej znajomości zostaje przez Nelę odrzucony - pozostaje jednak problem, jak powiedzieć o tym rodzinie i dziewczynom... Wszyscy bowiem polubili tego przybysza z Warszawy i Kornelia zdaje sobie sprawę, że tym razem nie pójdzie jej tak łatwo. Tymczasem los jakby chciał jej pomóc - ze zdobytych przez pracującą w ratuszu Gosię informacji wynika, że przez parcelę na której stoi rodzinny dom Kornelii ma przechodzić autostrada a Piotr jest w jakiś sposób związany z tym projektem. A to dopiero początek kłopotów, które spadają na Nelę i jej bliskich tego upalnego lata...

Z własnego doświadczenia znam urok życia w niewielkich społecznościach, gdzie wszyscy się znają, wszystko o sobie wiedzą, a najczęstszą rozrywka jest obgadywanie bliźnich. W takim środowisku każdy kto się wychyla pod jakimkolwiek względem staje się łakomym kąskiem dla miejscowej opinii publicznej. A Nela nie zakładając rodziny i odrzucając kolejnych kandydatów na męża (mało ważne, że większość z nich to była chodząca porażka) jest wymarzonym tematem do plotek. I nie jest ważne, że to inteligentna, młoda kobieta, mająca swoje pasje i zainteresowania, oddana i szczera przyjaciółka - wszystko blednie wobec braku męża. Trochę to pesymistycznie wygląda ale książka nie jest broń Boże jakimś "smętnym romansidłem" - wręcz przeciwnie pełno w niej zabawnych sytuacji (ach, ten Jerry, miejscowy Casanova...), jest odrobina sensacji (z bombą domowej roboty w roli głównej) i przede wszystkim jest przyjaźń, która zwalczy wszystkie przeciwności. 
Serdecznie polecam jako lekturę na letnie popołudnie ale i na inne pory roku też. 

Tak się  składa, że ja czytałam wydanie sprzed 4 lat i mam do niego jedną uwagę techniczną - bardzo drobny druk (no to akurat nie jest w żadnym razie wina autorki) ale mam nadzieję, że nowe wydanie będzie już bez tego mankamentu. Okładka, która jest powyżej pochodzi również z tamtego wydania. Natomiast książka, która trafi do księgarni już w najbliższy poniedziałek, tj. 18 lipca będzie wyglądać tak. Prawda, że śliczna?

Za możliwość przeczytania książki dziękuję serdecznie autorce:)



czwartek, 14 lipca 2011

Diabelska edukacja

Ponieważ w większości odrobiłam już wcześniejsze zobowiązania czytelnicze to pomalutku biorę się za czytanie stosu z fantastyką.
Pilipiuk poszedł na pierwszy ogień a to dlatego, że wcześniej przeczytałam już "Kuzynki" więc chciałam dokończyć serię. Pozostałe książki ułożyłam sobie zaś wg ciężaru gatunkowego;) 
Nie chodzi tu oczywiście o ciężar wyrażony w kilogramach a raczej o to, do jakiego odbiorcy dana książka jest skierowana. Doszłam bowiem do wniosku, że "edukację" fantastyczną trzeba, tak jak każdą inną, rozpoczynać od rzeczy najlżejszych, przeznaczonych dla młodszego czytelnika. Z tego powodu ostatnie kilka wieczorów spędziłam w towarzystwie Filipa Engella, pieknej Satiny oraz kota Lucyfaksa - bohaterów książki "Uczeń Diabła" autorstwa duńskiego pisarza  Kenetha B. Andersena.

Filip to wręcz anioł w ciele 11-letniego chłopca. Ma zawsze odrobione lekcje, wzorowo się zachowuje, pomaga innym i nigdy nie kłamie - po prostu ideał. I jak to się często ideałom zdarza pada ofiarą Sorena, szkolnego dręczyciela. Uciekając przed prześladowcą wpada pod koła samochodu, traci przytomność i odzyskuje ją... u bram piekła. Pojawienie się Filipa w tym akurat miejscu budzi ogromną konsternację - okazuje się bowiem, że nastąpiła pomyłka. W wypadku miał zginąć goniący chłopca Soren. Problem jest o tyle poważny, że nowy lokator piekielnych otchłani ma do spełnienia niezwykle ważną misję - ma zostać nowym władcą piekieł, gdyż Lucyfer jest bardzo chory i jego dni są policzone.
A tu taka wpadka...
Niestety Śmierć nie chce interweniować po raz drugi i Lucyfer musi zadowolić się tym co już ma - rozpoczyna się diabelska edukacja Filipa. Jak się skończy? Czy uda się zmienić anioła w ludzkiej skórze w godnego następcę władcy potępionych? Jaką rolę w tej przemianie będzie miała piękna diabliczka Satina? I co właściwie dolega Lucyferowi? Po odpowiedź odsyłam do książki.

