środa, 6 marca 2013

Na kłopoty... Brzytwa

Nie wiem jak to w wielkim świecie bywa, ale spora grupa naszych autorów umieszcza akcję swoich książek w konkretnych miejscowościach i my, czytelnicy, jeśli tylko mamy choćby śladowe pojęcie o topografii tych miejsc bez większego problemu możemy podążać śladem bohaterów.
Jedną z takich autorek jest Izabela Sowa, której utwory w zdecydowanej większości dzieją się w Krakowie. Tak też jest w przypadku dwóch jej książek "Ścianka działowa" i "Podróż poślubna", które przeczytałam w ostatnich dniach (niech żyją szkolenia w pracy!!!).

Jak to najczęściej w powieściach pani Izabeli Sowy bywa bohaterami obydwu książek są osoby w wieku 30+, na oko ludzie sukcesu, świetnie dający sobie radę w aktualnej rzeczywistości, a tak naprawdę pełni zahamowań, kompleksów i problemów. Obydwie historie łączy postać pewnej Matki Polki (w dowodzie osobistym: Paulina Matka) zwanej Brzytwą. 
Brzytwa to osoba, która potrafi rozwiązać najtrudniejsze życiowe problemy, trochę detektyw, trochę psycholog, mistrzyni działań niekonwencjonalnych. Trafić do niej niezwykle trudno, bowiem nie prowadzi zarejestrowanej działalności, nie ma biura ani godzin przyjęć. Ale jeżeli komuś będzie bardzo zależeć to pokona wszystkie etapy selekcji i w końcu uda mu się do niej dotrzeć.

Dionizy, bohater "Ścianki działowej" i Paloma z "Podróży poślubnej" wykazali się takim samozaparciem, pokonali swoisty "tor przeszkód" i stanęli oko w oko z osławioną Brzytwą, która zgodziła się zając ich sprawami, ale pod pewnym warunkiem - ofiarują jej tydzień ze swojego życia. Cena niezbyt wygórowana, jeśli w zamian otrzymają rozwiązanie swoich największych bolączek - Dionizy podejrzewa, że zdradza go żona, natomiast Paloma, świeżo poślubiona mężatka, nie może zrozumieć dlaczego Norbert ociąga się z podjęciem decyzji na temat miodowego miesiąca, a dokładnie nie potrafi (bądź nie chce) podjąć decyzji o celu podróży poślubnej.

Razem z Brzytwą i jej klientami wędrujemy po Krakowie, ale nie po tym znanym z wycieczkowych szlaków - zaglądamy do starych mieszkań na Podgórzu, do niewielkiej osiedlowej biblioteki, na Kleparz i Tandetę (dla  niezorientowanych - to dwa najbardziej znane place targowe w Krakowie), do ogródków na Bronowicach i do mniej lub bardziej podejrzanych lokali gastronomicznych. 
Brzytwa nie daje gotowych rozwiązań, wydawać by się mogło, że jej postępowanie jest zupełnie irracjonalne, klienci chwilami chcą zrezygnować z jej usług, ale w ogólnym rozrachunku dostają sporo więcej niż rozwiązanie doraźnych problemów.
Bowiem Brzytwa zmusza ich do przeanalizowania własnego postępowania, własnych lęków i fobii, oraz, co niezwykle istotne własnych pobudek i prawdziwych intencji, którymi kierują się w życiu.

Ponieważ przeczytałam już kilka powieści autorstwa Izabeli Sowy mogę chyba pokusić się o pewne uogólnienia. Autorka pisze prostym językiem, jej bohaterowie są mocno umiejscowieni w aktualnej rzeczywistości, często możemy w nich odnaleźć samych siebie lub swoich znajomych. Jest w nich obecne swoiste, czasem nieco gorzkie, poczucie humoru - mnie jakoś zawsze przy tej okazji przypominają się słowa Horodniczego z "Rewizora" Gogola - "Z czego się śmiejecie? Z siebie samych się śmiejecie!"

