sobota, 31 grudnia 2016

Kolejny rok kończy się, odchodzi w mrok...

Uff... Ostatni dzień roku 2016.
Paskudnego roku, który dał mi nieźle w kość - problemy ze zdrowiem, krążące nad głową widmo bezrobocia, niedopinający się domowy budżet - to wszystko sprawiło, że z wytęsknieniem oczekiwałam dzisiejszego dnia. Bo to wreszcie koniec, ostatni z 266 pechowych dni. A od jutra nowe rozdanie, nowe plany i nadzieje :)

Zwykle w Sylwestra (tradycyjnie spędzanego w domu z dobrą książką) robiłam podsumowanie roku - takie tam statystyki. W tym roku nie będzie jednak cyferek - będzie lista najlepszych książek przeczytanych w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy. Nie o wszystkich dałam radę napisać - niestety kilkanaście tygodni "ślepoty" (tzn. coś tam widziałam, tyle, że dużymi literami i w naturalnym słonecznym świetle) swoje zrobiło.

Kolejność jak najbardziej alfabetyczna:




Opinia się pisze...




Opinia się pisze...




Opinia się pisze...










I to by było na tyle - wracam do książki, która ma potężne szanse stać się jedną z najlepszych lektur 2017 roku. Co to jest? No cóż, po raz kolejny powieść Elżbiety Cherezińskiej, tym razem "Niewidzialna korona".




Życzę wszystkim czytelnikom mojego bloga wielu szczęśliwych dni w nadchodzącym Nowym Roku - niech będzie lepszy niż ten, który właśnie się kończy :)


poniedziałek, 12 grudnia 2016

I znów mitologia ;)

Po raz kolejny chciałam zaprosić wszystkich do podróży do mitologicznego świata, a to za sprawą drugiego tomu "Mojej pierwszej mitologii" autorstwa Katarzyny Marciniak.
Dla przypomnienia - tom pierwszy, o którym pisałam TUTAJ opowiada o najważniejszych bogach olimpijskich oraz najbardziej znanych herosach.

Druga część "Mojej pierwszej mitologii" podzielona jest na trzy części. 
Przewodnikiem po pierwszej z nich, noszącej tytuł "Przemiany" jest rzymski poeta Owidiusz, autor poematu "Metamorfozy". Zawarte są w niej mity opowiadające o tytułowych przemianach, np. o nimfie Dafne zmienionej w drzewo laurowe, o Arachne zmienionej w pająka czy Kallisto przemienionej w niedźwiedzicę. 
W części drugiej poznaje czytelnik małego Achillesa, którego wychowuje centaur Chejron. Przyszły bohater wojny trojańskiej zdobywa umiejętności potrzebne herosowi, ale również poznaje rozmaite baśniowe zwierzęta - pięknego Pegaza, ognistego feniksa, krwiożercze harpie czy zagadkowego Sfinksa. Ta część nosi tytuł "Bestiariusz".
Wreszcie ostatnie kilka opowieści noszące tytuł "W królestwie Hadesa" przenosi czytelnika do podziemi, po których oprowadza rzymska wróżka Sybilla. Pozna tu czytelnik najważniejsze części państwa zmarłych, dowie się co czeka dusze ludzi sprawiedliwych i dobrych, ale zobaczy również jaka kara czeka tych, którzy popełnili największe zbrodnie - los Tantala czy Syzyfa powinien być przestrogą dla wszystkich.

Podobnie jak w tomie pierwszym każda opowieść składa się z trzech części - właściwej historii, omówienia związanego z nią związku frazeologicznego oraz współczesnej scenki, w której omawiany związek znajduje swoje zastosowanie. Młody czytelnik pozna tutaj miedzy innymi znaczenie takich określeń jak "paniczny strach", "ikarowe loty", "biały kruk" czy "szata Dejaniry".

"Moja pierwsza mitologia" to moim zdaniem pozycja obowiązkowa dla każdego 10 - 11-latka. Ułatwi ona pierwsze spotkanie z mitologią, którą dzieci poznają w szkole - moje dziecko w podręczniku do piątej klasy ma fragmenty "Mitologii" Parandowskiego i chociaż są one dobrane do jego wieku, to niespecjalnie przypadły mu one do gustu.  Nie ujmując nic panu Parandowskiemu - dla współczesnego dziecka sama narracja, bez dialogów, bez emocji towarzyszącym bohaterom rzeczywiście może być nieco nudna. 
Tak więc "Mitologia" Parandowskiego (czy też ta autorstwa Zbigniewa Kubiaka) jak najbardziej, tylko troszkę później. (Przy okazji - ja Parandowskiego czytałam dopiero w pierwszej klasie LO.) Natomiast teraz drogi młody czytelniku sięgnij po książki Katarzyny Marciniak - dobra zabawa gwarantowana, a i w pamięci sporo powinno pozostać.

niedziela, 4 grudnia 2016

Mitologia po raz drugi

Jeżeli jest książka i ekranizacja to z zasady staram się najpierw czytać a dopiero później oglądać. Nie zawsze się to udaje - tak było i w tym przypadku. Moje dziecko lubi, podobnie jak zdecydowana większość jego rówieśników, oglądać telewizję. Z tym, że lubi to robić w towarzystwie, więc z tatą ogląda rozmaite Discovery, Animal Planet i tym podobne, natomiast od filmów i zawodów sportowych jest mama. Na szczęście Młody nie ogląda seriali...

Tak więc niejakiego Perseusza (bardziej znanego jako Percy) Jacksona poznałam dzięki filmowej adaptacji pt. "Złodziej pioruna".. Film był sympatyczny, bohaterowie niczego sobie, Pierce Brosnan jako centaur też robił wrażenie a wisienką na torcie była obecność jednego z moich ulubionych aktorów Seana Beana w roli Zeusa.
Przyznam się jednak szczerze, że jakoś nie poczułam w sobie natychmiastowej chęci rzucenia się na poszukiwania książki na której opierała się ekranizacja. Owszem od czasu do czasu czytuję jakąś młodzieżówkę, ale specjalnie za nimi nie przepadam.
Percy jednak znalazł mnie sam - jakiś czas temu nasza szkolna biblioteka wzbogaciła się o serię poświęconą młodemu herosowi, więc kiedy potrzebowałam jakiejś zdecydowanie lekkiej lektury mój wybór padł na pięcioksiąg autorstwa Ricka Riordana. 
Na serię "Percy Jackson i bogowie olimpijscy" składają się tomy "Złodziej pioruna", "Morze potworów", "Klątwa tytana", "Bitwa w labiryncie" i "Ostatni olimpijczyk". 

Percy to heros, półbóg, którego ojcem jest Posejdon. O swoim niezwykłym pochodzeniu dowiaduje się w dosyć gwałtowny sposób tuż przed swoimi dwunastymi urodzinami. Po serii niezwykle groźnych wypadków trafia do letniego obozu w którym poznaje całą gromadę podobnych sobie osób, dzieci bogów i śmiertelników. Z niektórymi się zaprzyjaźnia, z innymi wręcz przeciwnie, ale jedno jest pewne - czeka go tu wiele przygód, ale też sporo będzie się musiał nauczyć. I nie chodzi tu tylko o jazdę konną czy władanie mieczem, co powinien umieć każdy szanujący się heros. Percy, a przy okazji i czytelnicy serii, poznaje mitologię i kulturę grecką, które leżą u podstaw naszej cywilizacji.

W książkach roi się od postaci znanych z kart mitologii, pojawiają się bogowie, nimfy i bohaterowie, ale i potwory z którymi Percy i jego przyjaciele będą musieli walczyć. 
Właściwie każda książka jest zamkniętą całością, jednak lepiej je czytać po kolei, bo jeden wątek, przygotowania do wojny i walka z pradawnym wrogiem rodziny olimpijskiej, spina historię w całość. Książkę czyta się szybko - zasługa w tym ciekawego pomysłu, wartkiej akcji, odrobiny magii i sympatycznych bohaterów. Chociaż co do tych bohaterów to miałabym jedną ale dosyć znaczącą uwagę - Percy jest trochę zbyt kryształowy jak na mój gust. To właściwie chłopak bez wad, zawsze gotowy do walki w obronie słabszych, uprzejmy i akuratny - no ideał jednym słowem. Byłby bardziej wiarygodny, gdyby miał chociaż jedną, maleńką wadę. Choć z drugiej strony muszę przyznać, że da się lubić ;) 

Seria "Percy Jackson i bogowie olimpijscy" to świetna lektura przeznaczona dla młodszych nastolatków. A jeżeli oprócz śledzenia losów głównego bohatera zapamiętają jeszcze przy okazji coś z mitologii to będzie to bardzo miły dodatek do kilkunastu godzin dobrej zabawy.


niedziela, 20 listopada 2016

Mitologia dla dzieci - odsłona pierwsza

Chociaż do jej powstania minęło już ponad dwa tysiące lat to w dalszym ciągu fascynuje i rozpala wyobraźnię - mitologia, bo o niej mowa, pomimo słusznego wieku ma się całkiem nieźle i nic a nic nie traci na popularności. Czytają ja dorośli, czyta młodzież (no może niezbyt chętnie, bo to jednak lektura szkolna), sięgają po nią również dzieci. 
I z tymi dziecięcymi odbiorcami był do tej pory największy problem - dostępne na naszym rynku wersje mitów przeznaczone są raczej dla starszego czytelnika. Ale ta luka właśnie została zniwelowana - pojawiła się bowiem ostatnio "Moja pierwsza mitologia", której autorką jest Katarzyna Marciniak. Jest to dwutomowe wydawnictwo przeznaczone dla dzieci - właśnie miałam przyjemność zapoznać się z pierwszym tomem składającym się z dwóch części - "Dzieciństwo bogów i ludzi" oraz "Przygody herosów".

