sobota, 28 lutego 2015

Jedna z ostatnich prawdziwych gwiazd światowego kina

20 września 1934 roku na oddziale dla niezamężnych matek jednego z rzymskich szpitali przyszła na świat dziewczynka. Jej rodzice nigdy nie zalegalizowali swojego związku, aczkolwiek tato, pod presją niedoszłej teściowej, dał dziecku swoje nazwisko. Mała Sofia Scicolone nie miała łatwego dzieciństwa - wychowywała się u dziadków w niewielkim mieście koło Neapolu, w domu było bardzo biednie a i piętno nieślubnego dziecka też nie ułatwiało życia. Kiedy Sofia miała 6 lat wybuchła wojna i sytuacja jeszcze się pogorszyła - kolejne lata to okres głodu i strachu o życie swoje i najbliższych. Kiedy wreszcie skończyła się wojna matka Sofii postanowiła zrealizować poprzez córkę swoje młodzieńcze marzenia o sławie i zgłosiła siedemnastolatkę do odbywającego się w Neapolu konkursu piękności, a później wyjechała z nią do Rzymu, gdzie obydwie starały się statystować przy kręconych tam filmach. Jednym z pierwszych filmów w których wystąpiła panna Scicolone była amerykańska superprodukcja "Qvo vadis" - nikt, nawet sama zainteresowana, nie zdawał sobie sprawy, że tak oto rozpoczyna się oszałamiająca kariera jednej z największych gwiazd światowego kina...

Sofia Scicolone bardziej znana jako Sophia Loren to wybitna aktorka, dwukrotna zdobywczyni Oscara, laureatka wielu innych filmowych nagród. O życiu i pracy aktorki rozpisywała się światowa prasa, powstało całe mnóstwo wywiadów, artykułów i opracowań, włoska telewizja nakręciła również kilkanaście lat temu film biograficzny, natomiast w ubiegłym roku światło dzienne ujrzała autobiografia artystki pt. "Wczoraj, dziś, jutro. Moje życie".

Sofia Loren przedstawiła w tej książce dzieje swojej artystycznej kariery, ale równocześnie starała się pokazać swoje drugie, prywatne oblicze: córki, żony, matki i babci. Pomimo sławy i bycia na tzw. świeczniku zawsze starała się prowadzić w miarę normalne życie, mieć przy sobie najbliższych, spotykać się z przyjaciółmi czy przygotowywać domowe obiady. Jej dom był zawsze otwarty dla przyjaciół, a gdy zachodziła taka potrzeba Sophia potrafiła rzucić wszystko i biec z pomocą i wsparciem.
Wydawać by się mogło, że życie gwiazdy to niekończące się pasmo szczęścia. Cóż, o ile z zawodowego punktu widzenia Sophia Loren była prawdziwą szczęściarą (miała ogromnego farta tak do reżyserów jak i filmowych partnerów) o tyle w życiu prywatnym już tak kolorowo nie było. Przez wiele lat związana z producentem Carlo Pontim nie mogła zalegalizować tego związku, bowiem prawo włoskie nie dopuszczało wówczas możliwości rozwodu - dopiero kiedy obydwoje zrezygnowali z włoskiego obywatelstwa i przenieśli się do Francji mogli wreszcie wziąć ślub, jednak przez długi czas nie mogli legalnie wrócić do ojczyzny. W swojej książce Sophia opisuje również inne potyczki z włoskim wymiarem sprawiedliwości i swój pobyt w więzieniu w związku ze sprawami podatkowymi, zamach (na szczęście nieudany) na jej męża czy problemy zdrowotne.
Z ogromną miłością aktorka wypowiada się o swoich dziadkach, mamie, siostrze, dzieciach i wnukach - widać, że rodzina jest dla niej dobrem nadrzędnym i gdyby w przeszłości przyszło jej wybierać pomiędzy karierą a rodziną, to kino poniosłoby dużą stratę...

Sophia Loren to prawdziwa Włoszka z południa - w jej książce widać emocje, ekspresyjną naturę i pasję życia. Przytacza wiele anegdot na swój temat (co ważne potrafi podejść z humorem do własnej osoby), wspomina spotkania z wybitnymi postaciami świata kultury i sztuki, opowiada o ciężkiej pracy przy realizacji jej kinowych przebojów ale również o zabawnych chwilach po zakończeniu zdjęć. Książkę czyta się z prawdziwą przyjemnością - to zasługa ciekawego tematu, ale również stylu i języka autorki. Po przeczytaniu zaledwie kilku akapitów nie byłam w stanie oderwać się od opowieści artystki.
W książce znajdzie również czytelnik bogaty materiał fotograficzny - są to fotosy z filmów ale również prywatne zdjęcia artystki i jej bliskich, które w doskonały sposób dopełniają tekst wspomnień. Widać na nich jak z brzydkiego kaczątka wyrasta piękna kobieta, jak ewoluuje (w zależności od mody) i dojrzewa jej uroda.
Sophia Loren skończyła kilka miesięcy temu 80 lat, ale w dalszym ciągu jest czynna zawodowo. Spełnia się również jako babcia czwórki wnucząt i po lekturze tej autobiografii odniosłam wrażenie, że swoją książkę napisała głównie z myślą o nich. A my możemy się z nią zapoznać tak  trochę przy okazji...

I uważam, że warto z tej okazji skorzystać.

czwartek, 26 lutego 2015

Science fiction w wiktoriańskich dekoracjach

Wiktoriańska Anglia jest tłem wielu wspaniałych dzieł literackich - dosyć wspomnieć utwory Ch. Dickensa, G.B. Shawa, sióstr Brontë czy A.C. Doyle'a. Również współcześni pisarze niejednokrotnie umieszczają akcję swych książek w tamtym okresie - czasy panowania królowej Wiktorii w dalszym ciągu fascynują, pomimo, że ówczesna rzeczywistość mocno trąci myszką, a poglądy lansowane w tamtym okresie są już mocno nieaktualne.
Epoka wiktoriańska to czasy w których tradycja starła się z nowoczesnością, to czas wielkich kontrowersji - z jednej strony skostniałe normy społeczne i moralne, wszechwładne konwenanse, uchybienie którym może skończyć się towarzyskim ostracyzmem, a równocześnie oszałamiający rozwój przemysłu, powstanie nowej warstwy społecznej czyli klasy robotniczej oraz ogromny wzrost znaczenia burżuazji, która zaczyna być ważniejsza (a w każdym razie lepiej sytuowana) niż szlachta. Silnik parowy oraz początki elektryczności  - to najważniejsze wyznaczniki tamtego okresu, które doprowadziły do prawdziwej rewolucji jeśli chodzi o przemysł, badania naukowe oraz nowe konstrukcje i wynalazki.

