środa, 29 lipca 2015

Miziołki są dobre na wszystko :)

Starsi Panowie śpiewali kiedyś, że (bardzo słusznie zresztą) "Piosenka jest dobra na wszystko..." A ja chciałabym zaproponować inną wersję tego przeboju, skierowaną przede wszystkim do młodych czytelników, a mianowicie "Miziołki są dobre na wszystko".

Z rodziną Miziołków spotkałam się już jakiś czas temu, za sprawą słuchanego przez Piotrka audiobooka w genialnej interpretacji Artura Barcisia. Pomimo, że książki "słuchane" to całkiem nie moja bajka, bo zaraz się wyłączam, to jednak spore fragmenty utkwiły mi w pamięci. A ostatnio, razem z Piotrem zapoznaliśmy się z wersją papierową tej historii.
Autorką "Dynastii Miziołków" jest pani Joanna Olech, pisarka i ilustratorka, która nie ukrywa, że zdarzenia opisane w książce są wzięte z życia, a tytułowa rodzina to literacki portret jej najbliższych.

Miziołków jest pięcioro - Papiszon (jest informatykiem), Mamiszon (zajmuje się domem), Miziołek (chłopak lat 12, uczeń VI klasy), Kaszydło (młodsza siostra, lat 4,5) oraz Mały Potwór (dziewczynka, wiek półtora roku). Mieszkają w bloku na jednym z warszawskich osiedli, prowadzą raczej zwyczajne życie wzbogacane od czasu do czasu jakąś większą lub mniejszą katastrofą. Książka ma formę pamiętnika Miziołka, który z dystansem i ogromnym poczuciem humoru wprowadza czytelnika w swoje domowe i szkolne sprawy. A że jest chłopcem wesołym, otwartym i inteligentnym (a przy okazji ma zmysł obserwacyjny) świetnie wychwytuje rozmaite śmieszne sytuacje. Miziołek również komentuje i ocenia postępowanie swoje i innych, i chwilami wydawać by się mogło, że to on jest najrozsądniejszy z całej rodziny (no może z wyjątkiem Papiszona, ale ten się woli nie wychylać...) - nic dziwnego biorąc pod uwagę wiek siostrzyczek, ale Mamiszon, znaczy się mama?
No właśnie, mama zwana Mamiszonem to osoba pełna niesamowitych pomysłów i wręcz wulkan energii. Nie potrafi gotować ani piec ciasteczek, ciągle wypróbowuje jakieś diety (do których zmusza również resztę rodziny), jest bardzo towarzyska i ma coraz to nowe hobby...

Pomimo, ze Miziołek niejednokrotnie narzeka na siostry czy na rodziców to jedno jest pewne - to świetna, kochająca się rodzina. Dzieci są silnie związane nie tylko z rodzicami, ale również z dziadkami, kiedy chłopiec ma jakiś problem zawsze znajdzie wsparcie w tacie, a mama całkiem nieźle radzi sobie w bojach z nauczycielami i nawet potrafi bez drgnienia powieki kłamać (chociaż zasadniczo nie popiera mijania się z prawdą), kiedy uważa, że jej dziecku dzieje się krzywda, np. kiedy pani w przedszkolu zmusza Kaszydło do jedzenia pasty rybnej twierdzi, że córka ma silną alergię na ryby.

"Dynastia Miziołków" to książka o zwykłym chłopcu - o jego planach, marzeniach, o domu, szkole, pierwszej miłości, o smutkach i radościach. Pomimo, że od jej pierwszego wydania minęło już ponad 20 lat nadal jest aktualna, a współcześni dwunasto-trzynastolatkowie mogą się identyfikować z głównym bohaterem i jego problemami.
I myślę, ze dobrze się stało, że książka Joanny Olech weszła do kanonu lektur dla szkoły podstawowej - bo to jedna z tych pozycji, które czyta się z przyjemnością. I być może, jeżeli ktoś polubi tę konkretną książkę, to również polubi czytanie w ogóle?

czwartek, 23 lipca 2015

Opłakane skutki kawiarnianej znajomości

Ich drogi nigdy nie powinny się spotkać, bowiem należą do dwóch różnych światów. Bazyl pochodzi z rozbitej rodziny, matka jest niespełnioną artystką, on sam buntuje się przeciwko wszystkim i wszystkiemu. Inka jest jedynaczką, chodzi do najlepszego gimnazjum w Warszawie a jej rodzice są "ważni i bogaci". Jak to się więc stało, że pewnego letniego ranka czerwonowłosy oberwaniec i ułożona panienka z dobrego domu ruszają razem w Polskę? Co więcej, ich tropem podąża policja oraz dwóch kandydatów na gangsterów...

"Pierwsza noc pod gołym niebem" to kolejna powieść dla młodzieży, którą napisała Agata Mańczyk. Autorka ma na swoim koncie kilka innych książek dla młodych czytelników, m.in. "Duża kieszeń na kłopoty" i "Jajecznica na deszczówce", które zyskały jej grono wiernych czytelników.

