czwartek, 31 października 2013

Na zbójeckim zamku i w czarodziejskim lesie

Jesienne wieczory sprzyjają rozmaitym wspominkom, także tym literackim - i tak oto spędziłam kilka popołudniowo-wieczornych godzin w towarzystwie niezwykle sympatycznej dziewczynki imieniem Ronja. Po raz pierwszy z tą córeczką zbója Mattisa, wymyśloną przez szwedzka pisarkę Astrid Lindgren, spotkałam się wiele lat temu, za sprawą radiowego teatru dla dzieci. Powiem szczerze, że nie pamiętam, czy później "Ronję córkę zbójnika" przeczytałam, czy po prostu słuchowisko było tak dobre, że sporo faktów w mojej głowie pozostało. Jakby nie było z pewnością przeczytałam ją dzisiaj.

Ronja przyszła na świat pewnej niezwykle burzliwej nocy. Jej ojciec Mattis był hersztem zbójeckiej bandy, którego bali się wszyscy jego ludzie, jednak maleńka córeczka z miejsca przejęła nad nim władzę. Banda mieszkała w zamku położonym na wysokiej górze, która to góra (razem z położonym na niej budynkiem) rozpękła się tej samej nocy kiedy urodziła się dziewczynka. Pomiędzy południową częścią zamku w której mieszkała Ronja z rodzicami i resztą bandy a opuszczoną północną częścią powstała niezgłębiona Diabelska Czeluść. 
Mattis nie był jedynym zbójcą w okolicy. W sąsiednim lesie działała banda Borki, z którym Mattis był śmiertelnie skłócony. Jakaż była jego wściekłość, kiedy okazało się, że konkurencyjna banda wprowadziła się do północnej części zamku. Ronja podziela uczucia ukochanego ojca, ale równocześnie jest zaintrygowana nowo poznanym Birkiem, synem Borki, który przyszedł na świat dokładnie tej samej nocy co ona.
Jak potoczą się losy zbójeckiego zamku i jego skonfliktowanych mieszkańców i jaki wpływ będzie miała na te wydarzenia mała Ronja? Po odpowiedź odsyłam do książki i od razu zaręczam, że będzie ciekawie. 

Astrid Lindgren osadziła akcję "Ronji" w niezwykle bogatych dekoracjach - tajemniczy i ogromny zamek  (pewnego razu jeden ze zbójników zabłądził wśród licznych pokojów i korytarzy, a odnalazł się dopiero po czterech dniach - i to tylko dlatego, że jego kompani podczas uczty głośno śpiewali), ogromny, mroczny las pełen zwierząt i fantastycznych, niebezpiecznych stworów. Szmaragdowa trawa, krystalicznie czysta rzeka, ogromne drzewa i słoneczne polany to obraz może trochę kiczowaty, ale niezwykle malowniczy, czasem przyjazny, ale także bardzo niebezpieczny. Ronja  to dziecko natury, rozumie i szanuje przyrodę, zna zasady życia w lesie i stara się ich przestrzegać - wie, że ich złamanie może się skończyć tragicznie.

Ronja to dziewczynka niezwykła - ciekawa świata, odważna i samodzielna. Bezgranicznie kocha swojego ojca, ale kiedy robi on coś, co w jej ocenie jest niewłaściwe nie boi się go skrytykować. Co więcej, potrafi bronić swoich przekonań, nawet wtedy kiedy wie, że urazi w ten sposób Mattisa. Lojalna wobec rodziny i przyjaciela nie chce wybierać kto jest dla niej ważniejszy. Uparta i trochę samowolna dziewczynka jest bardzo podobna do swojego taty - dzięki temu świetnie się rozumieją, ale równocześnie bardzo silnie przeżywają wzajemne nieporozumienia. 

"Ronja, córka zbójnika" to powieść dla dzieci, ale również dla dorosłych - promuje takie wartości jak przyjaźń, lojalność, wierność własnym zasadom i poświecenie. A wszystko to w otoczeniu dzikiej i tajemniczej przyrody, w towarzystwie przeróżnych bajkowych stworów - Szaruchów, Wietrzydeł  i moich ulubionych Pupiszonów z ich wiecznie zdumionym "A cemu una tak lobi?"
No właśnie - cemu?

wtorek, 29 października 2013

W kuchni z bohaterkami Katarzyny Michalak

Zdarza mi się bardzo często (a podejrzewam, że i innym czytelnikom również), że kiedy odkładam jakąś książkę od razu rodzi się pytanie: "Ciekawe jak potoczą się dalsze losy osób opisanych w tej powieści?". Niektórzy autorzy też chyba tak mają, dlatego często wracają do swoich bohaterów i fundują nam kolejną, i kolejną powieść z naszymi ulubieńcami - pozostaje mieć nadzieję, że kolejne tomy dorównają, lub nawet przewyższą oryginał.

Nie jest tajemnicą, że bardzo lubię powieści Katarzyny Michalak. Mam je wszystkie na swojej półce i jak się tylko jakaś nowa pojawi to się w nią zaopatruję - i tak kilkanaście dni temu dotarł do mnie "Przepis na szczęście", kolejna książka, która zdecydowanie odbiega od tego do czego w ciągu kilku poprzednich lat pisarka przyzwyczaiła swoje czytelniczki.