Pomimo, że nauka i technika w okresie wiktoriańskim były domeną mężczyzn (ach te nieszczęsne konwenanse...) zdarzało się, że również kobiety zajmowały się rozmaitymi badaniami, a nawet miały pewne sukcesy na polu wynalazczości. Jedną z takich osób jest lady Violet Adair - piękna, inteligentna i ciekawa świata młoda dama. Właśnie przygotowuje się do jednej z najważniejszych chwil swojego życia czyli debiutu towarzyskiego i przedstawienia królowej, ale o wiele bardziej niż towarzyskie obowiązki zajmują ją próby skonstruowania zmywarki do naczyń, która odciążyłaby służbę kuchenną. Rodzice nie mają pojęcia o tym, że córka niemal co noc wymyka się z domu, aby pracować w swoim laboratorium w jednej z robotniczych dzielnic Londynu. Dziewczyna ma jednak na tyle oleju w głowie, że nie wędruje po mieście sama: w swoje tajemnicze eskapady wciągnęła majordomusa - Alfred skrywa wiele tajemnic z własnej przeszłości, a pewne nietuzinkowe zdolności którymi dysponuje pomagają w ochronie zdrowia i życia Violet.
Niestety prace konstrukcyjne trzeba odłożyć - w czasie balu w domu Adairów umiera jeden z gości, szybko okazuje się, ze został najprawdopodobniej otruty, a niebezpieczeństwo grozi innym członkom arystokracji. Śledztwo prowadzi szefowa tajnych służb królowej, ale Violet postanawia działać na własną rękę. Razem z wiernym Alfredem ruszają na poszukiwania...

Okładka książki "Mechaniczne pająki" Coriny Bomann (ciekawa, prawda?) jest jednoznaczna - to powieść steampunkowa, a ja dodam od siebie, że przeznaczona raczej dla młodszego czytelnika.

Historia, którą serwuje nam pani Bomann jest dosyć stereotypowa, a przez to przewidywalna - główna bohaterka to nieopierzona smarkula, która prowadzi śledztwo i odnosi w nim spore sukcesy, wodząc przy okazji za nos tajne służby, mające zdecydowanie większe możliwości niż samowolna pannica (nawet jeśli pannica pochodzi z jednej z bogatszych rodzin w kraju).  Pojawia się oczywiście tajemniczy nieznajomy i choć wiele wskazuje, że należy do wrogiego obozu to budzi w młodziutkiej lady wcale nie naukowe zainteresowanie.  Czarny charakter to chyba najsłabsza postać w tej książce - zupełnie mnie nie przekonały jego racje, co więcej zrobił na mnie wrażenie rozwydrzonego bachora a nie wroga publicznego numer 1. Chociaż z drugiej strony - najwięksi psychopaci zachowywali się czasami jak rozkapryszone dzieciaki. A i do kompletu mamy jeszcze majordomusa przy którym Superman to przedszkolak...
Niespecjalnie postarała się też autorka tworząc "wnętrze" swoich bohaterów, i nie chodzi mi tu o mechaniczne części, którymi niektórzy są dosyć mocno podrasowani. Właściwie nie znajdziemy tu jakiejś przesadnej charakterystyki  - owszem to powieść fantastyczna a nie psychologiczna, ale chociaż trochę chciałabym wiedzieć co kieruje występującymi w niej osobami. Szczególnie ciekawi mnie postać szefowej tajnych służb, o której wiadomo tylko tyle, że karierę zrobiła z ogromnym trudem - no, ba, przecież to czasy wiktoriańskie, więc porządna kobieta powinna siedzieć w domu, modlić się, strofować służbę, a w wolnych chwilach rodzić kolejnych obywateli imperium... Tak, że szkoda, bo to zmarnowana postać jest.

Czytając powyższe można sądzić, że książka, kolokwialnie mówiąc "jest do bani". Otóż drogi czytelniku  muszę cię zaskoczyć: to całkiem sympatyczna rzecz jeśli szukamy lekkiej rozrywki po ciężkim dniu. Czyta się całkiem sprawnie, znajdzie się kilka humorystycznych momentów a autorka miała parę fajnych pomysłów, nazwijmy to "technicznych".

Tak więc polecam łaskawej uwadze młodzieży, która dopiero zaczyna znajomość ze steampunkiem, ewentualnie osobom szukającym odprężającej lektury (a lubiącym lekkie sf ). Odradzam natomiast gorąco starym wyjadaczom - no chyba, że już żywcem nic innego w zasięgu ręki nie macie.

wtorek, 24 lutego 2015

Wyparte z pamięci

Zawrocie - ta nazwa od dłuższego czasu powracała do mnie jak bumerang. Całkiem spora liczba moich znajomych książkoholików zachwycała się cyklem o Zawrociu, którego autorką jest Hanna Kowalewska. Wszyscy, jak jeden mąż zachwalali ciekawą fabułę, niebanalną bohaterkę i przepiękny język powieści.
Słuchałam tych zachwytów, obiecywałam sobie zapoznać się przynajmniej z jedną książką z cyklu (aby wyrobić sobie własne zdanie), tymczasem czas uciekał, a mnie ciągle było nie po drodze z Matyldą Malinowską - Just... Wreszcie za sprawą DKK przeczytałam "Inną wersję życia" będącą czwartym tomem cyklu. I tak - wiem, że powinno się czytać po kolei, że tom wyrwany z kontekstu może być nie do końca zrozumiały, że po fragmencie nie wolno oceniać całości. To wszystko wiem. Ale nawet pomimo pewnych luk, które siłą rzeczy się pojawiły mogę stwierdzić, że "Inna wersja życia" to dobra książka. I jeszcze, że z chęcią przeczytałabym resztę zawrociańskiego cyklu.

Matylda przez przypadek dostaje kilka starych zdjęć - rozpoznaje na nich siebie sprzed lat (dziewczynka na zdjęciach ma około 6 lat), ale zupełnie nie pamięta innych osób z fotografii. Więcej - zupełnie nie pamięta sytuacji w których zrobiono te zdjęcia... W poszukiwaniu zaginionych wspomnień pomaga jej tylko starsza sąsiadka, bowiem matka udaje, że nie ma pojęcia o co chodzi Matyldzie. Zresztą matka i ojczym zajęci są młodszą siostrą Matyldy - Paula właśnie poroniła i ma wszystkie objawy depresji. Tymczasem Matylda dochodzi do wniosku, że wyjaśnienie historii tajemniczych fotografii może jej pomóc zbudować jakieś relacje z siostrą, z którą nigdy, nawet w czasach dzieciństwa nie miała dobrego kontaktu.

"Inna wersja życia" to jedna z tych książek, które się dosłownie połyka, a kiedy już lektura się kończy pozostaje uczucie niedosytu. Co dziwne akcja nie jest jakoś przesadnie szybka czy wciągająca, na próżno szukać by tu jakiejś sensacji czy scen rodem z melodramatu, aczkolwiek uczuć i emocji jest tu całkiem sporo. 
Kilka tygodni z życia Matyldy, jej przemyślenia, wypowiedzi, podejmowane decyzje są zupełnie zwyczajne, takie jakie przydarzyć się mogą właściwie każdemu. A sama Matylda? Trochę trudno wyrokować po lekturze jednego tomu cyklu ( i to nie pierwszego z kolei), ale wydaje mi się, że bohaterka jest kobietą wrażliwą i bardzo niepewną własnej wartości. Być może dlatego pakuje się w toksyczne związki z mężczyznami, dlatego niemal histerycznie szuka porozumienia z siostrą, dlatego uważa, że prawie wszystkie nieszczęścia które spotykają ją samą ale również jej najbliższych wynikają z jej winy. Matylda z jednej strony chce się wyzwolić od demonów przeszłości, ale równocześnie rozkłada je na czynniki pierwsze i analizuje, doszukując się w nich przy okazji jakichś znaków i ukrytych przekazów.