Polubiłam Brzytwę, jej sąsiada Bereta i Chrzestnych, i mam nadzieję, że Izabela Sowa jeszcze wróci do tych bohaterów. Szkoda by było, żeby cykl zamknął się tylko na tych dwóch książkach.



czwartek, 28 lutego 2013

Powstanie niewolników w wersji light

Halina Rudnicka to jedna z autorek mojego dzieciństwa - głównie za sprawą "Chłopców ze Starówki", która to książka była lekturą obowiązkową, bodajże w klasie VI szkoły podstawowej. Czytałam pewnie jeszcze jakieś inne jej książki, bo mi się w głowie kołaczą jakiś Szumigaj i Tumigraj, Janek Krasicki i chyba Hanka Sawicka (ale jej to nie jestem pewna...).
Wymienione wyżej książki na dzień dzisiejszy są już niemal całkowicie zapomniane, ale jest jedna, którą od czasu do czasu zalecają jako lekturę nauczyciele historii, a mianowicie "Uczniowie Spartakusa". Z jakichś moich dawnych zapisków wynika, że w czasach szkolnych ją czytałam, ale pod groźbą szkód na zdrowiu nie byłam w stanie powiedzieć czegoś konkretnego o tej książce -no może poza tym, że wiem kto zacz tytułowy Spartakus. A ponieważ w związku z wyzwaniem  "Trójka e-pik" trzeba było coś o niewolnikach przeczytać to postanowiłam sobie odświeżyć ksiżkę Haliny Rudnickiej.

Głównym bohaterem jest chłopiec imieniem Kalias. Z pochodzenia jest Grekiem i miał to nieszczęście, że wraz z matką zostali porwani przez piratów. Trafiają na targ niewolników i tam zostają rozdzieleni - chłopak trafia najpierw do niejakiego Kwintusa Waryniusza, a później po wielu perypetiach dostaje się do szkoły gladiatorów, gdzie poznaje Spartakusa. Niedługo po tym wybucha powstanie niewolników na czele którego staje właśnie Spartakus.

Książka dosyć wiernie opisuje dzieje tego największego zrywu niewolników, a autorka trzyma się faktów historycznych. Niestety jakoś mnie ta książka nie porwała, bo trochę nudnawa jest - być może dlatego zupełnie jej nie pamiętałam ze swoich czasów szkolnych.
Autorka operuje schematami - Rzymianie są zepsuci, okrutni i głupi zaś niewolnicy dobrzy, uczciwi i szlachetni, Kaliasowi i jego przyjaciołom wszystko się udaje zaś ich przeciwnicy zaliczają nieustane wpadki. Jak już wspomniałam, autorka trzyma się najważniejszych faktów, więc (jak pewnie pamiętamy z lekcji historii) powstanie upada a Spartakus ponosi okrutną karę, ale tu gdzie się tylko da mamy szczęśliwe zakończenie - dobrzy zostają nagrodzeni w ten czy inny sposób, natomiast źli ponoszą zasłużoną karę.
Jako, że książka przeznaczona była dla młodzieży szkolnej więc pozbawiona jest niemal całkowicie drastycznych opisów zarówno z życia Rzymian jak i traktowania niewolników - dla porównania chociażby barwne opisy w "Qvo vadis" Sienkiewicza.

Lubię takie powroty do literatury okresu dzieciństwa i wczesnej młodości, aczkolwiek zdarza się rozczarowanie - książka, którą dawno temu się zachwycałam, bohaterowie, którzy powodowali żywsze bicie serca dzisiaj już nie wzbudzają takich emocji. 
Tak niestety jest w wypadku tej książki...



środa, 27 lutego 2013

O Meksykance, która została królową przemytników

Arturo Perez-Reverte to hiszpański pisarz i dziennikarz. Jego książki są w naszym kraju dosyć popularne i często pojawiają się na blogach - jakoś do tej pory osobiście się z tym akurat pisarzem nie spotkałam, ale na podstawie lektury Waszych opinii utrwalił mi się pogląd, że jest to autor powieści historyczno - sensacyjnych (jakkolwiek by to nie brzmiało). Tymczasem jakież było moje zaskoczenie, kiedy się okazało, że oprócz przygodówek osadzonych w odległych wiekach pisze również powieści współczesne.