Muszę przyznać, że czytałam te książkę z uśmiechem na twarzy. Moim "nauczycielskim" zdaniem książka jest doskonałą lekturą dla młodego czytelnika - jest w niej przygoda, tajemnica, nieźle skonstruowani bohaterowie i trochę zaskakujące rozwiązanie akcji. Autor podszedł do swojej historii z lekkim przymrużeniem oka, powieść jest zabawna a piekło bardzo przypomina naszą ziemską rzeczywistość. Jest oczywiście przesłanie i morał, ale nie jest zbyt nachalny więc powinien spełnić swoje zadanie;)

Czy polecam starszym czytelnikom? Raczej tak - muszą tylko pamiętać, że jest to książka dla 10 - 12-latków i nie da się jej porównywać do lektur "dorosłych"...

środa, 13 lipca 2011

Nie tylko o starości

Gdyby zapytać czego w życiu boimy się najbardziej to usłyszelibyśmy pewnie kilka różnych odpowiedzi - biedy, choroby, samotności. Jednak mam wrażenie, że to czego obawiamy się najbardziej to starość i wszystkie związane z nią niedogodności. I właśnie temu tematowi poświęcony jest zbiór opowiadań pt. "Wbrew naturze", który ujrzał światło dzienne nakładem wydawnictwa AMEA. W antologii znalazły się utwory 17 autorów - część z nich już zaistniała na polskim rynku wydawniczym, ale kilkoro to debiutanci.

Poszczególne opowiadania ukazują różne spojrzenie na nieuchronny upływ czasu. Niektóre realistyczne aż do bólu, wstrząsające swym naturalizmem, inne poetyckie i bajkowe mają jedno zadanie - zmuszają do refleksji nad tym co nieuchronne. Bohaterami w większości są ludzie starsi, których życie zbliża się do kresu ziemskiej wędrówki, którzy robią jakieś swoje wewnętrzne podsumowania. Są też tutaj utwory, gdzie narrator jest człowiekiem jeszcze młodym, który wspomina swoje doświadczenia ze starszymi osobami lub sam wybiega myślą w przyszłość obawiając się tego co ona mu przyniesie. Wszystkie opowiadania są na swój sposób wstrząsające i dają mnóstwo materiału do przemyśleń, ale gdybym miała wybrać te, które mnie poruszyły najbardziej to pewnie byłyby to utwory "Stary, starszy, trup" Hanny Samson, "Poczwarka" Joanny Stróżniak i "Majówka" Izabeli Sowy. 
Bohaterką utworu Hanny Samson jest kobieta, która opiekowała się swoją niedołężną i chorą na Alzheimera matką, a po jej śmierci niejako podświadomie przygotowuje się do własnego odejścia. "Poczwarka" to z kolei poetycka baśń o młodej dziewczynie uwięzionej w ciele staruszki - Elizie została jej własna świadomość i dziewczyna dostrzega, niestety zbyt późno, ignorancję i nieświadome okrucieństwo, które było jej udziałem. Bohaterami "Majówki" są Halina i Wiesiek, para małżeńska w starszym wieku znana już czytelnikom innych książek Izabeli Sowy ("10 minut od centrum") - spotkanie z krewnymi, którzy lekceważą ich, bo mają niższy status materialny paradoksalnie wpływa na umocnienie ich związku.

Warto przy okazji wspomnieć o przepięknych fotografiach zdobiących tę antologię - to poetycki obraz przemijającej rzeczywistości uchwycony obiektywem jednego z autorów - Romana Lipczyńskiego. Nawiązują one z jednej strony do treści prezentowanych utworów ale jednocześnie stanowią pewną zamkniętą całość.