Opowieść o Ince i Bazylu to typowa powieść drogi - bohaterowie udają się (nie do końca z własnej woli) w podróż, która na zawsze ich zmieni. Obydwoje w dosyć dramatycznych okolicznościach opuszczają rodzinne domy i przypadkowo spotykają się w dworcowej kawiarni. Od początku pomiędzy nimi iskrzy - nie nie jest to żadna miłość od pierwszego wejrzenia, wręcz odwrotnie. Obydwoje są impulsywni, uważają, że zawsze mają rację, a jak się później okaże obydwoje mają fantazję, mistrzowsko pakują się w kłopoty i nie tracą głowy w podbramkowych sytuacjach. 
W miarę czasu coraz lepiej się poznają i chociaż może nie do końca zgadzają się ze sobą, to wyraźnie nawiązuje się pomiędzy nimi nić sympatii. Powoli tez odkrywają przed sobą motywy swojego postępowania - obydwoje są osamotnieni, nie mogą liczyć na wsparcie najbliższych, szkoły do których chodzą to jakiś koszmar z piekła rodem (tu taka dygresja: czytając o perypetiach Bazyla z nauczycielami zastanawiałam się jak to się stało, ze to gimnazjum jeszcze istniało - pięciu na sześciu opisywanych pedagogów powinno w ciągu kilku dni zaliczyć dyscyplinarkę i sprawę sądową...), a przyjaciele w chwili próby zwyczajnie zawodzą.

"Pierwsza noc pod gołym niebem" to pozycja typowo rozrywkowa. Owszem od czasu do czasu pojawiają się poważniejsze nuty, szczególnie kiedy Inka i Bazyl opowiadają o swoim dotychczasowym życiu, jednak szybko pojawia się nowe niebezpieczeństwo, któreś z nich ściąga na obydwoje jakieś kłopoty i traumatyczne przeżycia są odkładane na później. Przez to powieść jest momentami niespójna, a bohaterowie mało wiarygodni. Chwilami odnosiłam wręcz wrażenie, że autorka miała pomysły na dwie różne gatunkowo książki, które (te pomysły znaczy się) z jakiegoś powodu wcisnęła w jedną i z tego powodu popada ze skrajności w skrajność.

Mimo wszystko wydaje mi się, że książka Agaty Mańczyk powinna się nastoletniemu czytelnikowi spodobać, chociażby z tego powodu, ze wielu młodych ludzi odnajdzie w Bazylu i Ince siebie samych...

środa, 22 lipca 2015

Wakacyjne podróże: Jagodno z Tamarą i Marysią

Świat zwariował, za oknem (pomimo, że słońce już zaszło, a termometr wisi w cieniu) jest prawie 30 stopni, ledwie doszłam do siebie po popołudniowej podróży do miasta (termin u lekarza zaklepany pół roku temu...) i właśnie usłyszałam, że jutro ma być jeszcze cieplej. I jak to przetrzymać?
Cóż, albo przeniosę się do piwnicy, albo obłożę się lodem, albo... poczytam książkę której akcja toczy się zimą ;) Jedną taką mogę polecić (i niech was nie zmyli słoneczna, wakacyjna okładka):

Tamara pracuje w agencji reklamowej. Najnowsze zlecenie do którego przydzielił ją szef to kampania wyborcza Kacpra Kamińskiego, który chce zostać wójtem gminy Jagodno. Kobieta zdaje sobie sprawę, że od powodzenia tego przedsięwzięcia sporo zależy i bardzo starannie się do niego przygotowuje. Niestety, nie przewidziała, że kontrkandydat Kamińskiego wie o jej przeszłości coś, z czego ona sama nie zdaje sobie sprawy. I choć Tamara zupełnie nie kojarzy żadnej Marciszowej to, kiedy gnana ciekawością odszukuje jej gospodarstwo, ma nieodparte wrażenie, że już tu kiedyś była... 

"Zaplątana miłość" to pierwsza książka z cyklu "Stacja Jagodno"i najnowsza powieść Karoliny Wilczyńskiej, autorki m.in. "Ta druga" i "Jeszcze raz, Nataszo". Książka wyszła nakładem Wydawnictwa Czwarta Strona, które już zapowiada kolejną historię z Jagodnem w tle.

Tamara nie miała lekkiego życia. Wychowywana przez zasadniczą i nieco despotyczną matkę, związała się z przystojnym lekkoduchem, po jego odejściu musiała sama wychowywać córkę Marysię i utrzymać siebie i dziecko. Praca w agencji, chociaż dobrze płatna jest stresująca i absorbuje dużo czasu, więc siłą rzeczy Tamara oddala się od córki. Stara się zapewnić jej jak najlepszy start w życiu (renomowane liceum, dodatkowe zajęcia) a nie zauważa, że dziewczyna ma kłopoty - problemy z matematyką to tylko wierzchołek góry lodowej. Czy Tamara w porę zauważy, że jej dziecko najbardziej na świecie potrzebuje miłości i zrozumienia? Czy Dominik, kolega z pracy, z którym Tamara się spotyka, będzie dla niej wsparciem w ciężkich chwilach? I co tak naprawdę łączy rodzinę Tamary z Różą Marciszową? Kto ciekawy, tego zapraszam do lektury.

Jagodno to taka prowincjonalna miejscowość, gdzie wszyscy się znają i wszystko o sobie wiedzą. Czas tam płynie swoim tempem, a z dala od miejskiego zgiełku i pośpiechu człowiek zupełnie inaczej postrzega swoje życie. Tamara i Marysia będą tu miały możliwość ponownie się do siebie zbliżyć, porozmawiać, lepiej zrozumieć i wreszcie rozplątać to, co się w ich życiu zaplątało.

