sobota, 26 lipca 2014

Taki konkurs - niekonkurs...

Dwa dni temu zadzwoniła pewna młoda osoba (moja była uczennica) - ma sprawę, tyle, że nie na telefon i czy mogłaby podejść do mnie do domu w sobotę rano? Dla moich uczniów drzwi są zawsze otwarte, więc dzisiaj zwlokłam sie z łóżka wcześniej i... 
Kochani, zatkało mine z wrażenia, bo owa sprawa nie na telefon to było cosik takiego:

To prawdziwy domowy wypiek -
babcia młodej osoby to miejscowa ikona tego typu arcydzieł :) 

Z racji dzisiejszego święta chciałabym wszystkim małym i dużym Aniom złożyć najserdeczniejsze życzenia zdrowia, uśmiechu, pomyślności i spełnienia wszystkich marzeń.

A jak imieniny to i prezenty powinny być - dlatego ogłaszam "Imieninową wygrywajkę" :)

Reguły gry:
  1. Konkurs ogłaszam ja, właścicielka tego bloga, a książki przeznaczone do losowania pochodzą z moich prywatnych zbiorów.
  2. Udział w konkursie może brać każdy, niezależnie od tego czy ma bloga, czy nie. Tylko jeden warunek - adres do wysyłki ewentualnej wygranej musi być na terenie naszego pięknego kraju.
  3. Chętnych proszę o zgłoszenia pod tym postem do dnia 05.08.2014r. (wtorek) do godziny 24.00. Losowanie odędzie się dnia kolejnego, czyli 6 sierpnia 2014r.
  4. Zgłaszając sie proszę o podanie adresu mailowego - ułatwi to kontakt ze szczęśliwymi laureatami.
  5. Jeśli przez, dajmy na to tydzień, osoba wylosowana nie poda adresu do wysyłki odędzie się losowanie uzupełniające.
  6. Ponieważ książek jest kilka można sie zgłaszać do jednej, kilku lub wszystkich - każda będzie losowana oddzielnie.
  7. W sprawach spornych liczy się moje zdanie. I tyle.
A teraz najważniejsze czyli co można zdobyć:



Książki należą do moich uluionych gatunków i wszystkie były recenzowane w przeciągu ostatniego roku: kryminał, podróżniczo-historyczna, obyczajówka, sensacja i fantastyka. Brakuje tylko... No właśnie którego z moich ulubionych gatunków literackich brakuje? To takie dodatkowe pytanie, aczkolwiek nieobowiązkowe ;)

Zapraszam :)

środa, 23 lipca 2014

Senne uniwersum

"Każdy sen, ten czarowny i piękny, 
zbyt długo śniony zamienia sie w koszmar."
/Andrzej Sapkowski "Wieża Jaskółki"/

A co by było gdyby sie okazało, że nasze życie to tylko projekcja czyichś sennych marzeń? Że to wszystko co nas otacza to iluzja powstała w nieogarnionym umyśle pewnej Istoty?

"Pan Snów" to najnowsza powieść Magdaleny Świerczek. Akcja toczy się w alternatywnym, wyśnionym wszechświecie (który ma pewne powiązania z naszą Ziemią), gdzie najważniejszą postacią jest Strażnik Równowagi przez niektórych zwany Słońcem. To on wyśnił ten świat (roboczo nazwany Wenecją) i on czuje się za niego odpowiedzialny. To istota z jednej strony piękna i urzekająca, ale równocześnie chimeryczna i pełna sprzeczności. Swoją krainę wyśnił na podobieństwo Ziemi, zapełnił ją ludźmi oraz rozmaitymi fantastycznymi stworzeniami i przez wiele cykli dbał o jej rozwój i szczęście. Niestety czas mijał, a wraz z jego upływem w umyśle Strażnika coraz bardziej rozrastała sie rozpacz i ból. A to co czuł on, odczuwali również wszyscy, którzy w jakikolwiek sposób byli z nim związani. Świat Strażnika pogrąża się w coraz większym maraźmie i beznadziei, strumieniami leje sie alkohol, bez wiekszego trudu można zaopatrzyć sie w otępiające umysł używki. Najbliższy Strażnikowi jest Seth, zwany również Panem Nocy - kocha go, ale nie potrafi ulżyć jego cierpieniu, przez co sam jest głęboko nieszczęśliwy.
Tymczasem w umyśle Anubisa zwanego również Szakalem rodzi się pewien plan, który na zawsze zmieni losy świata i Ostatniego Strażnika Równowagi...

