Za oknem duchota, nawet na moim balkonie, który od północnej strony domu jest, trudno wytrzymać... Idealna lektura na taki dzień to coś w miarę lekkiego, trochę romantycznego i wzruszającego. I taka właśnie książka, jeśli wierzyć temu co na okładce napisał wydawca, od dłuższego już czasu czekała na mojej półce. "Miłość wyczytana z nut" to debiutancka książka Aleksandry Tyl, z pisarstwem której miałam już ogromną przyjemność się zetknąć za sprawą "Alei Bzów" o której pisałam TUTAJ. Mając na uwadze, że od "Alei" nie mogłam się oderwać przygotowałam się na równie wciągającą lekturę, wybrałam dzień kiedy nasi siatkarze mają wolne (IO mają swoje prawa) i zabrałam się do czytania. I jakoś mnie nie wciągnęło... W międzyczasie ugotowałam obiad, odrobiłam jakieś zaległe prasowanie i jeszcze sobie naszych "brązowych" żeglarzy (znaczy się Przemysława Miarczyńskiego i Zofię Klepacką) pooglądałam:)
Eliza to zbliżająca się do 30-tki pracownica świetlicy środowiskowej. Lubi swoją pracę, chociaż nie daje jej ona jakiejś wielkiej satysfakcji. Jest jedynaczką, ma przyjaciółkę Magdę i nie ma faceta... A bardzo by chciała mieć męża, dziecko, własny dom - to przecież niezbyt wygórowane marzenia. I oto na jej drodze staje dwóch mężczyzn - poznany przez przypadek lekarz Adam oraz znajomy z przeszłości, skrzypek Bruno. Eliza nie potrafi się zdecydować, którego z nich chce widzieć u swojego boku i spotyka się z obydwoma. I kiedy już jest prawie gotowa dokonać wyboru los decyduje za nią - po zakrapianej alkoholem imprezie budzi się rano przy boku Adama, a na skutki szalonej nocy nie trzeba długo czekać - Eliza jest w ciąży. I dopiero wtedy dociera do niej z całą jasnością kogo tak naprawdę kocha...
Historia Elizy, Adama i Bruna jest dosyć przewidywalna, ale o to nie mam większych pretensji - tego można sie domyślić czytając opis z okładki, zresztą romantyczne historie tak najczęściej mają że ona kocha jego, ale na skutek różnych okoliczności musi być z innym, a on czeka cierpliwie aż ona się od tego innego uwolni a potem żyją długo i szczęśliwie - koniec.
Co mnie natomiast w tej książce najbardziej męczyło to główna bohaterka - niesympatyczna, wyrachowana materialistka, która na siłę wmawia sobie a i czytelnikowi również jaka to ona jest romantyczna. Taaak... Noga od taboretu jest równie romantyczna jak ta cała Eliza. I rzeczona noga jest chyba inteligentniejsza od pani świetliczanki - bo z całym szacunkiem, jeżeli facet przez cały czas tokuje na swój temat (oczywiście w samych superlatywach), z lekceważeniem odnosi się do tego co ma do powiedzenia jego towarzyszka, ciągle ją strofuje i wytyka różne wady, cały czas forsuje swoje, jedynie słuszne, poglądy to gołym okiem widać że to snob i burak pastewny a nie żaden królewicz z marzeń i snów.
Kto mi się w tej książce podobał, to Magda, przyjaciółka Elizy - trochę zwariowana, ale kiedy trzeba rozsądna, lojalna, nie ocenia Elizy i jej postępowania i jest zawsze gotowa pomóc i wspierać. Bo na rodzinne wsparcie i zrozumienie też nie bardzo jak ma Eliza liczyć - no, oddając sprawiedliwość mama i babcia dbają aby dziewczyna miała pełną lodówkę i tyle.
Na całe szczęście, jak już pisałam, to nie jest pierwsza w moim dorobku czytelniczym, książka pani Aleksandry Tyl - bo gdyby tak było to raczej po następne bym nie sięgnęła. A tak wymazuję "Miłość wyczytaną z nut" z pamięci, w dalszym ciągu jestem zakochana w "Alei Bzów" i z nadzieją czekam na kolejne książki tej autorki.
Książkę przeczytałam w ramach akcji "Włóczykijka"
Historia mnie zainteresowała i czasem lubię takie proste książki, dlatego też kiedyś sięgnę.
OdpowiedzUsuń"Noga od taboretu jest równie romantyczna jak ta cała Eliza" - no cudnie, nie podejrzewałem Koleżanki, nigdy tu takie słowa nie padały:D
OdpowiedzUsuńEch, bo mi się dzisiaj takowa noga od taboretu wyłamała w chwili kiedym na tym taborecie stała wieszając firankę...
UsuńI całkiem nieromantycznie sobie pewne partie ciała obiłam:(
I tak jakoś mi się napisało, bo nie wiem kto mnie dziś bardziej zdenerwował - bohaterka książki czy mebel kuchenny...
Mam nadzieję, że poza lekkim zasinieniem innych szkód nie odniosłaś. Gdybym miał obstawiać, to postawiłbym na mebel, kto to widział bohaterką się denerwować:))
UsuńNa szczęście na strachu i siniaku się skończyło.
UsuńCóż, książka w najbliższych dniach wybywa razem ze swoją niezbyt udaną bohaterką, a ten złośliwy taboret zostaje niestety...
Taboret z zemsty możesz spalić w ognisku, z książką byłoby trudniej (w sensie podjęcia decyzji):P
Usuńmuszę się z Tobą zgodzić w kilku kwestiach. "Miłość wyczytaną z nut" uważam za nieudaną. Ale bardzo podobała mi się "Aleja Bzów" i "Szczęście pachnie bzem". Szybciutko przeczytałam obie siedząc na fotelu na trawie pod żółtą sosną a woda ze spryskiwacza delikatnie moczyła moje nogi... Polecam lekturę A.Tyl.
OdpowiedzUsuńWłaśnie - "Aleja" śliczna była, pół nocy nad nią zarwałam:)
UsuńA po "Szczęście pachnie bzem" z pewnością sięgnę.
wydaje mi się, że książka mogłaby mnie zainteresować
OdpowiedzUsuńpomyślę nad tym tytułem i może, jak uporam się z obecnymi lekturami, dopiszę się w akcji włóczykijki na listę po tę książkę :)
Teraz już wiem żeby przygodę z tą Autorką zacząć od serii "bzowej"
OdpowiedzUsuńAle pewnie burak pastewny był finansowo ustawiony:) Też widzę że sięgnę po ksiązki tej autorki.Jak na razie nie miałam okazji.
OdpowiedzUsuńNormalnie, w czeskich klimatach przeczytać taką recenzję, to wielka przyjemność, pośmiałam się sobie, mąż z kawą dziwnie patrzy..., jeszcze dziwniej, gdy zaczynam pisać, zaraz mu będę cytować.
OdpowiedzUsuńCóż muszę w końcu przeczytać tę Aleję bzów.
A ta książka była dla mnie pierwszym spotkaniem z panią Tyl i też niestety mi nie podeszła. Było to moje ostatnie spotkanie z tą autorką...
OdpowiedzUsuńNo muszę tę książkę przeczytać, bo koniecznie chcę poznać pannę "nogaodtaboretu" i pana "burakpastewny" :D
OdpowiedzUsuń