Na czym polega nowatorstwo? A chociażby na tym, że po raz pierwszy próbuje Katarzyna Michalak krótkiej formy literackiej, czyli opowiadania. Bohaterkami czterech historii są kobiety znane z poprzednich książek tej autorki: Lilianna z "Nadziei", Bogusia ze "Sklepiku z niespodzianką", Danusia z "Wiśniowego Dworku" i Ewa z "Roku w Poziomce". Wszystkie starają się prowadzić w miarę ustabilizowane życie, choć raczej nie można powiedzieć, żeby to było bajkowe "i żyli długo i szczęśliwie" - miewają kłopoty, czują się osamotnione, nie wszystko toczy się po ich myśli, ale starają się patrzeć na świat z optymizmem i nadzieją. I oto każda z nich przeżywa coś co zmieni ich życie - Liliana musi zdecydować czy jest gotowa na nowy związek, Bogusia zaangażuje się w rodzinne kłopoty jednej ze swoich przyjaciółek, Danusia będzie walczyć o szczęśliwą przyszłość pewnej małej dziewczynki, a Ewa... Cóż, Ewa przy całym swoim szaleństwie będzie musiała wreszcie dojrzeć i  porzucić nierealne mrzonki, aby zachować rzecz najcenniejszą - przyjaźń.

Myliłby się jednak ten, kto po tych kilku zdaniach doszedłby do wniosku, że książka składa się li tylko z tych czterech opowiadań. Co więcej, powiem, że owe opowiadania stanowią zaledwie niewielką część "Przepisu na szczęście", natomiast głównym tematem są przepisy kulinarne. Tak, tak moje drogie panie - Katarzyna Michalak popełniła książkę kucharską...

Przepisy podzielone są na cztery części, zgodnie z porami roku i produktami sezonowymi. Znajdziemy tam dania proste w wykonaniu, ale również takie, które wymagają już trochę więcej kuchennej praktyki; potrawy nadające się na śniadania, obiady i kolacje ale też ciasta, napoje i desery; potrawy, których przygotowanie trwa kilka dni, ale też i takie, które zrobimy w ciągu kilku minut - czyli dla każdego coś fajnego. Z większością potraw wiążą się jakieś prywatne wspomnienia autorki - część przepisów pochodzi od jej rodziny i przyjaciół, niektóre są jej własnym dziełem a jeszcze inne zdobyła w czasie wędrówek po Polsce, goszcząc w różnych hotelach i pensjonatach. Powstał w ten sposób zbiór sprawdzonych receptur, które z pewnością zainspirują niejedną panią domu. 
Bo wyobraźcie sobie taki obrazek: na dworze ciemno i zimno, a my w domu przy kominku (wersja ekskluzywna), zapalonej lampie (wersja podstawowa) lub świeczce (wersja energooszczędna) rozkoszujemy się sernikiem z konfiturą morelową, popijamy rozgrzewającą płynną czekoladę i czytamy książkę naszej ulubionej autorki. Hmm... Może "Ogród Kamili"?

Smacznego:)

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Księgarni Gandalf


poniedziałek, 28 października 2013

Rozwiązanie konkursu z okazji Dnia Nauczyciela


Bardzo przepraszam wszystkie osoby, które wzięły udział w moim konkursie, że musiały tak długo czekać na rozwiązanie - niestety rozmaite problemy techniczne oraz fakt, że sama muszę się znowu edukować (tak, tak - całą sobotę i niedzielę spędziłam na kursie kwalifikacyjnym, nawet na Targach Książki w Krakowie nie byłam...) sprawiły, że dopiero teraz ogłaszam wyniki:

I miejsce - Joanna Sobczak

II miejsce - martucha180

III miejsce - Edyta Chmura

Zwyciężczyniom gratuluję, wszystkim dziękuję za udział i już zbieram kolejne książki do oddania - może w ramach gwiazdkowego konkursu?

środa, 23 października 2013

Spotkanie autorskie z Małgorzatą Gutowską-Adamczyk

Dzisiaj w mojej wsi powiało wielkim światem - w ramach Dyskusyjnego Klubu Książki działającego w naszej bibliotece gminnej gościliśmy dzisiaj panią Małgorzatę Gutowską-Adamczyk, autorkę kilku książek dla młodzieży oraz bestsellerowej "Cukierni pod amorem".
Wizyta zbiegła się w czasie z premierą najnowszej książki pani Małgorzaty, a mianowicie drugiej części "Podróży do miasta świateł" - tom nosi tytuł "Rose de Vallenord". Zapewne w ciągu kilku dni pojawi się tutaj wpis na temat tej książki, nabyłam ją bowiem drogą kupna przy okazji dzisiejszego spotkania.


W spotkaniu wzięli udział członkowie działających w naszej bibliotece DKK, oraz uczniowie z dwóch klas naszego gimnazjum. Pomimo, że nasz dyrektor raczej nie zgadza się na "przepadek lekcji" dla klas trzecich (wiadomo, muszą przygotowywać się do egzaminów, które już w kwietniu) to tym razem udało mi się wynegocjować udział w spotkaniu dla mojej klasy. Argumentem, który przeważył był fakt, że być może to jedyna okazja, żeby moje słoneczka zobaczyły "na żywo" prawdziwego pisarza;)


Spotkanie przebiegło w miłej i sympatycznej atmosferze, a autorka zrobiła na moich podopiecznych duże wrażenie - sam fakt, że ponad półtorej godziny siedzieli grzecznie na mocno niewygodnych krzesełkach i ławeczkach mówi sam za siebie. Spotkanie pewnie potrwało by jeszcze dłużej, niestety ograniczenia komunikacyjne (pani Małgosia musiała zdążyć na bus do Krakowa) zmusiły nas do zakończenia - jeszcze tylko pamiątkowe zdjęcie, kilka autografów i musieliśmy się pożegnać.