Przyznaję się uczciwie - pomysł przeczytania tej książki podsunął mi siostrzeniec mój własny, który zna autorkę (tak po prawdzie to mieszka pani Magdalena o dwa dłuższe rzuty beretem od mojej rodzinnej wsi). Od razu na początku doszliśmy do porozumienia, że nie ma to tamto, znajomość znajomością, ale ocena ma być uczciwa. I przy czytaniu pierwszych stron rwałam włosy z głowy - "W jakiś ty mnie Jasiu kanał wpuścił?" 
Mam się za osobę w miarę inteligentną, ale nijak nie mogłam przebrnąć wstępu. Co przeczytałam kawałek to się gubiłam i musiałam wracać do poprzednich akapitów. Na szczęście udało mi się znaleźć w sieci ten wywiad i wiele spraw sie rozjaśniło. Tak więc pierwsza i najistotniejsza uwaga co do "Pana Snów" - o wiele łatwiej go przeczytać i zrozumieć mając jakieś, chociażby niewielkie, pojęcie o filozofii, psychologii czy ezoteryce. Jeśli tego pojęcia nie mamy (na ten przykład ja o ezoteryce wiedziałam jeszcze tydzień temu, że jest - i tyle) to może być trochę trudnawo, ale na moim przykładzie widać, że sprawa jest do ogarnięcia.

Pomysł "wyśnienia" poszczególnych krain dał szerokie możliwości w kreowaniu rzeczywistości, bo we śnie wszystko jest przecież możliwe, nieprawdaż? Przy okazji trzeba pochwalić styl autorki - niezwykle plastyczny i bogaty, opisy miejsc i istot je zamieszkujących działają na wyobraźnię czytelnika tak, że bez większego wysiłku można sobie wyobrazić "Szklankę" będącą siedzibą Strażnika, karczmę pod wiele mówiącym szyldem "Głębokie Gardło Tolerancji" czy biały pałac magów. Również język bohaterów jest zróżnicowany w zależności od rasy, pochodzenia czy profesji danej istoty. Jeśli chodzi o mieszkańców wyśnionego uniwersum to oprócz ludzi spotkamy tu elfy, krasnoludy, magów, anioły i wampiry. Szczególny ukłon składam autorce za te ostatnie - aż miło poczytać o nieumarłych, którzy nie mają nic wspólnego ze smętnym Edwardem, natomiast nieco przypominają Ragisa, jednego z moich ulubionych bohaterów "Wiedźmina".

A skoro już o "Wiedźminie" mowa - widoczna jest w tej książce inspiracja cyklem autorstwa Andrzeja Sapkowskiego. Nie chodzi mi nawet o fantastyczne postacie (tu zresztą od czasów kiedy Tolkien napisał "Władcę Pierścieni" niewiele nowego da się wymyślić), ale o nastrój powieści. Bohaterowie to w większości istoty głęboko nieszczęśliwe, ale pomimo swoich problemów i beznadziei ogólnej sytuacji starają się pozostać wierni jakimś zasadom. Starają się zagłuszyć ból własnego istnienia, a równocześnie podejmują działania, które w ich mniemaniu mają pomóc innym przetrwać - najbardziej nieszczęśliwą istotą jest sam Strażnik Równowagi, który aby swoją rozpaczą nie niszczyć innych kieruje ją przeciwko samemu sobie.

Akcja powieści toczy się niespiesznie, ale spowodowane jest to chyba tym (tak przynajmniej ja sądzę), że autorka chciała opowiedzieć jak najwięcej o wymyślonym przez siebie świecie, głównych personach dramatu oraz o wydarzeniach, które sprawiły, że senna kraina jest taka a nie inna. Myślę, że ten tom jest tylko wstępem do prawdziwej akcji - "Pan Snów" jest zaplanowany jako trylogia.

