środa, 31 grudnia 2014

Rok 2014 się kończy... i bardzo dobrze.

Za kilka godzin skończy się rok 2014 - jak dla mnie rok paskudny, pełen kłopotów, mniejszych i większych katastrof, naznaczony śmiercią dwóch osób z najbliższej rodziny. To wszystko odbiło się również na blogu, co widać po ilości opublikowanych postów - ten jest 77. Dla porównania w ubiegłym roku 171, a dwa lata temu 214. Z tej też racji dałam ciała w wyzwaniach blogowych, ale zwyczajnie nie miałam siły...

Oczywiście były też miłe chwile - przede wszystkim wyjazd na Targi Książki do Krakowa i Katowic, ukończenie (z wyróżnieniem) kursu kwalifikacyjnego, nagroda z okazji Dnia Nauczyciela. Mam nadzieję, że za jakiś czas te gorsze wspomnienia znikną, a pozostaną tylko te miłe.
Dla porządku dodam jeszcze, że od wiosny Lektury są dostępne również na FB.

Przeczytałam też sporo mniej książek niż w ubiegłe lata, ogólną dosyć dużą liczbę zawdzięczam głównie książkom dla dzieci, bo moje dziecko jednak ma swoje wymagania i bajka na dobranoc stanowi priorytet.

To teraz tradycyjnie statystyka - niech będą dzięki BiblioNETce :)
Na ogólną liczbę 108 przeczytanych książek złożyły się:
  • biografia/autobiografia/pamiętnik - 7
  • dziecięca/młodzieżowa - 30
  • fantasy - 7
  • historyczna - 3
  • literatura faktu - 5
  • literatura polska - 15
  • literatura zagraniczna - 8
  • podróżnicza - 1
  • publicystyka i eseje - 1
  • romans - 9
  • satyra - 1
  • science fiction - 1
  • społeczna/obyczajowa - 2
  • thriller/sensacja/kryminał - 16
  • Literatura popularnonaukowa - 2
Najlepsze książki w tym roku:
  • Pamiątkowe rupiecie. Biografia Wisławy Szymborskiej (Anna Bikont, Joanna Szczęsna)
  • Nomen omen (Marta Kisiel)
  • Tysiąc wspaniałych słońc (Khaled Hosseini)
  • Uwikłanie (Zygmunt Miłoszewski)
  • Amerykańscy bogowie (Neil Gaiman)
  • Chłopaki Anansiego (Neil Gaiman)
  • Daniel Stein, tłumacz (Ludmiła Ulicka)
  • Motyl (Lisa Genova)

Straciłam tylko czas:
  • Gwiazda sezonu (Jayne Ann Krentz)
  • Bransoletka (Jayne Ann Krentz)
  • Korytarz podziemny "B" (Aleksander Błażejowski)
  • Renesans (Olivier Bowden)
  • Niezwykłe światy Arabelki (Edyta Łaszkiewicz)
  • Ognie świętego Wita (Jarosław Klonowski)



Na nadchodzący rok życzę Wam spokoju, radości, spełnienia marzeń, pięknych książek, wspaniałych przyjaciół, niezapomnianych chwil spędzonych z kimś bliskim. A sobie? Sobie życzę, żeby ten nowy rok nie był gorszy od tego, który właśnie mija...

A na koniec jeszcze coś jednego z moich ulubionych zespołów:


wtorek, 30 grudnia 2014

12 książek na 2015 rok i moje prywatne wyzwanie.

Koniec roku już tuż, tuż. Jutro pojawi się podsumowanie tego co działo się na blogu w mijającym 2014 roku. Dzisiaj natomiast o dwóch inicjatywach na rok przyszły.

Po pierwsze wyzwanie zaproponowane przez Kaś:



Wyzwanie zacne, bo pomoże chociaż kilku książkom z półki doczekać się wreszcie przeczytania... Na czym polega? otóż trzeba wybrać z własnych półek 12 książek, które już czekają od dłuższego czasu na przeczytanie, co miesiąc jedną z nich przeczytać i zrecenzować. Proste, prawda?
Wybranie tej "nieparszywej dwunastki" trochę trwało, bo chciałam, żeby był to zbiór w miarę możliwości różnorodny - przecież nie zawsze człowiek ma ochotę na kryminał czy biografię, prawda? Może czasami chętnie przeczytałby jakąś obyczajówkę? Albo i romans? 

Oto moje wybranki:



Od dołu patrząc:

  • B. Prus "Faraon" - wstyd i hańba odwieczna, zaczynana już kilka razy i nigdy nie wyszłam poza 30 stronę... Może tym razem się wreszcie uda?
  • J. Fedorowicz, J. Konopińska "Marianna i róże" - zakupiona pod wpływem pozytywnych opinii na blogach już wieki temu opowieść o życiu w Wielkopolsce na przełomie XIX i XX wieku.
  • M. Wojciechowska "Przesunąć horyzont" - musiała być jakaś podróżnicza.
  • A. Brzezińska "Wiedźma z Wilżyńskiej Doliny" - mam jeszcze w pamięci fantastyczną pierwszą część przygód Babuni Jagódki więc liczę, że i tym razem się nie zawiodę.
  • D. Morrell "Bractwo Róży" - wiele lat temu urzekł mnie film, szukałam książki, a jak już znalazłam to oczywiście odstawiłam na półkę... Sensacja w najlepszym wydaniu.
  • M. Grabski "Ksiądz Rafał. Niespokojne czasy" - kupiona na fali zachwytu pierwszą częścią, przeczytana przez całą rodzinę oraz większość znajomych. Powieść obyczajowa.
  • M. Ziomecki "Mr.Pebble i Gruda" - kryminał, wybrany ze względu na gabaryty. To najgrubsza książka w moich zbiorach. Jak jej dam radę, to potem już będzie z górki.
  • Z. Niewidowski "30 lat życia z Madzią" - wspomnienia męża Magdaleny Samozwaniec. Bo musiało być coś o Kossakach.
  • J.A. Zajdel "Prawo do powrotu" - SF też można poczytać...
  • S. Koper  "Kobiety w życiu Mickiewicza" - Biograficzna, dorzucona w ostatniej chwili (wygrała z Kingiem), ale skoro Ałtorka Marta Kisiel-Małecka ma ponoć napisać cuś z Mickiewiczem w tle (za jakieś lajki na FB czy coś) to MUSZĘ sobie jego życiorys odświeżyć.
  • E. Giffin "Coś pożyczonego" - ta książka znalazła się na pierwszym stosiku prezentowanym na blogu... Chyba wreszcie nadszedł jej czas.
  • E. Adler "Lato w Toskanii" - romans. Jakby mi przyszła ochota na coś baaardzo lekkiego ;)