Mam nadzieję, że pani Małgosia będzie wspominać to spotkanie równie ciepło jak my. A jeśli ktoś ciekaw to TUTAJ jest pełny serwis fotograficzny.

wtorek, 22 października 2013

Na szlaku narciarskiej wyrypy

Pomimo, że mieszkam nieopodal Krakowa, to po raz pierwszy w Zakopanem byłam jako osoba już właściwie dorosła. Z tej pierwszej wizyty pamiętam niewiele - chociaż była to końcówka grudnia to pogoda była deszczowa i mglista, a Krupówki brudne, głośne i przeludnione... Jakoś nie porwała mnie magia tego miejsca, chociaż góry podobały mi się od zawsze. I tak już zostało do dzisiaj - góry jak najbardziej, Zakopane niekoniecznie. Aczkolwiek o Zakopanem poczytać mogę;)

"W stronę Pysznej" to zbiór wspomnień, których głównym bohaterem jest Józef Oppenheim - narciarz, taternik, wieloletni (drugi z kolei po Mariuszu Zaruskim) kierownik Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego. Książka po raz pierwszy wydana była w roku 1961 i jako jej autorzy figurowali Wanda Gentil-Tippenhauer, malarka, pasjonatka gór i taternictwa, wieloletnia przyjaciółka Oppenheima oraz pisarz Stanisław Zieliński. Z jakiegoś (nieznanego mi powodu) w kolejnych wydaniach pominięto nazwisko Rudej - tak przyjaciele nazywali Wandę.

Oppenheim urodził się w Warszawie, ale kiedy w 1910 roku po raz pierwszy przyjechał do Zakopanego tak się nim zachwycił, że pozostał tam na stałe. Bardzo szybko stał się jednym z najbardziej aktywnych propagatorów narciarstwa (wtedy jeszcze jeżdżono z jednym, długim kijem) i pomysłodawcą tzw. wyryp, czyli kilkunastogodzinnych wypraw narciarskich, których uczestnicy przechodzili za jednym zamachem kilkanaście szczytów i przełęczy. Był też wytrawnym taternikiem - dokonał kilku pierwszych wejść zimowych, m.in. na Kaczy Szczyt czy Mięguszowiecki Szczyt Czarny. 
W czasie, kiedy Oppenheim przybył do Zakopanego, inny entuzjasta gór i turystyki górskiej Mariusz Zaruski tworzył podwaliny ratownictwa górskiego. W nowo utworzonym TOPR-ze znalazł się również przybysz z Warszawy i bardzo szybko stał się prawą ręką Zaruskiego, do tego stopnia, że kiedy w 1914 roku Zaruski poszedł walczyć w szeregach Legionów to właśnie Oppenheim przejmuje po nim kierownictwo Pogotowia i pozostaje na tym stanowisku aż do wybuchu II wojny światowej. Okupację przebył z dala od Tatr, ale w 1945 roku wrócił do swoich ukochanych gór. Niestety nie na długo - 28 lutego 1946 roku został zamordowany we własnym mieszkaniu w Kościelisku. Jego grób znajduje się na Nowym Cmentarzu w Zakopanem.

"W stronę Pysznej" oprócz opowieści o Oppenheimie zawiera wiele wspomnień i anegdot dotyczących środowiska narciarzy i taterników. Na kartach książki ożywają charakterystyczne postacie międzywojennych szlaków - przewodnicy górscy, miłośnicy turystyki wysokogórskiej ale również ludzie nie rozumiejący gór, pchający się w przysłowiowych szpilkach na Giewont, swoim zachowaniem narażający nie tylko siebie ale i innych. Góry oglądane z Krupówek czy z bitej drogi do Morskiego Oka przyciągają swoim majestatycznym pięknem, ale wielu w tym zachwycie zapomina, że są one również niebezpieczne i zdradliwe - w każdej chwili może zmienić się pogoda, może przyjść mgła i deszcz, a wtedy nawet znana niemal na pamięć trasa może okazać się śmiertelnie niebezpieczna.

Książka Stanisława Zielińskiego to kolejna piękna i nostalgiczna opowieść o świecie, który nieodwracalnie przeminął. Warto jednak po nią sięgnąć - sądzę, że przypadnie do gustu każdemu, nie tylko osobom zafascynowanym górami.

poniedziałek, 21 października 2013

Na północnych morzach

Kilka miesięcy temu przeczytałam "Sagę Sigrun", pierwszą część cyklu "Północna droga" autorstwa Elżbiety Cherezińskiej, a teraz przyszedł czas na tom drugi, czyli "Ja jestem Halderd". Akcja powieści toczy się mniej więcej w tym samym czasie co w tomie pierwszym, jednak tym razem oglądamy rzeczywistość oczami Halderd, żony Helgiego, jarla na Ynge.

W przeciwieństwie do Sigurn życie Haldred nie było usłane różami. Przyszła na świat w bogatym dworze, jednak nierozważny czyn jej starszego brata wpędził rodzinę w ogromne kłopoty i nędzę. Kiedy dziewczynka miała czternaście lat opiekę nad nią przejął stryj i zakrzątnął się za bogatym mężem dla bratanicy. Rozważano kilka kandydatur, w końcu stryj wybrał dwóch najbardziej obiecujących jarlów i im przedstawił Haldred. Serce dziewczynki mocniej zabiło dla pięknego Regina, jednak los przeznaczył dla niej Helgiego. Szybko okazało się, że mąż jest bogatym człowiekiem i odważnym wojownikiem, ale niestety zbytnio gustuje w miodzie, po wypiciu którego siłą egzekwuje małżeńskie obowiązki. Kolejne kilka lat to najcięższy okres w życiu Haldred - musi udowodnić, że jest w stanie zapanować nad mężowskim gospodarstwem, w ciągu dziesięciu lat rodzi sześciu synów i coraz bardziej nienawidzi Helgiego...