Tak jak pisałam na początku jednym z plusów tej powieści jest język. Hanna Kowalewska ma niebywały talent w operowaniu słowem. Nie znajdzie tu czytelnik jakichś nowatorskich rozwiązań czy nagromadzenia środków stylistycznych. Nie - książka jest piękna swoją prostotą ale równocześnie nawet opis kawałka zaniedbanego trawnika przed domem stanowi mały, starannie przemyślany i oszlifowany klejnocik. 

Pozostaje sobie życzyć, aby w moje ręce trafiało więcej takiej literatury...

poniedziałek, 23 lutego 2015

W domu na Czerwcowym Wzgórzu ciągle coś się dzieje

W domu na Czerwcowym Wzgórzu mieszkają dwie małe dziewczynki - Madika ma 7 lat, a jej siostra Lisabeth jest dwa lata młodsza. Właśnie nadeszła jesień i Madika ma po raz pierwszy iść do szkoły - cieszy się z tornistra i nowych przyborów szkolnych, ale równocześnie trochę zazdrości młodszej siostrzyczce, która zostaje w domu i nie ma jeszcze prawie żadnych obowiązków. Ale kiedy Madika wraca po szkole do domu nadrabia zaległości w zabawie. Jej pomysłowość może przyprawić o ból głowy...

Autorką opowieści o przygodach Madiki i jej bliskich jest szwedzka pisarka Astrid Lindgren. "Madika z Czerwcowego Wzgórza" swoją premierę miała w 1960 roku, natomiast 16 lat później, w 1976 roku, powstała kontynuacja tej książki czyli "Madika i berbeć z Czerwcowego Wzgórza". Aktualnie nakładem wydawnictwa Nasza Księgarnia ukazał się tom "Przygody Madiki z Czerwcowego Wzgórza" w którego skład wchodzą obydwie w/w powieści.

Madika to dziewczynka z wielka fantazją - bardzo lubi odgrywać sceny z Biblii, chociaż nie zawsze kończy się to dobrze, np. kiedy Lisabeth jest małym Mojżeszem płynącym w koszyczku (w tym wypadku w balii) po Nilu a Madika jako egipska księżniczka ma ją uratować dziewczynki omal się nie utopiły - uratowały się tylko dzięki przytomności mieszkającego w sąsiednim domu chłopca.
Rodzice dziewczynek dają im sporo swobody, ale równocześnie wymagają, aby córeczki brały odpowiedzialność za swoje czyny. Szczególnie tato, który jest wydawcą miejscowej gazety i ma lewicujące poglądy stara się zaszczepić w córkach szacunek dla innych ludzi, niezależnie od ich pozycji społecznej, rozmawia z Madiką o różnych, nawet trudnych sprawach i kibicuje jej rozmaitym pomysłom.

Astrid Lindgren po raz kolejny stworzyła ciekawą i wiarygodną historię, która, pomimo upływu lat, nie straciła na aktualności. Bohaterki są wesołe, pogodne i zabawne, ale kiedy trzeba potrafią podjąć całkiem dorosłe decyzje (np. oddać wygraną na loterii komuś, kto bardziej potrzebuje pieniędzy). Książka jest pełna humoru tak sytuacyjnego jak i słownego - szczególnie podobała mi się mała Lisabeth powtarzająca co jakiś czas "Ty nie masz dobrze w głowie Madika!". Zresztą młodsza siostra  nie ustępuje wcale Madice, a z pewnością ma o wiele lepiej rozwinięty talent do interesów.

Książka przeznaczona jest dla dzieci w wieku 6-8 lat, ale i starszemu dziecku również powinna przypaść do gustu.
Pozostaje mieć nadzieję, że Madika, która jest trochę mniej znana od innych bohaterów książek Astrid Lindgren stanie się również ulubienicą polskich dzieci podobnie jak Ronja, Pippi oraz dzieciaki z Bullerbyn.

sobota, 21 lutego 2015

Koty, kotki i kociska

Ludzkość z grubsza dzieli się na tych którzy uwielbiają koty i tych, którzy futrzaków nie tolerują - opcji pośredniej nie ma. Ja akurat należę do tej drugiej grupy - pewien kot namieszał mi bardzo mocno w życiorysie i z efektami jego działalności nie mogłam sobie przez dosyć długi czas poradzić, tak więc w domu kotów nie ma i nie będzie. Z tym, że koto-wstręt dotyczy tylko żywych przedstawicieli gatunku - nie mam nic do filmowych i literackich zwierzaków, a takiego Behemota, to wręcz uwielbiam.
Od kilku tygodni w naszej biblioteczce (ściśle rzecz biorąc w biblioteczce Piotrka) gości stadko sympatycznych kocurków będących bohaterami zbiorku "Mruk", którego autorką jest pani Renata Piątkowska.

Na temat kotów istnieje wiele obiegowych opinii, niekoniecznie pochlebnych - mówi się, że to urodzeni egoiści, wiele osób twierdzi, że koty są fałszywe i  nie potrafią okazać przywiązania. Kociarze obalają te stereotypy opowiadając o własnych pupilach, bądź też jakieś zasłyszane historie, które mają udowodnić mądrość i uczuciowość tych zwierzaków. Prawda zapewne leży gdzieś pośrodku i wszystko zależy od konkretnego Mruczka...

Bohaterowie książki Renaty Piątkowskiej to koty, które w jakiś sposób dowiodły własnej niezwykłości i inteligencji. I tak: Maczek uratował swoich właścicieli od wybuchu gazu, Wierusia w pomysłowy sposób uratowała swoje kocięta przed utonięciem, Aksamitka stała się przewodniczką ślepego psa a Pralinka jak nikt potrafiła pocieszyć smutne dziecko. Niektóre koty pracują zawodowo - Miłka, Miglanc i Fiodor dotrzymują towarzystwa gościom pewnego hotelu, Sierżant przez wiele lat pełnił służbę w jednym z londyńskich posterunków (i nie chodziło o łapanie myszy, tylko o pracę operacyjną) natomiast Stubbs został burmistrzem leżącego na Alasce miasteczka Talkeetna.
W książeczce są też opowiadania o całkiem zwyczajnych kotkach - Dumka i Zmorka może niczym specjalnym się nie wyróżniają, ale ich właściciele bardzo je kochają.
Moim ulubieńcem stał się jednak tytułowy Mruk - kocisko inteligentne, ale przy tym niesłychanie złośliwe, które nielubianym gościom zostawia w butach dowody swoich uczuć... 