Mam nadzieję, że się uda... Od razu zapowiadam, że styczeń należeć będzie do Martyny Wojciechowskiej i jej wyprawy na Mount Everest.

Po drugie moje własne, prywatne wyzwanie:

Na FB pojawiła się już jakiś czas temu propozycja listy książek do przeczytania w nadchodzącym roku. Nie do końca mi ona odpowiadała (chociażby z tego powodu, że za słabo znam język, żeby się zdecydować na czytanie po angielsku) więc dokonałam pewnej modyfikacji i jej efekt można podziwiać w specjalnej zakładce - Wyzwanie na 2015 rok. Traktuję to (podobnie jak wyzwanie o którym pisałam wyżej) jako motywację do czyszczenia własnych półek z nieprzeczytanych książek. 

Co do pozostałych wyzwań w których brałam udział w tym roku, a które będą kontynuowane w roku przyszłym - zobaczymy jak to będzie. Na dzień dzisiejszy pewny jest udział w "Polacy nie gęsi", którego III edycja ruszyła w listopadzie na blogu "Myśli i słowa wiatrem niesione".


niedziela, 28 grudnia 2014

Miś jaki jest, każdy widzi :)

Ciekawe, jak potoczyłyby się losy świata, gdyby w 1902 roku Teodor "Teddy" Roosevelt, ówczesny prezydent Stanów Zjednoczonych, nie wypuścił na wolność złapanego w czasie polowania małego niedźwiadka. Historię szybko podchwyciły gazety tworząc komiks na ten temat, a pewien przedsiębiorczy imigrant z Rosji rozpoczął produkcję pluszowych maskotek przedstawiających misia imieniem Teddy.
I tak bezimienny amerykański niedźwiadek stał się protoplastą zabawki, bez której większość z nas nie wyobrażała sobie dzieciństwa. Z czasem misie trafiły do literatury i do kina, i chociaż zmieniają się mody i gusta to niedźwiadki trzymają się mocno - kultowy już Kubuś Puchatek, nasz rodzimy Uszatek, francuski Colargol czy disneyowskie Gumisie bawią kolejne pokolenia dzieci i dorosłych na całym świecie. Ba, misie doczekały się nawet swojego święta - od 2002 roku w dniu 25 listopada obchodzimy Światowy Dzień Pluszowego Misia.

W 1958 roku światło dzienne ujrzał jeden z najbardziej znanych literackich niedźwiadków - pochodzący z mrocznych ostępów Peru, uwielbiający kanapki z marmoladą, siejący (zupełnie niechcący) chaos i zniszczenie, a przy tym mający wyjątkową umiejętność spadania zawsze na cztery łapy miś Paddington. Pojawił się pewnego dnia na londyńskim dworcu, gdzie zauważyli go państwo Brown i zaproponowali mu aby na parę dni zatrzymał się w ich domu. Kilka dni zmieniło się w kilka tygodni, a potem już nikt z domowników nie wyobrażał sobie życia bez Paddingtona.

Paddingtonowi może brakuje kindersztuby (w końcu wychowywał się w dżungli), ale jest grzeczny i stara się dopasować do otoczenia i szybko zyskuje sobie serca domowników, oraz innych osób. Szczególnie zaprzyjaźnia się z panem Gruberem, właścicielem antykwariatu, który niejednokrotnie ratuje misia z kłopotów. Trochę gorzej układają się stosunki Paddingtona z mieszkającym po sąsiedzku panem Curry'm, ale właściwie nie ma się co dziwić - jest to osobnik z gruntu niemiły i kłótliwy, a przy tym niezwykle skąpy i złośliwy.
Miś stara się odwdzięczyć swoim gospodarzom za okazaną sobie gościnność i chętnie pomaga w domu - jego domeną staja się zakupy na targu, ale jeśli ma możliwość pomaga również przy innych pracach, chociaż najczęściej ta pomoc kończy się katastrofalnie... Paddington jest jednak misiem pogodnym i zrównoważonym, który nie zraża się niepowodzeniami, zakładając, całkiem zresztą słusznie, że z każdej sytuacji jest jakieś wyjście.

Pomysłodawcą Paddingtona jest angielski pisarz Michael Bond, który stworzył czternaście książek opowiadających o przygodach tego niezwykłego niedźwiadka. Polskie dzieci po raz pierwszy miały okazję spotkać się z Paddingtonem na początku lat siedemdziesiątych i od tego czasu wszedł on na stałe do grona ulubionych książkowych postaci. Jego popularność wzrosła jeszcze bardziej, od kiedy stał się bohaterem kreskówki, a aktualnie do kin wchodzi najnowsza wersja przygód Paddingtona. Przy tej okazji wydawnictwo Znak emotikon postanowiło przypomnieć literacki pierwowzór i kilka tygodni temu w księgarniach pojawił się "Paddington", na którego złożyły się trzy pierwsze tomiki o przygodach misia: "Miś zwany Paddington", "Jeszcze o Paddingtonie" i "Paddington daje sobie radę". Równocześnie wydawnictwo zapowiada kolejną książkę o londyńskim niedźwiadku "Paddington. Kolejne historie".

