Współczesna proza polska, tak jak chyba każda inna, dzieli się właściwie na dwa nurty - popularną, okupującą różnorakie listy bestsellerów, lubianą przez rzesze czytelników natomiast ostro krytykowaną przez dyplomowanych znawców literatury oraz tzw. "wysoką" - nagradzaną, chwaloną przez zawodową krytykę i pokrywającą się kurzem na księgarnianych i bibliotecznych półkach, omijaną szerokim łukiem przez zwykłego czytelnika.
Jako, że zaliczam się do tych ostatnich (znaczy się zwykłych czytelników) to ze skruchą stwierdzam, że bardzo rzadko po tych hołubionych przez krytykę współczesnych autorów sięgam, bo po sprawdzeniu okazuje się, że to nie moja bajka jest - żeby nie było, że się uprzedzam bez czytania.
Ale tym razem trafiła do mnie książka przecudnej urody - jej autorem jest gdańszczanin z pochodzenia a warszawiak z racji miejsca zamieszkania Jacek Dehnel - poeta, tłumacz, malarz i prozaik.
"Lala" to jego druga z kolei książka, która światło dzienne ujrzała w roku 2006 a sam autor został w kolejnym roku laureatem "Paszportu Polityki" w kategorii literatura.
Tytułowa Lala to Helena Bieniecka, babcia pisarza ze strony matki, natomiast książka to zapis jej wspomnień i opowieści o innych członkach rodziny. Lala dorastała w okresie XX-lecia międzywojennego, przeżyła wojnę i okupację, po wojnie przez pewien czas, razem z pierwszym mężem, przebywała na placówce dyplomatycznej w Belgii, później pracowała w radio i zajmowała się kulturą ludową - jednym słowem prowadziła niezwykle ciekawe i barwne życie.
Przy herbacie i ciasteczkach Lala snuje opowieść o swoich dziadkach Broklach, którzy z Kijowa przenieśli się do podkieleckiego Lisowa, o zagmatwanych dziejach własnych rodziców, o ciotce Ewie z zacięciem rewolucjonistki, o mężu ciotki Saszy, znanym skrzypku, o wuju Michale, schizofreniku, który miewał napady szału, o przyrodniej siostrze Romusi, która zmarła młodo na gruźlicę, o stryju Kazimierzu, który zginął we wrześniu 1939 roku ratując przed zniszczeniem dzieła sztuki w zamku królewskim w warszawie, gdzie był kustoszem, o swoich dwóch mężach - Julianie Rogozińskim (znany tłumacz i krytyk literacki) i Zygmuncie Karpińskim, o sąsiadach, znajomych, służbie i lisowskich chłopach. Opowieść ciągle meandruje, dygresja goni dygresję, z biegiem czasu starsza pani zaczyna się zapominać i wnuk musi dopowiadać puentę do niektórych anegdotek - zna przecież te historie jeszcze z dzieciństwa, spędzanego w domu babci w Oliwie.
Książka ta ma jednak jeszcze drugie dno - to cudownie ciepła opowieść o miłości, zrozumieniu, szacunku i trosce jakimi autor darzy swoją babcię, która z racji wieku i stanu zdrowia wymaga coraz więcej opieki i cierpliwości. I z tych fragmentów tekstu bije ogromne, niekłamane uczucie. Bo starość to taki swoisty egzamin dla rodzinnej miłości - gdy kochana i podziwiana przez całe lata osoba zaczyna tracić pamięć, nie radzi sobie z własną fizjologią, bywa, że przestaje nas rozpoznawać trzeba ogromnego hartu ducha i prawdziwego uczucia aby w dalszym ciągu widzieć w niej człowieka a nie tylko przykry i uciążliwy obowiązek. I moim zdaniem Jacek Dehnel zdał ten egzamin z najwyższą oceną.