Jest w tej powieści coś co mnie jednak raziło. A tym czymś jest nadmierna w niektórych partiach tekstu ilość wulgaryzmów. Owszem, kiedy przysłowiowym "mięchem" rzuca krasnolud to jakoś specjalnie nie boli, bowiem ta akurat rasa ma opinię gburowatej i pozbawionej wyższej kultury. Ale kiedy w sposób wysoce nieprzyzwoity wyrażają się elfy, lub co gorsza, anioły to coś tu zgrzyta. Rozpacz czy beznadzieję można chyba wyrazić w nieco bardziej literacki sposób? Ja rozumiem, że to nie jest bajka dla dzieci, a i język polski nam się ostatnio bardzo wulgaryzuje, ale mnie się to osobiście nie podoba i już. Z tym, że ten zarzut to ja mam do większości polskiej literatury współczesnej...

Reasumując: moim zdaniem warto zwrócić uwagę na tę młodą autorkę - mam nadzieję, że kolejne powieści będą trzymały podobny lub jeszcze wyższy poziom.
A teraz pozostaje mi czekać na kolejne odsłony sennej opowieści.

Za możliwość przeczytania powieści dziękuję


wtorek, 15 lipca 2014

Azjatycki przywódca, terrorystyczny atak na Watykan i tajny agent CIA - będzie się działo

Wakacje,mundial się skończył, żar leje się z nieba, nic się nie chce, nawet chomik zredukował swoje funkcje życiowe do niezbędnego minimum... Co może robić w takich okolicznościach mól książkowy, który wakacje spędza w domu? Oczywiście czytać, ale tylko coś lekkiego, łatwego i przyjemnego. Jak dla mnie takką idealną letnią lekturą jest jakowaś sensacja z akcją gnającą na łeb, na szyję. I o takiej właśnie książce poniżej słów kilka.

Z Frankiem Shepardem, bohaterem wykreowanym przez Martina Zelenay'a spotkałam się po raz pierwszy kilka miesięcy temu przy okazji lektury "Tajnego raportu Millingtona". Spotkanie było na tyle udane, że kiedy pojawiła się możliwość przeczytania o kolejnych przygodach tego agenta specjalnego nie wahałam się ani chwili.

Po ostatniej akcji, w której odniósł bardzo poważne obrażenia, Frank przebywa na zwolnieniu lekarskim. Należy mu się jeszcze kilka dni urlopu i jego żona wysyła go do Europy, na Kretę. Po raz pierwszy od wielu lat Frank ma szansę na prawdziwe wakacje, ale jak to w życiu bywa nie zawsze dzieje się to cośmy sobie zaplanowali. Światu po raz kolejny grozi ogromne niebezpieczeństwo, a Shepard przypadkowo znajduje się w samym centrum wydarzeń...

Akcja powieści toczy się niemal współcześnie - celem ataku jest Watykan na przełomie pontyfikatów Benedykta XVI i Franciszka, w chwili kiedy ogłoszono decyzję o kanonizacji Jana Pawła II. Jego zagładą zainteresowany jest pewien wschodnioazjatycki przywódca, który posiada całkiem spory arsenał broni jądrowej i chętnie ją odsprzeda, ale tylko komuś, kto uderzy w konkretny cel. Taki chętny fanatyk znajduje się w Afganistanie i w kierunku Europy wyrusza specjalna przesyłka nadzorowana przez pułkownika Paka Li. Tylko przypadek sprawia, że dowiadują się o niej amerykańskie służby wywiadowcze. Świat staje u progu zagłady...

Tak jak w poprzednim tomie wykazał się autor wiedzą na temat tego co pisze (jeśli wierzyć okładkowej notce, sam kiedyś pracował w tajnych służbach), a uważny czytelnik znajdzie sporo informacji na temat akcji CIA w Europie w okresie "zimnej wojny" - wspomniane są m.in. okoliczności ucieczki z Polski pułkownika Ryszarda Kuklińskiego i jego rodziny. 
Bohaterowie powieści, chociaż mają potężne zaplecze techniczne i wsparcie logistyczne są zwykłymi ludźmi, którym zdarzają się pomyłki a ostateczny sukces prowadzonej operacji często zawdzięczają szczęśliwemu przypadkowi. I to stanowi o ich autentyzmie, o tym, że czytelnik z zapartym tchem czeka co będzie dalej - czy akcja się powiedzie, czy wszyscy przeżyją, czy uda się schwytać groźnego i świetnie zakamuflowanego przestępcę.