Młody czytelnik ma w tej książce możliwość zapoznania się z dzieciństwem Zeusa, Hermesa, Afrodyty, Aresa oraz innych olimpijczyków, znajdzie tu opowieść o pierwszych ludziach stworzonych przez Prometeusza, będzie mógł śledzić przygody najsłynniejszego greckiego herosa Heraklesa, pozna dzieje Tezeusza, Jazona, Perseusza i innych bohaterów. A wszystko to w wersji niemal bezkrwawej, dostosowanej do poziomu kilkuletniego odbiorcy - tzn. kto ma zginąć ginie, ale autorka nie ekscytuje się technicznymi opisami zadawanej śmierci.

Każda opowieść składa się z trzech części - mitu opowiadanego przez dorosłych dzieciom (często są to zwierzęta, np. orły, sowy czy mrówki), wyjaśnienia łączących się z danym mitem związków frazeologicznych oraz historyjki obrazującej współczesne zastosowanie owych frazeologizmów.
Tak więc książka przede wszystkim bawi, ale również uczy. Oczywiście dziecko raczej nie zapamięta od razu wszystkich określeń, ale nic nie stoi na przeszkodzie aby do książki sięgać jeszcze wielokrotnie, prawda?
A duma rodzicielska kiedy nasza pociecha użyje we właściwym znaczeniu "stajni Augiasza", 'puszki Pandory" czy "tytanicznego wysiłku" będzie najlepszą rekompensatą za poniesione na zakup książki wydatki.

Tak więc drodzy rodzice, ciocie, wujkowie, dziadkowie - wydaje mi się, że "Moja pierwsza mitologia"  Katarzyny Marciniak to może być nadzwyczaj trafiony prezent mikołajkowy lub świąteczny.

poniedziałek, 14 listopada 2016

Wielkie polskie kino sprzed lat

Corocznie nasza polska kinematografia wzbogaca się o kilkanaście nowych dzieł - dramatów, komedii, filmów artystycznych lub popularnych, niskobudżetowych i superprodukcji. Widzowie mogą wybierać pomiędzy różnymi gatunkami, filmy cieszą się mniejszą lub większą popularnością, ale nawet te, których widownię liczy się w milionach nie mają gwarancji, że staną się produkcjami kultowymi.

Andrzej Klim to dziennikarz, historyk sztuki i archiwista. Współpracował z licznymi czasopismami oraz z telewizją TVN, ma również na swoim koncie kilka książek, m.in. "Życie towarzyskie lat 60.", "Seks, sztuka i alkohol" czy "Jak w kabarecie. Obrazki z życia PRL", Najnowsza jego praca, poświęcona filmowi polskiemu, nosi tytuł "Tak się kręciło. Na planie 10 kultowych filmów PRL".

Owe kultowe obrazy o których można przeczytać w tej książce to "Popiół i diament" Andrzeja Wajdy, "Nóż w wodzie" Romana Polańskiego, "Sami swoi" (cała trylogia) Sylwestra Chęcińskiego, "Rejs" Marka Piwowskiego, "Ziemia obiecana" Andrzeja Wajdy, "Noce i dnie" Jerzego Antczaka, "Miś" Stanisława Barei, "Seksmisja" Juliusza Machulskiego, "Krótki film o zabijaniu" Krzysztofa Kieślowskiego i "Przesłuchanie" Ryszarda Bugajskiego. 
Filmy powstały na przestrzeni trzydziestu lat, różnią się gatunkiem i sposobem kreacji obrazu, reżyserowie i scenarzyści należą do trzech różnych pokoleń, a odtwórcy głównych ról to wielkie gwiazdy, początkujący debiutanci oraz zupełni amatorzy. Nie sposób się właściwie doszukać jakichś cech wspólnych, które mogłyby pomóc w odpowiedzi na pytanie - jak stworzyć filmowe arcydzieło?
Jak to się dzieje, że niektóre filmy idą w zapomnienie a inne, pomimo upływu lat, budzą wciąż niesłabnące zainteresowanie. Co stoi za ich wyjątkowością? Reżyser? Scenariusz? Genialnie obsadzeni aktorzy? A może jeszcze coś innego?

Najprostsza i chyba najbliższa prawdy będzie odpowiedź, ze na wyjątkowość filmu składają się wszystkie wymienione wyżej czynniki. Wizja reżyserska i świetny scenariusz to połowa sukcesu. Jednak od aktorów, ich zaangażowania, emocji, wreszcie warunków fizycznych będzie zależało czy, mówiąc potocznie, widz to kupi. 
I tak jak mówimy o kultowym filmie, tak samo można powiedzieć o kultowej roli. Prosty przykład - czy gdyby w "Przesłuchaniu" zamiast Krystyny Jandy zagrała Joanna Szczepkowska (taki był pierwotny zamiar) czy film odniósłby taki sukces? Nie ujmując nic pani Szczepkowskiej, która jest bardzo dobrą aktorką, to jednak trudno mi ją sobie wyobrazić w roli Toni Dziwisz...

Autor książki prześledził cały cykl powstawania omawianych filmów - od pomysłu, poprzez mniejsze lub większe problemy z akceptacją scenariusza (czasy PRL-u to przecież wszechobecna cenzura), kompletowanie obsady, wreszcie kręcenie zdjęć i montaż na kolaudacji, czyli pierwszym, zamkniętym pokazie kończąc. Rozmawiał "w miarę możliwości, z twórcami i aktorami, oraz z innymi osobami, które w taki czy w inny sposób związane były z powstającymi dziełami. Relacje wzbogacone są anegdotami, wspomnieniami oraz opiniami krytyków. Jeślibym miała wymienić jakieś minusy tej pracy to bardzo skromny materiał fotograficzny - tego typu opracowania aż się proszą o większą ilość fotosów z planu zdjęciowego.

"Tak się kręciło" to ciekawa, dobrze napisana książka, która powinna zainteresować każdego wielbiciela dobrego polskiego kina, jak również wszystkich tych, którzy dopiero zaczynają swoją znajomość z arcydziełami naszej kinematografii. 

sobota, 12 listopada 2016

Kupiłom, przeczytałom i zadumałom się...

To była chyba najbardziej wyczekiwana premiera roku. Oto po sześciu latach Marta Kisiel ugięła się pod naporem próśb, pochlebstw, żądań, gróźb mniej lub bardziej karalnych i napisała kontynuację kultowego już "Dożywocia".

Podobnie jak rzesze innych zalichotkowanych czytelników oczekiwałam z ogromną ciekawością ale i z obawą - co spotka Konrada Romańczuka i jego dożywotników w nowych okolicznościach przyrody. Czy pokochają nowe miejsce tak jak kochali Lichotkę, jak ułoży im się wspólne mieszkanie z wikingopodobnym Turu Brząszczykiem, wreszcie czy nie będzie im (a przy okazji również mnie) brakować tych, którzy z różnych przyczyn nie przenieśli się do podmiejskiego domu.

W targową sobotę udało mi się nabyć drogą kupna egzemplarz "Siły niższej". Z czytaniem musiałam jednak zaczekać do świątecznego piątku, ale jak już zaczęłam to nie odłożyłam aż dotarłam do ostatniej strony. I teraz mam nadzieję, ze uda mi się ubrać w słowa wrażenia z tej lektury...

Nowy dom, oprócz tego, że niestety nie jest Lichotką, ma jeszcze jedną potężną wadę - generuje rachunki... Konrad jako jedyny żywiciel oryginalnej rodziny stara się sprostać sytuacji, pracując i zajmując się domem. W konsekwencji jest ciągle zmęczony i zdenerwowany co odbija się na reszcie domowników. Jedynym wytchnieniem są dla niego cotygodniowe wypady do supermarketu, który staje się namiastką raju i synonimem wysp szczęśliwych dla umęczonej konradowej duszy. W czasie jednej z tych wypraw Konrad ze zdumieniem odkrywa, ze nie jest jedynym posiadaczem anioła stróża. Znajomość ze spotkanym w sklepie Pawłem ma jednak nieoczekiwany skutek - do grona konradowych dożywotników dołącza kolejny  - anioł imieniem Tzadkiel. A jakby tego było mało do domu wprowadza się Carmilla, agentka Konrada, w stanie jak najbardziej błogosławionym. Nad domkiem zbierają się czarne chmury, konflikt pomiędzy nie do końca dobranym towarzystwem wisi w powietrzu, a siła niższa już nie chichocze złośliwie tylko zarykuje się ze śmiechu...