Książka Renaty Piątkowskiej przeznaczona jest dla dzieci w wieku 6 - 10 lat. Opowiadania nie są przesadnie długie więc młody człowiek może na niej ćwiczyć samodzielne czytanie, ale jako lektura na dobranoc też się świetnie sprawdzi.

Serdecznie polecam :)

piątek, 20 lutego 2015

Ależ pan był kochliwy, panie Mickiewicz!

Jak się nazywa najsławniejszy polski poeta?

No jasne - Adam Mickiewicz (I co z tego, że on Litwin a nie Polak?). Nawet jeśli ktoś nie zna jego dzieł to przynajmniej nazwisko się o uszy w szkole obiło. Już w tzw. nauczaniu początkowym jakieś jego bajki występują, a później na języku polskim co i rusz się uczniowie o wieszcza potykają... Na temat poety powstają co jakiś czas nowe opracowania mniej lub bardziej naukowe - na mojej półce od dłuższego już czasu stała praca Sławomira Kopera "Kobiety w życiu Mickiewicza", która wreszcie doczekała się na swoją kolej.

Dzieła pana Adama zostały już po wielokroć omówione, przeinterpretowane, rozłożone na czynniki pierwsze wiec wiele nowego z nich już nie wyciśnie. Właściwie tak samo ma się sprawa z biografią poety, chociaż tutaj, dzięki mrówczej pracy synka Władzia (przy wsparciu córeczki Marysi), sporo białych plamek się znajduje, bowiem wieszcz nasz, wierny był zasadom filomatów, które osobiście wierszem zapisał "Użyjmy więc żywota, wszak żyjem tylko raz!" i nie zawsze postępował zgodnie z wysokimi normami moralnymi. Tymczasem najstarsza dwójka dzieci Mickiewicza uważała, że tato wielkim poetą był i pewne fakty mogłyby zaszkodzić jego legendzie. Tak przy okazji - gdyby Mickiewicz żył dzisiaj, to możliwe, że kochane dzieciątka nie tylko nie wybielałyby jego pamięci, ale parę stosownych skandalików by jeszcze dorzuciły, żeby na sławie tatusia ugrać coś dla siebie - paru celebryckich potomków jest na to najlepszym dowodem...

Ale wracajmy do wieszcza Adama i jego działalności na polu stosunków damsko-męskich. Najbardziej znana kobieta w jego życiu to zapewne pani Maria z Wereszczaków Puttkamerowa - muza i ukochana z lat wczesnej młodości i adresatka kilku pięknych wierszy. W moich szkolnych czasach mówiło się jeszcze o dwóch paniach - o żonie Celinie z Szymanowskich oraz o Henriecie Ewie Ankwiczównie na której wzorowana była postać Ewy, ukochanej Jacka Soplicy. I tyle.

Tymczasem pań w życiu poety było całkiem sporo - Mickiewicz w tym względzie był urodzonym demokratą i nie robił mu różnicy majątek, urodzenie, narodowość ani nawet ewentualny małżonek ukochanej. Polki, Litwinki, Rosjanki, szlachcianki i mieszczki, panienki i mężatki - serce wielkiego romantyka otwarte było dla wszystkich. Tak przy okazji po raz kolejny sprawdziło się powiedzenie, że jeśli ma się miękkie serce to trzeba mieć twardą.. no inną część ciała: niejednokrotnie źle ulokowane uczucia doprowadzały Mickiewicza do konfliktów z innymi wielbicielami, bądź wręcz mężami jego bogdanek co w efekcie kończyło się wyzwaniem na pojedynek lub, w najlepszym wypadku, zerwaniem stosunków towarzyskich.

Sławomir Koper w swojej pracy opiera się na dostępnych źródłach (czyli takich do których nie dorwał się Władysław Mickiewicz, bądź dorwał się, ale uznał, że one pamięci ojca nie zaszkodzą...) ale równie na istniejących już opracowaniach. Książka ma układ chronologiczny, wędrujemy więc za Mickiewiczem z Wilna do Kowna, później poprzez Petersburg, Odessę i Moskwę, aby wreszcie udać się na emigrację i ostatecznie osiąść w Paryżu.

Ponieważ teksty źródłowe nie zawsze są jednoznaczne (o pewnych rzeczach dżentelmen nie rozgaduje na prawo i lewo) więc w kilku miejscach autor książki posuwa się do spekulacji (aczkolwiek informuje o tym), jeśli w danym momencie i ku czci konkretnej damy powstał jakiś utwór to również o tym pisze, dodaje również informacje na temat dalszych losów adorowanych przez Mickiewicza pań. Starał się wiec Sławomir Koper możliwie dokładnie wyczerpać temat.

Czy mu się to udało? Myślę, że tak. Dla mnie co prawda wiele nowego w tej książce nie było, ale to z powodu takiego, że tematem mojej pracy magisterskiej był wspomniany wyżej Władysław Mickiewicz, więc siłą rzeczy temat wieszcza i jego życia prywatnego musiałam ogarnąć już kilkanaście lat temu. Ale jeśli ktoś niewiele wie a chciałby poszukać skandali w życiu naszego najsłynniejszego poety to jest to książka zdecydowanie dla niego.

wtorek, 17 lutego 2015

Trzy wersje tej samej historii

Zdaniem wielu Eric-Emmanuel Schmitt wielkim pisarzem jest. Do tej opinii przyczyniła się najbardziej znana książka tego francuskiego autora, czyli "Oskar i pani Róża" - przyznaję czytałam, mocno przeżyłam i jest to jedna z tych książek, po które więcej z własnej woli nie sięgnę... Z tym, że fenomen tej historii polega raczej na ujęciu tematu niż na szczególnym talencie literackim autora - takie jest przynajmniej moje zdanie. Oprócz "Oskara" czytałam jeszcze jedną książkę Schmitta a mianowicie  "Kiki van Beethoven" . Też mi się podobała, tym bardziej, że Beethoven stoi bardzo wysoko w moim muzycznym rankingu. I to by było na tyle jeśli chodzi o twórczość tego pana.

W ostatnich dniach, dzięki DKK, moja znajomość dzieł Erica-Emanuela Schmitta poszerzyła się o jeszcze jeden tytuł - przeczytałam bowiem "Kobietę w lustrze".
Głównych bohaterek jest trzy - osobiście się nie znają, żyją w różnych miejscach i, co najważniejsze, w różnych czasach, jednak już po lekturze kilku pierwszych rozdziałów widać, że sporo je łączy.