Halderd to kobieta ambitna, świadoma własnej wartości, inteligentna, stanowcza, taka, która dąży do wytyczonego celu nie zważając na konsekwencje. Poniżana przez męża, znosi wszystko w milczeniu, prosząc bogów o kolejną wyprawę, która na kilkanaście miesięcy zatrzyma Helgiego na morzu. Morze jest ciągle obecne wżyciu Halderd, pomimo, że ona sama wiele nie pływa. Ale morze trzyma Helgiego z dala od domu, z morza czerpie dwór Ynge swoje bogactwo, synowie Halderd nie widzą dla siebie innej przyszłości jak na wojennych wyprawach do zamorskich krain, wreszcie, za morzem jest ktoś, kto nauczył ją co to znaczy kochać...

Mimo woli porównywałam Sigrun i Halderd - pierwsza trochę mnie raziła nadmierną słodyczą, dobrocią i czułością, natomiast druga to postać niezwykle wyrazista, targana emocjami, jednak nie działająca pod wpływem impulsu. Sigurn czuje, Halderd myśli i analizuje.
Pomimo, że główni bohaterowie to postacie fikcyjne, to jednak obracają się w konkretnym świecie. Ich losy ściśle łączą się z historią Norwegii w drugiej połowie X wieku, a oni sami spotykają tych, którzy tę historię tworzyli - jarlów, królów, biskupów. Po raz kolejny należy się głęboki ukłon dla autorki za drobiazgowe malowanie tła historycznego oraz obyczajowego.

Serdecznie polecam tę książkę, a sama śpieszę zapisać się w bibliotece do kolejki do tomu trzeciego...

sobota, 19 października 2013

Włochy, skuter i dziewczyna - połączenie idealne

Marzenia... Różnie z nimi bywa - niektóre realizują się niejako same, bez większego wysiłku z naszej strony, w inne musimy zainwestować sporo czasu i cierpliwości, a niektórych nigdy nie uda sie zrealizować. Ale nigdy nie wolno z nich rezygnować.

Peter Moore to pochodzący z Australii pisarz i podróżnik. Jako młody chłopak marzył o podróży do Włoch i oglądanie tego pięknego kraju z siodełka vespy, skutera pochodzącego z firmy Piaggio. Dlaczego vespa? A dlatego, że kiedy Peter był nastolatkiem obejrzał jeden z filmów Sophii Loren - aktorka jeździła w nim na takim akurat skuterze. Australię od Włoch dzieli opętany kawał drogi, ale od czegóż Internet - Peter znalazł na eBayu interesującą ofertę, wziął udział w licytacji i w końcu stał się dumnym posiadaczem vespy z 1961 roku. Wymarzony pojazd czekał w Mediolanie...

I tak oto Peter rozpoczyna najpiękniejszą i najbardziej romantyczną przygodę swojego życia - przez kilka tygodni będzie jeździł po północnych Włoszech na skuterze, będzie omijał autostrady na rzecz dróg lokalnych, będzie podziwiał bogactwo włoskiej przyrody, ale przede wszystkim spotka Włochów. Na temat mieszkańców Italii krąży wiele stereotypów, jednak obiegowa opinia milczy o tym, że to ludzie serdeczni, przywiązani do tradycji, dumni za swojego dziedzictwa narodowego. W większości wsi i miasteczek, gdzie dotarł Peter ze swoją Sophią (tak nazwał swój pojazd) wszyscy serdecznie witali obcokrajowca na włoskim  skuterze, a ich serdeczność przekładała się na rozmaite bonusy, rabaty czy inne dowody sympatii.
Początkowo Peter podróżuje sam, ale później dołącza do niego Sally, jego dziewczyna, i razem spędzają kilkanaście dni.

Oczywiście podróż obfituje w różne, nie zawsze przyjemne, niespodzianki - vespa miewa humory, zdarzają się jej awarie, ale jak na swój wiek trzyma się świetnie i droga z Mediolanu do Rzymu nie sprawia jej poważniejszych trudności.
Peter Moore oddaje w ręce czytelników dziennik podróży, którego każdy rozdział poświęcony jest innej miejscowości. Znajdziemy w nim informacje o atrakcyjnych turystycznie miejscach, kilka zdań o przysmakach miejscowej kuchni oraz anegdoty na temat Australijczyka we Włoszech. Auto ma na szczęście duży dystans do siebie i poczucie humoru, więc bez większego problemu pisze również o własnych wpadkach.

Zachęcam do sięgnięcia po tę książkę - może ktoś będzie chciał iść w ślady Petera?

A przy okazji - tu jest link do strony internetowej Autora, gdzie znajdziecie m.in. zdjęcia z wyprawy do Włoch.

środa, 16 października 2013

Mistrzyni tańca na linie

Lubię czytać biografie - szczególnie te dobrze napisane. Mogłoby się wydawać, że to najłatwiejszy gatunek literacki - wystarczy zebrać najważniejsze daty z życia bohatera, poczytać źródła i wynotować kilka odpowiednich cytatów, poszukać (jeśli to ktoś w miarę współczesny) ludzi którzy go znali i z nimi porozmawiać, a później usiąść i posklejać wszystko w logiczną całość. I gotowe.
Niestety, życie pokazuje, że to co teoretycznie wydaje się proste, w praktyce już takie nie jest - dlatego nie raz i nie dwa razy zdarzało mi się odkładać czyjąś biografię z niechęcią połączoną z zawodem - bo niby taka ciekawa postać, a książka nudna jak mało co...

George Bidwell to jeden z tych autorów, którzy sztukę pisania biografii opanowali wręcz koncertowo, więc po każdą jego książkę sięgam z ogromną ciekawością. Brytyjczyk, przez wiele lat mieszkający w Polsce pisał swoje książki po angielsku, a jego żona Anna przekładała je na język polski. Większość jego twórczości stanowią beletryzowane biografie słynnych Anglików, oprócz nich wydał Bidwell kilka powieści historycznych oraz zbiorów reportaży.