Warto sięgnąć po tę książkę, bo to doskonała rozrywka tak dla dzieci, jak i dla dorosłych. My z Piotrkiem przeczytaliśmy ją przed wizytą w kinie, ale myślę, że i po obejrzeniu filmu lektura nikogo nie znudzi. Już Paddington o to zadba. 


sobota, 27 grudnia 2014

Najlepszym lekiem na przeziębienie jest oczywiście książka ;)

Nie sądziłam, że kiedykolwiek to powiem, ale ogłaszam uroczyście: przeziębienie w tygodniu przedświątecznym to całkiem fajna sprawa jest :) Oczywiście pomijając tak nieistotne rzeczy jak ból gardła, kaszel i katar, które dostaje się w pakiecie... Człowiek sobie leży w pościeli, popija na przemian herbatkę z cytryną i sok malinowy, a domowi mężczyźni udowadniają, że też potrafią przygotować święta ;) 
Tak więc Robert z Piotrkiem działali na niwie porządkowo - kuchennej, a ja sobie leżałam i czytałam  dwie powieści przywiezione z tegorocznych Targów Książki: "Autorkę" Marii Ulatowskiej i Jacka Skowrońskiego (to z Krakowa) oraz "Piękny dzień" Elin Hilderbrand (a to z Katowic). Obydwie należą do gatunku "lekko, łatwo i przyjemnie", ale ich największą zaletą jest to, że nawet jak co 5 minut ktoś mi przerywał (Gdzie jest ...? Czym umyć ...? Jak zrobić ...? i najczęściej powtarzane: Czy ty na pewno nie dasz rady wstać chociaż na chwilę?) to i tak nie gubiłam wątku. 

Jeśli chodzi o Jacka Skowrońskiego to czytałam jego dwie książki ("Mucha" i "Był sobie złodziej") i obydwie bardzo mi się podobały. Natomiast Maria Ulatowska nie należy do moich faworytek - czytałam większość jej powieści (jak już przyniosłam z biblioteki dla mamy, to sama też zajrzałam...) i niestety nie wzbudziły mojego zachwytu: za bardzo cukierkowe, nie podobał mi się styl autorki, a i bohaterowie niezbyt przekonujący. Bardzo więc byłam ciekawa jak będzie wyglądało wspólne dzieło tej dwójki. I chociaż widać, które z autorskiego tandemu tworzyło poszczególne fragmenty (stylu nie da się zmienić) to powstała książka ciekawa, intrygująca, taka, od której ciężko się oderwać.

Justyna Sobolewska to autorka kilku popularnych książek. Pisze właśnie kolejną, ale proces twórczy zakłóca jej były mąż, Janusz Zamorski, który nagle zapłonął chęcią posiadania pewnego obrazu będącego jej własnością. Autor obrazu to Marek Cygler, przyjaciel Janusza ze studiów, który ostatnio stał się bardzo popularny. Szybko okazuje się, że problemy z eksmałżonkiem to pestka, bowiem pisarkę zaczyna nękać jakiś psychopata - pisze do niej na Facebooku, przysyła fragmenty jakiegoś pamiętnika w którym jest mowa o morderstwie, wreszcie zaczynają ginąć czytelniczki jej książek...
Sprawę prowadzi komisarz Piotr Zawada, któremu pomaga policyjna profilerka Ewelina Zaczeska. Zawada ma akurat nie najlepszy okres w życiu, jego małżeństwo rozpada się, a na dodatek studiująca w Gdańsku córka znika w niewyjaśnionych okolicznościach. Policjant próbuje pogodzić obowiązki zawodowe z ogarnięciem życia prywatnego, ale nie do końca się to udaje.

Książka, jak na kryminał przystało ma wartką akcję, kilkakrotnie sądziłam, że już wiem, kto stoi za morderstwami, ale wtedy następował zwrot akcji i moje teorie sypały się w gruzy. Chociaż na koniec okazało się, że miałam nosa i (po pewnym drobnym szczególe) udało mi się wytypować zabójcę. Aczkolwiek lojalnie uprzedzam, że zakończenie jest niekonwencjonalne i może stanowić ogromne zaskoczenie.
Jeśli chodzi o bohaterów, to w większości budzą sympatię (no, oprócz bezpośredniego szefa Zawady, ale w końcu musi być jakiś "zły glina" czyż nie?), chociaż nie są szczególnie świetlani. Ot, zwyczajni ludzie, z zaletami, wadami, problemami i tajemnicami z przeszłości. Mam jednak żal do autorskiej spółki o zmarnowanie potencjału jednej z postaci - niejaki Krzysztof pojawia się na początku, ma powód, żeby namieszać w życiu bohaterów (przez chwilę nawet go podejrzewałam o mordowanie fanek autorki) i nagle znika jak sen jaki złoty...

Ale na koniec chciałabym autorów "Autorki" pochwalić że udało im się uniknąć czegoś, co jest ogromną bolączką współczesnego polskiego kryminału, a mianowicie wulgarnego języka. Wiadomo, policjant nie archanioł, a i pracę stresującą ma, ale nikt mnie nie przekona, że nasi stróże prawa jak jeden mąż posługują się slangiem, w którym do publikacji nadają się tylko znaki przestankowe. A tak niestety wyraża się większość powieściowych gliniarzy. Komisarzowi Zawadzie zdarzy się rzucić "grubszym" słowem, ale ogólnie potrafi się posługiwać poprawną polszczyzną. I chwała mu za to :)

***********************************************

Elin Hilderbrandt (jeśli wierzyć notce na okładce książki) nazywana jest królową wakacyjnego romansu a akcja jej książek toczy się w romantycznej scenerii wyspy Nantucket. Tak jest i w przypadku "Pięknego dnia", aczkolwiek w żadnym wypadku nie nazwałabym tej książki romansem...

