wtorek, 27 lutego 2018

Przeczytane w czasie ferii - cz. I

Większość ferii zimowych spędziłam na zimowisku w Wiśle - fajnie było, pogoda super, atrakcji wyżej kokardy, dzieciaki w miarę ogarnięte, nawet czas na czytanie się znalazł i tylko z internetem było krucho. Tak więc ciągu najbliższych kilku dni pojawi się relacja z tych feryjnych lektur.

Na początek literatura tzw. kobieca. Co prawda niewiele książek tego typu czytam, ale tym razem skusiłam się aż na trzy.

Z pisarstwem Agnieszki Krawczyk zetknęłam się kilka lat temu - spotkanie było jednorazowe, ale dosyć miłe, więc po "Magiczny wieczór" sięgnęłam nastawiając się na dobrą zabawę. 
Książka stanowi kolejny (bodajże czwarty) tom serii "Czary codzienności". Nie czytałam poprzednich tomów, ale właściwie bez problemu weszłam w akcję.
Zmysłów to niewielkie miasteczko gdzieś w górach. Mieszkają tu trzy siostry - Agata, Daniela i mała Tosia. Jest początek grudnia, trwają przygotowania do ślubu Danieli, który ma się odbyć tuż przed sylwestrem. Przez kawiarnię prowadzoną przez siostry przewijają się znajomi i przyjaciele, pojawiają się również osoby wrogo nastawione, ale atmosfera panująca w lokalu i magia zbliżających się świąt sprawiają, że nawet najtwardsze serca topnieją...
"Magiczny wieczór" to typowa literatura świąteczna. Czytana w lutym może już nie mieć tego uroku, aczkolwiek tym razem warunki pogodowe za oknem były mocno sprzyjające - śnieg, mróz, rozgwieżdżone niebo i wszechobecna cisza. Dało radę i nawet mi się podobało.

**************************************************

Gabriela Gargaś świeci triumfy na różnych znajomych blogach, wiele koleżanek zachwyca się tą pisarką, więc i ja postanowiłam spróbować. Trafiła mi się też książka ze świętami w tle, a mianowicie "Wieczór taki jak ten".

Michalina mieszka w małym górskim miasteczku Złotkowie. Jej mama zmarła, ojciec buja gdzieś po świecie a ona jako osiemnastolatka musiała wziąć odpowiedzialność za maleńkiego braciszka. Na szczęście przy jej boku stoi babcia, właścicielka kawiarni "Cynamonowy Raj". 
Od tamtej pory minęło dziewięć lat, Miśka szukając dodatkowych funduszy postanawia wynająć kilka pokojów turystom. Jednym z gości jest Artur - zgorzkniały mężczyzna po czterdziestce, rozwodnik, pracoholik i zdecydowany wróg świąt i magicznej atmosfery z nimi związanej. Zwabiony anonsem o spokojnym pensjonacie na prowincji trafia w sam środek wioski Świętego Mikołaja... Wszechobecne Mikołaje, elfy, choinki, kolędy, światełka i dekoracje doprowadzają go do szału...

I powiem szczerze, że mnie również. Właściwie lubię święta i ich atmosferę, ale co za dużo to nie zdrowo. Miało być pewnie klimatycznie i bajkowo ale dla mnie nie było. Bo niestety Złotkowo z tą bożonarodzeniową celebrą od pierwszych dni grudnia bardzo przypomina centrum handlowe (tam też święta trwają kilka tygodni). Miało być fajnie, ale nie wyszło.
Bohaterowie też są nijacy - niby mają jakieś życie wewnętrzne, ale zupełnie nie przekonują do siebie. Myślałam, że Artur wprowadzi trochę zamieszania - pierwszego dnia pobytu w Złotkowie zachowywał się wręcz gburowato, niestety już drugiego zmienił się nie do poznania i okazał się słodkim "ciachem" a jego anty świąteczne nastawienie zniknęło jak sen jaki złoty. Mózg mu wyprali w nocy czy co?
Poza tym poszarpana fabuła i istny potop życiowych mądrości (miejscami miałam wrażenie, że czytam polską wersję Paulo Coelho) zdecydowanie mi przeszkadzały.

Nie wiem, może miałam pecha i trafiłam na słabszą książkę pani Gargaś, może też nie jestem wymarzona czytelniczką tego typu powieści. Jakby nie było tej akurat nie polecam.

***********************************************

Beata Majewska to prawdziwe nazwisko niejakiej Augusty Docher pisarki która kojarzyła mi się z literaturą fantastyczną, skierowaną do młodzieży. Trochę wiec mnie zdziwiło, że w jej dorobku znalazła się książka "Konkurs na żonę" - obyczajówka, trochę romans, w każdym razie tzw. "babskie czytadło". 

Hugo Hajdukiewicz jest prawnikiem, zawodowo powodzi mu się świetnie, prywatnie może trochę gorzej, ale właściwie nie ma na co narzekać. Niestety pojawia się problem - musi przed trzydziestką postarać się o żonę i dziecko, taki bowiem warunek postawił w testamencie jego wuj. W innym wypadku milionowa fortuna dostanie się komuś innemu a Hugo co prawda nie trafi pod most, ale jednak z wielu rzeczy będzie musiał zrezygnować.
Razem z przyjacielem wpadają na iście szatański pomysł - organizują konkurs literacki dla studentów (właściwie interesują ich wyłącznie studentki) a spośród uczestniczek wyłonią przyszłą panią Hajdukiewicz.
W konkursie bierze udział Łucja Maśnik, studentka pierwszego roku, zdobywa drugą nagrodę oraz wygrywa nieoficjalny casting na żonę pięknego Hugona. Bo oczywiście on jest przystojny i nieco tajemniczy a ona śliczna i młodziutka...
Co się dalej dzieje to już pewnie wszyscy się domyślają (zresztą wydawca reklamuje książkę jako hollywoodzką komedię romantyczną) ale nie można odmówić tej pozycji pewnej pomysłowości i próby nowego spojrzenia na oklepany schemat.

Książkę przeczytałam w ciągu jednego popołudnia i wieczoru (żeby było jasne - już po powrocie z zimowiska) - czyta się fajnie, bohaterowie są różnorodni, akcja idzie równym tempem, jest trochę wzruszeń, idealna lektura na wieczorny relaks.

I jeszcze jeden jak dla mnie plus tej książki - rzecz dzieje się w Krakowie, bohaterowie (a wraz z nimi i czytelnicy) kręcą się po mieście, bywają w znanych mi miejscach - lubię wiedzieć gdzie toczy się akcja ;)

"Konkurs na żonę" to pierwszy tom trylogii - pomimo, że mam już wizję jak to się dalej potoczy sięgnę po kontynuację. Już się nawet zapisałam do kolejki w bibliotece...

1 komentarz:

Posty anonimowe będą kasowane - proszę podpisz się:)