Anne żyje w XVI-wiecznej Brugii. Po śmierci rodziców wychowuje ją ciotka, jest zaręczona i właśnie przygotowuje się do ślubu. Jednak tuż przed uroczystością ucieka do otaczającego miasto lasu - czuje, że małżeństwo z Philippem ją unieszczęśliwi. W lesie trafia pod ogromny dąb i tam doznaje objawienia, które będzie miało ogromny wpływ na jej losy. Prosta dziewczyna staje się mistyczką, autorką niezwykle emocjonalnych wierszy - w zależności od interpretacji mogą być odczytywane jako poezja religijna lub herezja...
Hanna von Waldberg to młodziutka żona wiedeńskiego arystokraty z początku XX wieku. Pomimo, że dosyć wcześnie straciła rodziców jej dzieciństwo było pogodne i szczęśliwe. Teraz wydawać by się mogło, że ma wszystko - urodę, bogactwo i ukochanego mężczyznę. Jednak Hanna nie jest szczęśliwa - cała rodzina oczekuje, że możliwie szybko da swojemu mężowi potomka, tymczasem nic nie wskazuje na to aby była w odmiennym stanie. Problemy z zajściem w ciążę to jeden z powodów dzięki którym Hanna zainteresowała się nową dziedziną medycyny czyli psychoanalizą - seanse w gabinecie doktora Calgari mogą dać odpowiedź przynajmniej na część pytań nękających młodą kobietę...
Anny to młodziutka aktorka, która już zdobyła sobie status gwiazdy amerykańskiego kina. Wychowana w rodzinach zastępczych nie ma właściwie korzeni do których mogłaby powrócić. Sławę zdobyła jako nastolatka, ze względu na niezwykle ekspresyjną grę jest rozchwytywana przez reżyserów, jej agentka dba, aby o dziewczynie było cały czas głośno. Niestety Anny gdzieś w tym medialnym szumie zagubiła siebie - alkohol, narkotyki, przypadkowy seks mają zagłuszyć poczucie osamotnienia i beznadziei. Po kolejnej eskapadzie ląduje w szpitalu, gdzie poznaje młodego pielęgniarza Ethana, który widzi w niej zagubioną dziewczynkę a nie gwiazdę z pierwszych stron gazet...

Anne, Hanna i Anny - ich historie przeplatają się i czytelnik szybko zauważy cechy wspólne tych trzech kobiet. I równie szybko powinien dojść do wniosku, że czas i miejsce tak naprawdę nie grają tu żadnej roli. Zmieniają się dekoracje jednak to co najistotniejsze się nie zmienia - potrzeba akceptacji i poszukiwanie tego co w życiu najważniejsze. Dlatego Anne rezygnuje z bezpiecznej przyszłości u boku Philippa, Hanna odsuwa się od wiedeńskich wyższych sfer a Anny podejmuje niezrozumiałe dla jej agentki decyzje zawodowe - żadna z nich nie ma gwarancji, że w ogólnym rozrachunku przyniesie im to korzyść, ale pomimo to nie wahają się przy podjęciu decyzji. Poczucie harmonii z sobą samą jest tym do czego dążą i co stanowi wartość nadrzędną.

Książkę przeczytałam dosyć szybko - to właściwie normalne przy powieściach tego autora. I teraz mam pewien problem z oceną. Bo z jednej strony ciekawy temat, postacie też nieźle zarysowane, akcja wciągająca, ale równocześnie dosyć to wszystko schematyczne i przewidywalne.

To może tak - całkiem udana rzemieślnicza robota, ale do majstersztyku to temu jednak sporo brakuje...


poniedziałek, 16 lutego 2015

Sama przeciw mafii

Jeśli chodzi o pierwsze skojarzenie z określeniem "włoska mafia"to zapewne większość ma tak jak ja - "Ojciec chrzestny" i sycylijska cosa nostra. Po chwili zastanowienia dorzucam jeszcze neapolitańską camorrę. I tyle. Tak więc kiedy otrzymałam możliwość przeczytania książki traktującej o zupełnie nieznanej mi włoskiej organizacji przestępczej nie wahałam się ani chwili.

'Ndrangheta to organizacja mafijna działająca w Kalabrii. I pomimo, że jest zdecydowanie mniej znana od tych wspomnianych wyżej to na przełomie XX i XXI wieku stała się najpotężniejszą włoską organizacją przestępczą. Jej głównym polem działania jest handel narkotykami, jednak w rękach kalabryjskich mafiozów skupia się wiele legalnie dzialających przedsiębiorstw (chociażby firmy zajmujące się gospodarką odpadami komunalnymi).
Rosy Canale pochodzi z Reggio di Calabria, miasta leżącego nad Zatoką Messyńską i od zawsze żyła w cieniu 'ndranghety. Dosyć wcześnie dała o sobie znać jej buntownicza natura, więc rodzice panny Canale mieli z nią poważne kłopoty. W pewnej chwili wydawało się, że dziewczyna wreszcie ma za sobą "okres burzy i naporu" - nieudane małżeństwo i konieczność zadbania o dziecko ujawniły, że Rosy ma całkiem niezłą głowę do interesów, czego dowodem było stworzenie lokalu z dyskoteką, który szybko stał się najmodniejszym miejscem w jej rodzinnym mieście. Było tylko kwestią czasu, kiedy zainteresowali się nią ludzie z 'ndranghety i złożyli propozycję z rodzaju tych nie do odrzucenia - zażądali, aby Rosy przymknęła oko na handel narkotykami na terenie dyskoteki. Kiedy kategorycznie odmówiła podpisała na siebie wyrok - brutalnie pobita ledwie uszła z życiem, a kolejne osiem miesięcy spędziła w szpitalu. Po odzyskaniu zdrowia zamieszkała w Rzymie, jednak nie na długo. W 2007 roku Rosy powróciła do Kalabrii i w miasteczku San Luca, tradycyjnie uznanym za matecznik 'ndranghety założyła stowarzyszenie, którego celem była emancypacja mieszkających tam kobiet. Oczywiście mafia nie czekała z założonymi rękami na efekty jej działalności...

Rosy Canale mieszka aktualnie w Stanach Zjednoczonych - kiedy postanowiła wydać swoją książkę jej rodzina stała się obiektem zastraszeń ze strony mafiozów, więc kobieta wraz z córką opuściła rodzinny kraj. Pomimo obawy o własne życie oraz bezpieczeństwo najbliższych nie zaprzestała działalności na rzecz kalabryjskich kobiet - uważa, całkiem zresztą słusznie, że to matki, żony i córki mafiozów mogą wpłynąć na swoich mężczyzn, i, że w ich rękach leży zmiana panującej na tamtych ziemiach tradycji.

"Prywatna wojna Rosy" to książka niebywale emocjonująca - włoski temperament autorki, jej osobiste przeżycia wpływają na język i styl tej historii. Rosy napisała swoją książkę dla społeczności międzynarodowej, stąd czytelnik znajdzie tu dosyć obszerny szkic porachunków mafijnych z czasów, kiedy autorka była małą dziewczynką jak również objaśnienie powiązań pomiędzy poszczególnymi klanami. Pomoże to choć w części zrozumieć czytelnikom spoza Włoch dlaczego (pomimo, że mamy już XXI wiek) organizacje mafijne mają się tak dobrze na południu Italii i dlaczego walka z nimi jest tak trudna.