"Najcenniejszy klejnot" to historia najsłynniejszej chyba europejskiej władczyni, czyli Elżbiety I Tudor. Podziwiana przez współczesnych, stała się inspiracją dla całej rzeszy późniejszych twórców - malarzy, pisarzy, filmowców, a także wdzięcznym tematem dla wielu historyków na całym świecie.

Podstawowe fakty z biografii Elżbiety są doskonale znane - w wieku 3 miesięcy ogłoszona została następczynią angielskiego tronu, a kiedy skończyła trzy latka jej matka została ścięta, a ona sama uznana za dziecko z nieprawego łoża. Kiedy skończyła 14 lat zmarł jej ojciec a na tron wstąpił młodszy brat Edward. Kolejne 6 lat to dla Elżbiety okres względnego spokoju, niestety po śmierci brata na tron angielski wstąpiła Maria Tudor, najstarsza z dzieci Henryka VIII i zagorzała katoliczka. Jej rządy przyniosły prześladowania protestantów, a sama Elżbieta, przez wielu uznawana za naturalną przywódczynię wyznawców anglikanizmu znalazła się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Dzięki ogromnej determinacji i opanowaniu udało się Elżbiecie uniknąć zastawianych na nią pułapek i przetrwać okrutne rządy siostry. Wreszcie w wieku 25 lat została koronowana na władczynię Anglii i zasiadała na jej tronie przez kolejne 45 lat. W tym czasie jej kraj zyskał status mocarstwa z którym liczyli się wszyscy europejscy władcy, nastąpił rozwój gospodarczy i kulturalny, zaś królowa wyszła zwycięsko ze sporów z władczynią Szkocji Marią Stuart oraz królem Hiszpanii, którzy planowali pozbawić ją tronu. Jedynym minusem jaki współcześni zauważali w jej rządach był brak potomstwa - królowa nigdy nie wyszła za mąż i na jej osobie zakończyła się dynastia Tudorów.

W swojej biografii Bidwell przytacza te najważniejsze fakty z życia królowej, omawia sposób prowadzenia polityki wewnętrznej i zagranicznej, wspomina najważniejsze osoby, które kształtowały osobowość przyszłej władczyni, a także jej najbliższych współpracowników z okresu kilkudziesięcioletnich rządów, jednak to co najważniejsze to sama Elżbieta - jej charakter, poglądy, lęki i słabostki, wady i zalety.
Elżbieta była obdarzona nieprzeciętną inteligencją, władała siedmioma językami, interesowała się literaturą i sztuką, czytała dzieła historyczne, teologiczne i filozoficzne, oraz, co szczególnie ważne w przypadku władcy, miała ogromny wdzięk i umiejętność zjednywania sobie rozmówców, nawet tych wrogo nastawionych do jej osoby. Z drugiej strony trzeba pamiętać, że tragiczne wydarzenia z okresu wczesnego dzieciństwa (żeby tylko wymienić uwięzienie i śmierć matki, w której egzekucji trzylatka uczestniczyła, egzekucja jednej z kolejnych żon ojca, intrygi dworskie) miały decydujący wpływ na dalsze życie księżniczki - obsesyjna wręcz niechęć do małżeństwa, skrytość i nieufność to najważniejsze skutki tamtych traumatycznych przeżyć.
Z kart książki przemawia do nas wielka władczyni i niezwykła kobieta, która stara się pokonać nękające ją demony, kobieta w rękach której spoczywają losy milionów, a która równocześnie nie do końca radzi sobie z własnymi uczuciami - Bidwell ukazuje nam nie postać z pomnika, ale człowieka często nękanego wątpliwościami i lękami.

"Najcenniejszy klejnot" (podobnie jak inne biografie pióra George'a Bidwella) to świetna książka zarówno dla osób zainteresowanych historią jak i dla tych, którzy nie do końca są zorientowani, kto zacz ci Tudorowie -  zaręczam, że ta historia was nie znudzi.

poniedziałek, 14 października 2013

Blaski i cienie życia nauczycielki i KONKURSIK



Szkoła  - instytucja, z którą każdy z nas miał kiedyś do czynienia. Różnie z tym kontaktem bywało - zazwyczaj z sympatią wspominamy kolegów, klasowe wycieczki czy wspólne wagary, natomiast kiedy dochodzimy w tych wspominkach do naszych nauczycieli to już nie zawsze jest tak kolorowo. Ja osobiście do dzisiaj mam dreszcze na wspomnienie dwóch pań K., które uczyły mnie (na szczęście tylko przez rok) w liceum - jedna obrzydziła mi dokładnie biologię (wcześniej był to jeden z moich ulubionych przedmiotów, byłam nawet finalistką wojewódzkiej olimpiady biologicznej), natomiast druga utwierdziła mnie w przekonaniu, że jestem głąbem fizycznym (to akurat prawda, ale nie musiała tego podkreślać na każdym kroku). Ale co mnie jakoś najbardziej bolało to wyrażany przez owe siły pedagogiczne pogląd, że renomowane liceum (I LO im. B. Nowodworskiego w Krakowie) jest dla dzieci elity intelektualnej i wiejskie dziecko nie ma w nim nic do roboty... Na całe szczęście reszta moich nauczycieli była raczej w porządku, a już profesora Jastrzębskiego, który uczył mnie historii uważam za człowieka, który miał największy wpływ na to kim jestem dzisiaj.
Od ćwierćwiecza (kiedy to zleciało...) wbijam w uczniowskie głowy wiedzę wszelaką, kilka klas starałam się (z różnym skutkiem) wychować na porządnych ludzi, mam na koncie kilka sukcesów pedagogicznych, trafiło sie też kilka porażek, przeżyłam cały tabun różnej maści ministrów i sześciu dyrektorów, uczyłam w trzech szkołach podstawowych i jednym gimnazjum, a dzisiaj po raz 25 obchodzę Dzień Nauczyciela. Kurczę, niektórych blogerów jeszcze nie było na świecie kiedy rozpoczynałam pracę zawodową;)