"Zaplątana miłość" to napisana pięknym językiem powieść obyczajowa, poruszająca wiele problemów współczesnego zagonionego i nastawionego na "wyścig szczurów" świata, ale dająca nadzieję, że jeśli ktoś się postara to uda mu się zobaczyć i zdobyć to co w życiu najważniejsze...

Serdecznie polecam. I czekam na kolejne tomy tej serii :)

poniedziałek, 20 lipca 2015

Wakacyjne podróże: Kraków z profesorową Zofią Szczupaczyńską

W 1890 roku na obrzeżach ówczesnego Krakowa, przy końcu ulicy Długiej, otwarto Dom Ubogich, którego fundatorami byli Ludwik i Anna Helclowie. Instytucja prowadzona była przez zakon szarytek, a jej głównym zadaniem było zapewnienie godziwej starości najbiedniejszym mieszkańcom miasta. Większość pensjonariuszy faktycznie stanowiła biedota, jednak część budynku przeznaczona była dla osób zamożniejszych,wymagających, najczęściej z powodu choroby, stałej opieki, której nie mogła lub nie chciała zapewnić rodzina.
Przez jakiś czas Dom Helclów funkcjonował bez zarzutu, jednak wkrótce wszystko się zmieniło - najpierw zaginęła jedna z  pacjentek, a kilka dni później inna została znaleziona uduszona we własnym łóżku. Na mieszkańców i personel domu padł blady strach...

"Tajemnica domu Helclów" której autorstwo przypisuje się niejakiej Maryli Szymiczkowej (za tym pseudonimem kryje się spółka autorska: Jacek Dehnel i Piotr Tarczyński) przenosi nas do Krakowa końca XIX wieku. Jest połowa października 1893 roku. Nad monarchią austro-węgierską panuje miłościwie cesarz Franciszek Józef I, krakowska socjeta z niecierpliwością oczekuje otwarcia nowego Teatru Miejskiego, pospólstwo dla odmiany ekscytuje się przedstawieniami cyrku Sidolego, Tadeusz Żeleński studiuje medycynę na Uniwersytecie Jagiellońskim, a skłócony z Radą Miasta Jan Matejko odmawia ewentualnego pochówku w krypcie zasłużonych na Skałce. I faktycznie, kiedy niespodziewanie umiera dwa tygodnie później jego trumna zostaje złożona w rodzinnym grobowcu na Rakowicach.
Jednak te wszystkie wydarzenia bledną wobec tego co dzieje się u Helclów. Na szczęście dla zabieganych sióstr i przestraszonych pensjonariuszy w Domu Ubogich pojawia się ONA - Zofia z Glodtów profesorowa Szczupaczyńska.

O problemach z ginącymi pacjentami pani Zofia dowiaduje się przypadkowo, ale jako wielbicielka opowiadań kryminalnych szybko postanawia rozwiązać tę zagadkę. Oj, będzie miał się z pyszna każdy, kto stanie jej na drodze...

Zofia Szczupaczyńska stanowi wręcz wzorcową krakowską matronę - pobożna (choć bez przesady), oszczędna (momentami wręcz skąpa) i gospodarna, trochę snobka (w końcu jej mąż jest profesorem Uniwersytetu), zajęta działalnością charytatywną (właśnie organizuje loterię na rzecz dzieci skrofulicznych) i uwielbiająca plotki. Chociaż chwilami przypomina inną słynną krakowiankę, a mianowicie panią Anielę Dulską, ma nad nią niewątpliwą przewagę - Zofia jest osobą inteligentną i potrafi całkiem nieźle kojarzyć fakty. I pomimo różnych swoich wad jest dosyć sympatyczna...

"Tajemnica domu Helclów" to powieść kryminalna, trochę w stylu (przynajmniej moim zdaniem) Agathy Christie a profesorowa Szczupaczyńska ma wiele cech wspólnych z panną Marple. Jednak tym co mnie w powieści szczególnie urzekło nie jest sam wątek fabularny, ale obraz Krakowa sprzed 120 lat. Autorzy włożyli niemało pracy w odtworzenie klimatu i historii miasta. W powieści występuje całkiem spore grono osób, które mieszkały w tamtym okresie w Krakowie, opisane są również wydarzenia historyczne: spory przy pracach budowlanych na placu Św. Ducha, otwarcie Teatru Miejskiego (dzisiejszy Teatr im. Juliusza Słowackiego), pogrzeb Jana Matejki czy, ciągle żywe we wspomnieniach ówczesnych, wydarzenia rabacji galicyjskiej z 1846 roku. Wnikliwy czytelnik znajdzie tu również masę różnego rodzaju anegdot, jak chociażby wspomnienie całkiem nieudanego małżeństwa Henryka Sienkiewicza z Marią Romanowską czy problemów zaistniałych w czasie pogrzebu Adama Mickiewicza.
Bohaterowie fikcyjni to pokaźna galeria typowych krakowskich postaci znanych chociażby z komedii Bałuckiego, dramatów Zapolskiej czy pism Tadeusza Boya-Żeleńskiego. Profesorstwo Szczupaczyńscy, ich krewni i znajomi sportretowani są w sposób ironiczny, co nieco złośliwy, jednak nie pozbawiony sympatii. Wydaje się, że autorzy książki świetnie się bawili przy jej pisaniu. A ja jako czytelnik świetnie się bawiłam przy jej lekturze.