Pewnie jeszcze wiele wody upłynie zanim coś zmieni się w kwestii kalabryjskiej mafii, ale Rosy Canale udowadnia, że nawet jedna słaba kobieta może coś zrobić w tej sprawie. I to daje nadzieję, nikłą, ale jednak - kobiety z Kalabrii nie powiedziały jeszcze ostatniego słowa.

sobota, 14 lutego 2015

O uczuciach nie tylko na Walentynki

Dzisiaj Walentynki, więc na większości blogów teksty mniej lub bardziej w temacie miłości, rozmaite zestawienia najbardziej romantycznych literackich związków (ja swego czasu takie zestawienie popełniłam - kto ciekawy to zapraszam TUTAJ) i inne takie. Ja jakoś nie czuję wielkiej sympatii do tego dnia, bo uważam, że uczucia powinno się okazywać zawsze, a nie tylko jednego dnia w roku, ale jak ktoś lubi to niech sobie świętuje do wypęku ;)
Ale żeby nie było, książka o której poniżej wpisuje się jak najbardziej w uczuciową tematykę :)

Grzegorz Kasdepke to znany i lubiany autor książek dla dzieci, które nie tylko bawią ale i uczą. Jakiś czas temu stworzył czterotomowy cykl, którego bohaterami uczynił grupę rezolutnych przedszkolaków i ich wychowawczynię panią Miłkę. Cykl cieszył się ogromną popularnością, więc nic dziwnego, że Nasza Księgarnia zdecydowała się na kolejne wydanie tych książeczek (w nowej szacie graficznej).W moje ręce trafiła właśnie druga książeczka z tej serii nosząca tytuł "Kocha,lubi, szanuje... czyli jeszcze o uczuciach".

Miłość, nienawiść, pogarda, strach, smutek, poczucie winy i szczęście - my dorośli znamy te uczucia i pewnie niejeden raz w życiu ich doświadczyliśmy. Jednak gdyby ktoś kazał nam je zdefiniować na potrzeby kilkulatka, to podejrzewam, że nie byłoby łatwo. Tymczasem dzieciaki czują i przeżywają tak samo jak my, ale nie do końca rozumieją czemu pewne sytuacje wywołują w nich taką a nie inną reakcję. Wymagają więc aby dorośli (rodzice, dziadkowie, nauczyciele) pomogli im ogarnąć o co chodzi z tymi uczuciami...
Pani Miłka stara się stanąć na wysokości zadania, ale czasami bywa trudno i jest konieczna pomoc pani dyrektor przedszkola. Tym bardziej, że dzieciaki nie są aniołami  i zdarza im się wchodzić w konflikty, czy boczyć się na siebie. Nauczycielka stara się, aby dzieci same dochodziły do pewnych wniosków - nie daje gotowych rozwiązań, delikatnie nakierowuje i czuwa nad bezpieczeństwem swoich podopiecznych.

Książeczka chociaż dotyka poważnych problemów jest wesoła i dostosowana do możliwości kilkulatka. Na końcu każdego rozdziału znajdują się rady dla dzieci  i dla rodziców, ale również propozycje konkretnych działań, które można przeprowadzić w grupie przedszkolaków lub uczniów młodszych klas szkoły podstawowej.

Zdecydowanie polecam :)

wtorek, 10 lutego 2015

Dwie historie w sycylijskich klimatach

Dzięki użytkownikom BiblioNETki niejednokrotnie miałam możliwość przeczytać książki do których sama z siebie pewnie bym nie zajrzała. Ba, zdarzało się również, że nawet o autorze nigdy wcześniej nie słyszałam, a później okazywało się, że "podszedł" mi styl i tematyka, a literat lądował w gronie tych szczególnie lubianych i chętnie czytanych.
Tak było i tym razem - nazwisko Andrea Camilleri nie mówiło mi zupełnie nic, a zachętą do sięgnięcia po dwie jego książki była informacja, że jest autorem kryminałów. Ponieważ kryminały lubię to zdecydowałam się z panem Camillerim zapoznać. I cieszę się, że to zrobiłam, chociaż po prawdzie tylko jedna książka była kryminałem, natomiast druga to powieść obyczajowa. Ale po kolei.

Andrea Camilleri pochodzi z Sycylii ale większość życia spędził w Rzymie, ma prawie 90 lat (urodziny będzie obchodził we wrześniu), jest reżyserem i pisarzem. Największą popularność przyniósł mu wielotomowy cykl, którego głównym bohaterem jest komisarz Salvo Montalbano. Pracuje on w komisariacie w fikcyjnym sycylijskim miasteczku Vigata, lubi dobrze zjeść i ma poplątane życie osobiste. 

Na obrzeżach miasta znalezione zostają zwłoki inżyniera Luparello, człowieka bardzo wpływowego - lokalnej "szarej eminencji". Wszystko wskazuje, że jego serce nie wytrzymało nadmiaru emocji w czasie erotycznych uciech z tajemniczą blond pięknością... Niby wszystko jasne, ale komisarz Montalbano uważa, że coś tu bardzo nie gra - nietypowe zachowanie ludzi związanych z inżynierem oraz pewne dowody rzeczowe nie do końca pasują do teorii o samoistnym zejściu inżyniera. Montalbano szuka wiec wyjaśnienia swoich wątpliwości...
"Kształt wody" to kryminał, który może nie trzyma przesadnie w napięciu, ale  zmusza czytelnika do myślenia. Autor na przykładzie sennego prowincjonalnego miasteczka ukazuje ciemną stronę władzy, siłę wzajemnych układów i powiązań, bezwzględność wobec tych, którzy nie chcą bądź nie potrafią iść na kompromis. Montalbano zdaje sobie sprawę, że zbytnie drążenie tematu nie jest zbyt bezpieczne, ale stara się jak najlepiej wykonać swoje obowiązki.
Pomimo nieco pesymistycznej wymowy książka warta była poświęconego jej czasu, a jeśli kiedyś na mojej czytelniczej drodze jeszcze raz stanie Salvo Montalbano to z chęcią spotkam się z nim po raz kolejny.

Drugą książką Camilleriego, którą miałam możliwość przeczytać jest "Szary kostium". Głównym bohaterem jest wysoki urzędnik bankowy, który właśnie przeszedł na emeryturę. Już pierwszego dnia w nowej roli nie jest w stanie znaleźć sobie miejsca, czuje się niepotrzebny i zaczyna mieć problemy ze zdrowiem. uważa, ze to skutek diametralnej zmiany jaka zaszła w jego życiu, ale prawda jest o wiele bardziej złożona. Nowa sytuacja zmusza go do popatrzenia wstecz i przemyślenia pewnych życiowych wyborów - jednym z najważniejszych było powtórne małżeństwo (jego pierwsza żona zmarła). Adele jest od niego o dwadzieścia kilka lat młodsza i po pierwszej euforii szybko okazuje się, że związek nie należy do najszczęśliwszych. Kobieta ma niezwykle wybujały temperament, a jej mąż nie jest w stanie sprostać jej wymaganiom. I tak zaczyna się podwójne życie Adele i jej męża - na zewnątrz to idealna żona, udzielająca się w wielu prestiżowych komitetach i organizacjach, a kiedy nikt nie widzi zdradza męża na prawo i lewo, oczywiście z zachowaniem daleko posuniętej dyskrecji...
Najłatwiej powiedzieć, że "Szary kostium" to powieść o kłamstwie, zdradzie i grze pozorów. Równie łatwo osądzać bohaterów - Adele to "czarny charakter", pozbawiona zasad modliszka, której zależy na prestiżu i władzy, zaś jej mąż jest tylko szczeblem po którym ona wspina się do góry (budzi więc współczucie u czytelnika). Jednak, gdy wczytać się głębiej  w tę historię to taki biało-czarny podział przestaje być oczywisty i być może konieczna będzie korekta już wyrobionej opinii. 
Jakby nie było ciekawa historia.