Przy herbacie i ciasteczkach Lala snuje opowieść o swoich dziadkach Broklach, którzy z Kijowa przenieśli się do podkieleckiego Lisowa, o zagmatwanych dziejach własnych rodziców, o ciotce Ewie z zacięciem rewolucjonistki, o mężu ciotki Saszy, znanym skrzypku, o wuju Michale, schizofreniku, który miewał napady szału, o przyrodniej siostrze Romusi, która zmarła młodo na gruźlicę, o stryju Kazimierzu, który zginął we wrześniu 1939 roku ratując przed zniszczeniem dzieła sztuki w zamku królewskim w warszawie, gdzie był kustoszem, o swoich dwóch mężach - Julianie Rogozińskim (znany tłumacz i krytyk literacki) i Zygmuncie Karpińskim, o sąsiadach, znajomych, służbie i lisowskich chłopach. Opowieść ciągle meandruje, dygresja goni dygresję, z biegiem czasu starsza pani zaczyna się zapominać i wnuk musi dopowiadać puentę do niektórych anegdotek - zna przecież te historie jeszcze z dzieciństwa, spędzanego w domu babci w Oliwie.
Książka ta ma jednak jeszcze drugie dno - to cudownie ciepła opowieść o miłości, zrozumieniu, szacunku i trosce jakimi autor darzy swoją babcię, która z racji wieku i stanu zdrowia wymaga coraz więcej opieki i cierpliwości. I z tych fragmentów tekstu bije ogromne, niekłamane uczucie. Bo starość to taki swoisty egzamin dla rodzinnej miłości - gdy kochana i podziwiana przez całe lata osoba zaczyna tracić pamięć, nie radzi sobie z własną fizjologią, bywa, że przestaje nas rozpoznawać trzeba ogromnego hartu ducha i prawdziwego uczucia aby w dalszym ciągu widzieć w niej człowieka a nie tylko przykry i uciążliwy obowiązek. I moim zdaniem Jacek Dehnel zdał ten egzamin z najwyższą oceną.
To chyba najlepsza recenzja w sieci jaką widziałam!Czytałam tą ksiązkę tylko gniewał mnie Dehnel że kazał dla babci ciągle nakładać sztuczną szczękę. Widać, że ważne dla Niego były doznania estetyczne. Czy kochał by babcie gdyby uparła sie i nie nałożyła sztucznej szczęki? Oto jest pytanie.
OdpowiedzUsuńprzepraszam ze anonimowo ale nie mam konta na blogerze.
- Iza
Dehnel ma bardzo dobre recenzje od krytyków literackich. Cieszę się, że równiez Tobie się podobała ta książka. Musze poznać tego autora.
OdpowiedzUsuńPo Twojej recenzji stwierdzam nie pozostaje mi nic innego, jak sięgnąć po tę książkę - czuję, że się polubimy.
OdpowiedzUsuńmoja siostra bardzo tę książkę chwaliła, więc planuję ją przeczytać :)
OdpowiedzUsuńDawno nie czytałem tak osobistej, i dla autora i dla czytelnika, książki.
OdpowiedzUsuńBardzo dobra książka, bardzo mi się podobała.
OdpowiedzUsuńEch, a ja się wyłamię i powiem, do krótkim namyśle, że to książka dla kobiet - chwytająca za serce, ale nie mająca niczego głębszego do zaoferowania poza wzruszeniem i nieuprawnionym poczuciem wyższości rodu arystokratycznego, którego nic zdaje się nie imać oprócz brzydkiej starości.
OdpowiedzUsuńA ta brzydota jest największym wrogiem - nie wojna, nie Historia, nie dramat innych, ale brzydota, a Dehnel lubi być ładny.
Nic głębszego? Mnie ta książka nakazała bardziej wsłuchiwać się w innych. Niech opowiadają, gawędzą. Kto mi opowie o zamierzchłych czasach, gdy ci inni, dziadkowie, staruszkowie, wymrą?
UsuńPrzecież to żadna rodzina arystokratyczna, tylko zwykła polska inteligencja.
UsuńMoim zdaniem Antek ma trochę racji - nie róbcie z Dehnela na siłę wielkiego pisarza, którego książki zaliczyć można do szeroko pojmowanej "wyższej literatury", bo to uwłacza tej ostatniej. ;-)
Usuń"Lala" to po prostu zgrabnie napisana opowieść, nawiązująca do tradycji powieści dziewiętnastowiecznej - wszystkie jest w niej przylizane i polukrowane - rozumiem, taki zamysł.
