Kilka dni temu byłam na wywiadówce u mojego drugoklasisty. Ogólnie jest nawet OK, ale niestety Młody ma poważną alergię na szkołę objawiającą się niechęcią do odrabiania lekcji, uczenia się czegokolwiek nowego (chociaż jak się już zmusi, to wszystko idzie jak z płatka) i porannego wstawania. Stwierdza, że przez tę "gupią" szkołę będzie krócej żył i ogólnie jakoś tak w depresję popada. Pewne pocieszenie stanowi fakt, że większość jego kolegów ma dokładnie tak samo...
Tak się jakoś złożyło, że przez kilka ostatnich dni naszą lekturą była książka wpisująca się w ten pesymistyczny nastrój - "Korniszonek" Grażyny Bąkiewicz.
Tytułowy bohater to siedmioletni Jacek Ogórski, który musi rozpocząć naukę w pierwszej klasie. Jacek nie chce narażać rodziny na koszty związane z własną edukacją a swoją przyszłość widzi raczej przy kopaniu piłki, ale rodzice są nieugięci i chłopiec musi rozpocząć naukę czytania i pisania. Niestety zdecydowanie nie jest do tego stworzony, czego dowodem jest cała armia czarnych kropek, którymi pani ozdabia jego zeszyty.
Jacek szuka sposobu jak by się tu czegoś nauczyć nie ucząc się - niestety nawet cudowne pióro starszego brata (tato powiedział, że będzie Wojtkowi przynosiło same piątki) nie działa. Być może jakimś rozwiązaniem będzie pomoc czarodzieja Mietka, który pewnego dnia pojawia się w domu chłopca...
Całkiem spora grupa rodziców chłopców w wieku wczesnoszkolnym rozpozna w Korniszonku własne pociechy - pomysłowe, żywiołowe, skore do zabawy i bardzo niechętne szkolnym obowiązkom. Dla Jacka napisanie trzech linijek znaków literopodobnych to wysiłek porównywalny ze zdobywaniem K2 (i to zimą...), nauczenie się na pamięć wierszyka o baloniku (16 słów) zajmuje całe popołudnie i wieczór, a dodawanie w zakresie 10 jest zupełnie nie do ogarnięcia (co dziwne liczenie goli w czasie meczu idzie Korniszonkowi śpiewająco). My rodzice zupełnie sobie nie zdajemy sprawy na jakie męki wystawiamy nasze nieszczęsne dzieciątka...
Moje własne dziecko zaśmiewało się z problemów bohatera książki, nie pamiętając zupełnie ile łez wylało w ubiegłym roku, kiedy zamiast literki "s" w jego zeszycie pojawiały się jakieś gzygzoły niepodobne do niczego. Na moją delikatną sugestię, że wcale nie był lepszy od Korniszonka Piotrek prawie się obraził i stwierdził, że zmyślam bo to niemożliwe, żeby był aż takim głuptasem.
"Korniszonek" to pełna ciepła i humoru opowieść o problemach dzieciństwa przeznaczona co prawda dla dzieci, ale i dorośli będą się przy niej świetnie bawić. Napisana prostym, niemal potocznym, językiem, dostosowana do poziomu kilkulatka, chociaż mnie trochę drażniło używanie składni "chłopaki wołały" (biegały, grały,liczyły, itp.) - inna sprawa, że dzieciaki tak właśnie mówią, więc może to zabieg mający na celu uwiarygodnienie postaci?
Jeszcze tylko kilka słów na temat szaty graficznej - czarno-białe, oszczędne ilustracje są świetnym dopełnieniem tekstu. Patykowate figurki, jakby żywcem wzięte z rysunków pierwszoklasistów, mają swój urok i współgrają z treścią książeczki.
I ja i Piotruś serdecznie polecamy:)
Jacek szuka sposobu jak by się tu czegoś nauczyć nie ucząc się - niestety nawet cudowne pióro starszego brata (tato powiedział, że będzie Wojtkowi przynosiło same piątki) nie działa. Być może jakimś rozwiązaniem będzie pomoc czarodzieja Mietka, który pewnego dnia pojawia się w domu chłopca...
Całkiem spora grupa rodziców chłopców w wieku wczesnoszkolnym rozpozna w Korniszonku własne pociechy - pomysłowe, żywiołowe, skore do zabawy i bardzo niechętne szkolnym obowiązkom. Dla Jacka napisanie trzech linijek znaków literopodobnych to wysiłek porównywalny ze zdobywaniem K2 (i to zimą...), nauczenie się na pamięć wierszyka o baloniku (16 słów) zajmuje całe popołudnie i wieczór, a dodawanie w zakresie 10 jest zupełnie nie do ogarnięcia (co dziwne liczenie goli w czasie meczu idzie Korniszonkowi śpiewająco). My rodzice zupełnie sobie nie zdajemy sprawy na jakie męki wystawiamy nasze nieszczęsne dzieciątka...
Moje własne dziecko zaśmiewało się z problemów bohatera książki, nie pamiętając zupełnie ile łez wylało w ubiegłym roku, kiedy zamiast literki "s" w jego zeszycie pojawiały się jakieś gzygzoły niepodobne do niczego. Na moją delikatną sugestię, że wcale nie był lepszy od Korniszonka Piotrek prawie się obraził i stwierdził, że zmyślam bo to niemożliwe, żeby był aż takim głuptasem.
"Korniszonek" to pełna ciepła i humoru opowieść o problemach dzieciństwa przeznaczona co prawda dla dzieci, ale i dorośli będą się przy niej świetnie bawić. Napisana prostym, niemal potocznym, językiem, dostosowana do poziomu kilkulatka, chociaż mnie trochę drażniło używanie składni "chłopaki wołały" (biegały, grały,liczyły, itp.) - inna sprawa, że dzieciaki tak właśnie mówią, więc może to zabieg mający na celu uwiarygodnienie postaci?
Jeszcze tylko kilka słów na temat szaty graficznej - czarno-białe, oszczędne ilustracje są świetnym dopełnieniem tekstu. Patykowate figurki, jakby żywcem wzięte z rysunków pierwszoklasistów, mają swój urok i współgrają z treścią książeczki.
I ja i Piotruś serdecznie polecamy:)
Książkę przeczytaliśmy dzięki
Uważam, ze nie powinno się "promować" błędów językowych, bo tym bardziej utrwalają się one w podświadomości małego czytelnika.
OdpowiedzUsuńJakże mnie ucieszyłaś pierwszym akapitem swego wpisu, bo już myślałem, że to tylko u Starszego tak :D
OdpowiedzUsuń