Po raz kolejny serdeczni polecam wielbicielom literatury sensacyjnej powieść tego autora, a sama czekam na kolejny tom przygód agenta Franka Sheparda. 

środa, 9 lipca 2014

Terry Pratchett w dwóch odsłonach

Do książek Terrego Pratchetta nie trzeba mnie specjalnie przekonywać. To taka fantastyka jaką lubię najbardziej - trochę magii, trochę przygód, nietuzinkowi bohaterowie i niesamowite poczucie humoru autora sprawiają, że z dziką radością poznaję kolejne odsłony Świata Dysku. O tym, że Terry Pratchett pisze również powieści z zakresu fantastyki naukowej wiedziałam, ale jakoś nie mnie do nich nie ciągnęło, tym bardziej, że za s-f nie przepadam. Na całe szczęście (bez zastanowienia i z rozpędu) zapisałam się w biblionetkowej "wędrującej książce" na dwie pozycje pana Terrego, które okazały się fantastyką naukową, ale taką raczej lekką i, co może być nieco zaskakujące, pochłonęłam niemal jednym tchem.

Pierwsza z tych książek to tom o dramatycznym tytule "Tylko ty możesz uratować ludzkość". Powieść to pierwszy tom przygód dwunastolatka imieniem Johnny i przeznaczona jest dl młodego czytelnika, ale i dorosłym można ją polecić. 
Johnny to przeciętny chłopak: chodzi do szkoły, ma kilku najbliższych przyjaciół, a jedną z ulubionych form spędzania wolnego czasu są gry komputerowe. Szczególnie lubi te spod znaku wojen z kosmitami, więc łatwo zrozumieć jego zaskoczenie kiedy okazuje się, że najnowsza gra, którą dostał od kolegi nie działa. To znaczy działa, ale nie tak jak powinna - na ekranie komputera, zamiast floty obcych najeźdźców z kosmosu pojawia się informacja, że kosmici się poddają, a Johnny, który przyjmuje ich kapitulację, bierze na siebie obowiązek (dziwnym trafem kosmici wiedzą coś na temat konwencji genewskich) opieki nad jeńcami i przeprowadzenia ich bezpiecznie do granicy światów (naszego i ich).
Książka lekka, łatwa i przyjemna. Autor puszcza oko do czytelnika - pełno w niej nawiązań do klasyki, nie tylko literackiej. Ja akurat wyłowiłam te najbardziej charakterystyczne dzieła -  "Gwiezdne wojny", "Obcy", "Star Trek" czy "Gra Endera". Osoby bardziej siedzące w temacie pewnie znajdą wiele innych wątków.
Na uwagę zasługuje kreacja głównego bohatera - Johnny jest tak doskonale przeciętny, że wręcz niezauważalny w grupie innych nastolatków. Wyzwanie przed którym staje zmusza go do podjęcia działań, często niekonwencjonalnych, i wyjścia z bezpiecznego azylu własnego pokoju. Chłopiec ma jednak pewną bardzo ważną umiejętność, której niestety rak nie tylko ludziom młodym. Otóż Johnny potrafi słuchać -kosmici wysłali swoją wiadomość o poddaniu się do wszystkich użytkowników gry, jednak tylko on na nią zareagował. Johnny w ciągu kilku dni przechodzi szybki kurs odpowiedzialności za swoje decyzje, ale również za tych, których los spoczywa w jego rękach.
Tak jak pisałam wyżej - książka przede wszystkim dla młodszej młodzieży. Świetna rozrywka, ale i materiał do przemyślenia.