Nie ukrywam, że "Wbrew naturze" to książka piękna ale i trudna. Raczej nie nadaje się do czytania na plaży czy w przerwie między gospodarskimi zajęciami. Jednak serdecznie namawiam do sięgnięcia po nią i chwili refleksji - wszak dla większości z nas starość jest nieuchronną perspektywą...

Za książkę dziękuję Wydawnictwu



poniedziałek, 11 lipca 2011

Stos - wyjątkowo poniedziałkowy

Szybciutko, bo szkoda ładnej pogody na siedzenie przy komputerze, chciałabym się pochwalić moimi nabytkami z ubiegłego tygodnia. Oto one:

Od dołu:
  • "Wirgińczyk" O. Wister - z biblioteki, jedna z ulubionych książek mojej mamy i też chcę ją poznać
  • "Oko proroka" W. Łoziński - j.w.
  • "Koniec pieśni" W. Zembaty - do recenzji od Znak-u
  • "Kara" M. Wolny - "Włóczykijka"
  • "Letnie przesilenie" R. Carr - do recenzji od Kanapy
  • "Córka kata" O.Potzsch - do recenzji od LC
A teraz wybywam na słoneczko z jedną z tych książeczek. Recenzje już wkrótce:)


niedziela, 10 lipca 2011

Jak Mieszko kraj chrystianizował

Drugi tom powieściowego cyklu o historii naszego kraju przenosi nas w czasy Mieszka I. Władca coraz poważniej myśli o przyjęciu chrześcijaństwa - Mieszko to wytrawny polityk, jego decyzja podyktowana jest względami praktycznymi - musi znaleźć silnych sprzymierzeńców oraz obronić swoją ziemię przed zakusami sąsiadów z zachodu. Książę zdaje sobie sprawę, że najtrudniejszą sprawą będzie przekonanie do projektu swoich poddanych przywiązanych do starych bogów. Dlatego też dopóki to możliwe nie wyjawia swoich zamiarów. Ale kiedy już to zrobi to żelazną ręką przeprowadza swój plan do końca.

Na tle wielkiej polityki przedstawia Kraszewski konflikt, który powstaje w leżącym nieopodal Gniezna dworze należącym do rodu Luboniów. Los nie oszczędzał starego Lubonia - żona zmarła już dawno temu, jedyny syn dostał się przed 12 laty do niemieckiej niewoli i ślad po nim zaginął, w domu została tylko córka i stary włodyka pogodził się już z myślą, że rodowe gniazdo trzeba będzie przekazać obcym. Tymczasem niespodziewanie do rodzinnego domu powraca młody Włast. Radość ojca mąci jednak świadomość, że syn bardzo się zmienił w niewoli. Luboń nabiera coraz większych podejrzeń, a kiedy książę Mieszko zaprasza Własta na swój dwór ma już pewność - syn w niewoli przyjął chrześcijaństwo, wiarę znienawidzonych niemieckich najeźdźców.

Kraszewski pisząc swój cykl "Dzieje Polski" opierał się na źródłach historycznych - w tym akurat wypadku przede wszystkim na kronice biskupa Thietmara, którą miejscami wręcz cytuje. Oczywiście stan wiedzy historycznej od czasów powstania powieści nieco się pogłębił, ale nie stanowi to zbyt wielkiej przeszkody przy lekturze. Zresztą świadomy czytelnik zdaje sobie sprawę z tego, że autor nie zajmował się historią zawodowo a jego książki nie są w żadnym wypadku naukowymi opracowaniami.

Ze wszystkich przeczytanych przeze mnie do tej pory książek z serii historycznej "Lubonie" jakoś tak najmniej przypadli mi do gustu. Nie znaczy to, broń Boże, że książka jest zła - ot po prostu, za dużo w niej polityki i może dlatego, używając szkolnej skali ocen, dostała u mnie 4. No może nawet 4+...

sobota, 9 lipca 2011

Pisać każdy może tylko czy od razu musi to publikować?