Szkoła bywa też bardzo często tłem rozmaitych dzieł literackich - przyznam, że często czytam sobie te opisy i mam wrażenie, że większość autorów miała jakieś traumatyczne szkolne doświadczenia i za pomocą powieści czy opowiadania mści się za wyrządzone krzywdy. Opisywani nauczyciele to najczęściej frustraci wyładowujący się na swoich podopiecznych, pozbawieni jakiegokolwiek talentu pedagogicznego, traktujący swoją pracę jak zło konieczne, w skrajnych przypadkach alkoholicy i dewianci. Z drugiej strony mam mityczne "siłaczki", poświęcające się dla swojej pracy, rezygnujące z prywatnego życia i osobistego szczęścia na rzecz niesienia kaganka oświaty pod strzechy lub w inne slumsy. Brakuje natomiast czegoś pośrodku - zwyczajnych ludzi, którzy lubią to co robią, potrafią pociągnąć za sobą uczniów, pokierować ich młodzieńczą fantazją a równocześnie nie rezygnować z siebie, swoich marzeń i planów.

Jedną z nielicznych osób, które podeszły do tematyki belferskiej z pewnym dystansem i przymrużeniem oka jest Monika Szwaja. Być może wynika to z faktu, że pisarka przez osiem lat uczyła języka polskiego (początkowo w niewielkiej wsi w Karkonoszach, a później już w rodzinnym Szczecinie) i pisząc swoją książkę "Jestem nudziarą" nawiązała do tych pedagogicznych doświadczeń.
Główną bohaterką powieści jest trzydziestoletnia Agata - skończyła wprawdzie studia pedagogiczne, ale tak naprawdę nigdy nie chciała pracować w szkole. Los jednak zadecydował inaczej, kobieta traci dotychczasową pracę i musi zostać panią od polskiego w jednym ze szczecińskich ogólniaków oraz wychowawczynią klasy II L, uważanej przez część nauczycieli za wyjątkowo trudną. Agata szybko dochodzi do porozumienia ze swoimi uczniami - okazują się gromadą żywiołowych ale i inteligentnych młodych ludzi. Za okazane zaufanie odpłacają tym samym i starają się udowodnić, że można ich traktować jak dorosłych ludzi, chociaż potrafią też nieźle nabroić. Autorka znana jest z poczucia humoru, więc nie raz i nie dwa razy uśmiechnęłam się czytając opis szalonych pomysłów wychowanków pani Agaty.

Oczywiście nie tylko szkołą żyje człowiek, więc Agatka spotyka się z przyjaciółkami i szuka swojego księcia z bajki. W tych poszukiwaniach wykorzystuje m.in. wiedzę tajemną, numerologię oraz tarota i, jak to często bywa, albo nie ma żadnego amanta, albo jest ich za dużo na raz...  

Monika Szwaja ma szczególny talent jeśli chodzi o bohaterów drugoplanowych - pani wicedyrektor czy zgryźliwa nauczycielka historii to postacie pełnowymiarowe i bardzo prawdziwe. Niestety, ciągle jeszcze wielu nauczycieli uważa, że tylko i wyłącznie oni mają rację a uczeń ma słuchać i nie dyskutować. Chociaż książka zasadniczo jest z gatunku "wesołych i lekkich" porusza w niej autorka też poważniejsze problemy - przede wszystkim stawianie dzieciom zbyt wysokich wymagań przez rodziców, co może prowadzić do tragicznych konsekwencji. 
Ale pomimo wszystko "Jestem nudziarą" to optymistyczna historia, w sam raz na długi jesienny wieczór:)

*************************************************************

Dawno już nie było tutaj żadnego konkursu, więc może tak na okoliczność Dnia Nauczyciela coś zorganizujemy?

Taki króciutki regulamin:
  1. Organizatorem konkursu jestem ja czyli autorka bloga "Lektury wiejskiej nauczycielki".
  2. Konkurs trwa od dzisiaj, tj. 14.10.2013r. do 24.10.213r., do godz.24.00. Wyniki opublikuję w ciągu trzech dni od zakończenia konkursu.
  3. Przy odpowiedzi proszę podać adres mailowy - ułatwi to poinformowanie zainteresowanych o wygranych nagrodach.
  4. Zastrzegam sobie wysyłkę nagród na adresy na terenie Polski.
  5. Decyzję co do zwycięzców podejmuję ja;)
  6. Nie potrafię zrobić baneru, więc nie ma potrzeby publikacji takowego, nie trzeba też obserwować bloga (choć nie ukrywam, że jest to miłe) ani lajkować na FB, bo nadal nie mam tam konta;)
  7. I najważniejsze - co trzeba zrobić aby wziąć udział w konkursie: Podzielcie się ze mną swoim najmilszym wspomnieniem dotyczącym waszych nauczycieli - chyba każdy ma przynajmniej jedną taką historię...
A i oczywiście nagrody - trzy książki, które w jakiś sposób związane są z moim zawodem:

I nagroda - książka historyczna, bo uczę historii

II nagroda - ojciec głównego bohatera jest nauczycielem

III nagroda - cóż, 1 września rozpoczyna sie rok szkolny...

niedziela, 13 października 2013

W małym dworku i w wielkim mieście

Była sobie raz pewna Zosia. Mieszkała z tatą i starą nianią w malowniczym dworku leżącym około 40 km na południe od Krakowa. Zosia uprawiała warzywa i owoce, które sprzedawała do okolicznych i krakowskich sklepów, zaś starsi państwo byli emerytami więc jakoś sobie finansowo radzili. Niestety, rodzinną idyllę zniszczył pewien Krzysztof. Dawny znajomy rodziny, obecnie rzutki biznesmen pożyczył kiedyś ojcu Zosi znaczną sumę pieniędzy (na wykup dworku) - kilkakrotnie przekładał termin spłaty, ale wreszcie był zmuszony zażądać zwrotu pieniędzy. Boruccy nie mieli tych pieniędzy, wiec byli zmuszeni oddać dom, opuścić ukochane Różany i przeprowadzić się do Krakowa...