Druga książka Terrego Pratchetta, którą miałam okazję przeczytać w niedalekiej przeszłości to "Długa Ziemia" napisana wespół ze Stephenem Baxterem, znanym autorem książek fantastyczno-naukowych. 
Na początek takie pytanie - co można zrobić z ziemniaka? Oczywiście pierwsze odpowiedzi będą zapewne kulinarne - frytki, chipsy, placki ziemniaczane, zalewajkę, ruskie pierogi. No ewentualnie alkohol, ale to długo by trwało, bo zacier i takie tam... Co jeszcze? Hmm... Ziemniaki można przeznaczyć na paszę dla zwierząt gospodarskich. I chyba tyle...
Okazuje się, że nie do końca. Otóż mili państwo z ziemniaka, niewielkiego pudełka oraz kilku drucików można sobie zrobić krokera. Co to takiego? Ano, to takie ustrojstwo przy pomocy którego można sobie wędrować do światów równoległych. A takowych jest niezliczona ilość. Te najbliższe są bardzo podobne do tego który znamy - oczywiście bez żadnych śladów ingerencji człowieka, te dalsze oferują już całkowicie nieznane na "podstawowej Ziemi" rośliny, zwierzęta, formacje geologiczne i... niebezpieczeństwa.
Joshua Valiente to jeden z nielicznych ludzi, który ma zdolność wędrówki pomiędzy światami bez konieczności używania krokera. Wraz z tajemniczym Lobsangiem przemierza na specjalnym sterowcu kolejne światy - ich celem jest dotarcie do krańców Ziemi. Prowadzą obserwacje, zbierają próbki, od czasu do czasu ingerują w sytuację którą zastają na kolejnych miejscach postoju, ale przede wszystkim rozmawiają i uczą się od siebie - to swego rodzaju paradoks, bowiem Lobsang jest sztuczną inteligencją i teoretycznie jego wiedza jest nieograniczona. Tymczasem po raz kolejny okazuje się, że człowiek jest istotą nieprzewidywalną i Lobsang, który początkowo próbuje narzucić Joshui swój punkt widzenia, musi wziąć na to poprawkę i zacząć traktować mężczyznę jako równorzędnego partnera.
Książka całkiem niezła, powstała już jej kontynuacja pt. "Długa wojna" i chyba szykuje się następna. Kontynuacja znaczy się szykuje. Czy polecam? Właściwie tak, chociaż mało tu "cukru w cukrze", żeby zacytować pewnego klasyka. Ten kto będzie chciał tu znaleźć typowy styl i język Pratchetta będzie zawiedziony niestety...


wtorek, 1 lipca 2014

I znów zbiorowo będzie, ale okoliczności mnie usprawiedliwiają

Końcówka czerwca w przypadku mojego miejsca pracy to, delikatnie mówiąc, pomieszanie domu wariatów z pierwszym dniem wyprzedaży w centrum handlowym - kto ma szczęście pracować w szkole ten wie o czym piszę. Jeśli dodać do tego, że w tym roku żegnałam moją kochaną klasę IIIB i razem z bratnią IIIA przygotowywaliśmy występ na koniec roku to zamieszanie robi się jeszcze większe. Na to wszystko nakłada się oczywiście Mundial (nie jestem jakimś fanem futbolu, ale z dzieckiem oglądam, bo w grupie zawsze raźniej), który właśnie wszedł w decydującą fazę. A jakby tego było mało w sobotę zaginął nam chomik i dopiero przed chwilą szczęśliwie się odnalazł za szafą w sypialni. Na szczęście żywy, tylko silnie przestraszony...
Powyższe wydarzenia spowodowały, że na półeczce zagnieździło się kilka przeczytanych książek, o których grzechem byłoby nie napisać chociaż kilku słów. Tak więc zapraszam do lektury:)

*************************************

Agathy Christie przedstawiać nikomu nie trzeba - to chyba jedno z najbardziej rozpoznawalnych nazwisk w świecie literatury. Stworzyła dwie ikony powieści kryminalnej, niepokonanych detektywów, czyli Poirota i pannę Marple, ale od czasu do czasu dawała im wolne, a zagadki kryminalne rozwiązywali zdolni amatorzy. Tak dzieje się również w przypadku przeczytanego przeze mnie "Mężczyzny w brązowym garniturze".