A na koniec dobra rada - jeśli trafią w Wasze ręce te książki to pod żadnym pozorem nie czytajcie opisów na okładce - spojlery jak nie wiem co...

poniedziałek, 9 lutego 2015

Między zamkiem a miastem

Ciche miasteczko gdzieś na prowincji, na pobliskim wzgórzu stary rodowy zamek, a pomiędzy nimi niewielki domek w ogrodzie - w takiej sielskiej scenerii toczy się akcja książki "Za plecami anioła", której autorką jest Renata L. Górska. Dla porządku dodam, że po raz pierwszy ta książka pojawiła się w księgarniach w 2010 roku, a w listopadzie roku ubiegłego światło dzienne ujrzało wydanie drugie, nieco zmienione i w nowej szacie graficznej. 
Renata L. Górska to autorka kilku książek (mnie dane było przeczytać dwie - "Cztery pory lata" i "Historia kotem się toczy") od lat mieszkająca w Niemczech. W swoich powieściach przedstawia radości i kłopoty mieszkańców prowincjonalnych miasteczek, udowadniając przy okazji, że życie z dala od metropolii wcale nie musi być nudne i byle jakie. Jej bohaterki to kobiety, które już co nieco w życiu przeszły, ale pomimo to nie zamykają się na świat i z optymizmem (co prawda umiarkowanym, ale jednak...) patrzą w przyszłość. 

Marta po śmierci matki i rozpadzie małżeństwa (mąż okazał się nałogowym hazardzistą) wyjechała do pracy do Niemiec. Udaje się jej osiągnąć pewną stabilizację, jednak nie na długo - kolejny partner zrywa z nią, a z powodu recesji traci pracę w butiku. Postanawia wracać do Polski, jednak na dworcu, wiedziona impulsem, wsiada do przypadkowego autokaru, którym dojeżdża do niewielkiego Tauburga. Miasteczko bardzo sie jej podoba, jednak szybko okazuje się, że jest to miejsce gdzie nie przepadają za obcymi... I kiedy Marta zaczyna się zastanawiać nad wyjazdem otrzymuje niespodziewaną propozycję - właścicielka zamku, pani Adela von Tauburg przeszła niedawno wylew i jej syn szuka kogoś do opieki nad matką. Marta zostaje w Tauburgu, coraz lepiej poznaje jego mieszkańców, z niektórymi się zaprzyjaźnia, innych traktuje na dystans, dorabia się też kilku zaciętych wrogów. I, co najważniejsze, dostrzega, że sielankowość, która tak ją ujęła na początku pobytu to tylko jedna strona medalu; fasada, za którą kryje się inna, niezbyt przyjemna twarz Tauburga i jego mieszkańców...

"Za plecami anioła" to obraz z życia niemieckiej prowincji, ale mam wrażenie, że historia Marty mogłaby się wydarzyć właściwie wszędzie. Takie małe, hermetycznie zamknięte społeczności nie są jakimś wyjątkiem, a niechęć wobec obcych (w skrajnych wypadkach przechodząca w ksenofobię) to też nic nowego pod słońcem. Myślę (choć oczywiście mogę się mylić), że głównym powodem umieszczenia akcji powieści u naszych zachodnich sąsiadów była możliwość włączenia wątku neonazistów. Tak przy okazji: popularność tej ideologii nieodmiennie mnie zdumiewa - może i minęło już sporo lat od zakończenia wojny, ale mimo wszystko nie wierzę, że pamięć ludzka jest aż tak krótka!

Przyznaję, że początkowo wydawało mi się, że książka to kolejna wersja baśni o Kopciuszku (bo gdzież tam jakiejś przypadkowej Polce do starej niemieckiej arystokracji)  i pięknym księciu na białym koniu (no dobrze, czasy się zmieniły i Nicholas von Tauburg podróżuje na czarnym motocyklu). Na szczęście autorce udało się mnie zaskoczyć i szybko dotarło do mnie, że Marta i Nicholas nie są typowymi bohaterami z romansu. W ogóle książka, chociaż zaliczana do tzw. literatury kobiecej, nie jest romansem, aczkolwiek o uczuciach jest w niej całkiem sporo.

Tym co zasługuje w tej książce na szczególne uznanie jest sposób kreowania bohaterów i to nie tylko tych pierwszoplanowych - właściwie aż do ostatnich kart dowiadujemy się o nich czegoś nowego. A ja lubię jak autor ma szczegółową i spójną wizję tych o których pisze (ich charakter, przeszłość, motywy, które nimi kierują, itd.) i tą wizją dzieli się z nami czytelnikami. I nawet jeśli bohater nie jest za specjalnie sympatyczny to możemy mówić o nawiązaniu z nim bliskich relacji ;)

I na koniec jeszcze jedna rzecz, która ma wpływ na odbiór tej powieści, a mianowicie opisy przyrody. Już słyszę ten jęk (szczególnie u tych, dla których traumą stała się lektura "Nad Niemnem" Orzeszkowej - ze względu na opisy właśnie), ale uspokajam, że te opisy czyta się całkiem przyjemnie. Może czasem są nieco egzaltowane (takie w typie Pollyanny lub Ani z Zielonego Wzgórza), ale zdecydowanie nie zanudzają.

Książka jak znalazł na mroźne i zimne wieczory :)


wtorek, 3 lutego 2015

Co nowego u Korniszonka?

Trochę ponad pół roku temu czytaliśmy z Piotrusiem książkę pt. "Korniszonek", której autorką jest Grażyna Bąkiewicz. Natomiast dzisiaj moje dziecko zakończyło lekturę drugiej części historii Jacka Ogórskiego noszącej tytuł "1:0 dla Korniszonka".

Jacek w dalszym ciągu jest uczniem pierwszej klasy, a od wydarzeń z pierwszej książki minęło około pół roku. Ładna wiosenna pogoda bardziej pasuje do gry w piłkę niż do siedzenia nad książką. Korniszonek robi więc wszystko żeby jak najwięcej czasu spędzać na boisku. Niestety lekcje same się nie odrobią więc chłopiec wzywa na pomoc swojego znajomego czarodzieja Mietka. Mietek zjawia się niemal natychmiast, jednak szybko okazuje się, że jego przybycie nie jest całkiem bezinteresowne. Nie bardzo chce o tym mówić, ale wygląda na to, że coś nabroił w świecie czarodziejów i musi się ukrywać. Obaj z Korniszonkiem wpadają na genialny pomysł: Mietek przybiera postać Jacka i będzie go zastępował w szkolnych obowiązkach, natomiast Korniszonek zyska więcej czasu dla siebie. Zdawałoby się, że to genialny plan, jednak szybko okazuje się, że nie do końca. Mietek zastępuje Jacka aż za dobrze - świetnie się uczy, jest grzeczny, pomaga w domu i Korniszonek zaczyna się obawiać, że rodzina i pani w szkole będą woleli Mietka a nie jego...

Od razu powiem, że mam co do tej książki mocno mieszane uczucia, ale mój Piotrek był nią zachwycony, podobnie jak jej poprzedniczką - i to chyba jest najważniejsze, bo to on a nie ja jest grupą docelową.
Grażyna Bąkiewicz po raz kolejny stworzyła ciekawą historię, pełną humoru słownego i sytuacyjnego. Wydarzenia toczą się szybko, pomysłowość obydwu chłopców nie ma właściwie granic a zakończenie jest dosyć zaskakujące - to wszystko należy zaliczyć na plus tej książeczki.

Niestety trochę gorzej jest z kreacją głównego bohatera - o ile w pierwszej części Jacek był zabawny (głupiutki, ale zabawny) o tyle teraz był po prostu denerwujący. Rozumu mu nie przybyło (momentami miałam wrażenie, że się wręcz uwstecznił), okazał się egoistą, a i z lojalnością wobec Mietka też różnie bywało. Obiektywnie trzeba przyznać, że za takie zachowanie odpowiadają w pewnym sensie rodzice (np. Jacek jest szczerze zdziwiony, kiedy Mietek pomaga nieść babci zakupy, lub proponuje pomoc w zmywaniu), ale fakt pozostaje faktem. Przy okazji chłopiec jest naiwny aż do bólu i nie dociera do niego, że jego dwaj najlepsi "kumple" przyjaźnią się nie z nim tylko z jego piłką, pomimo, że mówią mu to właściwie prosto w oczy. Aczkolwiek może to być tylko moje "dorosłe" odczucie, bo jak wspomniałam wyżej Piotrek miał świetną zabawę przy tej lekturze.

Tak więc jeśli macie w pobliżu chłopca w wieku 7-10 lat to ta książka powinna mu się spodobać.


Za książkę serdecznie dziękujemy Wydawnictwu Literatura


niedziela, 1 lutego 2015

Tropem starej fotografii

Kilka lat temu, kiedy mój siostrzeniec był uczniem czwartej klasy szkoły podstawowej miał zrobić następujące zadanie: stworzyć coś na kształt własnego rodowodu, czyli wypisać swoich przodków ze strony taty i mamy. Minimalna ilość pokoleń to było bodajże trzy (rodzice, dziadkowie i pradziadkowie), ale im więcej tym lepiej. Zadanie spadło na obydwie babcie, które razem z wnukiem owe korzenie odtwarzały. Efekt był taki, że po stronie taty (czyli mojego szwagra) utknęło na pokoleniu czwartym, natomiast po naszej stronie korzonki sięgnęły znacznie głębiej w przeszłość - moi rodzice (szczególnie mama) mieli dużą wiedzę na temat swoich przodków, pomimo, że nie jesteśmy jakąś wyjątkową rodziną. Ot, chłopstwo z dziada pradziada...
Te "korzenie" mojego siostrzeńca przypomniały mi się na okoliczność czytanej właśnie powieści "Wspomnienia w kolorze sepii", której autorką jest Anna J. Szepielak. To moje drugie spotkanie z twórczością tej autorki - w ubiegłym roku miałam okazję przeczytać jej "Młyn nad Czarnym Potokiem", którego kontynuacją (w pewnym sensie) są właśnie "Wspomnienia".

Główną bohaterką książki jest Joanna, najlepsza przyjaciółka Marty, którą czytelnicy mieli okazję poznać w czasie lektury "Młyna". 
Joannę w ostatnich latach los nie rozpieszczał - utrata pracy, śmierć ojca, wreszcie zerwanie z długoletnim narzeczonym sporo ją kosztowało. Jednak nie załamała rąk - zajęła się rękodziełem, stworzyła internetową stronę na której sprzedaje swoje wyroby, nawiązała też kontakty z kilkoma sklepami, w których umieszcza dziergane koronki, torebki, serwetki i inne cudeńka.
Joanna niespecjalnie interesowała się przeszłością własnej rodziny, jednak kiedy jej siostra urodziła syna i trzeba było wymyślić jakiś niebanalny prezent z okazji chrzcin,wpadła na pomysł namalowania dla Kacperka drzewa genealogicznego. Część informacji o rodzinie udaje się zdobyć bez większego problemu, jednak nie wszystkie: babcia Danuta pochodziła ze Lwowa ale nie lubiła opowiadać o swojej przeszłości, wszyscy jej najbliżsi zaginęli w czasie wojny, a na odnalezienie jakichś archiwalnych dokumentów raczej nie ma co liczyć - tereny Galicji Wschodniej  ucierpiały w czasie obydwu wojen oraz w wyniku konfliktów pomiędzy Polakami i Ukraińcami.
Narracja w książce toczy się dwutorowo - współczesne poszukiwania prowadzone przez Joannę przeplatają się z obrazami z życia jej przodków od początku XX wieku do końca II wojny światowej.
Na przykładzie rodziny babci Danuty możemy prześledzić tragiczne dzieje, które stały się udziałem wielu Polaków zamieszkujących dawne Kresy - wojna 1920 roku, niesnaski na tle narodowościowym w okresie dwudziestolecia międzywojennego, okupacja rosyjska a następnie niemiecka, okrucieństwo ukraińskich nacjonalistów, wysiedlenia i zsyłka do Kazachstanu, głód, choroby, bieda... Co szczególnie przygnębiające to fakt, że nie można było być pewnym niczego - nierzadko największym wrogiem okazywał się sąsiad z którym przez wiele lat żyło się za ścianą, lub nawet członek własnej rodziny.
Jak w takim czasie miała się odnaleźć kilkuletnia dziewczynka - jej świat wali się w gruzy, bliscy odchodzą, a z dawnego życia pozostaje jej tylko jedna fotografia...

"Wspomnienia w kolorze sepii" to powieść obyczajowa, saga rodzinna napisana pięknym językiem, całkiem dobrze osadzona w realiach historycznych. Część współczesna zdecydowanie lżejsza, miejscami zabawna stanowi doskonałą przeciwwagę do tragicznych wydarzeń z pierwszej połowy XX wieku i daje czytelnikowi chwilę wytchnienia i czas na uspokojenie emocji.

Warto sięgnąć po "Wspomnienia", szczególnie jeśli ktoś zna "Młyn nad Czarnym Potokiem" - znajdzie tu bowiem dalszy ciąg losów bohaterów znanych z tej powieści. Aczkolwiek bez problemu można czytać tę książkę  bez znajomości jej poprzedniczki.

A tak na marginesie - ma pani Anna J. Szepielak szczęście do pięknych okładek, oj ma :)