Liczyłam, że i ja będę się owym śmiechem zarykiwać tak jak przy czytaniu "Dożywocia", ale... No cóż, były momenty, przy których, jak mawiało się jeszcze parę lat temu, "micha mi się cieszyła", było kilka niekontrolowanych wybuchów śmiechu (aczkolwiek tu starałam się przez rozum powstrzymywać, bo rzecz działa się nocą ciemną, a nie ma nic gorszego niż niespodziewanie rozbudzona rodzina), ale do tamtego dożywociowego zacieszu bardzo mi było daleko.
Czyli erupcji wesołości nie było. A co było? Było wzruszenie, polały się łzy (tu akurat szczęśliwie nocną porą, więc się nikomu tłumaczyć nie musiałam), była złość, zaciskanie kciuków na okoliczność "niech im się uda, niech im się uda", było wreszcie uczucie ulgi i jakieś takie ciepełko koło serducha...
Chylę czoła i zginam kolano przed Ałtorką Martą Kisiel - twórczynią owej cudnej (rzekłabym wręcz genialnej - ale muszę sobie zostawić coś na okoliczność następnej odsłony Licha i spółki) powieści.

Nie wiem czy taki był zamysł, czy to tylko moja nadinterpretacja, ale mam wrażenie, że "Siła niższa" to powieść o odpowiedzialności, a szczególnie o odpowiedzialności rodzicielskiej. Zagoniony Konrad, który nie poświęca Lichu czasu (tzn. dba, żeby było nakarmione i jakoś ubrane, ale nic poza tym), osamotnione i zagubione Licho, które nie potrafi przystosować się do nowej rzeczywistości, Paweł oddający Tzadkiela całkiem obcej osobie, Carmilla szukająca ojca swojego dziecka aby wydusić z niego pieniądze dla mającego przyjść na świat malucha  - to antyteza zwykłej rodziny. Wszyscy dorośli zapomnieli co w życiu jest najważniejsze, a Licho jest za małe, żeby spowodować ich zmianę. Chociaż z drugiej strony... Te bamboszki...

Serdecznie namawiam do lektury "Siły niższej", nawet jeśli nie znacie "Dożywocia". To piękna, wzruszająca, miejscami zabawna, dająca do myślenia historia. I jeśli uśmiechniecie się czytając o lokatorach strychu czy pocieknie wam łezka nad niedolami Licha, a po lekturze książki pójdziecie na nieplanowany spacer z potomstwem własnym (lub inną bliską osobą) to znaczy, że książka spełniła swoje zadanie.

I nie wiem czy teraz należy naciskać Ałtorkę, żeby pisała "Dożywocie III" czy raczej poczekać, aż sama dojrzeje do tej decyzji i stworzy arcydzieło? No nie wiem.

PS. Taki mały bonusik - lubicie bohaterów "Nomen Omen"? Na chwilkę, bo na chwilkę, ale pojawiają się w tej książce.


wtorek, 1 listopada 2016

Przejść na drugą stronę cienia...


W ciągu ostatnich 12 miesięcy odeszli:


22.11.2015 - Monika Szwaja


19.02.2016 - Umberto Eco


19.02.2016 - Harper Lee


04.03.2016 - Pat Conroy


07.03.2016 - Aleksander Minkowski


31.03.2016 - Imre Kertesz


12.05.2016 - Maria Czubaszek



20.07.2016 - Włodzimierz Odojewski



13.10.2016- Dario Fo

niedziela, 23 października 2016

Kiedy wali się świat trzeba wziąć sprawy w swoje ręce

To przedpołudnie było dla Emilii Przecinek, autorki poczytnych romansów, nadzwyczaj pechowe - po pierwsze w łazience znalazła test ciążowy (na szczęście z negatywnym wynikiem), który musiała wykonać jej szesnastoletnia córka (innych kobiet w wieku produkcyjnym w domu nie było); po drugie: dyrektor technikum do którego uczęszczał jej siedemnastoletni syn poinformował ją, że chłopak zostanie relegowany ze szkoły ze skutkiem natychmiastowym, a jakby tego było mało mąż, co do którego sądziła, że jest w delegacji, zadzwonił z informacją, że znalazł sobie nową miłość i odchodzi. 
Co może zrobić nieszczęsna istota na którą spada tyle kłopotów? Popełnić samobójstwo albo zalać się w pesteczkę. Emilia, zasadniczo abstynentka, wybiera to drugie rozwiązanie...

Najnowsza książka Olgi Rudnickiej pt. "Granat poproszę" rozpoczyna się od takich rewelacji, ale nie myślcie, że to wszystkie kamienie, które los rzuca pod nogi głównej bohaterce. Nic z tych rzeczy. Kiedy tylko Emilia upora się z kacem gigantem dowiaduje się, że Cezary, jej mąż, nie zapłacił trzech rat kredytu za mieszkanie (bagatela, prawie 10 tysięcy), że od jakiegoś czasu na wspólne konto wpływają tylko jej zarobki oraz, że musi zmienić koncepcję swojej najnowszej powieści, żeby lepiej wpisać się w oczekiwania czytelniczek. Prawdziwa polka zacznie się jednak, kiedy na pomoc porzuconej i zdesperowanej kobiecie przybędzie jej agentka Wiesława, mama Adela oraz teściowa Jadwiga. Takiej drużynie nie dałby rady zaprawiony w boju komandos, a co dopiero mówić o małej (w sensie dosłownym) kobietce...

"Granat poproszę!" to kolejna komedia kryminalna w której przestępstwo (a nawet kilka przestępstw) są punktem wyjścia do stworzenia zwariowanej historii, skrzącej się dowcipnym językiem (zarówno w dialogach jak i w narracji) i pełnej humoru sytuacyjnego. 
Jak zwykle u pani Olgi w powieści pojawia się całkiem spore grono ciekawych i oryginalnych bohaterów. 
Postacią pierwszoplanową jest w zasadzie Emilia, bo w końcu to jej świat zawalił się na głowę, jednak pierwsze skrzypce grają dwie starsze panie czyli Adela i Jadwiga. Panie się nie lubią do tego stopnia, że wspólnie zapraszane są tylko na wigilię i obydwie (co prawda z różnych powodów, ale jednak) nie przepadają za Emilią. Nieszczęście jakie spotkało córkę jednej a synową drugiej oraz ich wspólne wnuki doprowadza do zawieszenia broni i zespołowego działania, co prowadzi do wielu zabawnych nieporozumień. 
Młode pokolenie reprezentują dzieci Emilii i Cezarego, czyli Klemens i Krystyna, przez wszystkich nazywane Kropeczkiem i Kropką. To typowe nastolatki, nie pozbawione jednak zmysłu praktycznego i inteligencji. Muszą sobie poradzić z zaistniałą sytuacją oraz z nadaktywnymi babciami - szczególnie Kropeczek ma przechlapane, bowiem obydwie panie uznają, że bez przysłowiowej "męskiej ręki" chłopak stoczy się, zacznie pić, palić albo nawet, o zgrozo, zostanie gejem. Co prawa porzuconym sierotą Kropeczek został ledwie kilka dni wcześniej, ale babcie bardzo poważnie biorą się za prostowanie wnuczkowego charakteru.

Olga Rudnicka po raz kolejny udowadnia, że potrafi pisać ciekawe i zabawne książki. Tym razem wątek komediowy wziął co prawda górę nad tym kryminalnym, ale myślę, że fanom pisarki w żaden sposób nie będzie to przeszkadzać.

Serdecznie polecam :) 

środa, 19 października 2016

Sherlock Holmes, sufrażystki i socjeta, czyli Londyn w epoce wiktoriańskiej

28 czerwca 1838 roku mieszkańcy Londynu byli świadkami koronacji Aleksandryny Wiktorii Hanowerskiej, która przeszła do historii jako królowa Wiktoria, jedna z najdłużej panujących władców nie tylko Anglii ale również świata. Kiedy ta szczupła, niebieskooka i brązowowłosa dziewczyna stawała na czele imperium brytyjskiego nikomu pewnie nie przyszła do głowy myśl, że oto rozpoczyna się panowanie, które będzie miało tak wielki wpływ na politykę, kulturę, sztukę oraz stosunki społeczne, że od imienia królowej okres ten zostanie nazwany epoką wiktoriańską, oraz że określenie to na zawsze wejdzie do podręczników. Co więcej epoka wiktoriańska w Wielkiej Brytanii przetrwa nawet śmierć królowej w 1901 roku i będzie trwać jeszcze kilkanaście lat, aż do I wojny światowej.

Krystyna Kaplan to polska dziennikarka, pisarka, reżyserka i plastyczka, która od ponad 30 lat mieszka w Londynie. W 2006 roku ukazała się jej pierwsza książka "Londyn po polsku", sześć lat później "Zdarzyło się w Marienbadzie" a w sierpniu bieżącego roku do księgarń trafiła najnowsza jej praca "Londyn w czasach Sherlocka Holmesa", która stanowi kolejny tom sygnowanej przez PWN serii "Metropolie retro".

Jaki jest Londyn drugiej połowy XIX wieku i początku wieku XX? Cóż, przede wszystkim jest wielkim placem budowy - miasto rozrasta się w ogromnym tempie, buduje się nowe obiekty, wyburza lub unowocześnia stare. Architekci i inżynierowie stosują nowe technologie i materiały budowlane, wykorzystują najnowsze wynalazki, a wszystko po to aby miasto było godne bycia stolicą największego światowego imperium.

Ale miasto to przede wszystkim ludzie. Oczywiście prym wiedzie tzw. socjeta, śmietanka towarzyska, w skład której wchodzi kilkaset arystokratycznych rodów i której członkowie zasiadają w Izbie Lordów oraz zajmują wysokie dworskie stanowiska. Jest to grupa mocno hermetyczna, posiadająca wielowiekowe tradycje określające wszystko co damy lub dżentelmena dotyczy - od zachowania się w czasie audiencji u królowej, poprzez skomplikowane zasady savoir-vivre, na kroju i kolorze sportowego garnituru kończąc.

