Kossakówka w 2007 roku |
Książka składa się z szeregu obrazów z życia sióstr Kossak od czasów ich dzieciństwa aż do wybuchu II wojny światowej. Na jej kartach spotykamy najbardziej znane nazwiska krakowskiej bohemy początku XX wieku – Malczewskiego, Fałata, Chełmońskiego czy Axentowicza z którymi to artystami przyjaźnił się Wojciech Kossak. Gdy dziewczynki dorosną i rozpoczną swoje literackie kariery do grona ich przyjaciół należeć będą Tuwim, Słonimski, Makuszyński, Witkacy a Madzia nawiąże bliską znajomość z samym Julesem Romainsem. Pod piórem Magdaleny postacie z wypisów szkolnych ożywają, tym bardziej, że autorka nie stawia im pomników a pokazuje jako zwykłych, choć niezwykle utalentowanych, ludzi z różnymi wadami i śmiesznostkami. Z poczuciem humoru opisuje kolejne małżeństwa Marii (w sumie trzy) a także swój pierwszy niezbyt udany związek, wspomina podróże po Europie i nie tylko, a także ciekawych ludzi, którzy stanęli na drodze obu sióstr.
Najważniejsze jednak, co widać niemal od pierwszego zdania to bezgraniczna miłość z jaką autorka opowiada o swoich najbliższych, a szczególnie o ojcu i siostrze. Dla tej dwójki Magdalena jest gotowa na wszystkie poświęcenia. Często przejmuje opiekę nad starszą siostrą, która jest osobą niezwykle wrażliwą i czasami wręcz dziecinnie nieporadną - tylko raz ulega presji męża i zostawia Lilkę samą w Konstantynopolu co zresztą później stanie się jedną z przyczyn rozpadu jej małżeństwa. Matka zwana „Mamidłem” będąca jedyną „zwyczajną” osobą w tym artystycznym światku traktowana jest trochę z pobłażaniem i przymrużeniem oka, jednak dziewczynki wiedzą, że w szczególnie trudnych chwilach mogą na nią liczyć.
Pomimo, ze jest to książka autobiograficzna Magdalena Samozwaniec nie przekazuje swoich wspomnień w pierwszej osobie. Początkowo nie bardzo rozumiałam jaki jest sens tego zabiegu stylistycznego. Dopiero później przyszło mi do głowy, że autorka chciała również na siebie spojrzeć z pewnego dystansu. I sądzę, że jej się udało. Powstała niezwykle ciepła, barwna, pełna humoru a chwilami liryczna opowieść o ludziach i czasach, które bezpowrotnie minęły i nigdy już nie wrócą.
A przy krakowskim placu Kossaka, przesłonięta domem towarowym „Jubilat” niszczeje sobie dawniej biała, dzisiaj już szarawa „Kossakówka”. W latach powojennych dworek został wpisany na listę zabytków i wyremontowany. Jednak w latach 80-tych zaczął popadać w ruinę, a jego nieuregulowana do dzisiaj sytuacja prawna nie pozwala na pozyskanie sponsorów i ratowanie domu trzech pokoleń artystów…
Uwielbiam. A "Zalotnicę niebieską" znasz?
OdpowiedzUsuńpiękny dom :)
OdpowiedzUsuńZacofany - jeszcze nie, ale mam w planach... długofalowych:)
OdpowiedzUsuńArcher - piękny, ale jak tak dalej pójdzie to już niedługo się zawali...
Książki M.Samozwaniec, w stylowej, starej oprawie, czekają sobie na półce od dłuższego czasu. Jak widzę po recenzji, będę musiała nadrobić zaległości:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Pięknie to napisałaś, ochota na książkę sama przychodzi, zwłaszcza, ża zawsze pociągały mnie czasy przedwojenne:) A taka willa to moje marzenie... Taka historia, tyle wspomnień - piękna:)))
OdpowiedzUsuńKasandra - szczerze polecam:)
OdpowiedzUsuńPaula - to w takim razie jest to coś dla Ciebie:) Śliczny obrazek z lat 20-tych i 30-tych ubiegłego wieku.