"Droga do Różan" oraz "Wiosna w Różanach" to cykl powieściowy, którego autorką jest Bogna Ziembicka. Na stronie domowej autorki można przeczytać, że jest krakowianką z urodzenia, filologiem z wykształcenia oraz opowiadaczką z zamiłowania. "Droga do Różan" to jej debiut, bardzo dobrze przyjęty przez czytelniczki (podobnie jak kontynuacja), aktualnie w księgarniach pojawiło się drugie wydanie w całkiem nowej szacie graficznej, na swoją premierę czeka trzeci tom cyklu pt. "Zuzanna z Różan" (premiera najprawdopodobniej w lutym 2014) a autorka pracuje nad tomem czwartym. 

Powieści pani Ziembickiej zostały przez wydawcę (wyd. Otwarte) zaklasyfikowane jako romans - w każdym razie w chodzą w skład serii wydawniczej noszącej nazwę "Otwarte dla Ciebie Romans". Pozwolę sobie mieć co do tej klasyfikacji odmienne zdanie - w powieści jest kilka wątków uczuciowych, miejscami bardzo emocjonujących, jednak historia Zosi i jej najbliższych to przede wszystkim wielowątkowa powieść obyczajowa, saga rodzinna rozgrywająca się w dwóch planach czasowych, bowiem wątki współczesne przeplatają się ze wspomnieniami pani, a właściwie panny Zuzanny Hulewicz, którą wojenne koleje losu ściśle związały z rodziną Boruckich. 

Oprócz Zosi i Zuzanny mają te powieści jeszcze jedną ważną bohaterkę - Marianna Milejko to Amerykanka polskiego pochodzenia, która kupuje dom w sąsiedztwie różańskiego dworku Boruckich. Pomimo różnicy wieku zaprzyjaźnia się zarówno z Zosią jak i panią Zuzanną, a kiedy rodzina znajdzie się w tarapatach będzie dla nich obu, a szczególnie dla Zosi, ogromną podporą i pomocą.

Zosia, Zuzanna i Marianna to  trzy kobiety, których los nie oszczędzał, ale które pomimo wszystkich przeciwności starają się patrzeć na świat z uśmiechem. Ambitne, lojalne i wierne w przyjaźni, przestrzegające zasad, pracowite i obowiązkowe, mają na szczęście również trochę wad, co sprawia, że stają się bliskie czytelnikowi - ja w każdym razie chciałabym się z nimi zaprzyjaźnić, zwłaszcza ze stąpającą twardo po ziemi, nieco cyniczną Marianną.

O ile bohaterki pierwszoplanowe są wyraziste i mówiąc potocznie "udały się autorce", o tyle ich partnerzy już tyle szczęścia nie mieli. 
Pan Borucki to człowiek bujający w chmurach, przywiązany do szlacheckiej tradycji, nie ma żadnego talentu do interesów ale nie dopuszcza do nich córki - owszem Zosia może pracować jak wyrobnik, ale decyzje podejmuje on. Mieszkający w sąsiedztwie malarz Eryk to z kolei uosobienie dobroci i poświęcenia dla ukochanej Zosi - niestety, nie może zdobyć jej uczucia i mówiąc szczerze wcale się dziewczynie nie dziwię, bo on taki trochę nudnawy jest... Najlepiej chyba wykreowany jest czarny charakter - Krzysztof Doliwa. To człowiek nastawiony na sukces, po trosze egoista wykorzystujący nadarzające się okazje, aczkolwiek nie pozbawiony ludzkich uczuć - ma wyrzuty sumienia, że odebrał Boruckim dom, bierze odpowiedzialność za swoje czyny, stara się być uczciwy wobec zakochanej w nim Zosi, nie składa obietnic bez pokrycia.

Powieści Bogny Ziembickiej przepełnione są obrazami, zapachami i smakami polskiej wsi - szczególnie tom drugi, gdzie znajduje się kilkanaście przepisów pani Zuzanny. Niestety takich wsi jak Różany już raczej się nie znajdzie. Drewniane domy ustępują miejsca betonowym klockom, zamiast warzywnych ogrodów powstają potężne szklarnie, stare grusze i jabłonie ustępują miejsca nowym drzewkom, pod którymi nijak nie można rozstawić leżaka, że o obiadowym stole nie wspomnę, a i ludzie nie mają już czasu na celebrowanie posiłków w gronie rodziny i przyjaciół...

sobota, 5 października 2013

Eulampia Romanowa wraca do gry

Równo pół roku temu pisałam o pierwszej w moim czytelniczym dorobku książce autorstwa Darii Doncowej a dzisiaj przyszła pora na relację z drugiego naszego spotkania.

"Poker z rekinem" to druga z kolei powieść tej popularnej rosyjskiej pisarki, której główną bohaterką jest Eulampia Romanowa poufale zwana Lampką. Lampka w dalszym ciągu mieszka z rodziną lekarki Katii i prowadzi jej gospodarstwo - pierze, sprząta, gotuje, opiekuje się domowym zwierzyńcem oraz małoletnim Kiriuszą. Pewnej nocy odbiera tajemniczy telefon - nieznajoma kobieta błaga jakąś Anię o ratunek. Ewidentna pomyłka, ale Eulampia najpierw działa a dopiero później myśli, więc zrywa się z łóżka i pędzi do jednego z sąsiednich bloków - niestety jest już za późno i nie pozostaje jej nic innego jak wezwać milicję. Z mieszkania denatki zabiera kota - milicjanci nie będą się przecież opiekować futrzakiem i czeka go śmierć głodowa w zapieczętowanym mieszkaniu.
Lampka jeszcze dobrze nie otrząsnęła się z nocnej przygody, kiedy Katia składa jej propozycję nie do odrzucenia - jeden z jej pacjentów poszukuje zaginionej żony, a Eulampia ma przecież talent detektywistyczny i masę czasu... Jakby tego było mało omyłkowo aresztowana Lampka spotyka w więzieniu syna znanego producenta i na prośbę zrozpaczonego ojca (wzmocnioną obietnicą potężnych pieniędzy) podejmuje się znaleźć dowody na niewinność młodego człowieka.
Szybko wychodzi na jaw, że wszystkie sprawy mają ze sobą coś wspólnego...

Czytając kolejną część cyklu niemal mechanicznie porównuję ją z tym co już znam. W tym porównaniu "Poker z rekinem" wypada nieco słabiej niż "Manikiur dla nieboszczyka". Autorka trochę przesadziła z zagmatwaniem akcji i momentami nie do końca wiedziałam o co chodzi - wątków spokojnie wystarczyłoby na dwie powieści. Aczkolwiek Lampka w świetnej formie a i reszta bohaterów znanych mi z poprzedniej książki takoż.
Doncowa, oprócz treści typowo kryminalnych, serwuje czytelnikowi obrazki obyczajowe z życia codziennego Rosjan. Możemy sobie wmawiać, że to taki satyryczny obraz naszych wschodnich sąsiadów, ale niestety w każdej karykaturze jest ziarno prawdy - fatalne warunki bytowe, alkoholizm, powszechna korupcja to tylko najważniejsze bolączki nękające znaczną część społeczeństwa. Niejako na drugim biegunie stoją nowobogaccy ze swoimi wypasionymi autami, pozbawionymi gustu, ale odzwierciedlającymi bogactwo mieszkaniami i przekonaniem, że za pieniądze można kupić wszystko. Jest w tej książce kilka naprawdę świetnych momentów - chociażby scena, kiedy Lampka postanawia zmienić swój image i w tym celu udaje się do jednego z najdroższych gabinetów fryzjersko-kosmetycznych. Zaręczam - efekt jest powalający...

Pomimo pewnych niedoskonałości książka zapewniła mi kilka godzin całkiem niezłej rozrywki i chętnie przeczytam kolejny tom o przygodach domorosłej pani detektyw. 
Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że Oisaj ma na półce trzeci tom i zechce pożyczyć:)

piątek, 4 października 2013

Stosy, Targi i blogerskie spotkania

W dalszym ciągu ćwiczę silną wolę jeśli chodzi o niekupowanie książek. Ale i tak w mojej biblioteczce ciągle coś przybywa. A w ciągu ostatnich trzech miesięcy przybyło tyle:



Stos po prawej to książki recenzyjne od wydawnictw i księgarni Gandalf:
  • "Z widokiem na Italię" P. Moore - od Pascala
  • "Na tropie sześcioptaka" P. Wakuła - od Gandalfa
  • "Zdradziecki plan" M.J. Sullivan - j.w.
  • "Pradawna stolica" M.J. Sullivan - j.w.
  • "Sekretne Wojny Mossadu" Y. Denoel - od Czarnej Owcy
  • "Drugi rzut oka" K.M. Connolly - od Bernardinum
  • "Gliniarz" M. Ciszewski, K. Liedel - od Znaku
  • 'Dziewczyny atomowe" D. Kiernan - od Otwartego
  • "Podróże Guliwera" J. Swift - od BiblioNETki
  • "Tam gdzie byłam" E. Dzikowska - od Bernardinum
W środku zakupy własne (głównie dla Piotrka):
  • "Wiedźma z Wilżyńskiej Doliny" A. Brzezińska
  • "Opowieści z Wilżyńskiej Doliny" A. Brzezińska
  • "Ciumkowe historie" P. Beręsewicz
  • "Pod szczęśliwą kocią gwiazdą" G. Strumiłło-Miłosz
  • Czarodziejskie przygody Franka" L. zaciura
A po lewej rozmaite wymianki, bonusy i nagrody:
  • "W imię miłości" K. Michalak
  • "Wergeld królów" J. Błotny
  • "Najlepsze amerykańskie opowiadania kryminalne 2011" H. Coben
  • "Wielka wyprawa Ciuków" P. Beręsewicz
  • "Dziedzictwo królów" C.S. Friedman
  • "O czym szumi las" P. Wakuła
  • "Dlaczego nie jestem ateistą" M. Lipski
  • "Przesunąć horyzont" M. Wojciechowska
Z przyczyn zrozumiałych pierwszeństwo ma stos po prawej;)

********************************************************************

Tak przy okazji szaleństw zakupowych - już za kilka tygodni rozpoczną się w Krakowie kolejne, już 17 Targi Książki. Będzie możliwość kupienia książek (miejmy nadzieję, że wydawcy przygotują jakieś fajne rabaty), zdobycia autografów (plan spotkań z autorami można znaleźć TUTAJ) i spotkania z innymi książkomaniakami.

Podobnie jak w dwóch poprzednich latach Kaś zaprasza na potargowe spotkanie blogerów - tym razem spotykamy się w sobotę 26.10.2013r. o godz. 16.30 w restauracji "Smakołyki" przy ulicy Straszewskiego 28 (niemal naprzeciwko Collegium Novum).
Wszystkie potrzebne informacje znajdziecie na blogu organizatorki:)