Czyta się to przyjemnie, bo warstwa językowa jest ładna, ale ja tam żadnej "głębi" nie dostrzegam - ot, opowieść od odchodzeniu, starości, umieraniu, przemijaniu, znaczeniu wspomnień. To naprawdę takie głębokie? Raczej przefasonowane przez literaturę na wszystkie strony.
To, że "Lala" podoba się i krytykom i zwykłym czytelnikom, to tylko świadczy na plus dla autora. Nikt z Dehnela nie robi "na siłę" wielkiego pisarza, ale nie da się ukryć, że to dobra literatura, właśnie z tej "wyższej półki".
UsuńKażdy szuka w literaturze czegoś innego, jedni ciekawej fabuły, drudzy znakomitej narracji, trzeci zabawy, inni głębi... Tylko czy wszędzie musi być ta (niesprecyzowana zresztą) głębia? Czasem zdarzają się teksty tak głębokie, że aż mętne.
Nie każdemu proza Dehnela odpowiada, de gustibus...
Odpiszę jeszcze, choć późno, bo nie pamiętałam, na czyim blogu była ta recenzja. ;-)
UsuńNigdzie nie napisałam, że Dehnelowi nie chwali się, że podoba się i krytykom, i przeciętnym czytelnikom. Ale!
Dehnel to nie jest wyższa półka. Wybacz, tak może mówić ktoś, kto nie czytał nigy Faulknera, Pounda, Lampedusy, Manna albo innych podobnych gigantów. Wychodzi na to, że wszystko jest kwestią przyjętego nazewnictwa.
Nie chcę nic ujmować temu autorowi - jak napisałam, zgrabnie operuje piórem i rozumiem, że w zalewie tego chłamu, który dominuje w literaturze (i na blogach niestety też) może się wydawać objawieniem, ale nie przesadzajmy i nie gloryfikujmy tego, co na to nie zasługuje.
Wspominając o "głębi" odniosłam się do czyjejś tam wypowiedzi wyżej; a to, że "każdy w literaturze szuka czegoś innego" jest potwornym truizmem. ;-)
Nie znoszę także, jak ktoś na moją krytyczną uwagę o jakiejś zrecenzowanej książce wykrzykuje, że o gustach się nie dyskutuje.
Owszem, dyskutuje się - po to między innymi są chyba te blogi.
Ktoś, kto rzuca tę sentencję jest dla mnie po prostu osobą nie do konca przekonaną o słuszności swoich racji. ;-)
czytałam tą książkę i pamiętam, że byłam pod wielkim wrażeniem, ale w tej chwili nie mogę wykrzesać z siebie i swojej zawodnej niestety pamięci niczego na temat tej historii chyba czas, by przeczytać ja ponownie
OdpowiedzUsuńPrzy ostatniej wizycie w bibliotece książka ta wpadła mi w oko. Ale z racji tego, że ograniczam się do 2 książek, ta tym razem musiała poczekać.
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem "Lala" umiejętnie łączy te dwa nurty w prozie polskiej, o których piszesz :-) Ja przeczytałam ją już parę lat temu, jak tylko się ukazała. Jeszcze się wtedy na jej temat tak nie rozpisywano. Akurat wpadła mi w ręce i stwierdziłam, że spróbuję. I oczarowała mnie zupełnie. Ten gawędziarski styl, wspaniałe historie. Po lekturze żałowałam tylko, że moja babcia nie lubi snuć takich opowieści, bo na pewno także wiele ciekawych historii mogłaby mi przekazać...
OdpowiedzUsuńDehenel jest wielkim pisarzem! To nie tylko zwykły Dehnel ale takze polski Balzak!
OdpowiedzUsuń:)
OdpowiedzUsuńFajnie się czyta takie dyskusje :)
Ja się nie wypowiadam, bo książki nie znam :)