Dzisiejsze święto przywodzi na myśl tych, którzy stali się architektami naszej niepodległości, a wśród nich na czoło wysuwa się Józef Piłsudski. Jego nazwisko padało dzisiaj wielokrotnie w czasie rozmaitych wieców, spotkań i akademii. Na temat Komendanta powstało wiele opracowań i artykułów a swoje wspomnienia o nim przelało na papier całe grono mu współczesnych - tak przyjaciół i współpracowników jak i antagonistów.
Jedną z osób, które zechciały się podzielić swoimi przeżyciami związanymi z osobą Piłsudskiego była Kazimiera Iłłakowiczówna, znana i ceniona poetka, która przez dziewięć lat (1926 -1935) była jego osobistą sekretarką.
Poetka poznała przyszłego Marszałka w czasach przedwojennych, kiedy mieszkał w Krakowie a ona sama studiowała na Uniwersytecie Jagiellońskim. Jej starsza siostra Barbara wynajmowała pokój u państwa Piłsudskich a Kazia ją tam odwiedzała. Później przyszła wojna, drogi Iłłakowiczówny i Piłsudskiego się rozeszły, aby spleść się ponownie po wydarzeniach przewrotu majowego. Pani Kazimiera pracowała wtedy w Ministerstwie Spraw Zagranicznych a Józef Piłsudski zrezygnowawszy z prezydentury (Zgromadzenie Narodowe wybrało go na to stanowisko 31 maja 1926 r.) stanął na czele Ministerstwa Spraw Wojskowych. Wtedy przypomniał sobie o egzaltowanej panience, która w międzyczasie wydała kilka tomików poezji i stawała się jedną z najważniejszych przedstawicielek literatury polskiej okresu międzywojennego. Zaproponował jej stanowisko osobistej sekretarki, a Iłłakowiczówna, pomimo początkowych oporów propozycję przyjęła i stała przy boku Marszałka aż do jego śmierci.
Napisana w 1936 roku "Ścieżka obok drogi" to wspomnienia poetki z tamtego okresu.
Muszę się przyznać, że książka Iłłakowiczówny to jeden z najdłużej leżakujących u mnie "połkowników"- czekała prawie 30 lat...
Do jej lektury podchodziłam z pewną rezerwą, bowiem Piłsudski, pomimo swoich niepodważalnych zasług, do moich ulubieńców nie należy niestety. Tymczasem spotkałam się z opinią, że wspomniana książka to pochwalny pean na jego cześć więc nie do końca wiedziałam czego oczekiwać.
Okazało się, że faktycznie uwielbienie dla Marszałka jest bardzo widoczne, pisarka omija pewne niewygodne fakty z jego biografii (chociażby rozwód i powtórne małżeństwo) ale tak naprawdę Piłsudskiego jest w tej opowieści niewiele...
Autorka pisze głównie o swoich odczuciach, o ludziach z którymi miała styczność w czasie pracy (miło wypowiada się na ten przykład o Wieniawie, natomiast do Becka czuje wyraźną niechęć), opowiada o realiach urzędu czy swoich obowiązkach, wspomina jakieś nie bardzo istotne szczegóły (np. rozwodzi się nad serwisem do herbaty który Piłsudski odziedziczył po swoim poprzedniku w ministerstwie) i, co mi szczególnie zgrzytało, dydaktyzuje i napomina na potęgę, ocierając się niekiedy o banał.
Tak więc gdyby ktoś chciała się dowiedzieć z tej książki jakichś istotnych szczegółów dotyczących Piłsudskiego srodze się rozczaruje.
Tym co ratuje tę książkę jest język,którym została napisana - Iłłakowiczówna faktycznie jest mistrzynią słowa. Chociaż zdecydowanie wolę jej wiersze niż tę akurat prozę.
Podzielam Twój brak uwielbienia do marszałka, ale mam ochotę na taką międzywojenną lekturę. Chyba poszukam na allegro
OdpowiedzUsuń