Anna Beddingfeld przez przypadek jest świadkiem śmiertelnego wypadku w londyńskim metrze. Okoliczności tragedii sugerują, że nie jest to zwykły wypadek, a anonimowa ofiara może mieć coś wspólnego z morderstwem popełnionym w wiejskiej rezydencji pewnego wpływowego dżentelmena. Młoda kobieta, próbując rozwikłać zagadkę, udaje się w podróż do Rodezji i na statku płynącym do Afryki natrafia na kolejne niepokojące poszlaki. Wszystko wskazuje, że Anna wplątała się w porachunki większej grupy przestępczej, zajmującej się między innymi kradzieżą diamentów. Dziewczyna będzie musiała wykazać się niezwykłym opanowaniem i siłą woli aby wyjść cało z niebezpiecznej sytuacji. Będzie też musiała zdecydować czy tytułowy mężczyzna to wróg czy przyjaciel...

Książki Agathy Christie mają to do siebie, że intryga toczy się w dosyć wąskim gronie kilku osób, które wydają się być niewinne jak anioły, ale z drugiej strony wiadomo, że mordercą jest ktoś z nich. I biedny czytelnik łamie sobie głowę nad odwiecznym pytaniem "Kto zabił?", a kiedy już wydaje się, że człowiek rozwiązał zagadkę, to okazuje się, że trop był jak najbardziej mylący i nasz podejrzany jest czysty jak łza... I trzeba kombinować od nowa.
"Mężczyzna w brązowym garniturze" to jedna z pierwszych powieści jakie wyszły spod pióra wielkiej Agathy i chyba tylko temu mogę zawdzięczać fakt, że już tak mniej więcej w połowie książki miałam dwóch głównych podejrzanych i, jak się okazało, to jeden z nich był mordercą. Z późniejszymi powieściami już mi tak łatwo nie poszło. 
W książce jest kilka słabszych momentów, gdzie autorka funduje czytelnikowi niesamowite wręcz zbiegi okoliczności, ale generalnie warto po nią sięgnąć. Chociażby dlatego, żeby zobaczyć jak rozwijał się talent królowej kryminału.

********************************************

Ewa Stec to jedna z tych autorek, po powieści których sięgam z ogromną przyjemnością i, jak dotąd, nigdy się nie zawiodłam. Tak było i tym razem, a okazją do czytelniczego spotkania stał się "Romans z trupem w tle" będący debiutem autorki.

Agnieszka Rusałka na kilkanaście dni przed ślubem dowiaduje się, że jej narzeczony ją zdradza. Postanawia się upić i w tym celu udaje się do jednego z krakowskich barów, gdzie przypadkiem poznaje przystojnego i opiekuńczego Jerzego Bonda - lekarza i, jak się szybko okazuje, faceta po przejściach. 
Kiedy następnego dnia Agnieszce udaje się nieco złagodzić opłakane skutki alkoholowego szaleństwa podejmuje decyzję - smak zemsty jest słodki i już ona pokaże niewiernemu Jackowi co stracił. W zamiarze utwierdzają ją przyjaciółki i Agnieszka przystępuje do realizacji planu zemsty. Przede wszystkim postanawia uprzykrzać byłemu narzeczonemu życie. Okazja zdarza się niemal natychmiast - do jej mieszkania listonosz przynosi paczkę z Petersburga, w której ma być prezent ślubny od jakiegoś przyjaciela Jacka. Prezentem okazuje się gipsowy krasnal ogrodowy i chociaż nie jest on Agnieszce w żaden sposób do szczęścia potrzebny, to z czystej złośliwości odmawia jego zwrotu. Tymczasem gipsowe cudo budzi zainteresowanie osób trzecich, nie zawsze przychylnie nastawionych do panny Rusałki. I tu powstaje pytanie - jaka jest rola przystojnego pana Bonda?

