poniedziałek, 4 kwietnia 2016

Potrójne uderzenie

Książki Lucy Maud Montgomery były i są dla mnie kopalnią złotych myśli na większość życiowych tematów. Jednym z moich ulubionych cytatów jest wypowiedź niejakiej Maniusi White ("Ania z Avonlea"), która na pytanie o swoje największe pragnienie odpowiedziała, ze chciałaby być wdową, zaś to nietypowe marzenie uzasadniła następująco: "Jeżeli nie wyjdziesz za mąż, nazywają cię starą panną, jeśli zaś wyjdziesz za mąż, to mąż cię tłucze, a więc najlepiej być wdową.".

Ten cytat przyszedł mi do głowy (i już nie chciał się z niej wyprowadzić...) przy lekturze najnowszej powieści Olgi Rudnickiej "Były sobie świnki trzy".

Jola, Marta i Kamelia to trzy przyjaciółki. Na pierwszy rzut oka każda z nich jest całkiem nieźle życiowo ustawiona: świetnie zarabiający mąż, luksusowy dom, pokaźne konto w banku i mnóstwo wolnego czasu, który można poświęcić na zakupy, wizyty w SPA i spotkania z przyjaciółkami, egzotyczne wakacje, co jakiś czas elegancki bankiet - po prostu żyć nie umierać.

Jednak ten idylliczny obraz zaczyna mieć coraz więcej rys - kobiety czują, że czas nie działa na ich korzyść a mężowie zaczynają oglądać się za młodszymi modelami. Rozwód nie wchodzi w grę, bowiem wychodząc za mąż wszystkie podpisały intercyzy, więc po ewentualnym rozstaniu pozostaną bez grosza. Najlepszym wyjściem z sytuacji byłoby wdowieństwo. Łatwo powiedzieć, gorzej z wykonaniem - jedna zbrodnia doskonała jest trudna do zrealizowania, a co dopiero trzy i to w krótkim czasie...
Będzie się więc działo, bo panie są pomysłowe, przypadkowe zbiegi okoliczności też robią swoje - dobra zabawa przy lekturze gwarantowana, chociaż nie ukrywam, że nie jest to jedyna zaleta tej książki.

"Były sobie świnki trzy" to kolejna po "Diabli nadali" powieść Rudnickiej, w której spod zwariowanej historii wygląda drugie dno. Mężowie bohaterek nie są ideałami, szczególnie mąż Jolki - prawnik z zawodu, wspólnik w dużej kancelarii, jeśli chce potrafi być czarujący i profesjonalny. Niestety wobec podwładnych i żony pokazuje swoja prawdziwa twarz - egocentryk, gbur i prostak, lekceważy każdego, kto ma niższy status niż on, wykorzystuje swoja pozycję zawodową zmuszając Sandrę, jedną z pracownic, do świadczenia usług seksualnych sobie i swoim dwóm kolegom (mężom Marty i Kamy). Wszyscy panowie zdradzają zresztą swoje żony na potęgę i nie widzą w tym nic zdrożnego, uważając przy okazji, że małżonki są chyba ślepe i głupie i nic się nie domyślają. Właściwie nie ma się co dziwić, że żony w pewnym momencie nie wytrzymują i zaczynają snuć plany wyekspediowania swych życiowych towarzyszy na lepszy ze światów. 

Porównując "Były sobie świnki trzy" do poprzednich powieści Olgi Rudnickiej (chociażby do cyklu o Nataliach) widać jak na dłoni, jaką drogę przeszła twórczość tej autorki: od zwariowanych komedii z wątkiem kryminalnym do kryminałów z wątkiem komediowym. Autorka pomimo komizmu, brawurowej akcji i zwariowanych przygód swoich bohaterów nie boi się wprowadzać poważniejszych tematów, a czytelnik ma, pomiędzy wybuchami śmiechu, możliwość zastanowienia się jak sam by postąpił w konkretnej sytuacji. Bo problemy Jolki, Marty, Kamy i Sandry nie są tylko literacką fikcją...

Jakby nie było, świetnie się to czyta.

 



6 komentarzy:

  1. Ciekawie, jeszcze nic nie czytalam tej autorki, chociaz o Nataliach sporo dobrego slyszalam i nawet sobie zapisalam w notesie, no to chyba musze i ta pozycje zdobyc:) Milego dnia:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Natalie" są cudne :)
      Zazdroszczę ci, że spotkanie z nimi dopiero przed tobą :)

      Usuń
  2. Cóż, żadna recenzja wychwalająca powieść Rudnickiej pod niebiosa nie skłoni mnie do jej przeczytania. Po Lilith serdecznie dziękuję każdej kolejnej książce autorki.

    Pozdrawiam i zapraszam do siebie ;)
    http://tylkomagiaslowa.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Lilith" faktycznie może zniechęcić do czytania Rudnickiej... Na szczęście to był jednorazowy incydent w jej twórczości - tak myślę, że chyba chciała poeksperymentować z horrorem i eksperyment nie wypalił.
      Żywiołem Rudnickiej jest jednak kryminał - taki w stylu Joanny Chmielewskiej. I zdecydowana większość jej książek należy do tego typu.

      Usuń
  3. Dziękuję za informację o kolejnym tytule Rudnickiej. Znam i mam wszystkie jej książki, więc i po tę sięgnę. Na razie przede mną do przeczytania "Diabli nadali".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Diabli nadali" bardzo mi się podobało - mam nadzieję, że i ty się nie zawiedziesz :)
      Też czytałam wszystkie książki pani Olgi, ale na półce brakuje mi dwóch części "Zacisza"...

      Usuń

Posty anonimowe będą kasowane - proszę podpisz się:)