Rodzina Carmichaelów ma na wyspie dom - dawniej mieszkali w nim na stałe, teraz od czasu do czasu spędzają w nim kilka wakacyjnych tygodni. Tym razem rodzina spotyka się w wyjątkowych okolicznościach - Jenna, najmłodsza z rodzeństwa wychodzi za mąż. Na kilka dni przed planowaną uroczystością do starego domu przyjeżdża przyszła panna młoda wraz ze starszą siostrą Margot i najbliższą przyjaciółką Finn, aby dopilnować ostatnich przygotowań. Zwykle takimi sprawami zajmują się rodzice, jednak ojciec Jenny nie bardzo wie jak się zabrać za sprawę (ma zresztą problemy osobiste) natomiast matka dziewczyny od siedmiu lat nie żyje. Ale Beth Carmichael nie zostawiła swojej małej córeczki bez niczego - zanim zmarła spisała dla niej najważniejsze porady dotyczące organizacji ślubu i wesela, sukni, druhen, dekoracji, menu, prezentów, zaproszeń i wszystkiego tego co jej zdaniem może stanowić o tym, żeby ten dzień był najpiękniejszy w życiu.

Jenna i Margot nie rozstaja się z notesem matki, jednak pojawiają się problemy, których Beth nie przewidziała. Na wyspę przyjeżdżają kolejni członkowie rodziny Carmichaelów, przyjeżdża Stuart Graham, narzeczony Jenny i jego rodzina, przyjaciele państwa młodych, którzy jeszcze nie wiedzą, że ten weselny weekend wprowadzi zmiany w ich życiu. Wydaje się, że to klimat wyspy i atmosfera starego domu, w którym kiedyś wszyscy byli szczęśliwi ma taki wpływ na Jennę i jej najbliższych.

Ślub to ważny moment dla państwa młodych, ale również dla ich bliskich. Ojciec Jenny, pomimo upływu kilku lat i ponownego małżeństwa, nie jest w stanie ukoić bólu po odejściu żony. Margot, która ma za sobą małżeństwo z tzw. "wiecznym chłopcem" i samotnie wychowuje trójkę dzieci już nie wierzy w uczucie i podchodzi bardzo sceptycznie do związku siostry - nie chce jej odwodzić od podjętej decyzji, ale obawia się, aby małżeństwo nie rozczarowało Jenny. Tym bardziej, że Finn, która wyszła za mąż kilka miesięcy wcześniej jest w swoim małżeństwie nieszczęśliwa... Historia małżeństwa przyszłych teściów Jenny też nie napawa optymizmem - Graham senior na jakiś czas porzucił rodzinę i związał się z inną kobietą. I chociaż wrócił a żona mu wybaczyła, to jego zdrada cały czas stanowi rysę na ich związku...

"Piękny dzień" to opowieść o ludzkich pragnieniach i marzeniach, o uczuciach, które przemijają chociaż miały trwać wiecznie, ale też o takich, których nie zniszczyła nawet śmierć. To opowieść o tym co w życiu liczy się najbardziej - miłość, zaufanie, wierność, prawda, szczerość...
I tylko wtedy, kiedy wraz ze ślubną obrączką obdarujemy tym wszystkim siebie nawzajem to będzie prawdziwie piękny dzień.

Zdecydowanie polecam :)

środa, 24 grudnia 2014

Wesołych Świąt :)

Pachnie lasem zielona choinka,
Pod obrusem siano szeleści,
Na talerzu świąteczne pyszności,
Pod choinką prezenty dla dzieci.
Już przy stole zasiada rodzina
Wolne miejsce czeka na kogoś,
Lecą w niebo tony kolędy
A w nas spokój się rodzi i błogość.




Wesołych, rodzinnych i spokojnych świąt kochani :)

niedziela, 21 grudnia 2014

Wyniki konkursu z książką "Ułani, poeci, dżentelmeni"

Ponieważ złożona jestem choróbskiem, niby niegroźnym, ale nadzwyczaj dokuczliwym, to tylko ogłoszenie decyzji nastąpi.



Miło mi poinformować, że największe uznanie zyskała wypowiedź Diany bibliofilki i to do niej powędruje egzemplarz książki Mai i Jana Łozińskich "Ułani, poeci, dżentelmeni. Męski świat przedwojennej Polski".

sobota, 20 grudnia 2014

Dobre, bo polskie :)

Ostatnio żyje w ciągłym niedoczasie - mam wrażenie, że doba się skurczyła, a ja mam o wiele więcej zajęć niż normalnie... Na szczęście znajduję chwilę na przeczytanie czegoś, aczkolwiek z napisaniem paru zdań o tych lekturach jest znacznie gorzej :(
Dlatego też dzisiejsza notka dotyczyć będzie trzech książek, które przeczytałam w ostatnich tygodniach - na osobne wpisy mogłyby się nie doczekać. A szkoda by było. 
Dwie z tych książek czytałam na okoliczność Dyskusyjnego Klubu Książki, trzecia to ostatni tom cyklu, który zrobił na mnie ogromne wrażenie. Wszystkie trzy książki zostały napisane przez kobiety i jak wskazuje tytuł posta - nasze rodaczki. 