Niejako na drugim biegunie znajduje się miejska biedota, która stanowi 1/3 mieszkańców Londynu (na przełomie XIX i XX wieku jest to około 2 miliony ludzi) i składa się głównie z robotników fabrycznych i ich rodzin, bezdomnych, żebraków i drobnych przestępców. Sporą ich część stanowią przybysze z angielskich wsi oraz obcokrajowcy, którzy przybywają do miasta w poszukiwaniu pracy i lepszego życia.

Pomiędzy tymi dwiema krańcowymi grupami znajduje się bardzo zróżnicowana ekonomicznie klasa średnia - właściciele fabryk i manufaktur, kupcy, rzemieślnicy, inteligencja, ludzie kultury i sztuki. I to właśnie oni stanowią najważniejszą, najbardziej prężną grupę londyńczyków. I to oni mają największy wpływ na to jak ich miasto się zmienia. 
Bo zmiany, które zachodzą w Londynie w czasach wiktoriańskich dotyczą niemal wszystkich aspektów życia. W mieście działa wielu filantropów starających się poprawić warunki bytowe najuboższych, otwierane są bezpłatne szkoły dla dzieci biedoty aby mogły tam zdobyć podstawowe wykształcenie oraz nauczyć się zawodu. Postępowe środowiska wywierają presję na parlamentarzystach i doprowadzają do zmian prawnych (chociażby zakaz pracy dzieci czy zwrócenie większej uwagi na bezpieczeństwo i zasady higieny w fabrykach) mających polepszyć warunki pracy. 
O swoje prawa walczą kobiety - sufrażystki organizują wiece, odczyty i manifestacje, ale nie wahają się podejmować działań bardziej radykalnych, jak niszczenie dzieł sztuki w muzeach, wybijanie szyb wystawowych czy wreszcie obicie parasolką jakiegoś zażywającego spaceru polityka...

I wreszcie literatura i sztuka - to wtedy Bram Stocker powołuje do życia groźnego Drakulę, Artur Conan Doyle wymyśla Sherlocka Holmesa, George Bernard Shaw pisze pierwsze sztuki a Rudyard Kipling publikuje swoje najbardziej znane dzieło czyli "Księgę dżungli". W Londynie działają liczne teatry, a aktorzy zyskują coraz wyższą pozycję, są przyjmowani w arystokratycznych domach a nawet mają możliwość spotkać się z członkami rodziny królewskiej. W sztukach plastycznych panuje prerafaelizm, na przełomie wieków pojawia się secesja, a coraz większą rolę odgrywa sztuka użytkowa - bogaci londyńczycy chcą mieszkać wygodnie i modnie, wśród artystycznie wykonanych mebli, bibelotów, obić czy tapet.

Autorka przedstawiła bardo ciekawy i malowniczy obraz wiktoriańskiego Londynu. W swojej pracy bardzo często posiłkuje się materiałami źródłowymi - zarówno dokumentami, korespondencją czy artykułami prasowymi, jak również literaturą piękną, powstała w omawianym okresie. Sporo miejsca poświęcone jest sławnym Polakom przebywającym na stałe lub czasowo w mieście. Na kartach książki spotkamy m.in. Helenę Modrzejewską, Fryderyka Chopina, Ignacego Jana Paderewskiego czy Józefa Conrada Korzeniowskiego. Nie ukrywam, że z ogromną przyjemnością czytałam wynurzenia naszych słynnych rodaków na temat zderzenia polskiego gorącego temperamentu z przysłowiową brytyjską flegmą.
Jak każda książka z serii "Metropolie metro" tak i ta zawiera bardzo duży i różnorodny materiał fotograficzny, który świetnie dopełnia tekst książki.

Nie pozostaje mi nic innego, jak serdecznie zachęcić do lektury tej książki, Zdecydowanie warto :) 

piątek, 14 października 2016

Nauczyciele w literaturze

Dzisiaj Dzień Nauczyciela,
co nam serca rozwesela!

Szkoła i nauczyciele to dosyć wdzięczny temat dla literackiej twórczości, więc z racji dzisiejszego święta pokusiłam się o krótkie zestawienie rozmaitych belfrów znanych z kart powieści.
Z góry jednak zaznaczam, że pod uwagę wzięłam tylko tych sympatycznych pedagogów :)



Jeżeli chodzi o cykl książek J.K. Rowling uważam, że większość grona pedagogicznego Hogwartu to osoby sympatyczne i pozytywnie nastawione do uczniów. Jednak gdybym musiała wskazać tylko jednego nauczyciela, który wzbudza mój szacunek to będzie to właśnie profesor Minerwa Mcgonagall - wymagająca, ale sprawiedliwa, stara się chronić swoich wychowanków, ale kiedy trzeba daje im wolną rękę i chociaż wydaje się oschła i zasadnicza ma poczucie humoru (chociaż głęboko ukryte...)


Profesor Dmuchawiec (nie pamiętam, czy kiedykolwiek w "Jeżycjadzie" pada jego prawdziwe imię i nazwisko) to prawdziwy przyjaciel młodzieży. Nawet kiedy już jest na emeryturze nie traci kontaktu ze swoimi wychowankami. Uczył ich polskiego, ale potrafił też pomóc w życiowych problemach. Jak dla mnie ideał wychowawcy.



John Keating - ekscentryczny bohater "Stowarzyszenia umarłych poetów". Podejmując pracę w Akademii Weltona zdaje sobie sprawę, że placówka to bardzo konserwatywna instytucja. Keatling zachęca swoich uczniów do kreatywności i samodzielnego myślenia. I chociaż po samobójczej śmierci Neila nauczyciel zostaje zwolniony to jego praca nie poszła na marne - jego uczniowie już na zawsze zostali odmienieni. (Przy okazji - dopiero niedawno dowiedziałam się, że najpierw był film a dopiero później książka...)



Jeśli o ekscentryków chodzi to nikt nie przebije profesora Ambrożego Kleksa, prawda? Piotrek w ubiegłym roku czytał "Akademię" w ramach lektury obowiązkowej i chociaż chodzenie do szkoły nie jest jego ulubioną formą spędzania czasu to do takiej jak ta książkowa chętnie by się zapisał :)



Alcybiades - bohater stworzony przez Edmunda Niziurskiego nie jest może wzorem do naśladowania - safanduła, nie do końca wie co się wokół niego dzieje, łatwo go przechytrzyć (a przynajmniej tak się wydaje). Jednak kiedy przychodzi godzina próby okazuje się, że to on przechytrzył swoich uczniów, którzy niejako wbrew sobie stali się ekspertami od historii...



Nie wiem co pisarze mają do historyków - bo co jeden to większa gapa. Wspomniany wyżej Alcybiades jeszcze ujdzie w tłoku, ale profesor Gąsowski, który uczy Adama Cisowskiego, tytułowego "Szatana z siódmej klasy"? To jakiś cud, że ten roztargniony do granic możliwości pedagog nie gubi się w drodze do szkoły... Co nie przeszkadza mu być przesympatycznym człowiekiem ;)



Ania z Zielonego Wzgórza miała w swoim życiu dosyć długi epizod nauczycielski, jednak nie o niej chciałam napisać, ale o kimś kto ją ukształtował i kogo panna Shirley starała się w swojej pracy naśladować. Tym kimś była panna Stacy, nauczycielka z wiejskiej szkółki w Avonlea. Potrafiła przekonać swoich uczniów, że każdy z nich może realizować swoje plany i marzenia, że najważniejsze to uwierzyć w swoje możliwości. 



Ostatnia osoba w tym zestawieniu to Agata, bohaterka powieści Moniki Szwai pt. "Jestem nudziarą". Jest mi szczególnie bliska, bo w przeciwieństwie do nauczycieli wymienionych wcześniej jest w miarę współczesna - akcja powieści toczy się kilkanaście lat temu. To taka "nauczycielka z przypadku", która okazuje się całkiem niezłą siłą fachową. Lubi młodzież, rozumie jej problemy i potrafi słuchać, co wcale nie jest takie łatwe. Więcej, potrafi z uczniami dyskutować i przyznać im rację, co już jest, niestety, dosyć rzadkie w naszym zawodzie...

To moja subiektywna lista, ale jestem otwarta na inne propozycje :)

wtorek, 4 października 2016

Chyłka, Zordon i Trybunał Konstytucyjny

Na Podhalu spadł śnieg, a u mnie na blogu mróz. O przepraszam - Mróz. Remigiusz Mróz.

Chyłka powraca do pracy w kancelarii Żelazny & McVay, co więcej zostaje w niej partnerem. Co prawda jej awans obwarowany jest pewnymi warunkami, jednak pani adwokat nie zamierza się tym przejmować. Tym bardziej, że jej zażyłość z tequilą, tudzież innymi napojami wysokoprocentowymi trwa w najlepsze. 
Kordian pilnuje swoją byłą patronkę, jednak nie ma możliwości towarzyszyć jej przez 24 godziny na dobę, poza tym musi przecież pracować i przygotowywać się do egzaminu adwokackiego...