Serdecznie polecam tę książkę, a na koniec kilka fotografii przedstawiających obiekty opisane w książce.

Dom Ubogich ufundowany przez Ludwika i Annę Helclów


Teatr Miejski w Krakowie

Grobowiec Jana Matejki na Cmentarzu Rakowickim

sobota, 18 lipca 2015

Wakacyjne podróże: angielska prowincja z Anną, Wojtkiem i Martą

Anna od dwudziestu lat mieszka w Anglii. Tu znalazła pracę, wyszła za mąż, tu przeżyła niemal połowę swojego życia. Walter, jej mąż, jest wziętym lekarzem więc nie ma jakichś problemów finansowych - właściwie Anna uważa jest szczęśliwa i spełniona. Może tylko czasem żałuje, że nie dane jej było zostać matką...
Wszystko się zmienia, kiedy umiera matka Waltera. Syn nie utrzymywał z nią żadnych kontaktów, Anna jej wcale nie znała. Po zmarłej został dom w nadmorskiej miejscowości - Walter chce go jak najszybciej sprzedać, jednak żona przekonuje go, aby budynek odnowić i uporządkować, wtedy będzie można uzyskać wyższą cenę. Zbiegiem okoliczności do Anny dzwoni przyjaciółka z Polski - jej syn Wojtek z dziewczyną wybierają się na wakacje do Anglii i szukają pracy na kilka tygodni. Anna,Wojtek i Marta rozpoczynają remont, który zmieni ich dotychczasowe życie... 

Małgorzata Mroczkowska, autorka "Angielskiego lata" przez lata pracowała jako dziennikarka i reporterka. Od 11 lat meszka i pracuje w Londynie, gdzie działa na rzecz polskich rodzin zamieszkujących na stałe w Wielkiej Brytanii, założyła m.in. portal http://mumsfromlondon.com/.

Przyjazd Wojtka i Marty, kilkutygodniowy pobyt w domu teściowej, znajomość z mieszkającą nieopodal Margaret staną się dla Anny przełomowym momentem w życiu. Dopiero z dala od Waltera i londyńskiego mieszkania dotrze do niej, że tak naprawdę niewiele wie o swoim mężu, że ich małżeństwo, chociaż zgodne i udane, nie do końca ją satysfakcjonuje.
Pomiędzy Anną i Wojtkiem tworzy się swoista relacja oparta na wzajemnej fascynacji. Pobyt pod jednym dachem, wspólna praca, odpoczynek, spacery i wyprawy nad morze zbliżają ich do siebie, tym bardziej, że związek Wojtka i Marty przechodzi kryzys...

"Angielskie lato" ma w sobie wiele cech antycznego dramatu - jedność czasu, miejsca i akcji, zaledwie kilka postaci, z których każda jest na swój sposób tragiczna i naznaczona cierpieniem. Każda decyzja podejmowana przez Annę, Martę czy Wojtka ma wpływ na pozostałych, a bohaterom pozostaje jedynie wybór: unieszczęśliwić siebie czy innych.
Książka Małgorzaty Mroczkowskiej pomimo tytułu i nieco romantycznej okładki nie jest kolejnym letnim czytadłem. Jest w niej co prawda nostalgia i typowy dla Anglików "spleen", ale fabuła do najlżejszych nie należy. Emocje, którymi targani są bohaterowie w jakiś sposób udzielają się czytelnikowi - to on musi zdecydować po której jest stronie. I podobnie jak w przypadku bohaterów może tylko wybrać mniejsze zło...

środa, 15 lipca 2015

Wakacyjne podróże: Hiszpania z Patricią

W pasku bocznym bloga znajduje się licznik opisanych tu książek z podziałem ze względu na narodowość autora. Przoduje zdecydowanie literatura polska (jestem z siebie dumna), na podium znalazły się jeszcze amerykańska i angielska, natomiast na kolejnych miejscach (z dwucyfrowym wynikiem) - szwedzka, francuska i rosyjska. Pozostałe kraje jak na razie skromniutko.
Staram się, o ile to możliwe zmieniać ten stan rzeczy i dlatego dzisiaj słów kilka o "Widoku z nieba", książce, której autorka pochodzi z Hiszpanii.

Patricia ma 26 lat i jest modelką. W branży działa od 10 lat, jest twarzą swojej agencji i pracuje przy szczególnie lukratywnych zleceniach na całym świecie. Właśnie wraca z sesji zdjęciowej w Indiach. W samolocie miejsce obok niej zajmuje dosyć ekscentryczna kobieta imieniem Viviana. Kiedy samolot wpada w turbulencje spowodowane gwałtowną burzą Viviana uspokaja Patricię mówiąc, że wyjdą cało z niebezpieczeństwa. Jednak równocześnie ostrzega młodą kobietę, ze prawdziwe zagrożenie czyha na nią w domu, bowiem ktoś kogo zna chce ją skrzywdzić. Patricia początkowo puszcza mimo uszu ostrzeżenie Viviany, jednak kiedy w ciągu kilkunastu dni przytrafia się jej kilka groźnych wypadków zaczyna wierzyć w to co usłyszała w samolocie. Bacznie obserwuje ludzi w swoim otoczeniu i zastanawia się kto może jej nienawidzić do tego stopnia, by życzyć jej śmierci...

Patricia uważa, że jest osobą szczęśliwą i spełnioną - ma urodę i pieniądze, rodzina ją kocha i wspiera, uwielbia swojego męża, w pracy może nie ma przyjaciół (rywalizacja pomiędzy modelkami nie sprzyja nawiązywaniu bliskich więzi), ale ma ugruntowaną pozycję i właścicielom agencji zależy na dalszej współpracy. Jednak kiedy zaczynają się nieszczęścia dziewczyna musi zrewidować swoje podejście do świata i spojrzeć na swoje szczęśliwe życie krytycznym okiem.
Początkowo szuka tajemniczego wroga wśród osób, z którymi miała jakieś zatargi w przeszłości (odrzucony adorator, zazdrosna żona pracującego w agencji fotografa), jednak gdy to nic nie daje, dociera do niej, że jest to ktoś z jej najbliższego otoczenia...

Clara Sanchez, autorka "Widoku z nieba" pokazała w swojej książce trudny proces dochodzenia do prawdy o sobie. Patricia poddając analizie ludzi z którymi się styka równocześnie analizuje swój stosunek do nich oraz pobudki, które sterują jej postępowaniem. I niejednokrotnie okazuje się, że ta analiza jest dla niej mocno niekorzystna. Patricia udowadnia sobie i innym, że jest szczęśliwa, stara się aby jej bliscy również byli zadowoleni - robi to niemal na siłę. Dopiero, kiedy zaczyna zastanawiać się nad sobą odkrywa, że jej wizja szczęścia nie koniecznie była zbieżna z wizją innych. Patricia szuka prawdy o sobie i swoim życiu, nawet tej najgorszej. Cena jaką jej przyjdzie zapłacić może być niewspółmiernie wysoka. Pozostaje tylko wierzyć, że prawda rzeczywiście ją wyzwoli...

wtorek, 14 lipca 2015

Wakacyjne podróże: z Wikingami do Anglii

Kilka tygodni temu pisałam TU o pierwszym tomie "Sagi o jarlu Broniszu", a dzisiaj przyszła pora na drugą odsłonę przygód tego dzielnego i prawego rycerza.

23 kwietnia 997 roku z rąk pogańskich Prusów ginie biskup Wojciech. Mniej więcej w tym samym czasie dochodzi do ślubu szwedzkiej królowej-wdowy Świętosławy-Sygrydy z duńskim królem Swenem Widłobrodym. Odrzucony zalotnik, władca Norwegii Olaf Trygvasson tylko pozornie godzi się z porażką. W tajemnicy przygotowuje zemstę, która uderzy zarówno w Sygrydę, jak i w Bronisza, w którego działaniach upatruje (zresztą zupełnie słusznie) przyczyn swojego niepowodzenia. 

Po królewskim ślubie Bronisz przebywa na wyspie Chycinie niedaleko Wolina. Stanowi ona własność jego przyjaciela Dzika oraz jego sióstr, które są kapłankami arkońskiego Światowida. Jedna z dziewcząt, Miłka, ma specyficzny dar - dotykając przedmiotu należącego do jakiejś osoby potrafi powiedzieć co dzieje się z właścicielem. Bronisz prosi ją o wróżbę dotyczącą Helgi. Z widzenia Miłki oraz relacji przybyłego z Norwegii sługi wyłania się tragiczna historia dziewczyny - żądny zemsty Olaf wydał narzeczoną Bronisza za mąż za angielskiego wodza. Mąż obiecał co prawda, że małżeństwo będzie tylko teoretyczne, jednak wywiózł Helgę do Anglii i uwięził w swoich ziemiach.
Bronisz postanawia zorganizować wyprawę ratunkową.

Drugi tom sagi nosi tytuł "Śladem Wikingów" i opowiada o organizacji i przebiegu wyprawy do Anglii. Bronisz szuka poparcia u polskiego księcia oraz władców Danii, inwestuje większość swojego majątku, zwraca się o pomoc do przyjaciół, wreszcie udaje sie do Jomsborga, Słusznie rozumując, że co prawda jomswikingom los jego narzeczonej jest obojętny, ale wezmą udział w wyprawie skuszeni wizją łupów wojennych.
W  tym tomie jest jakby mniej polityki, za to sporo dowiadujemy się o zwyczajach mieszkańców północy, o sposobie żeglowania - Wikingowie pływali według gwiazd, potrafili wykorzystać prądy morskie, a ich statki były w tamtym czasie najbardziej zaawansowane technicznie.
Sporo miejsca poświecił autor również sprawom religijnym: siostry Dzika odkrywają przed Broniszem kulisy działania chramu w Arkonie, natomiast w Anglii Helga ma możliwość bliżej poznać rzeczywistość klasztorną.