W zeszłym tygodniu gościła u mnie kolejna włóczykijkowa książka a mianowicie "Strażnik marzeń" Mariusza Surmacza. Od razu powiem, że skończyłam ją czytać tylko i wyłącznie siłą woli - w końcu przyłączając się do akcji zaakceptowałam regulamin i muszę coś na temat napisać. A z kolei nie lubię oceniać czegoś czego nie doczytałam...
Zaznaczam tylko, że niniejszy tekst to raczej nie będzie recenzja tylko spojler jak stąd do Władywostoku - muszę zrzucić to co mi na sercu leży a bez wnikania w treść się niestety nie da. Więc jeśli ktoś nie chce sobie psuć wrażeń z lektury to niech tego tekstu nie czyta. Ale do rzeczy.

Bohaterem powieści jest czterdziestoletni Max - któregoś dnia postanowił zostawić swoją kobietę i w tajemnicy ruszyć w świat na motorze. Zrobił to ponoć z wielkiej miłości - ciekawy sposób okazywania uczuć swoją drogą. Po kilku godzinach jazdy zatrzymuje się w przydrożnej gospodzie i po 5 minutach rozmowy z młodocianą kelnerką uprawia z nią sex na kawiarnianym krzesełku - równocześnie w myślach rozmawiając ze swoją ukochaną i zapewniając ją o swoim ogromnym uczuciu... To pierwsze kartki tej książki a dalej jest mniej więcej w ten sam deseń. Akcja powieści obejmuje dziewięć dni w ciągu których Max ma cztery różne partnerki, wypija morze gorzały - od domowych nalewek, poprzez piwo i wódkę na księżycówce kończąc (dla niewtajemniczonych księżycówką w moich stronach nazywa się bimber). W czasie swojej wędrówki Max poznaje wiele osób, które od razu na dzień dobry opowiadają mu najintymniejsze historie ze swojego życia - jakoś to do mnie nie przemawia, bo nie bardzo chce mi się wierzyć w taką otwartość w narodzie - choć z drugiej strony alkohol ponoć rozwiązuje języki... O samym Maksie dowiadujemy się niewiele - oprócz miłości do motocykla cechuje go słabość do kobiecych piersi (im większe tym lepiej) oraz seksu oralnego i analnego (opisywanego ze szczegółami). Gwoli sprawiedliwości dodam, że opisy nie są wulgarne tylko zwyczajnie niesmaczne - no w każdym razie w moim rozumieniu dobrego smaku się niespecjalnie mieszczą.

Książka wręcz razi topornymi dialogami i niekonsekwencją - tu będzie ten obiecany spojler. Rankiem trzeciego dnia podróży Max ratuje życie młodemu chłopakowi i w szpitalu poznaje jego zrozpaczoną matkę imieniem Edyta. Kilkugodzinna operacja kończy się pomyślnie, chłopak będzie żył a mamusia zaprasza Maksa do swojego domu nad jeziorem gdzie kilkakrotnie wyraża swoją wdzięczność za uratowanie syna. Następnego dnia Edyta jedzie do miasta a po powrocie obiecuje kolejną ratę podziękowań - niestety nie dotrzymuje słowa, gdyż ulega rozległemu zawałowi serca i umiera. Marek (jej syn) na wieść o tym wypisuje się  na własne żądanie (trzeciego dnia po operacji ratującej życie) ze szpitala a Max na rozpacz chłopaka ma jedno lekarstwo - po kielichu (co nas nie zabije to nas wzmocni...).
Dwa dni później okazuje się, że Edyta zapisała Maksowi w testamencie dom nad jeziorem oraz kupiła dla niego nowy motor Harley-Davidson rocznik 1969 tzw. Easy Rider. Ciekawe kiedy to zrobiła - już pomijam cenę takiego pojazdu, ale na allegro takich nie ma...

Czy jest w tej książce coś dobrego? Wyobraźcie sobie, że tak. Autor jest wielbicielem motocykli i to widać w jego tekście. Fragmenty w których pisze o jeździe na swoim stalowym rumaku są naprawdę dobre, ale jest ich tyle co kot napłakał...
Być może moja surowa ocena wynika z tego, że równocześnie z tą książką czytałam naprawdę dobrą książkę - "Łóżko"  J.L. Wiśniewskiego oraz wspaniały debiut M. Grabskiego czyli "Księdza Rafała".
Po raz pierwszy we włóczykijkowej akcji muszę powiedzieć, że książki nie polecam a wręcz odradzam. Jest na tyle innych wartościowych pozycji...

Książka przekazana do akcji "Włóczykijka" 
przez wydawnictwo Novae Res

piątek, 8 lipca 2011

Tego wampira mogłabym polubić:)

Kiedy ktoś pytał mnie o preferencje czytelnicze to do tej pory najczęściej odpowiadałam, że czytam właściwie wszystko oprócz książek o wampirach. Jedynym przedstawicielem "nieumarłych", który zyskał sobie moją sympatię był Regis - jeden z towarzyszy wiedźmina Geralta.
W tych dniach dołączyła jednak do niego młoda wampirzyca, księżniczka Monika Stiepankovic - jedna z bohaterek cyklu "Kuzynki", którego autorem jest Andrzej Pilipiuk. Ten trzytomowy cykl ("Kuzynki", "Księżniczka", "Dziedziczki") przeczytałam w ramach wakacyjnego oswajania literatury fantastycznej.

Głównych bohaterów jest czworo: Katarzyna Kruszewska młoda pracownica CBŚ, jej wiekowa, bo licząca ponad 400 lat kuzynka Stanisława Kruszewska, wspomniana już serbska księżniczka Monika - 1200-letnia wampirzyca w ciele 16-latki oraz najsławniejszy polski alchemik Michał Sędziwój z Sanoka, odkrywca metody wytwarzania tzw. tynktury czyli substancji zamieniającej ołów w złoto oraz przedłużającej życie - to dzięki niej Michał i Stanisława urodzeni w XVII wieku dożyli do wieku XXI zachowując młody wygląd i siły witalne.

Kasia Kruszewska pracuje przy tajnym projekcie rządowym - wdraża system identyfikacyjny pozwalający odnaleźć każdego człowieka na podstawie zdjęcia. Po godzinach pracy przeszukuje bazy danych prowadząc prywatne śledztwo - w rodzinie Kruszewskich herbu Habdank krąży legenda o pięknej, wiecznie młodej i nieśmiertelnej kuzynce Stanisławie. Śledztwo przynosi efekty - kuzynka odnajduje się w Krakowie, gdzie pracuje jako lektorka języka francuskiego w prywatnym liceum. Katarzynie, zwolnionej w międzyczasie z CBŚ, udaje się zatrudnić w tej samej szkole na stanowisku nauczycielki informatyki. Panie Kruszewskie szybko dochodzą do porozumienia, a Stanisława wyjawia kuzynce sekret swojej długowieczności - co 50 lat zażywa odrobinę tynktury, którą otrzymała od mistrza Sędziwoja. Magiczna substancja jest niestety na wykończeniu i Stanisława przybyła do Krakowa aby odnaleźć Alchemika i poprosić o nowy zapas tynktury.
W tym samym czasie przybywa do grodu pod Wawelem Monika, Serbka uratowana przez polskich żołnierzy w Kosowie. Dziewczyna trafia do Domu Dziecka a w niedługim czasie udaje się jej zostać uczennicą liceum w którym pracują Kruszewskie. Początkowa nieufność szybko zostaje przełamana a wszystkie trzy kobiety zaprzyjaźniają się i wspólnie z odnalezionym w międzyczasie Sędziwojem stawiają czoła różnorakim niebezpieczeństwom - od łowców wampirów, poprzez tajne Bractwo Drugiej Drogi na potworze z ukraińskich legend kończąc.

Książki czyta się lekko, łatwo i przyjemnie. Autor wplata w narrację masę wiadomości na temat życia codziennego w dawnej Polsce, historii alchemii, płatnerstwa, architektury itp. Mogą razić pewne niekonsekwencje, choćby zatrudnienie w szkole nauczycielek bez wyższego wykształcenia pedagogicznego,  ale w końcu to powieść z gatunku fantasy, więc można te potknięcia wybaczyć. Autor stworzył ciekawych i w większości sympatycznych bohaterów - nawet dresiarze budzą raczej uśmiech niż strach. Podoba mi się styl Pilipiuka i jego poczucie humoru - również na swój temat, występuje bowiem w epizodach jako Wielki Grafoman. Pojawia się też na kartach tych książek  jego chyba najsłynniejszy bohater - Jakub Wędrowycz. Być  może są także odniesienia do innych powieści, jednak nie znając ich, nie mogę się wypowiadać.