Nie będę ukrywać, że rozmaite literackie nagrody niespecjalnie do mnie przemawiają. Często się bowiem zdarza, że mają jakiś kontekst polityczny, że wyróżniony zostaje ktoś, kogo z jakiegoś powodu należy wyróżnić (chociażby nie miało to zbyt wielkiego umocowania w twórczości), oraz, że zadziałały jakieś układy i układziki. 
Z tego też powodu z pewną rezerwą podchodziłam do książki Joanny Bator pt. "Ciemno prawie noc", za którą to powieść autorka została uhonorowana Nagrodą Literacką Nike 2013. No, ale jedna z członkiń naszego DKK zaproponowała tę powieść jako temat spotkania i trzeba było przeczytać. I dobrze, że zaproponowała, bo przeczytałam fantastyczną książkę :)

Alicja jest dziennikarką w jednym ze stołecznych czasopism. Ma ugruntowaną pozycję zawodową, więc kiedy trafia się ciekawy temat zostaje oddelegowana do Wałbrzycha z misją napisania reportażu o tajemniczym zaginięciu trójki dzieci. Dla Alicji ten wyjazd, oprócz spraw zawodowych, jest ważny z jeszcze innego powodu - Wałbrzych to jej miasto rodzinne, które opuściła wiele lat temu. Teraz wraca i przy okazji zbierania materiałów do reportażu wspomina swoje dzieciństwo, ojca ogarniętego obsesją odnalezienia legendarnego naszyjnika księżnej Daisy, ukrytego ponoć w podziemiach zamku Książ, siostrę Ewę, zaludniającą wyobraźnię kilkulatki duchami i potworami, sąsiada Alberta Kukułkę, z którym łączyła ją swego rodzaju przyjaźń, dzieci i dorosłych, którzy w jakiś sposób byli ważni w jej życiu. Co może wydawać się dziwne w tych wspomnieniach brakuje matki...

Nie byłam nigdy w Wałbrzychu, jednak obraz tego miasta jaki wyłania się z powieści Joanny Bator wcale nie zachęca do odwiedzin. Króluje tu szarość, bieda i beznadzieja, aktualnie podszyte strachem, wrogość do obcych, nawet jeśli mieszkają w mieście od czasów ostatniej wojny (Wałbrzych, podobnie jak inne miasta na Ziemiach Odzyskanych to mieszanka ludności miejscowej i napływowej), brak perspektyw łączy się z bigoterią i czekaniem na cud, który to fakt ktoś potrafi wykorzystać...

Alicja to osoba, która wydaje się być twarda i niezależna (nawet w pracy nazywają ją pancernikiem), jednak to tylko maska pod którą kryje się ogromna wrażliwość, masa kompleksów, brak umiejętności stworzenia stałego związku, tak uczuciowego jak i przyjacielskiego. Może powrót do rodzinnego domu, rozprawienie się z demonami przeszłości pomoże jej zrozumieć i zaakceptować siebie?

Powieść jest niezwykle mroczna, miejscami zahacza o horror, a nawet fantastykę. Dziwne osoby, niepokojące zjawiska, opowieści sięgające lat wojny sprawiają, że czyta się tę książkę z zainteresowaniem. Przy okazji dodam, że pisarka eksperymentuje na języku polskim, wprowadza w narrację zbitki wyrazów, które nie pozostają bez wpływu na odbiór utworu - np.we mnie początkowo budziły niepokój...

Książka ciekawa i warta polecenia, chociaż niekoniecznie na długi, wietrzny i deszczowy wieczór.

************************************

Inną lekturą przeczytaną na okoliczność DKK była "Moja Afryka" Kingi Choszcz. Pięknie wydana w serii Poznaj Świat wydawnictwa Bernardinum, przyciąga oko szatą graficzną i pięknymi kolorowymi zdjęciami z podróży, którą autorka odbyła wzdłuż zachodniego krańca Afryki. Podróży, którą przerwała nagła choroba i śmierć Kingi w Ghanie...

Powiem od razu, że mam co do tej książki, a i jej autorki takoż, mieszane uczucia. Oczywiście podziwiam pasję i konsekwencję w jej urzeczywistnianiu, ale z drugiej strony przeraża mnie niefrasobliwość dojrzałej, trzydziestokilkuletniej kobiety. Kinga Choszcz zapuszcza się samotnie w tereny zamieszkane przez wyznawców islamu (a powszechnie znane są przecież poglądy ortodoksyjnych wyznawców tej religii na temat kobiet i tego co im wolno), a następnie wędruje poprzez ziemie na których toczy się wojna, bądź działają jakieś grupy rebeliantów. Niejednokrotnie postępuje wbrew miejscowym tradycjom, co również może być niebezpieczne. A już szczytem niefrasobliwości jest podróżowanie autostopem - ciągnące się kilometrami pustkowia w towarzystwie przygodnych kierowców raczej nie napawają euforią... Oczywiście nic się nie stało, w ciągu całej podróży tylko raz została okradziona, a zabiła ją podstępna choroba a nie ludzie, jednak jakoś nie mogę wykrzesać w sobie większej sympatii do tej kobiety. A jej rodziców i przyjaciół jest mi zwyczajnie żal - mogę sobie tylko wyobrazić co przeżywali wiedząc, że ich córka i przyjaciółka cały czas jest narażona na niebezpieczeństwo i, gdyby coś złego się stało, nie ma przy niej nikogo, kto podałby pomocną dłoń.