Na koniec słów kilka o samym wydaniu "Sagi". Zdarzało się przy poprzednich edycjach, że powieść wydawana była w jednym tomie. Siłą rzeczy były to grube, nieporęczne tomiszcza, z drobnymi literkami. Na szczęście Replika wydała sagę w trzech tomach, z przyjazna dla oka czcionką i na lekko kremowym papierze. 

Zachęcam do lektury, a sama nie mogę się doczekać zakończenia tej historii, czyli trzeciego tomu noszącego tytuł "Rok tysięczny".


niedziela, 12 lipca 2015

Wakacyjne podróże: Karkonosze z Karolą i Arminem

Twórczość Renaty L. Górskiej gościła na tym blogu już trzykrotnie (TU, TU i TU) i za każdym razem było to spotkanie bardzo przyjemne. Nic dziwnego, że ucieszyła mnie wiadomość, że na naszym bibliotecznym DKK omawiać będziemy jedyną nieznaną mi książkę pani Renaty, a mianowicie wydane w 2012 roku "Błędne siostry". 

Karola od kilku lat mieszka za granicą. Kobietę męczą niezwykle silne migreny - lekarz sugeruje zmianę klimatu, a najlepiej wyjazd do ojczyzny, sądzi bowiem, ze dolegliwość może mieć podłoże psychosomatyczne. Koleżanka z pracy proponuje Karoli wynajem domu w Karkonoszach - odziedziczyła go wraz z bratem po rodzicach, ale ponieważ obydwoje na stałe mieszkają poza Polską dom stoi pusty. Karola decyduje się przyjąć propozycję, bierze kilkumiesięczny urlop i wyjeżdża do niewielkiej wioski u stóp gór.
Dom stoi z dala od wsi, na leśnej polanie i ma bardzo tajemniczą historię, miejscowi wręcz wierzą w spoczywającą na nim klątwę. Karoli jednak odpowiada i ma nadzieję, że czas który w nim spędzi pomoże jej odzyskać siły a także na spokojnie przemyśleć kilka spraw, które już zbyt długo czekały na rozwiązanie.
Niestety, spokój nie jest jej pisany i kilka dni później w jej samotni pojawia się tajemniczy mężczyzna. Co więcej uważa, że to Karola jest intruzem i żąda, aby się wyniosła... 

Karola i Armin zrządzeniem losu stają się współlokatorami domu na polanie. Początkowa wrogość, po jakimś czasie ustępuje i rodzi się pomiędzy nimi coś na kształt... hmm... może nie przyjaźni, ale koleżeństwa. Obydwoje są doświadczeni przez los, mają swoje tajemnice i trudne sprawy z przeszłości. Czy kilka zimowych miesięcy spędzonych w jednym domu (zdarza się że bez prądu i możliwości dotarcia do wioski) pomoże im lepiej się poznać? Czy będą w stanie jeszcze raz zaufać drugiemu człowiekowi? I co tak naprawdę zdarzyło się wiele lat temu w zamieszkiwanym przez nich budynku?

"Błędne siostry" to powieść wielowątkowa i niezwykle rozbudowana (750 stron). Karola dokonuje szczegółowej analizy swojego pogmatwanego życia - matka zmarła, gdy miała 4 lata a ojciec ożenił się dosyć szybko z siostrą zmarłej żony. Ciocia Gienia miała córeczkę w wieku Karoli, tak wiec dziewczynka zyskała nie tylko troskliwą opiekunkę, ale i siostrę Kingę. Śmierć ojca doprowadziła do całkowitego rozpadu rodziny, Karola wyjechała za granicę i nie szukała kontaktu z Gienią i Kingą. Teraz po powrocie przeszłość upomniała się o swoje - aby otworzyć nowe drzwi, trzeba pozamykać kilka starych... Nawet jeśli ta operacja będzie bolesna dla wszystkich zainteresowanych.

Wydaje mi się, że "Błędne siostry" to najcięższa gatunkowo powieść pani Renaty. Dobre i złe emocje, nieumiejętność radzenia sobie z życiowymi problemami, osamotnienie i nieufność, choroba i śmierć bliskich osób, to tylko niektóre tematy zawarte w tej książce. Owszem, czyta się tę powieść dobrze (ogromna w tym zasługa języka autorki, co jest tym godniejsze podkreślenia, że od lat mieszka za granicą), jednak nie jest to typowe letnie czytadło. Ale uważam, że warto sięgnąć po tę książkę.

czwartek, 9 lipca 2015

Pech gigant

Ostatnio coraz częściej łapię się na tym, że na pytanie o zdrowie, kasę, pracę czy układy rodzinne odpowiadam "Jak na razie wszystko w porządku.". Coraz bogatsze doświadczenie życiowe bowiem udowadnia, że nic w życiu (no może poza głupotą...) nie jest na stałe, i to co dzisiaj stanowi pewnik, jutro może zniknąć jak sen jaki złoty...

Potwierdzenie tej moje domorosłej filozofii znalazłam w książce Anny M. Zawadzkiej pt. "Pudło i inne nieszczęścia". O samej autorce nie udało mi się znaleźć poza tym, że jest to jej druga książka, pierwsza pt. "Miłość, zazdrość i arszenik" ukazała się dwa lata temu, a jej główna bohaterka doktor Ludmiła Groszek pojawia się również i w najnowszej powieści, czyli rzeczonym "Pudle".
Karolina wiedzie ustabilizowane życie przy boku Tomka i pracuje jako handlowiec w firmie zajmującej się dystrybucją zabawek.
Niestety, z dnia na dzień zostaje zwolniona z firmy, po kłótni z Tomkiem wyrzuca go z mieszkania, które to lokum wynajmuje jeszcze tego samego wieczoru przypadkowo poznanemu mężczyźnie. Sama postanawia zamieszkać u starszej krewnej - ciocia potrzebuje opieki, natomiast pieniądze za wynajem mieszkania pozwolą jej spokojnie rozejrzeć sie za nową pracą.
Niestety, jakby tych wszystkich nieszczęść było mało, kiedy Karolina zabiera swoje rzeczy z firmy (a robi to z sobie wiadomych powodów o czwartej nad ranem) w pudle w piwnicy znajduje zwłoki...

"Pudło i inne nieszczęścia" to kryminał z elementami komedii. Karolina to typowa przedstawicielka  pokolenia trzydziestolatków - skończyła studia, pracuje, osiągnęła pewną stabilizację,ma życiowego partnera, wieczory spędza w domu, a raz w tygodniu idzie do klubu z przyjaciółką. Ta rutyna zaczyna jej przeszkadzać, chce coś zmienić w swoim życiu, jednak rzeczywistość ją przerasta. A kiedy się okazuje, że przypadkiem wplątała się w międzynarodową aferę zaczyna być naprawdę niebezpiecznie. 

Anna Zawadzka stworzyła ciekawą książkę, niektóre rozwiązania są dosyć nieszablonowe, jednak nie uniknęła typowego błędu autorów parających się powieściami kryminalnymi - jest bowiem moment kiedy zamotała akcję tak bardzo, że kilkoro pierwszoplanowych bohaterów powinno stracić życie. I tu do akcji wkracza szczęśliwy przypadek - niestety nie jeden. Natężenie tych szczęśliwych przypadków na metr kwadratowy jest tak duże, że pewien warszawski budynek powinien być ogłoszony najfartowniejszym miejscem na świecie ;)
Ale to właściwie jeden zarzut jaki mam do tej książki. Poza tym jest to idealna lektura na urlop, bądź popołudniowy relaks.

poniedziałek, 6 lipca 2015

Godnie nosić znane nazwisko

Simona Kossak miała być chłopcem i (po pradziadku Juliuszu, dziadku Wojciechu i ojcu Jerzym) czwartym malarzem w rodzinie. Niestety, urodziła się dziewczynka (jak głosi rodzinna legenda, na wieść, że zamiast upragnionego syna urodziła się trzecia córka Jerzy Kossak miał strzelić do wiszącego na ścianie ryngrafu z Matką Boską) i jak się wkrótce okazało zupełnie pozbawiona talentu plastycznego. Jeśli nie malarka to może, biorąc przykład z trzech słynnych ciotek (Maria Pawlikowska-Jasnorzewska, Magdalena Samozwaniec, Zofia Kossak-Szczucka), pisarka? Niestety, Simona w latach szkolnych nie objawiała również talentu literackiego. Prawdę mówiąc nie objawiała żadnych ponadprzeciętnych zdolności...

Po maturze panna Kossak nadal nie bardzo wiedziała co zrobić ze swoim życiem - próbowała swych sił na egzaminie do Szkoły Teatralnej, zdawała na historię sztuki, dostała się na polonistykę, ale po pierwszym semestrze zrezygnowała i poszła do pracy w Instytucie Zootechniki w podkrakowskich Balicach. I ta decyzja okazała się strzałem w dziesiątkę. Simona podjęła studia w Instytucie Biologii UJ, a jako specjalizację wybrała sobie psychologię zwierząt. Po ukończeniu studiów szukała pracy w jakimś odludnym miejscu, marzyły jej się Tatry lub Bieszczady, ale los rzucił ją na drugi koniec Polski, do Białowieży. Plan był taki, że popracuje tam jakiś czas, a kiedy znajdzie się miejsce w ukochanych górach, to wtedy przeniesie się na południe. los miał jednak swoje plany co do Simony - Białowieża stała się jej domem na resztę życia...

Anna Kamińska, autorka biografii Simony Kossak jest dziennikarką i wydawcą telewizyjnym, napisała też dwie książki: "Odnalezieni. Prawdziwe historie adoptowanych" oraz "Miastowi. Slow food i aronia losu". Materiały do swojej najnowszej pracy pt. "Simona. Opowieść o niezwyczajnym życiu Simony Kossak" zbierała przez kilka lat. Przejrzała wiele dokumentów, wywiadów i publikacji naukowych, zapoznała się z dosyć bogatym materiałem radiowym (uczona przez kilka lat miała swoją codzienną audycje w Radio Białystok), jednak najważniejszą część jej pracy stanowiły rozmowy z ludźmi znającymi zmarłą w 2007 profesor Simonę Kossak.