Najnowszy tom serii o Chyłce i Zordonie nosi tytuł "Immunitet" i przenosi nas w świat wielkiej polityki. 
Oto Sebastian Sendal - najmłodszy w historii sędzia Trybunału Konstytucyjnego, człowiek popierany przez partię rządzącą, akceptowany również przez opozycję, autor kilku opracowań, jednym słowem człowiek sukcesu. I oto cała jego kariera staje pod znakiem zapytania - prokuratura oskarża go o zabicie człowieka, a koledzy sędziowie postanawiają uchylić broniący go przed odpowiedzialnością prawną immunitet. Sebastian zwraca się o pomoc do swojej koleżanki ze studiów Joanny Chyłki...

Wydawać by się mogło, że sprawa jest prosta - zabójstwa dokonano kilka lat wcześniej w Krakowie a Sendal oświadcza, że pod Wawelem był tylko raz, w zupełnie innym czasie, a jego alibi potwierdza żona. Sędzia nie znał też swojej domniemanej ofiary, więcej - nie miał z denatem żadnych wspólnych znajomych ani zainteresowań, obracali się w zupełnie odmiennych kręgach.
O co więc chodzi? Spisek w kręgach władzy? Mafijne porachunki? A może jednak sędzia Sendal nie jest tak kryształowy jak się wydaje?

O ile w poprzednim tomie wiodącą postacią była Chyłka, o tyle w "Immunitecie" ciężar bycia główną postacią spadł na Zordona. To on (co prawda z mecenasem Bucheltem) reprezentuje Sendala w sądzie, to na nim spoczywa budowanie linii obrony, nawet wbrew swojemu klientowi, to wreszcie on musi się zmierzyć z ciemną stroną życia pana sędziego. Zordon radzi sobie całkiem nieźle, widać że szkoła Joanny przynosi efekty, jednak chwilami sprawa go przerasta - ma gorsze momenty, daje się zaskoczyć czy źle interpretuje niektóre fakty. Na szczęście może liczyć na Joannę.  Oczywiście jeśli przypadkiem pani adwokat nie przedawkuje procentów.

Jak już wspomniałam na początku "Immunitet" to czwarta powieść z serii. Można się pokusić o stwierdzenie, że autorowi właściwie udało się utrzymać poziom, książka jest ciekawa, akcja trzyma w napięciu a rozwiązanie sprawy wcale nie jest oczywiste i zaskakuje czytelnika. Właściwie to wszystko prawda...
Otóż to - kluczowe jest tu słowo "właściwie". Bo pomimo tych wszystkich wymienionych przeze mnie wyżej określeń (które są jak najbardziej adekwatne dla tej powieści) nie miałam przy lekturze szybszego bicia serca, nie zarywałam nocy (no dobrze, tu akurat zadziałały kłopoty ze wzrokiem), nie podczytywałam książki w czasie smażenia naleśników (co miało miejsce przy okazji "Kasacji") - ogólnie zeszło mi z tym "Immunitetem" ponad tydzień, gdzie normalnie taką powieść łykam w dwa, góra trzy, wieczory. 
Zastanawiałam się dlaczego tak się stało i mam wrażenie, że miejscami jest ta powieść zwyczajnie przegadana, bohaterowie, szczególnie Zordon i Kormak chadzają gdzieś opłotkami głównego wątku i trochę to dezorientuje.
Myślę, że nie wykorzystał też autor do końca wątku ojca Joanny - "Cymelium Chyłki" nieźle mną potrząsnęło i czekałam co będzie dalej, a tu właściwie nic... No chyba, że w kolejnym tomie się coś podzieje - bo temat jak najbardziej rozwojowy jest.

I jeszcze jedno - zakończenie jest takie, że człowiek już zaczyna odliczać dni do kolejnego tomu. Autorze drogi tak się nie robi!!!

środa, 28 września 2016

W Winnicy, Złotym Moście i Turowie wizyta druga i niestety ostatnia...

Jest wiosna 1734 roku. Winnicki kat udaje się w świat, gdzieś gdzie nie dosięgnie go klątwa niesprawiedliwie osądzonej dziewczyny, Bartek Rabiński opuszcza gościnne lochy turowskiego zamku a podstarości Hadziewicz jest szczęśliwym narzeczonym miecznikowej Rozbickiej. Kasztelan Jandźwiłł ma sporo problemów z najbliższymi - młoda żona jest na granicy śmierci, małżeństwo córki nie spełniło pokładanych w nim oczekiwań, starszy syn przebywa w Gdańsku i wszystko wskazuje na to, że walczy po stronie Stanisława Leszczyńskiego, młodszy również przysparza ojcu sporo kłopotu, a jakby tego było mało na zamku przebywa oddział rosyjskiego wojska, który ma dopilnować aby okoliczna szlachta złożyła przysięgę na wierność królowi Augustowi III Sasowi.

Tak rozpoczyna się najnowsza powieść Małgorzaty Gutowskiej - Adamczyk pt. ""Fortuna i namiętności. Zemsta", którą od dzisiaj można znaleźć w każdej dobrej księgarni/ Dla porządku dodam, że książka jest kontynuacją wydanego półtora roku temu tomu pt. "Fortuna i namiętności. Klątwa" o której pisałam TUTAJ.

Akcja książki toczy się wiosną i latem 1734 roku. Jest to okres walk pomiędzy zwolennikami wybranego na króla przez szlachtę Stanisława Leszczyńskiego a stronnikami popieranego przez Rosję i sporą część magnaterii Augusta III Sasa. W całej Polsce, w tym również w okolicach powieściowej Winnicy szlachta tworzy oddziały i przystępuje do konfederacji popierających jednego lub drugiego kandydata. Zdarza się (tak jak się to stało w rodzinie Jandźwiłłów), że najbliżsi krewni stają po różnych stronach konfliktu. 
Kiedy mężczyźni zajmują się polityką i wojaczką gospodarstwo pozostaje pod kobiecym zarządem - jest ot wymarzona sytuacja dla różnego rodzaju zbójców, łotrów i włóczęgów, którzy napadają słabo chronione dwory grabiąc je i niszcząc. Szlacheckim siedzibom nie odpuszczają też rosyjskie oddziały żądając kwater i wyżywienia, a wszelki opór naraża mieszkańców na poważne kłopoty...

Nie ukrywam, że na tę książkę czekałam z ogromną ciekawością. Polubiłam bohaterów, których poznałam w pierwszym tomie i z niecierpliwością czekałam jak autorka pokieruje ich dalszymi losami. Szczególnie interesowało mnie co się stanie z Bartkiem Rabińskim, który zyskał sobie moją największą sympatię - tym bardziej, że jego sytuacja pod koniec pierwszego tomu była mocno nieciekawa...

Po raz kolejny pani Małgorzata Gutowska-Adamczyk zafundowała mi kilka godzin wspaniałej lektury. Historia trzyma w napięciu, bohaterowie muszą się wykazać odwagą i hartem ducha, czasem potrzebują trochę sprytu i przebiegłości, a czasami wystarczy trochę szczęścia aby wyszli z opresji. Życie stawia przed nimi nowe wyzwania, niektórzy szukają nowych źródeł utrzymania, inni muszą odłożyć na bok marzenia o osobistym szczęściu, jeszcze inni stają przed koniecznością dokonania najważniejszych życiowych wyborów. Wszyscy w jakiś sposób ewoluują, zmieniają się - ci "dobrzy' popełniają błędy, ci "źli" miewają chwile skruchy i wątpliwości, nic nie jest do końca czarne ani białe. Jest jak w prawdziwym życiu.

Pisałam o tym przy okazji pierwszego tomu "Fortuny i namiętności, ale muszę to powtórzyć po raz drugi - książka jest niezwykle starannie dopracowana jeśli chodzi o warstwę obyczajową i realia historyczne. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, ze to znak rozpoznawczy autorki, która po raz kolejny udowadnia, że można stworzyć książkę historyczną, która spodoba się laikowi a i u osoby w jakiś sposób związanej (czy to zawodowo czy też hobbystycznie) z historią nie wywoła zgrzytania zębami lub jęków rozpaczy.

Serdecznie polecam :)

wtorek, 20 września 2016

Chyłka kontra Zordon czyli prawniczego cyklu część trzecia

Kilka dni temu miał swoją premierę "Immunitet", najnowsza książka Remigiusza Mroza o Chyłce i Zordonie (już jest w czytaniu...), a do mnie dotarło, że z różnych powodów (głównie zdrowotnych, bo ślepnę na potęgę) nie skrobnęłam ani słowa na temat "Rewizji" czyli poprzedniego tomu serii. Tak wiec nadrabiamy zaległości :)

Brutalne morderstwo, którego ofiarami są żona i córka robotnika z Ursynowa, stało się tematem dnia w większości mediów. Kobiety były ubezpieczone a ich polisa na życie jest tak wysoka, że aż budzi podejrzenia - skąd rodzina miała na nią pieniądze? Pikanterii sprawie dodaje fakt, że zamordowana była Polką a jej mąż Romem...
Towarzystwo ubezpieczeniowe nie ma zamiaru wypłacać ogromnego odszkodowania, tym bardziej, że pierwsze czynności śledcze wskazują, że zabójstwa dokonał mąż i ojciec denatek. Zrozpaczony mężczyzna trafia do Chyłki, która po rozstaniu się z kancelarią pracuje w boksie w supermarkecie, gdzie udziela porad prawnych. Joanna, właściwie wbrew zdrowemu rozsądkowi, podejmuje się reprezentowania wdowca w sporze z towarzystwem ubezpieczeniowym. Nie bez znaczenia jest tu fakt, że owo towarzystwo jest klientem kancelarii Żelazny & McVay...