Sama książka to przepisany dziennik, który Kinga prowadziła w czasie podróży, więc sporo tu opisów oczekiwania na kolejny środek transportu, posiłków jedzonych w drodze czy wreszcie sposobów oszukiwania służb celnych, bowiem autorka nie zawsze miała formalne prawo przebywać na terenie kraju, w którym się aktualnie znajdowała. Z tego też powodu są w tej książce miejsca mocno monotonne (żeby nie powiedzieć nudne) - jest rzeczą jasną, że autorka robiła notatki, które w przyszłości mogły się stać punktem wyjścia do napisania ciekawej i fascynującej historii. Wiele wspomnień, wrażeń i przemyśleń Kingi Choszcz przepadło bezpowrotnie...

Książka ogólnie dosyć ciekawa, chociaż bez fajerwerków.

***********************************

Elżbieta Cherezińska to marka sama w sobie. Zyskała sobie liczne grono wielbicieli (do których i ja się zaliczam) i każda jej nowa powieść staje się wydawniczym hitem.
Po raz czwarty dane mi było się spotkać z jej twórczością na okoliczność książki "Trzy młode pieśni", powieści zamykającej cykl "Północna droga". Tym razem głównymi bohaterami stają się przedstawiciele młodego pokolenia - Bjorn i Gudrun, dzieci Sigurn, oraz Ragnar, syn Haldred i Einara.

Wychowani we dworze w Namsen, Bjorn i Ragnar zostają przyjaciółmi, a nawet braćmi krwi, walczą w drużynie jarla Regina, a po jego śmierci wspólnie szukają zemsty na jego mordercy. Gudrun przygotowywana jest do roli żony i matki, jednak jarlówna ma całkiem inny pomysł na życie...

Akcja książki toczy się siłą rzeczy mniej więcej w tym samym czasie co końcówki trzech poprzednich tomów, więc jeśli ktoś je czytał to o wielu wydarzeniach będzie już wiedział. Tym razem jednak spojrzymy na nie z innej strony - nie od dzisiaj wiadomo, że młodzi mają na pewne sprawy całkiem odmienne zdanie niż ich rodzice.
W powieści pojawia się wiele postaci historycznych (znajdzie się nawet polski akcent w postaci córki Mieszka I) i wydarzeń znanych z kart kronik. Razem z bohaterami popłyniemy szlakiem Wikingów, weźmiemy udział w morskiej bitwie, będziemy bronić zamku przed nieprzyjacielskim wojskiem  a wreszcie zobaczymy twierdzę Jomsborg - legendarny zamek nordyckich rycerzy, którzy, jeśli wierzyć sagom byli niezwyciężeni i siali postrach na północnych morzach.

Ponieważ książka jest zakończeniem cyklu pozwolę sobie tutaj na pewne podsumowanie całej "Północnej drogi", bo pomimo, że to jedna całość, to każda z części jest inna. "Saga Sigrun" to historia wręcz romansowa, gdzie piękna dziewczyna wychodzi za swojego wymarzonego księcia i żyją w szczęściu i miłości (niektórzy zarzucają tej książce zbyt dużą dawkę słodyczy) aż ich śmierć nie rozłączy. "Ja jestem Haldred" to powieść o wielkich ambicjach i potężnych uczuciach - tak miłości jak i nienawiści - główna bohaterka to kobieta wyrastająca ponad swoje czasy, która potrafi walczyć o realizację swoich planów w świecie zdominowanym przez mężczyzn. "Pasja według Einara" ukazuje z jednej strony kulisy chrystianizacji północnej Europy, ale jest również swego rodzaju powieścią sensacyjną - Einar jest nie tylko duchownym, ale również "człowiekiem do zadań specjalnych". Wreszcie "Trzy młode pieśni" niosą rozwiązanie kilku wątków z poprzednich części, ale są przede wszystkim baśniową opowieścią opartą na nordyckiej mitologii - pojawiają się bogowie, walkirie a bohaterowie obdarzeni są niemal nadprzyrodzonymi mocami.

Północna droga to wielowątkowa opowieść, którą można porównać do wielobarwnego, lśniącego jedwabiu - w zależności od oświetlenia wygląda inaczej, chociaż cały czas to ten sam kawałek materiału...

Zdecydowanie warto przeczytać :)


sobota, 13 grudnia 2014

LBA, czyli odpowiadam na pytania Agaty Adelajdy

Już kilka tygodni temu Agata Adelajda z bloga Setna Strona zaprosiła mnie do Liebster Blog Award. Niestety, rozmaite przeciwności losu sprawiły, że dopiero dzisiaj mogę odpowiedzieć na jej pytania - mam nadzieję, że ten poślizg w czasie zostanie mi wybaczony :)



A więc do dzieła:

1. Czy masz czytelniczą wishlistę i co się na niej znajduje?

Ba, żeby tylko listę... To zwój potężny jest. A znajduje się na niej kilkaset nieprzeczytanych książek, które okupują domowe półki, kolejne kilkadziesiąt, które polecają różne znajome osoby o podobnym do mojego guście literackim i jeszcze parę nowości, które, na oko, wydają się ciekawie zapowiadać. Łatwiej wymienić autorów, którzy na tych listach królują: na czoło wysuwają się książki Agathy Christie i Joanny Chmielewskiej (jeszcze kilku nie czytałam), dwie powieści (bo resztę już znam) hiszpańskiej pisarki Julii Navarro ("Powiedz mi kim jestem" i "Krew niewinnych") oraz powieści przygodowe Cliva Cusslera (tak z 1/3 jego dorobku). Samego tego wystarczy na kilka miesięcy...

2. Pierwsza samodzielnie przeczytana książka?

Jeśli wierzyć mojej pamięci - "Na jagody" Marii Konopnickiej.

