W zeszłym tygodniu gościła u mnie kolejna włóczykijkowa książka a mianowicie "Strażnik marzeń" Mariusza Surmacza. Od razu powiem, że skończyłam ją czytać tylko i wyłącznie siłą woli - w końcu przyłączając się do akcji zaakceptowałam regulamin i muszę coś na temat napisać. A z kolei nie lubię oceniać czegoś czego nie doczytałam...
Zaznaczam tylko, że niniejszy tekst to raczej nie będzie recenzja tylko spojler jak stąd do Władywostoku - muszę zrzucić to co mi na sercu leży a bez wnikania w treść się niestety nie da. Więc jeśli ktoś nie chce sobie psuć wrażeń z lektury to niech tego tekstu nie czyta. Ale do rzeczy.
Bohaterem powieści jest czterdziestoletni Max - któregoś dnia postanowił zostawić swoją kobietę i w tajemnicy ruszyć w świat na motorze. Zrobił to ponoć z wielkiej miłości - ciekawy sposób okazywania uczuć swoją drogą. Po kilku godzinach jazdy zatrzymuje się w przydrożnej gospodzie i po 5 minutach rozmowy z młodocianą kelnerką uprawia z nią sex na kawiarnianym krzesełku - równocześnie w myślach rozmawiając ze swoją ukochaną i zapewniając ją o swoim ogromnym uczuciu... To pierwsze kartki tej książki a dalej jest mniej więcej w ten sam deseń. Akcja powieści obejmuje dziewięć dni w ciągu których Max ma cztery różne partnerki, wypija morze gorzały - od domowych nalewek, poprzez piwo i wódkę na księżycówce kończąc (dla niewtajemniczonych księżycówką w moich stronach nazywa się bimber). W czasie swojej wędrówki Max poznaje wiele osób, które od razu na dzień dobry opowiadają mu najintymniejsze historie ze swojego życia - jakoś to do mnie nie przemawia, bo nie bardzo chce mi się wierzyć w taką otwartość w narodzie - choć z drugiej strony alkohol ponoć rozwiązuje języki... O samym Maksie dowiadujemy się niewiele - oprócz miłości do motocykla cechuje go słabość do kobiecych piersi (im większe tym lepiej) oraz seksu oralnego i analnego (opisywanego ze szczegółami). Gwoli sprawiedliwości dodam, że opisy nie są wulgarne tylko zwyczajnie niesmaczne - no w każdym razie w moim rozumieniu dobrego smaku się niespecjalnie mieszczą.
Książka wręcz razi topornymi dialogami i niekonsekwencją - tu będzie ten obiecany spojler. Rankiem trzeciego dnia podróży Max ratuje życie młodemu chłopakowi i w szpitalu poznaje jego zrozpaczoną matkę imieniem Edyta. Kilkugodzinna operacja kończy się pomyślnie, chłopak będzie żył a mamusia zaprasza Maksa do swojego domu nad jeziorem gdzie kilkakrotnie wyraża swoją wdzięczność za uratowanie syna. Następnego dnia Edyta jedzie do miasta a po powrocie obiecuje kolejną ratę podziękowań - niestety nie dotrzymuje słowa, gdyż ulega rozległemu zawałowi serca i umiera. Marek (jej syn) na wieść o tym wypisuje się na własne żądanie (trzeciego dnia po operacji ratującej życie) ze szpitala a Max na rozpacz chłopaka ma jedno lekarstwo - po kielichu (co nas nie zabije to nas wzmocni...).
Dwa dni później okazuje się, że Edyta zapisała Maksowi w testamencie dom nad jeziorem oraz kupiła dla niego nowy motor Harley-Davidson rocznik 1969 tzw. Easy Rider. Ciekawe kiedy to zrobiła - już pomijam cenę takiego pojazdu, ale na allegro takich nie ma...
Czy jest w tej książce coś dobrego? Wyobraźcie sobie, że tak. Autor jest wielbicielem motocykli i to widać w jego tekście. Fragmenty w których pisze o jeździe na swoim stalowym rumaku są naprawdę dobre, ale jest ich tyle co kot napłakał...
Być może moja surowa ocena wynika z tego, że równocześnie z tą książką czytałam naprawdę dobrą książkę - "Łóżko" J.L. Wiśniewskiego oraz wspaniały debiut M. Grabskiego czyli "Księdza Rafała".
Po raz pierwszy we włóczykijkowej akcji muszę powiedzieć, że książki nie polecam a wręcz odradzam. Jest na tyle innych wartościowych pozycji...
Książka przekazana do akcji "Włóczykijka"
przez wydawnictwo Novae Res
Jakoś nie szczególnie mnie do tej książki ciągnęło, a teraz to raczej ją sobie odpuszczę
OdpowiedzUsuńCzytając Twoją recenzję po cichu gratulowałam sobie intuicji, że nie zapisałam się w akcji "Włóczykijki" na tę powieść. Jakoś niespecjalnie mnie ten temat zainteresował. I widać, że raczej nie stracę pomijając książkę pana Surmacza.
OdpowiedzUsuńCzytałam tą książkę i miałyśmy bardzo podobne odczucia. Jaka szkoda, że po raz drugi mam styczność z akcją Włóczykijka i po raz drugi się zawiodłam ...
OdpowiedzUsuńO rany, dobrze, że mi się ta książka nie napatoczyła. :)
OdpowiedzUsuńAniu, w Novae Res publikować każdy może, wystarczy zapłacić. :>
OdpowiedzUsuńNo to pojechałaś :(
OdpowiedzUsuńZapisałam się na tę książkę, ale teraz baaaardzo się zastanawiam czy sięgać po nią, chyba zrezygnuje :(
Dziękuję za recenzji, na pewno nie sęgnę po tę książkę, zbyt wiele by mnie irytowało...
OdpowiedzUsuńA ja o tej książce dowiedziałam się z Twojego posta:))) Nawet gdybym nie czytała Twojej opinii, to i tak bym po nią nie sięgnęła, bo nie interesują mnie seksualne przygody "wolnych" facetów (oczywiście kochających swoje partnerki strrrasznie!).
OdpowiedzUsuńAle Twoją recenzję czytało się świetnie. Pewnie lepiej niż książkę:D
Ten fragment spojlerowy cudowny - aż się zastanawiam, czy nie należałoby tej książki reklamować jako komedii...
OdpowiedzUsuńJak już widzę Novae Res, to z góry mam złe przeczucia... potwierdzają się niestety w 95%...
OdpowiedzUsuńJa znalazłem jeszcze jeden plusik: okładka jest całkiem fajna:)
OdpowiedzUsuńToska, Balbina - szkoda czasu:(
OdpowiedzUsuńDomi - czyli rozumiesz moje uczucia...
Ewa - :O)
Fenrir - no niby wiem, że to wydawnictwo tak działa, ale jeszcze się łudziłam, że mimo wszystko są tam jacyś redaktorzy...
Sabinka - już trochę znam Twój gust (sądzę po recenzjach na blogu) i zupełnie mi do niego ta książka nie pasuje:(
Aneta - :)
Joanna - książka była reklamowana jako lektura dla dorosłego, wrażliwego czytelnika - dorosła jestem i wydawało mi się, że wrażliwa też...
Lilybeth - ale tylko dla dorosłych;)
Zu-za - no niestety masz rację...
Podsluch - ja się na tę okładkę złapałam właśnie. Skojarzyła mi się z takim świetnym filmem "Easy Rider". A tu taka wtopa...
A mówili, żeby nie oceniać książki po okładce...
Pisałam wczoraj, ale coś fiksowało i komentarz mi nie chciał wejść...zatem dziś od nowa:
OdpowiedzUsuńDzięki za ostrzeżenie- przeczytałam tylko pierwszy i ostatni akapit- książka jest u mnie i spróbuję się z nią zmierzyć, no zobaczymy... Dzięki za umilacze ;-)
Jak dotąd z Włóczykijki trafiają do mnie same publikacje NovaeRes i przyznam, że to nie jest moje ulubione wydawnictwo...nie byłam zachwycona ich książkami, z wszystkich najlepsze było jednak "Katharsis futurum" mimo wszystko.
@Domi - jak wrażenia z "Efektu kobiety"?
Anka? Redaktorzy? W TYM wydawnictwie? Kiedyś z ciekawości im swoją powieść sprzed lat wysłałem. Ja na to patrzeć nie mogę, oni od razu chcieli wydać, tylko "marny" przelewik miałbym zrobić... :-P
OdpowiedzUsuń...ja niestety zapisałam się na tę książkę... oj kiepsko to widzę...
OdpowiedzUsuńSą takie osoby, które bardzo chcą widzieć swoją książkę opublikowaną, na półce w księgarni, czytaną... Rozumiem je.
OdpowiedzUsuńNa szczęście, jak to napisał Pennac, nie mamy obowiązku czytania :)