Tak więc Chyłka i Zordon stają po dwóch różnych stronach barykady. Kto okaże się lepszy? Czy Joanna zdana tylko na swoją inteligencję i umiejętności będzie równorzędnym partnerem dla Konrada, który, chociaż o niebo mniej doświadczony, ma za sobą wsparcie renomowanej kancelarii? I kto właściwie zamordował żonę i córkę Roberta Horwata vel Bukano? Odpowiedzi na te i jeszcze kilka innych pytań znajdziecie w książce do lektury której serdecznie zachęcam.

Joanna po spektakularnym odejściu z kancelarii przeżywa kryzys - kłopoty finansowe, które rysują się na horyzoncie, praca, która nie daje jej żadnej satysfakcji zawodowej, brak nadziei na polepszenie sytuacji życiowej i zawodowej sprawiają, że twarda i przebojowa kobieta rozsypuje się i szuka zapomnienia w kieliszku. Fakt, Joanna nawet w stanie zamroczenia alkoholowego jest niebezpiecznym przeciwnikiem, jednak druga strona nie zawaha się przed żadnym chwytem żeby ja (a przy okazji również jej klienta) pogrążyć - stawką jest w końcu milion złotych.

Ta Joanna to swoją drogą jest dla mnie ogromnym fenomenem. Posiada niemal wszystkie cechy, których nie toleruję u innych - tupet, chamstwo, złośliwość, bezwzględność, egoizm, brak empatii, gustuje w alkoholu, a do tego miewa ciągoty rasistowskie. I chociaż powinnam baby nie cierpieć w całej rozciągłości, to złapałam się na tym, że jest mi jej najzwyczajniej pod słońcem żal i że trzymam kciuki, żeby jej się udało wyjść na prostą. I tak sobie myślę, czy ta jej kreacja nie jest jakąś maską, za którą kryje się prawdziwa Chyłka - wrażliwa, zraniona przez los kobieta, którą życie nie rozpieszczało i która nie jest w stanie poradzić sobie ze swoimi demonami. 
Remigiusz Mróz bardzo oszczędnie dawkuje nam szczegóły na temat przeszłości Joanny, jednak to co już o niej wiem pozwoliło mi na wysnucie takiej a nie innej hipotezy - może czas pokaże czy mam rację.

Zachęcam do lektury "Rewizji" a sama zagłębiam się w kolejnej odsłonie przygód Chyłki i Zordona.

poniedziałek, 12 września 2016

Romans wszech czasów, czyli historia Elżbiety I Tudor i Roberta Dudleya

Elżbieta I Tudor to jedna z popularniejszych postaci historycznych. Na jej temat powstało wiele opracowań naukowych, filmów dokumentalnych i fabularnych, wreszcie stała się Królowa Dziewica bohaterką całej masy książek z zakresu literatury pięknej.  Właściwie nie ma się czemu dziwić - zarówno osoba jak i czasy w których przyszło jej żyć są niezwykle ciekawe.

Kilkanaście dni temu na księgarnianych półkach pojawiła się kolejna powieść na temat Elżbiety I nosząca tytuł "Królewska heretyczka", której autorką jest Magdalena Niedźwiedzka.
Stworzenie jednotomowej (chociażby nawet najgrubszej...) powieści opisującej całe życie królowej jest pomysłem dosyć karkołomnym, dlatego autorka wybrała pewien okres jej panowania obejmujący 18 lat. Akcja powieści rozpoczyna się więc w 1560 roku a kończy w 1578. Dlaczego akurat te daty?
Otóż w tych latach miał miejsce najdłużej trwający związek królowej z Robertem Dudleyem. Do dnia dzisiejszego badacze życia Elżbiety nie są w stanie jasno określić czy był to związek tylko platoniczny czy jednak pomiędzy królową a jej koniuszym doszło do czegoś więcej...

Robert i Elżbieta poznali się i zaprzyjaźnili wiele lat wcześniej, kiedy za panowania królowej Marii, jeszcze jako dzieci, byli przymusowymi mieszkańcami Tower. Nic dziwnego, że kiedy Elżbieta  w 1548 roku wstąpiła na tron wezwała Dudleya na swój dwór i jawnie go faworyzowała. Dwa lata później w tajemniczych okolicznościach zmarła żona Roberta i teoretycznie nic nie stało na przeszkodzie aby mógł poślubić królową. Nic oprócz zdecydowanej niechęci władczyni do instytucji małżeństwa.

Magdalena Niedźwiedzka opisuje w swojej książce burzliwy związek dwojga ludzi, którzy darzą się gorącym uczuciem, ale równocześnie zupełnie się nie rozumieją. Robert pragnie ułożyć sobie życie, mieć żonę i dzieci, jest również człowiekiem ambitnym, więc ślub z królową stanowi szczyt jego marzeń, Elżbieta żyjąca z piętnem swojej matki i pamiętająca kolejne związki swojego ojca a także nieszczęśliwy mariaż starszej siostry broni się przed małżeństwem - boi się męskiej dominacji i śmierci w połogu, chce zachować niezależność. Przy okazji - Elżbieta jaką widzimy w tej książce różni się od wizerunku wybitnej władczyni jaki serwują nam szkolne podręczniki - to kobieta chimeryczna, niezdecydowana, ulegająca emocjom, obciążona tragicznym dzieciństwem i młodością, podejrzliwa i nieufna. Elżbieta kocha Roberta ale nie waha się go wykorzystywać kiedy jest jej potrzebny i odtrącać a nawet publicznie ośmieszać, kiedy uważa, że sprawy pomiędzy nimi zaszły za daleko.

Zdecydowana większość bohaterów książki to postacie historyczne - członkowie Rady Królewskiej, arystokraci czy wreszcie James Burbage, aktor i twórca pierwszego stałego londyńskiego teatru. Jest jednak w tej książce jedna ważna postać fikcyjna - tajemniczy młody człowiek zwany Philipem Sierotą. To młody aktor z zespołu wspomnianego wyżej Burbage'a, Philip wkrada się w łaski Dudleya, bo chce się dostać w pobliże królowej - chłopak jest pod wrażeniem władczyni, obiecuje napisać o niej sztukę, jednak po pewnym czasie wychodzi na jaw, że ma jeszcze inny cel...

Książka Magdaleny Niedźwiedzkiej to świetna powieść historyczno-obyczajowa, ale równie ważny jest w niej wątek psychologiczny. Autorka kreśli barwną panoramę elżbietańskiej Anglii, otwiera przed nami bramy królewskich zamków i magnackich rezydencji ale prowadzi również do mieszczańskich domów i dzielnic biedoty, uczestniczymy w posiedzeniach Rady, balach i innych dworskich rozrywkach, poznajemy zakulisowe intrygi, którymi tętniły pałacowe korytarze. Pomimo tego, że książka nie należy do najcieńszych (ok. 900 stron) czyta się ją szybko, a fabuła wciąga tak, że nie wiadomo kiedy minie cały wieczór i kawałek nocy...

Serdecznie polecam!

poniedziałek, 22 sierpnia 2016

Wakacyjne podróże - Jagodno po raz trzeci

Równo rok temu po raz pierwszy odwiedziłam wykreowaną przez Karolinę Wilczyńską podkielecką wieś Borowa, a dzisiaj chciałam napisać słów kilka o trzeciej już książce z serii "Stacja Jagodno". (O dwóch poprzednich pisałam TUTAJ i TUTAJ).

Akcja dwóch poprzednich części serii toczyła się jesienią, zimą i wczesną wiosną. Tym razem Borowa prezentuje się w letniej, wakacyjnej odsłonie. W białym domku Róży Marcisz od jakiegoś czasu mieszka pani Zosia, Tamara przyjeżdża na weekendy, a Marysia spędza tu większość wakacyjnych dni dzieląc swój czas pomiędzy pomaganie babci, wizyty u hrabianek Leszczyńskich i spacery z Kamilem.
Tymczasem do wsi przyjeżdża z Anglii kuzyn hrabianek Leszczyńskich. Przypadkowo spotyka Marzenę, koleżankę Tamary, która wybrała się do niej na weekend. Znajomość wydaje się być dla obu stron interesująca, jednak dosyć szybko ujawnia się tzw. sprzeczność charakterów - Jan ma nieco staroświeckie poglądy (chociażby w kwestii płacenia rachunku za wspólną kolację) czym wzbudza agresje wojującej feministki Marzeny...

Tamarze to lato przyniesie również nową porcję zmartwień - pojawia się Leszek, ojciec Marysi, który ma swoje plany wobec córki. Tamara chce ją chronić, jednak były mąż jasno daje do zrozumienia, że użyje wszelkich środków aby postawić na swoim.

Domek babci Róży to miejsce szczególne, otwarty dla wszystkich, którzy maja kłopoty i chcą o nich porozmawiać lub chociaż pomilczeć w ciepłej, serdecznej atmosferze. Staruszka nie zmusza do zwierzeń, nie daje światłych życiowych porad, nie wskazuje gotowych rozwiązań - raczej wspiera dobrym słowem, częstuje herbatą i konfiturą z fiołków, pokazuje, że nie ma sytuacji bez wyjścia, a na każdy problem prędzej czy później znajdzie się jakaś rada. Tym razem takie wsparcie potrzebne jest Małgosi, żonie wójta Kacpra Kamińskiego. Na pierwszy rzut oka to kobieta sukcesu - ładna, zadbana, żona miejscowego polityka, świetnie ustawiona finansowo. Jednak to tylko fasada, za którą kryje się nieszczęśliwa i samotna kobieta. Czy magia babci Róży (oraz rozsądek Tamary i szaleństwo Marzeny) zdoła coś zmienić w jej życiu? Cóż o tym dowiecie się po lekturze książki.