Powieść, chociaż to kryminał, jest zabawna, pełno w niej humoru słownego jak i sytuacyjnego, i nawet czarne charaktery są sympatyczne (oczywiście w granicach rozsądku). Ewa Stec ma talent do tworzenia ciekawych bohaterów, zarówno pierwszo jak i drugoplanowych. Jeśli ktoś czytał inne powieści tej autorki, szczególnie "Klub Matek Swatek" to zapewne ucieszy go informacja, że w powieści pojawia się Klara Jasnowidząca, niezwykle skuteczna wróżka pesymistka.
Akcja powieści osadzona jest  w Krakowie, więc jeśli ktoś zna miasto to dodatkowa atrakcję może stanowić rozpoznawanie opisanych w książce lokalizacji.

I chociaż sceneria powieści jest wyjątkowo śnieżna i mroźna (rzecz dzieje się w grudniu) to serdecznie polecam jako lekką wakacyjną lekturę.

***************************************

Przy stoisku na targu staroci spotykają się trzy kobiety - wszystkie zainteresował porcelanowy serwis do herbaty. Panie, zamiast rozpocząć kłótnię lub podbijać cenę upatrzonego kompletu dochodzą do porozumienia i kupują go wspólnie - tym bardziej, że każdej z nich porcelana potrzebna jest jednorazowo, a terminy szczęśliwie się nie pokrywają. Te wspólne zakupy stają się początkiem przyjaźni, która połączy kobiety nie mające ze sobą, na pierwszy rzut oka, nic wspólnego. 

Jenny to dwudziestokilkulatka, która właśnie przygotowuje się do ślubu. Jest pełna rozterek zupełnie normalnych przed tym wydarzeniem, ale na te typowe problemy nakłada się trauma z dzieciństwa, kiedy to jej matka z dnia na dzień opuściła rodzinę, związała się z innym mężczyzną i przez ponad dwadzieścia lat nie szukała kontaktu z porzuconymi dziećmi.

Maggie jest po czterdziestce, kilka lat wcześniej rozwiodła się, ale nie robi z tego większej tragedii. Prowadzi dobrze prosperującą kwiaciarnię, zajmuje się oprawą florystyczną rozmaitych imprez i właśnie teraz otrzymała od losu wielką szansę - ma wykonać dekoracje na ślub miejscowej celebrytki, a zdjęcia z tej uroczystości mają być zamieszczone w ogólnokrajowej prasie. To ogromne wyzwanie pochłania mnóstwo czasu i nerwów Maggie. Tymczasem były mąż daje znać o swoim istnieniu, chce się spotkać, ą do Maggie dociera, że chyba nie do końca wyrzuciła Dylana ze swojego życia...

Trzydziestokilkuletnia Alison ma męża i dwie córki. Na zewnątrz są postrzegani jako szczęśliwa rodzina, jednak to tylko pozory - mąż Ali od kilku miesięcy jest bezrobotny i zajmowanie się domem nie stanowi szczytu jego marzeń a córki weszły właśnie w okres buntu i zapanowanie nad nimi wymaga ogromnego wysiłku i cierpliwości. Nawet pies przysparza problemów, bo korzystając z najmniejszej nieuwagi właścicieli ucieka na sąsiednią posesję i z zapałem niszczy wypielęgnowane klomby. Alison zajmuje się rękodziełem, sprzedaje swoje wyroby w internecie, ale przyjaciel proponuje jej spółkę i otwarcie sklepiko-kawiarni. Ali cieszy się z tej propozycji, jednak niespodziewanie rodzina popada w potężne problemy finansowe...

"Klub porcelanowej filiżanki" Vanessy Greene to opowieść o sile przyjaźni, o przełamywaniu problemów, o potrzebie bycia z drugim człowiekiem. Bohaterki stają się bliskie czytelniczkom, bo każda z nas odnajdzie w nich mniejszą lub większą cząstkę siebie. Jenny, Maggie i Alison to zwyczajne kobiety, takie, które miewają lepsze i gorsze dni, które muszą podejmować decyzje dnia codziennego, które borykają się z codziennymi problemami. Ich związki nie są idealne, ale starają się nad nimi pracować i nie poddają się przy chwilowych niepowodzeniach.
Ciepła, optymistyczna lektura.

*****************************************

A dla tych, co dobrnęli do końca tego posta taka mała próbka tego co potrafią moi (byli już, niestety) uczniowie: