niedziela, 13 września 2015

O Julii co nie chciała Romea (a właściwie Pawła)

Przystojny, inteligentny, opiekuńczy, raczej z tych bogatych i zakochany bez pamięci w swojej wybrance - taki mężczyzna to marzenie każdej dziewczyny, prawda? No własnie, nie każdej.
Zalety które wymieniłam powyżej cechują Pawła, chłopaka Julii. I wszystko byłoby w porządku gdyby nie fakt, ze Paweł chce się żenić a Julia nie ma na to najmniejszej ochoty... I tak oto idealny facet staje się jej największym życiowym problemem. A że innych problemów (żeby wymienić tylko te najbardziej dotkliwe: zaborcza mamusia, rozpuszczona młodsza siostra, koszmarni wykładowcy na uczelni i szefowa z piekła rodem) życie nie szczędzi, więc nie ma się co dziwić, że dziewczyna zaczyna popadać w coraz większą desperację...

"Przypadki pewnej desperatki" to debiutancka powieść Magdaleny Wali firmowana przez wydawnictwo "Czwarta strona". Autorka jest absolwentką historii i pracuje jako nauczycielka tego przedmiotu, jest również (jak dowiedziałam się z notki biograficznej na stronie wydawnictwa) miłośniczką podróży połączonych ze zwiedzaniem rozmaitych zabytków. Już te informacje nastawiły mnie do niej bardzo przychylnie - było nie było koleżanka po fachu, nawet przedmiot nam się zgadza, a i zainteresowania również. Zabrałam się wiec do czytania...

Julia jest na ostatnim roku studiów, przygotowuje się do egzaminu magisterskiego i udało jej się załapać do pracy na pół etatu do jednego z wrocławskich gimnazjów. Mieszka z rodzicami i nastoletnią siostrą, ma grono wypróbowanych przyjaciół i od pół roku jest związana z Pawłem. Pomimo tego, że Paweł bezdyskusyjnie jest idealnym kandydatem na męża, Julia broni sie jak może przed ślubnym kobiercem - uważa, że ma jeszcze czas na męża i dzieci, a po skończeniu nauki chciałaby, górnolotnie mówiąc, zakosztować życia bez zobowiązań. Tymczasem Pawłowi zależy na ślubie - jego rodzina odziedziczyła majątek na Kielecczyźnie, musi się przeprowadzić i chciałby w nowy etap życia wejść razem z Julią...

Książka Magdaleny Wali to zgrabne połączenie powieści obyczajowej z historyczną, na dodatek z wątkiem kryminalnym (Na strychu odziedziczonego przez rodzinę Pawła dworu Julia znajduje tajemniczy rękopis z początków XIX stulecia - pamiętnik panny Agnety Zbarczańskiej, szlachcianki, wychowanki księżnej Izabeli Czartoryskiej. Dziewczyna, oprócz zwykłych codziennych spraw opisuje kryminalną historię, w którą się przez przypadek wplątuje, a Julia próbuje wyjaśnić co się właściwie stało te 200 lat temu). Jeżeli dodamy do tego spora dawkę dobrego humoru to wychodzi nam z tego całkiem sympatyczna książka - lekka, łatwa i przyjemna. No może poza opisami traumy jaką Julii funduje dyrektorka szkoły...
Powiem tak - czytając opisy zajęć i egzaminów na uczelni łapałam sie na tym, że porównywałam je ze swoimi wspomnieniami z krakowskiej Wyższej Szkoły Pedagogicznej, w której to uczelni miałam przyjemność zdobywać wykształcenie. Wniosek jest jeden, ale znaczący - nie tylko mnie nauczali psychopaci... Chociaż studia wspominam dosyć miło.
Natomiast gimnazjum w którym uczy Julia to jakiś przedsionek piekła. Owszem wiele idiotyzmów o których pisze autorka zdarza się i w mojej szkole (wynikają one przede wszystkim z bzdurnych przepisów) ale zachowanie pani dyrektor (której np. zdarza się mieszanie nauczyciela z błotem na oczach uczniów) jest dla mnie szokujące, pomimo, że różnych szefów już miałam... Nie chce mi się wierzyć, że gdzieś takie indywidua funkcjonują. No chyba, że to norma w szkołach prywatnych - bo z rozmaitych faktów wyszło mi, ze placówka raczej nie jest państwowa.

Jedyne co trochę mnie w tej książce denerwowało to występująca miejscami pewna, że tak powiem, nieporadność językowa. Najbardziej chyba widoczna we fragmentach pamiętnika Agnety - całkiem nieźle stylizowanych na dziewiętnastowieczną polszczyznę, ale "udekorowanych" wyrażeniami typu "efekt długofalowy działalności" (s. 304). 
Widoczne są również powtórzenia oraz nagminne używanie pewnych określeń - mnie na ten przykład niepomiernie irytowało słowo "chlew", którym autorka a za nią jej bohaterowie nazywają znajdującą się w podziemiach uczelni knajpkę. "Idę do chlewa", "siedzimy w chlewie", czy najbardziej szokujące "pijemy kawę w chlewie" sprawiało, że przed oczami miałam stadko umorusanych świnek a nie studentów, było nie było mojej ukochanej historii...

Ponieważ książka, jak już wspomniałam, jest debiutem (moim zdaniem całkiem udanym), pozostaje tylko mieć nadzieję, że pani Magdalena popracuje nad warsztatem i kolejne jej utwory będą już tylko lepsze.

Reasumując - pomimo pewnych potknięć, jest to całkiem niezła książka. Warto dać jej szansę.

3 komentarze:

  1. Mnóstwo ostatnio ciekawych debiutów, w tym wiele udanych - to cieszy. Nie sposób się jednak nie uśmiechnąć pod nosem, gdy widzę kolejny schemat pt. "Bridget Jones na opak". Te wszystkie kobiety, kobietki, dziewczyny, które stronią od małżeństwa i ciągnący ich na siłę do ołtarza panowie! Rozumiem, że takie fabularne chwyty stosuje się w książkach chyba tylko po to, żeby odczarować stereotyp kobiety, której głównym życiowym celem jest ślub. Takie odwracanie kota ogonem niekoniecznie wypada przekonująco.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dam szansę, gdy będę miała okazję!

    OdpowiedzUsuń
  3. Sama historia zapowiada się bardzo ciekawie, czytałam parę pozytywnych recenzji. Mimo Twoich zastrzeżeń z chęcią poznam bliżej ten tytuł :)

    OdpowiedzUsuń

Posty anonimowe będą kasowane - proszę podpisz się:)