Dom cudny ;)) A do książki być może sięgnę w wolnej chwili ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam na wywiad z R. Pawlakiem
"Marii i Magdaleny" nie czytałam, ale za to "Zalotnicę niebieską". I irytowała mnie ta książka. Tam autorka swojej siostrze stawiała pomnik. I dowiedziałam się, że Lilusia była najpiękniejsza, najmądrzejsza i w ogóle najwspanialsza. Odniosłam wrażenie, że Magdalena Samozwaniec nie tylko się wywyższa, ale też kieruje się dziwnymi uprzedzeniami. Tak więc "Marię i Magdalenę" chyba już sobie odpuszczę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam! :)
Ultramaryna- "Zalotnicy" jeszcze nie czytałam, chociaż mam ją w planach. Mnie akurat bardzo podobała się miłość jaką Madzia darzyła swoją utalentowaną siostrę...
OdpowiedzUsuńA uprzedzenia? Któż z nas ich nie ma...
Wiem, pewnie, że każdy ma uprzedzenia. Ale w prozie Samozwaniec to było bardzo rażące. Nawet miałam gdzieś zapisane numery stron, na których się to objawiało. ;) Sztuka Lilki nie odniosła sukcesu w Warszawie? To dlatego, że tamtejsza publiczność jest zbyt płytka i lubi tylko lekkie komedyjki. Współczesna młodzież (która była wspominana dość często w negatywnym kontekście) jest pozbawiona głębszych uczuć, tępa i obojętna na wszystko...
OdpowiedzUsuńPierwsza część wypowiedzi brzmi jak totalna bajka, niesamowita sprawa przechodzić codziennie obok budynku z tak barwną historią, jak dworek Kossaków.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Ultramaryna - no, narzekanie na "dzisiejszą młodzież" to nie wymysł pani Samozwaniec, tylko już chyba nasza polska tradycja. Ja sama, choć staram się nie generalizować, łapię się na tym, że też mi się ten tekst o łodzieży czasem wymyka:)
OdpowiedzUsuńDomi - bo w Krakowie jest mnóstwo takich magicznych miejsc. Tylko, że o nich się nie mówi i nie promuje się ich niestety:( A przecież Kraków to nie tylko Wawel i Sukiennice...
Rozumiem co znaczy przechodzić koło takiego cudeńka i załamywać ręce nad bezradnością innych. W mojej okolicy niszczeje piękny pałacyk myśliwski z XIX wieku, obity korą dębu. Drzwi ma wyważone, a w środku aż cuchnie od śmieci. Graffiti na ścianach, widok nędzy i rozpaczy. A to wszysko przez to, że pałacyk ma nieuregulowane sprawy własnościowe i nic nie można z tym zrobić :(
OdpowiedzUsuńPoduszkowietz - smutne to jest.
OdpowiedzUsuńJa cały czas mam nadzieję, że "Kossakówka" będzie miała szczęście, spadkobiercy się dogadają i ze sobą i z miastem i będzie można szukać sponsora, który pomoże sfinansować jej remont...
Piękny dom. Ja tak oglądałam (z nostalgią i rozrzewnieniem) dom Lema w Krakowie.
OdpowiedzUsuńMając lat naście zaczytywałam się książkami o rodzinie Kossaków. Gdy dorosłam, starałam się odwiedzać miejsca z nimi związane. Jakieś 10 lat temu trafiłam do Kossakówki. Weszłam do środka, bo była tam księgarnia...Wczoraj udało mi się podejść jedynie pod bramę. Pomyślałam, że to chyba dobrze, że nie ma już sklepu, a mieszka tu zapewne rodzina, ale stan budynku i ogrodu nie podbudował mnie.Popsioczyłam sobie z przyjaciółkami, które tam zawiozłam, na temat jak pozwalamy umierać legendom. Dzisiaj poszperałam w Googlach i wszystko jasne. Spadki, sądy, podatki...i po historii. Żal, ogromny żal.