Karolina Wilczyńska po raz kolejny stworzyła ujmującą opowieść o zwykłych ludziach, ich radościach i  smutkach. Bo chociaż Jagodno wydaje się niemal rajskim zakątkiem to przy bliższym poznaniu pokazuje swoje mroczne oblicze - również tu istnieje przemoc domowa, brak szacunku dla starszych osób czy lekceważenie i poniżanie drugiego człowieka. Tak, to wszystko prawda - ale autorka równocześnie przekazuje nam czytelnikom, że z każdej sytuacji jest wyjście, a najważniejsze to uwierzyć w siebie i swoje możliwości.

Książka bardzo mi się podobała, serdecznie ją polecam, ale mam do autorki jeden mały zarzut - dlaczego gdzieś zniknął Łukasz? Mam nadzieję, że wróci w kolejnym tomie "Stacji Jagodno"...

środa, 17 sierpnia 2016

Wakacyjne podróże - polskie morze z Nikim, Polą, Gretą i Gutkiem

Wakacje nieodwołalnie zbliżają się do końca - jeszcze tylko kilka dni i trzeba będzie wracać do szkoły. Na pociechę zostaną wspomnienia letnich wędrówek czy wieczorów przy ognisku, nowi znajomi, być może przyjaciele lub sympatie...

Dla Nikodema, Poli, Grety i Gutka te wakacje rozpoczęły się dosyć pechowo. Co prawda spędzali je nad morzem jednak deszczowa aura, brak towarzystwa i cała masa prywatnych problemów sprawiły, że letnie dni mijały markotnie. Kolejny deszczowy dzień zapowiadał się równie beznadziejnie jak poprzednie - cała czwórka siedziała w pustej smażalni i nudziła się. Kiedy do lokalu weszło dwóch podejrzanych typów nikt nie spodziewał się, że oto zaczyna się ich największa przygoda..

"Duża kieszeń na kłopoty" to kolejna powieść Agaty Mańczyk, która ukazała się w wydawanej przez Naszą Księgarnię "Serii z nitką". 
Główni bohaterowie to czwórka nastolatków - trochę zbuntowanych, trochę zagubionych, ale przede wszystkim bardzo samotnych i potrzebujących ciepła i wsparcia. Nikodem i Pola mieszkają na stałe w Jarosławcu, Gutek i Greta przyjechali tu na wakacje. Nie znają się, ale wspólne zadanie, poszukiwanie skarbu piratów połączy ich w jeden zespół - pomimo różnych charakterów i celów, które im przyświecają, muszą sobie zaufać, bo tylko w ten sposób osiągną sukces.

Po raz kolejny bohaterowie książki Agaty Mańczyk borykają się z problemami, które w jakiś sposób ich przerastają - tato Nikodema stracił pracę i wpadł w alkoholizm, mama Poli zmarła a ojciec zajęty pracą był niemal nieobecny w jej życiu, rodzice Gutka wiecznie się kłócili a ukochana babcia była poważnie chora. Wydawać by się mogło, że Greta miała szczęście - kochający rodzice, czuwający nad każdym jej krokiem, zawsze gotowi spieszyć z pomocą i wyręczający ją w każdy możliwy sposób. Niestety to o czym gdzieś podświadomie marzyła pozostała trójka było dla niej największą udręką - nadopiekuńczość rodziców stanowiła przysłowiową złotą klatkę i dziewczyna nade wszystko chciała się z niej wyrwać i zacząć żyć własnym życiem.

Awantura w którą wplątują się bohaterowie książki będzie od nich wymagała (oprócz działania zespołowego) odwagi, przedsiębiorczości, kreatywnego myślenia oraz odłożenia na bok swoich kłopotów. Cała czwórka będzie się musiała sprawdzić w działaniu, robić rzeczy o których do tej pory nawet nie myśleli a także podejmować decyzje, które zaważą na losie ich wszystkich. Kilka wspólnych dni nauczy ich więcej niż całe dotychczasowe życie. Tylko, czy będą potrafili skorzystać z szansy jaką daje im los?
Cóż, o tym dowiecie się w czasie lektury ;)

Serdecznie polecam tę książkę nastolatkom, ale również ich rodzicom - to niesamowite co się może kłębić w młodych głowach...

poniedziałek, 1 sierpnia 2016

Wakacyjne podróże: z Ewą do Prowansji

Ewa od zawsze lubiła fotografować. Zamiłowanie z dzieciństwa udało się w dorosłym życiu zmienić na źródło dochodu, bowiem młoda kobieta pracuje jako fotograf w niewielkim mieście gdzieś na południu Polski. Być może zlecenia, które przydziela jej szef nie stanowią jakiegoś zawodowego wyzwania, ale dziewczyna lubi to co robi. I oto pewnego dnia następuje przełom - do agencji fotograficznej zgłasza się Eliza, właścicielka kwiaciarni, która chce zamówić zrobienie  folderu dla klientów. Kwiaciarnia znajduje się w Prowansji, więc Ewa pakuje sprzęt i wyjeżdża do Francji...

Anna J Szapielak swoją literacką przygodę rozpoczęła w 2010 roku powieścią "Zamówienie z Francji", która została bardzo ciepło przyjęta przez czytelniczki. W kolejnych latach ukazały się kolejne powieści - "Dworek pod lipami", Młyn nad Czarnym Potokiem", "Wspomnienia w kolorze sepii" oraz "Znów nadejdzie świt".
Teraz, po sześciu latach pisarka wróciła do swojej pierwszej książki, gruntownie ją poprawiła, a żeby  jeszcze lepiej zaakcentować różnicę nadała książce nowy tytuł "Francuskie zlecenie". Tak więc jeśli ktoś czytał "Zamówienie" to niech się czuje ostrzeżony - to nowa wersja starego tytułu.

Dom do którego trafia Ewa to wiejska rezydencja otoczona pięknym parkiem. Mieszka tu cała wielopokoleniowa rodzina - do stołu zasiada prawie 20 osób. Wszyscy (pomimo, ze są rodowitymi Francuzami) mówią po polsku, również pracownicy mają obowiązek nauczyć się tego języka. Ma to niekiedy humorystyczny wydźwięk, kiedy ogrodnik przemawia językiem bohaterów "Trylogii", bo lekcje polskiego pobierał u wielbiciela Henryka Sienkiewicza.
Na czele rodziny stoi babcia Konstancja - to ona wprowadziła ten językowy rygor na pamiątkę ukochanego męża, który był Polakiem. W rodzinie od wieków panuje matriarchat a majątek jest przekazywany z pominięciem jednego pokolenia czyli z babci na wnuczkę.

Ewa przy okazji robienia fotografii ma możliwość obserwacji domu i ludzi i szybko zauważa, że pomiędzy Elizą a jej babcią trwa swego rodzaju próba sił - starsza pani przywiązana jest do tradycji i chce, żeby wszystko trwało niezmiennie jak przez ostatnie kilkadziesiąt lat, natomiast młoda kobieta chce wprowadzić kilka zmian, które dostosowałyby ich rodzinne przedsiębiorstwo do wymogów współczesnego świata. Eliza kocha i szanuje swoją babcię, ale chce zarządzać majątkiem i rodziną po swojemu.
Zresztą konflikt pokoleń to nie jedyny problem, który rzuca się w oczy Ewie. Stare mury kryją w sobie wiele tajemnic i sekretów, których początki tkwią w zamierzchłej przeszłości. Ewa trochę wbrew sobie daje się wciągnąć w rozwiązywanie rodzinnych tajemnic...

"Francuskie zlecenie" to książka, która z pewnością znajdzie uznanie u wielbicieli sag rodzinnych, ale również u osób lubiących dobrą powieść obyczajową. Historia jest ciekawa, trochę tajemnicza i bardzo wciągająca. I nie ma w niej prawie wcale romansowych historii ;)

Polecam serdecznie.


niedziela, 24 lipca 2016

Kot, apteka i trup w salonie

Na letnie upały najlepszym remedium jest lekka książkowa historia i zimny kompot z rabarbaru - to prawda stara jak świat. Zacieniony balkon kusi, kompocik prosto z lodówki wypełnia szklankę więc trzeba tylko wybrać odpowiednią lekturę. Tym razem padło na książkę "Nieboszczyk wędrowny", której autorką jest Małgorzata J. Kursa.

Marylka i Sławek to młode małżeństwo na dorobku. Obydwoje są farmaceutami, mieszkają w Lublinie, wynajmują niewielkie mieszkanie i raczej nie mają przed sobą jakichś oszałamiających perspektyw. Dlatego spadek który Marylka otrzymuje po ciotce stanowi dla nich wręcz cud. Pani Teresa, również farmaceutka, mieszkała w Kraśniku i prowadziła tam własną aptekę. Z niewiadomych przyczyn pominęła w testamencie własnego syna, a dorobek życia przekazała bratanicy i jej mężowi. Młodzi ludzie przeprowadzają się do Kraśnika i rozpoczynają nowe życie.
Niestety szczęście nie trwa długo, bowiem po kilku dniach wracając do domu zastają w nim ludzkie zwłoki. Co gorsza istnieją przyczyny dla których nie bardzo mogą wezwać policję, więc muszą sami pozbyć się niecodziennego gościa...