Generalnie mogę uznać pierwsze spotkanie z pisarstwem Andrzeja Pilipiuka za udane i szczerze polecić innym czytelnikom znajomość z Katarzyną, Stanisławą i Moniką oraz mistrzem Sędziwojem.

czwartek, 7 lipca 2011

Wakacyjni goście


Kilka tygodni temu Magda z blogu Książka w mieście zaproponowała wysłanie na wakacje dwóch swoich książek. Książki miały sobie wędrować po Polsce i odwiedzać chętnych blogerów. Zgłosiłam chęć przyjęcia w moim domu powieści Olgi Rudnickiej pt. "Natalii5" i w ostatnich dniach miałam przyjemność gościć podróżującą książkę.

Przedstawiam Wam pięć kobiet, które w deszczowy poniedziałek zawitały do mojego domu. Oto one:
- Natalia Anna Sucharska, lat 30, pracownica jednego z bydgoskich banków;
- Natalia Sucharska-Dębska, lat 28, niepracująca zawodowo matka Przemka i Anielki, aktualnie przeprowadzająca rozwód mieszkanka Lublina;
- Natalia Sucharska, lat 24, dziennikarka i początkująca pisarka z Warszawy;
- Natalia Magdalena Sucharska, lat 21, studentka historii z Poznania;
- Natalia Anastazja Sucharska, lat 19, maturzystka z Leszna.
Co łączy te pięć kobiet poza niezwykłą zbieżnością danych personalnych? Otóż pewnego letniego poranka spotykają się w kancelarii adwokackiej w Śremie, gdzie dowiadują się, że są przyrodnimi siostrami, ich ojciec Jarosław Sucharski najprawdopodobniej popełnił samobójstwo, ale zanim odebrał sobie życie zapisał córkom po milionie złotych dla każdej, posesję z domem w Mechlinie do wspólnego użytku oraz tajemnicę do rozwiązania.

I teraz zaczyna się jak to mówi jeden z bohaterów książki - ostra jazda bez trzymanki. Wszystkie córki Jarosława Sucharskiego mają bowiem natury niezależne, są aroganckie, pewne siebie i podejrzliwe względem dopiero co poznanych sióstr - no, tu akurat nie ma się czemu dziwić... Natalie muszą niemal z dnia na dzień rozpocząć nowe życie we wspólnym domu w Mechlinie. Wiąże się to z różnorodnymi komplikacjami - od porzucenia pracy, poprzez zarwanie z aktualnym narzeczonym na ucieczce przez okno z mieszkania nadopiekuńczej mamusi kończąc. Muszą nauczyć się wspólnie żyć i współpracować przy odkrywaniu tajemnicy pozostawionej przez ojca. Żeby nie było za łatwo to wokół domu kręcą się jakieś podejrzane typy,  policja nie jest do końca przekonana co do okoliczności śmierci Sucharskiego a co jakiś czas pojawiają się osoby z poprzedniego życia Natalii i to bynajmniej nie w celach pokojowych.

Książkę liczącą ponad 500 stron połknęłam w dwa popołudnia i wieczory. Olga Rudnicka ma lekki styl, duże poczucie humoru i co ważne świetny pomysł na książkę. Gdybym miała jednoznacznie określić gatunek literacki tego tekstu byłabym w nie lada kłopocie. "Natalii 5" to powieść obyczajowa z wątkiem kryminalnym, sensacja zaprawiona ogromną dawką komizmu a i wątki romansowe też się trafiają. 
Świetnie się bawiłam przy lekturze tej książki i mam nadzieję, że jeszcze kiedyś spotkam się z tekstami autorstwa pani Olgi Rudnickiej.

A dzisiaj z żalem zapakowałam Natalie do koperty i wysłałam w dalszą podróż po Polsce...



Jeszcze raz serdecznie dziękuję Magdzie za możliwość przeczytania tej książki.


środa, 6 lipca 2011

Oby jak najwięcej takich debiutów:)

Co jakiś czas na polskim rynku wydawniczym pojawiają się debiutujący autorzy - jedni lepsi, inni gorsi, rzadko się jednak zdarza aby pierwsza książka stawała się takim hitem jak powieść Macieja Grabskiego pt. "Ksiądz Rafał". Z tego co udało mi się znaleźć na temat autora dowiedziałam się, że jest on rzeczoznawcą w zakresie ochrony zabytków oraz tłumaczem i konsultantem w zakresie mediów, a jego doświadczenia literackie sprowadzały się do autorstwa kilkunastu fachowych artykułów. Tym bardziej cieszy, że zdecydował się na debiut w dziedzinie beletrystyki i należy mieć nadzieję, że zachęcony sukcesem debiutanckiej powieści oraz jej kontynuacji jeszcze nie raz będzie nas bawił i wzruszał na kartach nowych książek.