3. Najlepsza ekranizacja?

Rany... Łatwiej byłoby mi chyba podać najgorszą ;)
Hmm... Uważam, że świetny był rosyjski serial na podstawie "Mistrza i Małgorzaty" M. Bułhakowa, francuska ekranizacja cyklu "Królowie przeklęci" M. Druona oraz brytyjska wersja "Dumy i uprzedzenia" (serial BBC).
Z naszego rodzimego podwórka - chyba "Pan Tadeusz" i "Pan Wołodyjowski". I jeszcze "Chłopi", chociaż Emilia Krakowska (przy całym dla niej szacunku) niewiele ma wspólnego z moim wyobrażeniem o Jagnie.

4. Co robisz w wolnym czasie (oprócz czytania)?

Rozwiązuję krzyżówki i inne łamacze głowy. A jeśli mój wolny czas wypada równocześnie z wolnym czasem męża i jest go odpowiednio dużo, to pakujemy się całą trójką w samochód i gdzieś sobie rodzinnie jedziemy. Ewentualnie siedzimy sobie w domciu i gramy w coś dopasowanego do wieku dziecia naszego.

5. Jakie czasopisma czytasz?

Aktualnie nic, bo niestety w większości królują reklamy i durne porady typu "Jak schudnąć 10 kg w 20 minut". Dawniej regularnie czytałam "Film", "Ekran" i "Przyjaciółkę". Od czasu do czasu "Przekrój" i "Claudię".

6. Czy masz ulubiony film, taki, który oglądasz po sto razy?

No jasne :)
"Grease", "Rio Bravo", "Robin Hood książę złodziei", "Gwiezdne wojny" oraz najukochańszy "Skrzypek na dachu".

7. Jak określisz siebie jednym słowem (i czy w ogóle się da)?

Optymistka. Albo bałaganiara. A może jednak optymistka? Nie, raczej bałaganiara...
To w dwóch słowach Optymistyczna bałaganiara ;)


Nie nominuję nikogo, bo wszyscy znajomi już się spowiadali. I to niektórzy po kilka razy...

sobota, 6 grudnia 2014

"Ułani, poeci, dżentelmeni" - recenzja + konkurs

Poniżej moja opinia o książce Mai i Jana Łozińskich pt. "Ułani, poeci, dżentelmeni. Męski świat przedwojennej Polski". Dzięki uprzejmości Wydawnictwa PWN mam możliwość obdarować kogoś z Was tą książką. Dlatego też ogłaszam konkurs mikołajkowo - świąteczny :)



Regulamin konkursu:
  1. Konkurs organizuję ja, czyli właścicielka bloga "Lektury wiejskiej nauczycielki"
  2. Sponsorem nagrody jest Dom Wydawniczy PWN.
  3. Nagrodą w konkursie jest egzemplarz książki Mai i Jana Łozińskich "Ułani, poeci, dżentelmeni. Męski świat przedwojennej Polski"
  4. Konkurs trwa od 06.12. do 18.12.2014 r.
  5. Wyniki konkursu zostaną ogłoszone do 21.12.2014 r.
  6. Odpowiedź na pytanie oraz adres mailowy należy zostawić pod tym postem.
  7. Będę wdzięczna za zamieszczenie informacji o konkursie na Waszych blogach, aczkolwiek nie jest to w żadnym razie warunek udziału.
  8. Wybór zwycięzcy będzie zależał ode mnie, będzie więc całkowicie subiektywny.
  9. Ze zwycięzcą skontaktuję się drogą mailową, celem uzyskania danych adresowych potrzebnych do wysyłki książki.
  10. Pytanie konkursowe brzmi: Ułan czy poeta? A może dyplomata, sportsmen lub gwiazda kina? Jaki wzorzec mężczyzny jest ci najbliższy? 
***********************************************


Chociaż współczesne wojsko to przede wszystkim nowoczesne technologie, skomputeryzowany sprzęt i wysoko wykwalifikowana kadra, to jednak wciąż popularna jest w naszym kraju tradycja kawaleryjska. Jak grzyby po deszczu wyrastają kolejne szwadrony będące nowym wcieleniem przedwojennych oddziałów a rekonstrukcje bitew czy pokazy sprawnościowe organizowane przez współczesnych ułanów przyciągają tłumy widzów obojga płci.

Tradycja ułańska, chociaż swoimi korzeniami sięgała okresu Księstwa Warszawskiego, szczególnie rozwinęła się w okresie dwudziestolecia międzywojennego. Dawni legioniści, którzy po zakończeniu wojny pozostali w szeregach armii, stanowili w wyzwolonym kraju swego rodzaju elitę. Oficer kawalerii był synonimem dżentelmena, wzorem do naśladowania dla mężczyzn i obiektem westchnień dla pań. Do takiego postrzegania ułanów przyczyniły się m.in. surowe zasady postępowania, kodeks honorowy obowiązujący w międzywojennej armii, ale również nietuzinkowa osobowość sporej grupy kawalerzystów...

Jednym z najbardziej znanych ułanów II Rzeczpospolitej był Bolesław Wieniawa-Długoszowski - bliski współpracownik Józefa Piłsudskiego, żołnierz z zamiłowania, dyplomata z konieczności, poeta z usposobienia i dżentelmen w każdym calu. O Wieniawie krążyły po Warszawie (i nie tylko) anegdoty prawdziwe i zmyślone (jak chociażby o jego wjeździe do "Adrii" na koniu), jego powiedzonka weszły na stałe do użytku (np. "Panowie, żarty się skończyły, zaczynają się schody" - wygłoszone we wspomnianej wyżej "Adrii" po szczególnie wesołej nocnej zabawie) a on sam stał się symbolem czasów, w których przyszło mu żyć. Nic więc dziwnego, że Maja i Jan Łozińscy uczynili Wieniawę jednym z najważniejszych bohaterów swojej książki "Ułani, poeci, dżentelmeni. Męski świat przedwojennej Polski". 

Ale nie tylko ułani rozpalali wyobraźnię panów i budzili zachwyt kobiet. W książce Łozińskich możemy przeczytać również o dyplomatach, sportsmenach, gwiazdach filmu i kabaretu. Tekst wzbogacają fragmenty wspomnień. relacji, artykułów prasowych i bardzo bogaty materiał fotograficzny. Znajdziemy tu postacie znane z podręczników szkolnych czy przedwojennych filmów, ale również całą plejadę mniej sławnych, ale równie ciekawych mężczyzn, którzy współtworzyli międzywojenną śmietankę towarzyską.

Niestety, ten idealny świat miał również swoje ciemne strony, odziedziczone po trosze po epoce Polski szlacheckiej. Wśród panów mieniących się dżentelmenami nierzadkie były przypadki nadużywania alkoholu, wszczynania awantur czy przekonania, że jest się ponad prawem. I o tych ciemnych stronach ułańskiej legendy również w książce Łozińskich przeczytamy.

Do książki dołączone są fragmenty międzywojennych poradników dla mężczyzn, z których dowiemy się m.in. jakie normy towarzyskie obowiązywały w miejscach publicznych, jaki strój jest odpowiedni na różne okazje, co można sprezentować kobiecie a nawet jak powinien być urządzony męski gabinet. Czasem aż szkoda, że niektóre z tych zasad nie obowiązują współcześnie...

"Ułani, poeci, dżentelmeni" to książka obowiązkowa dla wszystkich zainteresowanych dwudziestoleciem międzywojennym. Ale myślę, że również ktoś, kto nie przepada za historią, znajdzie w tej książce coś dla siebie, bo w pracy Łozińskich najważniejsi są ludzie, a nie tylko suche fakty i daty. I o tych ludziach potrafią autorzy bardzo ciekawie i wciągająco opowiadać.

Serdecznie polecam :)

wtorek, 2 grudnia 2014

Schyłkowy PRL oczami dziesięciolatka

Nie tak znowu dawno, bo niecałe trzydzieści lat temu, w jednej z kamienic na warszawskim Grochowie mieszkał sobie pewien chłopiec. Spośród gromady innych chłopców wyróżniał go nieprzeciętny wzrost i z tego powodu zyskał sobie z angielska brzmiący przydomek "Longin". Mieszkanie było niewielkie, więc Longin musiał rezydować w kuchni - tato, który miał smykałkę do majsterkowania wydzielił mu tam niewielki kąt za lodówką, w którym mieściło się łóżko i opuszczany blat przy którym można było odrabiać lekcje. Kiedy go poznajemy Longin jest uczniem czwartej klasy, za szkołą nie przepada, ale już lepsze lekcje niż siedzenie w domu z młodszym braciszkiem Sebastianem...
Pewnego dnia mama prosi Longina, aby powiesił pranie na strychu i ta, błaha z pozoru, czynność wprowadza ogromne zmiany w życiu chłopca. Na strychu poznaje bowiem swojego rówieśnika Alberta, z którym szybko się zaprzyjaźnia, a nawet zaprasza go do swojego mieszkania. I tu czeka go ogromna niespodzianka - nikt poza Longinem nie widzi Alberta...

Marcin Prokop to znany i lubiany dziennikarz telewizyjny. Wraz z Dorotą Wellman stanowili przez kilka lat chyba najbardziej rozpoznawalną parę prowadzących rozmaite programy na antenie TVP2, a od 2008 roku wraz z Szymonem Hołownią prowadzi program "Mam talent" emitowany przez stację TVN. Jest, również z Szymonem Hołownią, współautorem dwóch książek skierowanych do dorosłego czytelnika, natomiast w ostatnich tygodniach pojawiło się jego najnowsze dzieło, skierowana tym razem do dzieci opowieść "Jego wysokość Longin".

W swojej książce Marcin Prokop opowiada o dzieciństwie, które przypadło na ostatnie lata PRL-u. Przed sklepami stoją jeszcze kolejki, bo akurat rzucili jakiś atrakcyjny towar, w pokoju rodziców króluje telewizor marki "rubin", dziadek robi zapasy cukru i papieru toaletowego na wypadek wojny, a tato pędzi w domu bimber. Chłopcy grają w piłkę, ścigają się na rowerach, zbierają papierki z gumy "Donald", kolekcjonują resoraki, tworzą podwórkowe bandy i ani im w głowach siedzenie w domu przed telewizorem (inna rzecz, że w telewizji jest tylko dwa programy, w których prawie wcale nie ma audycji dla dzieci). W niektórych domach pojawiają się atari, czyli konsole do gier, ale dzieciaki rzadko są do nich dopuszczane, bo to kosztowna zabawka - tata Longina wydał na swoje atari całą "trzynastkę".

Książka Marcina Prokopa to ciepła i pełna humoru opowieść o świecie, którego już nie ma. Chociaż przeznaczona jest dla rówieśników tytułowego Longina, to moim zdaniem docenią ją przede wszystkim dorośli, zwłaszcza ci, których dzieciństwo i młodość przypadały na drugą połowę lat osiemdziesiątych. Dla współczesnych nastolatków wiele z opisywanych sytuacji będzie zupełnie niezrozumiałych, bo np. który dzieciak dzisiaj wie co to Wyścig Pokoju i gra w kapsle? Niektóre sytuacje, które wywołają uśmiech na twarzy dorosłego dla dzieci nie będą wcale zabawne, inne może i będą śmieszyć, ale z zupełnie różnych powodów. Ale jedno jest pewne - dzięki tej książce nasze dzieci mają szansę dowiedzieć się jak wyglądało nasze dzieciństwo...

Serdecznie zachęcam do poznania tej książki. Bo jestem niemal pewna, że polubicie Longina tak samo jak ja :)