Z tych rozmów wyłania się obraz kobiety, która całe życie walczyła - najpierw o akceptację swojej osoby, później o spełnienie życiowych planów, wreszcie (i to była jej najważniejsza batalia) o dobro Puszczy Białowieskiej i zamieszkujących ją zwierząt. Pani Kossak nie była jakimś zwariowanym ekologiem, rozumiała konieczność prowadzenia planowej gospodarki leśnej, jednak jeśli uważała, że puszczy lub jej mieszkańcom dzieje się krzywda była nieprzejednana. W kąt szły więzi przyjaźni, potrafiła zaryzykować swoją karierę naukową, a nawet w ekstremalnych przypadkach własne bezpieczeństwo - przyroda była najważniejsza. Co ważne, Simona Kossak nie chroniła przyrody zza biurka. Owszem, pracowała w Instytucie Badań Leśnych, jednak punktem centralnym jej egzystencji była leśniczówka "Dziedzinka". Był to drewniany budynek w środku lasu, bez prądu i bieżącej wody, w którym oprócz gospodyni mieszkały przeróżne zwierzęta - właściwie można powiedzieć, że to Simona mieszkała kątem u swoich zwierzaków.

Książka Anny Kamińskiej podzielona jest na dwie części noszące tytuł "Kraków" i "Białowieża". Autorka starała się o zachowanie chronologii w swojej pracy - zdarzają się co prawda jakieś dygresje, jednak opowieść mocno trzyma się ram czasowych.
Ponieważ Simona Kossak była naukowcem, czytelnik znajdzie w tej książce sporo informacji na temat jej badań - jednak "Simona" to przede wszystkim biografia nietuzinkowej kobiety. Anna Kamińska stara się odtworzyć klimat "Dziedzinki", opisać codzienność jej mieszkańców (leśniczówka miała jeszcze jednego stałego lokatora - Lecha Wilczka, znanego fotografika, autora licznych albumów ze zdjęciami zwierząt), ich pasje, radości i smutki. Trzeba przyznać, że autorka ma wyjątkowy talent gawędziarski, książka wręcz sama się czyta, w tekście jest sporo anegdot, są też fragmenty budzące wzruszenie, a wszystko to napisane piękna, poprawną polszczyzną. Tekst ilustrowany jest pięknymi zdjęciami, które pokazują (oczywiście oprócz głównej bohaterki) piękno białowieskiej przyrody, o którą tak zapamiętale walczyła Simona Kossak.

Serdecznie zachęcam do zapoznania się z tą książką - moim zdaniem to wymarzona letnia lektura.



środa, 1 lipca 2015

Niszczące tajemnice

Z pisarstwem Anny Łaciny spotkałam się już po raz kolejny. Ponieważ wcześniejsze lektury przypadły mi do gustu, to po "Dziką jabłoń" sięgnęłam właściwie bez zastanowienia. I po raz kolejny się nie zawiodłam.

Ten Sylwester miał być niezapomniany. Wiktoria robiła wszystko aby tak własnie było - starannie dobrana kreacja, fryzjer, kosmetyczka, ale przede wszystkim pewność, że oto rozpocznie się kolejny rok jej związku z Kacprem. Tymczasem wszystko poszło nie tak - Kacper jakby zapadł się pod ziemię, Zuza, jej najlepsza przyjaciółka również nie dotarła na imprezę a Wiktoria tylko siłą woli przetrwała te kilka godzin w rozbawionym towarzystwie. Jednak to czego dowiedziała się kilka dni później okazało się sto razy gorsze od zepsutej zabawy.
Zrozpaczona Wiktoria pod wpływem impulsu decyduje się na wyjazd w nieznane - musi przemyśleć to co ją spotkało i znaleźć siły aby dalej normalnie funkcjonować. Na dworcu wsiada w pociąg do Wałbrzycha...

Tropem Wiktorii wyrusza jej starsza siostra Marta. Jej też bardzo się przyda kilka dni w nowym środowisku, chociaż z całkiem innych powodów - młoda kobieta jest coraz mniej usatysfakcjonowana ze związku z Marcinem. W ich kontakty wkradła się nuda, a poza tym okazuje się, że Marta i Marcin mają zupełnie inne priorytety - coraz więcej ich dzieli, a to co zachwycało na początku znajomości teraz drażni i stawia pod znakiem zapytania sensowność bycia razem.

Problemy Marty i Wiktorii, chociaż odmienne, mają swoje źródło w tym samym miejscu - obydwie dziewczyny nie potrafią otwarcie mówić o swoich potrzebach, o tym co dla nich jest ważne. Zresztą nie tylko one - nie robi tego również Zuza (co staje się przyczyną tragedii jaka spotkała Wiktorię), ani ich rodzice. Gdy przypadkiem zostaje odkryta pewna tajemnica rodzinna okazuje się, że Marta i Wiktoria tak naprawdę nie wiedza nic o swoich rodzicach...

Na koniec chciałabym wspomnieć o pewnym dodatkowym bonusie - akcja książki w większości toczy się w urokliwych miejscowościach leżących u podnóża Sudetów (np. w Kamiennej Górze), więc razem z bohaterkami powieści mamy możliwość wędrówki turystycznymi szlakami - mnie  np. najbardziej zaciekawił "Projekt Arado" - rekonstrukcja podziemnych hitlerowskich laboratoriów. I jeśli kiedyś zdarzy się być w okolicy to postaram się zobaczyć to na własne oczy.

Jeśli ktoś zna prozę Anny Łaciny, to nie trzeba go zachęcać do sięgnięcia po tę książkę. Ale jeśli nie zna to serdecznie zachęcam :).