Małgorzata J. Kursa jest autorką kilku książek (najnowsza jest 7 z kolei) bardzo dobrze przyjętych przez liczne grono czytelniczek. Ja sama nie miałam jak dotąd możliwości zapoznać się z jej twórczością, więc lekturę "Nieboszczyka" rozpoczynałam z ogromną ciekawością. I już po kilku chwilach dałam się wciągnąć w intrygę do tego stopnia, że książkę pochłonęłam w ciągu jednego popołudnia.

Co stanowi największy atut tej książki? Moim zdaniem styl i poczucie humoru autorki. Owszem fabuła jest ciekawa, bohaterowie sympatyczni, akcja toczy się wartko, nie ma jakichś niepotrzebnych wypełniaczy czy pisania "na ilość", ale tym co najbardziej przypadło mi do gustu jest dowcipna narracja i zabawne dialogi. A już pomysł, aby na ludzi spojrzeć oczami kota uważam za bardzo interesujący - Belzebub (tak się nazywa ukochany kot Marylki) ma bardzo trzeźwy pogląd na świat i chociaż lubi swoich dwunożnych niejednokrotnie uważa ich za istoty nieporadne i wymagające jego kociej opieki.

Książka bardzo mi się podobała, chociaż muszę przyznać, że dwa czy trzy razy byłam nieco zagubiona. Otóż pani Małgorzata w rolach bohaterów drugiego planu umieściła postacie z innych swoich książek i napomykają one o zdarzeniach czy ludziach o których ja, nie znając poprzednich powieści, nie miałam pojęcia. Nie wpływa to jakoś zasadniczo na odbiór książki, jednak wolę o tym napisać dla porządku.

Polecam :)

poniedziałek, 18 lipca 2016

Ślub, którego nie było i co z tego wynikło

Nie wiem jak w innych częściach kraju, ale u nas pod Miechowem już od kilku dni pogoda czysto jesienna - zimno, mokro i ogólnie mało przyjemnie. Najlepiej zalegnąć w jakimś kąciku z ciekawą książką...

To miał być najpiękniejszy dzień w życiu Kaliny - ślub i wesele dopracowane w najmniejszych szczegółach, piękna suknia, coś starego, coś pożyczonego, coś niebieskiego i jest ON, Patryk, facet idealny. 
Niestety ktoś tam w górze miał inne plany i w czasie ceremonii ślubnej okazuje się, ze Patryk ideałem nie jest, oprócz Kaliny adorował jeszcze inną panią, która teraz spodziewa się jego potomka. Żeby było weselej owa pani to Jola, najbliższa przyjaciółka Kaliny...
Przerwany ślub, odwołane wesele, kolejne dni spędzone na rozpamiętywaniu doznanego upokorzenia - właściwie nie ma się co dziwić, że Kalina tak mocno przeżyła zdradę narzeczonego i przyjaciółki. Ale w końcu trzeba wrócić do życia - dziewczyna postanawia wykorzystać jedyny prezent ślubny jaki dostała - voucher do spa "Kamienny Krąg" w zabytkowym dworku gdzieś na końcu świata (no może niekoniecznie jest to koniec świata, ale autobusy do wsi nie dojeżdżają...). Dar co prawda pochodzi od jakiejś wiekowej ciotki Patryka, ale Kalina postanowiła potraktować go jako odszkodowanie za straty moralne.
Wybierając się w podróż Kalina nie ma pojęcia, że pakuje się w zwariowaną a przy okazji również niebezpieczną przygodę.

"I że ci nie odpuszczę" to literacki debiut Joanny Szarańskiej. Tylko pozazdrościć takiego debiutu - świetna, trzymająca w napięciu intryga, ciekawi bohaterowie i komedia pomyłek w najlepszym wydaniu sprawiają, że od książki nie można się wręcz oderwać.

Kalina to jedna z tych osób, które na własne życzenie generują sobie, a i przy okazji wszystkim wokoło, masę kłopotów. Kiedy właścicielka dworku omyłkowo bierze ją za osobę zatrudnioną do renowacji zabytkowego fresku, nie prostuje tej pomyłki i rozpoczyna pracę u pani Elizy chociaż jej zdolności plastyczne w skali od 0 do 10 można ocenić na "-3". Jakby tego było mało w nocy zostaje okradziona, jednak to co inną osobę zmusiłoby do wyjazdu w tym przypadku tylko utwierdza bohaterkę do pozostania w Kamiennym Kręgu.
Kalina to osóbka o silnej osobowości, energiczna, pomysłowa, z tych co to najpierw robią a dopiero później myślą, lojalna wobec przyjaciół i nieprzejednana wobec tych, którzy ją skrzywdzili - daje się lubić od pierwszej chwili.

Mocną stroną książki jest język - dowcipne, skrzące się humorem dialogi, własne przemyślenia bohaterki, które miejscami przywodzą na myśl styl Joanny Chmielewskiej, humorystyczne opisy miejsc, zdarzeń i ludzi (przecudnej urody czwórka dziarskich staruszków z Warszawy) sprawiają, że czytelnik niejednokrotnie wybuchnie szczerym śmiechem.

"I że ci nie odpuszczę" to pierwszy tom większego cyklu pt. "Kalina w malinach" - mam nadzieje, że autorka nie każe długo czekać na kolejne przygody Kaliny...

sobota, 16 lipca 2016

Wakacyjne podróże: z Martą i Bartkiem po rosyjskich stanach

Równo cztery lata temu pisałam na tym blogu o książce "Byle dalej: w 888 dni dokoła świata" będącej relacją z podróży odbytej przez jej autorów Martę Owczarek i Bartka Skowrońskiego. A teraz leży przede mną kolejne dzieło tej dwójki czyli "Byle dalej: Pod stopami słońca. Motocyklami po bezdrożach Azji."

Jak zaczyna się wyprawa?
No cóż, w tym wypadku rozpoczęło się od mapy po której palce Marty i Bartka wędrowały znacząc kolejne szlaki. A kiedy nieomal wydrapali dziurę w miejscu gdzie na mapie znajdował się Pamir decyzja była już podjęta. 
Czym dostać się do Pamiru?
Oczywiście najprościej samolotem, ale co to za frajda? Wybór środka komunikacji był szybki - w poprzedniej podróży świetnie sprawdziły się motocykle, więc i tym razem dadzą radę.
Najlepszy termin na wyprawę?
21 maja 2013 roku minie 888 dni od powrotu z poprzedniej podróży więc to najlepszy czas aby znów poczuć wiatr we włosach i ruszyć na spotkanie przygody...
Jeszcze tylko ostatnie przygotowania, ostatnia korekta trasy i w drogę - przez Litwę, Łotwę, Estonię i Finlandię do Rosji, następnie kilkaset kilometrów w kierunku wschodnim aż za Ural, a potem już prościutko na południe. A jak już na południe, to przy okazji Pamiru można odwiedzić dawne rosyjskie"stany", które kilkanaście lat temu odzyskały niepodległość - Kazachstan, Tadżykistan, Kirgistan, Uzbekistan, Turkmenistan oraz całkiem już egzotyczny  Afganistan.

Marta i Bartek (szczególnie on) starają się unikać utartych szlaków, bo tylko z daleka od nich można zobaczyć prawdziwe oblicze kraju i ludzi, zmierzyć się z obiegowymi opiniami i stereotypami. Jest coś w motocyklistach co przyciąga do nich uwagę i sympatię tubylców - właściwie w każdym miejscu gdzie się zatrzymali spotykali się z sympatią i gościnnością. Autorzy książki są świetnymi obserwatorami, ludźmi otwartymi na nowe doznania, starają się jak najwięcej dowiedzieć o przemierzanych terenach - o ich historii i teraźniejszości, o radościach, smutkach i marzeniach ludzi, których los postawił na ich drodze.

Osobny temat, chociaż jak najbardziej związany z podróżą to jedzenie - im dalej od domu tym bardziej egzotycznie. Owszem są specjały, które przeciętnemu Europejczykowi za nic w świecie nie chcą przejść przez gardło, jednak biorąc pod uwagę, że w większości są to dania zrobione ze świeżych, raczej nieskażonych chemią, a tym bardziej nie modyfikowanych genetycznie produktów to trzeba bezstronnie przyznać, że są zdecydowanie zdrowsze od tego co większość z nas jada na co dzień.
Autorzy książki przy okazji swojej podróży przeprowadzili coś na kształt naukowych badań, których tematem był chleb - pokarm występujący w każdej kulturze, na całym świecie. W każdym miejscu gdzie się zatrzymali starali się dowiedzieć jak najwięcej na temat sposobu pieczenia oraz rodzajów pieczywa charakterystycznego dla danego regionu - wyniki owych badań znajdzie czytelnik w specjalnym dodatku na końcu książki.

"Pod stopami słońca" to świetna, dobrze napisana książka, wzbogacona ogromnym materiałem fotograficznym - aż żal ją odkładać po skończonej lekturze.
Pozostaje tylko mieć nadzieję, że autorzy znów poczują zew przygody, a swoje doświadczenia opiszą w kolejnym tomie. Chociaż biorąc pod uwagę pewne wypadki, które zaszły pod koniec tej podróży nie jest to takie oczywiste...
Co się stało? A to już kto ciekawy niech sobie sam doczyta ;)

Serdecznie polecam.