"-Wojna nie wojna ale zmiany idą. (...)Może nawet i koniec świata. Dzisiaj siódmy dzień siódmego miesiąca siedemdziesiątego siódmego roku. Mówiła babka, że jak cztery kosy się w kalendarzu spotkają to tak się może stać."* Te słowa starego Mroczka miały się stać prorocze dla małej wiejskiej parafii w Gródku. Tego dnia bowiem do wsi przybywa nowy proboszcz - ksiądz Rafał Nowina.
Gródczanie ciągle mający w pamięci poprzedniego proboszcza, surowego  księdza Stanisława z niejaką obawą oczekują nowego duszpasterza. Pierwsze dni pobytu Rafała w Gródku pokazują, że Mroczek się nie mylił - nadeszły zmiany. Ksiądz nie zamyka się jak jego poprzednik na plebanii, wychodzi do ludzi, ma poczucie humoru, sam robi zakupy w sklepie, potrafi kosić, ma rękę do zwierząt, mistrzowsko gra na organach i, co go przekreśla w oczach miejscowych dewotek, nie lubi zbyt długich kazań (jego poprzednik potrafił nauczać  kilkadziesiąt minut a i nie wahał się spod ołtarza po nazwisku parafian upominać). Nie tylko wieś obserwuje Rafała, również nowy proboszcz poznaje, a my razem z nim, swoich parafian. I tych z najbliższego otoczenia, czyli członków rady parafialnej, i tych którzy maja we wsi największy szacunek oraz tych o których sąsiedzi mówią, że  się "stracili". Szczególnie ci ostatni stanowią dla Rafała wyzwanie, wierzy, że jeżeli ktoś się "stracił" (co gwarowo oznacza, że się zgubił) to należy go odnaleźć. Powoli dochodzi do wzajemnego zrozumienia i tak jak od samego początku księdza zaakceptowały zwierzęta tak i ludzie przekonują się do nowego mieszkańca plebanii.

Co przede wszystkim urzeka w powieści Macieja Grabskiego? Wydaje się, że na to pytanie będzie tyle odpowiedzi ilu czytelników. Do mnie osobiście najlepiej chyba trafił świetnie oddany klimat polskiej wioski drugiej połowy lat 70-tych - jako osoba urodzona pod koniec lat 60-tych i stale mieszkająca na wsi trochę sama pamiętam a i sporo wiem z opowiadań rodziców. Autor bardzo prawdziwie wykreował swoich bohaterów. Często miałam wrażenie, że czytam o kimś mi bliskim i dobrze znanym, ot o sąsiadce zza płotu czy pijaczku będącym stałym bywalcem przysklepowej ławeczki. To ludzie z krwi i kości z zaletami i wadami, przyjaźniami i animozjami. I co ważne, nie można ich oceniać po pozorach - nie zawsze przywódczyni tercjarek jest przykładem do naśladowania a i funkcjonariusz SB może okazać się najcenniejszym przyjacielem, bo jak mówi sam ksiądz Rafał "I w piekle dobrze mieć swoka..."**

Książkę przeczytałam, albo raczej pochłonęłam, w przeciągu dwóch wieczorów. Z żalem przewracałam ostatni kartkę i żegnałam Gródek i jego mieszkańców. Ale już planuję powrót do tego prawie"raju na ziemi". Wszak pan Maciej Grabski popełnił kontynuację tej powieści - nie mogę się doczekać na ponowne spotkanie z panem Antonim, Marianową, Bialikiem i Koconiami a przede wszystkim ciekawa jestem co nowego przytrafi się niezwykłemu księdzu Rafałowi - wszak nadchodzą nowe czasy...                                                                                                                                                                

Maciej Grabski "Ksiądz Rafał", wyd. Znak 2011, s. 18
Tamże, s. 212

Książkę przeczytałam w ramach biblionetkowej akcji