OdpowiedzUsuńElaes
Ojjj, Marię i Magdalenę pierwszy raz przeczytałam mając jakieś 13-14, byłam zachwycona. Do tego stopnia, że jako dorosła już wyszperałam sobie w antykwariacie dwutomową opowieść i znów przeczytałam. A teraz co rusz wpadam na nazwisko Magdaleny Samozwaniec i znów chęć na przeczytanie nadchodzi!
OdpowiedzUsuńUwielbiam ksiażki Magdaleny , psioczyła na czasy powojenne i tak mniej niżby nalezało.pochodziła z zacnej rodziny , a wiadomo , że chlopstwo panoszyo sie po wojnie , bo inteligencja została unicestwiona.Dworek niszczeje , serce boli, podobno jest własnością kurii...polecam wszystkim ksiązkę "Dziedzictwo" Zofii Kossak Szczuckiej. piekny portret Juliusza Kossaka.i kawał historii.pozdrawiam
OdpowiedzUsuńPaula - to w takim razie jest to coś dla Ciebie:) Śliczny obrazek z lat 20-tych i 30-tych ubiegłego wieku.
OdpowiedzUsuńJa, jeżdżąc często do Krakowa, nawet nie podejrzewałam, że przejeżdżam koło słynnej Kossakówki. Kiedyś wybrałyśmy się z koleżankami, żeby zobaczyć ten dworek, niestety, nie można było wejść - brama zamknięta. Czy ktoś w tej chwili tam mieszka? Zawsze interesowała mnie historia tego miejsca i jego mieszkańców, przeczytałam (nie raz) "Marię i Magdalenę", "Zalotnicę niebieską", "Z pamiętnika niemłodej juz mężatki" M. Samozwaniec oraz książkę jej męża - Z. Niewidowskiego "30 lat życia z Madzią". Szkoda, że, jak sie właśnie dowiedziałam, spadkobiercy nie mogą się dogadać i jakby nie zależało im na ratowaniu Kossakówki. Władze Krakowa powinny w tym przypadku być bardziej stanowcze i ratować co się jeszcze da - o ile się da. Nie wyobrażam sobie Krakowa bez Kossakówki!
OdpowiedzUsuńTo moja ukochana książka! Dostałam ją na zakończenie szkoły, chyba podstawowej. Czytałam ją tyle razy, że okładka lekko się zniszczyła. Uwielbiam w tej książce postać Wojciecha, cudownego tatki, o którym autorka pisze z ogromnym szacunkiem.
OdpowiedzUsuńUwielbiam także zaglądać na ten blog, odnalazłam tu tyle cudownych lektur. Dzięki Pani mam już za sobą całą serię wspaniałej "Poczekajki" a cała reszta czeka w kolejce. Oby tylko czasu na czytanie starczyło, bo obowiązkowych pozycji, dzięki Pani, mam całą masę. Serdecznie dziękuję i pozdrawiam.
Hanka.
To moja ukochana książka! Dostałam ją na zakończenie szkoły, chyba podstawowej. Czytałam ją tyle razy, że okładka lekko się zniszczyła. Uwielbiam w tej książce postać Wojciecha, cudownego tatki, o którym autorka pisze z ogromnym szacunkiem.
OdpowiedzUsuńUwielbiam także zaglądać na ten blog, odnalazłam tu tyle cudownych lektur. Dzięki Pani mam już za sobą całą serię wspaniałej "Poczekajki" a cała reszta czeka w kolejce. Oby tylko czasu na czytanie starczyło, bo obowiązkowych pozycji, dzięki Pani, mam całą masę. Serdecznie dziękuję i pozdrawiam.
Hanka.