"Królowa Południa" to historia Teresy Mendoza, Meksykanki, która poprzez splot okoliczności zmuszona jest uciekać ze swojego kraju aż do Hiszpanii. Udaje się jej dostać pracę w barze, a kiedy okazuje się, że dziewczyna ma talent do rachunków właściciel powierza jej zarządzanie lokalem. Dla Teresy jednak praca w barze nie jest szczytem marzeń, szczególnie jeśli chodzi o związane z tym zajęciem zarobki. Przypadkowo poznaje przemytnika, Santiago Fisterrę i zostaje jego wspólniczką.  Niestety po raz kolejny okoliczności sprzysięgły się przeciw niej do tego stopnia, że Teresa ląduje w więzieniu, jednak jest na tyle inteligentna (i ma sporo szczęścia, jeśli chodzi o współlokatorkę celi), że nie marnuje tych kilkunastu miesięcy spędzonych w odosobnieniu. Teresa pochłania książki, w pewnym stopniu uzupełnia swoje wykształcenie, a kiedy kończy się wyrok, więzienne mury opuszcza całkiem inna osoba. Świat narkobiznesu wkrótce się przekona, że pojawiła się w nim nowa osoba, z którą trzeba się liczyć.

Młoda Meksykanka szybko udowadnia, że ma talent i energię, jest twardą negocjatorką, dokładnie planuje swoje poczynania ale potrafi być kreatywna i, co ważne, cechuje ją zawodowa uczciwość. Ale czy to wystarczy aby utrzymała się w tym światku zdominowanym przez mężczyzn?

Z niejakim wstydem muszę przyznać, że szczerze i serdecznie kibicowałam Teresie - pomimo, że jest ona postacią co najmniej kontrowersyjną. Już sam jej sposób zarabiania na życie powinien budzić niechęć - handel narkotykami, przemyt i inne działania niezgodne z prawem to wystarczające argumenty przeciwko tej postaci. Jednak nie można odmówić Teresie determinacji oraz siły woli. Miejsce i czas, w którym przyszło jej spędzić dzieciństwo i młodość ukształtowało jej osobowość - Teresa nie miała innych wzorców postępowania. Trochę trudno ją więc obarczać winą za to, że stała się tym, kim się stała.

Książkę pochłania się niemal jednym tchem, co jest zasługą zarówno tempa akcji jak i postaci wykreowanych przez autora. Bo bohaterowie Pereza-Reverte'a to postacie nieszablonowe, świetnie skonstruowane, niejednoznaczne, a przez to jeszcze bardziej ciekawe.

Serdecznie zachęcam do lektury.

wtorek, 26 lutego 2013

Wątpliwości Smoczego Jeźdzca

Był już smok niebieski, był czerwony - teraz przyszła kolej na złotego. Takiego bowiem koloru gad spogląda na mnie z okładki trzeciego tomu cyklu "Dziedzictwo" autorstwa Christophera Paoliniego.

"Bisingr" rozpoczyna się od mocnego akcentu - Eragon i Roran odnajdują kryjówkę Ra'zaców i likwidują obydwa potwory. (Swoją drogą trochę to dziwne, że udaje im się to zrobić bez większego problemu i strat własnych, gdy do tej pory Ra'zacowie byli postrachem dla całych wsi i miast.) A później mamy bitwy, potyczki, wędrówki w tę i w tamtą stronę, uczty i rokowania, i znów bitwy i potyczki, udowadnianie przy pomocy ekstremalnych prób, kto jest najgodniejszym stanowiska przywódcy, wpływanie na politykę sojuszników, i znów bitwy i potyczki...

Przewrotnie powiem, że widać w tej części, że autor w międzyczasie dojrzewa i na pewne sprawy patrzy już trochę inaczej niż przy pisaniu poprzednich tomów. Bo chyba tylko tym można wytłumaczyć wątpliwości, które nagle zaczynają targać Eragonem. Dopiero teraz zaczyna przeżywać konieczność zabijania, ma koszmary związane z żołnierzami, których jest zmuszony uśmiercić - choć bardziej logiczne byłyby tego rodzaju rozterki po pierwszych starciach w których przyszło mu uczestniczyć. 
Idzie też Paolini trochę na skróty - jego bohaterowie nagminnie używają magii (Eragon na ten przykład goli się przy jej pomocy) i właściwie gdzieś ginie ekscytacja na temat "czy jej/jemu się uda?", bo wiadomo, że w krytycznym momencie magia pomoże...

Uff... Przeczytałam tę książkę trochę siłą rozpędu - "Eragon" mi się raczej podobał, "Najstarszy" już trochę mniej, natomiast "Brisingr"...
No cóż, czyta się dosyć sprawnie, choć fajerwerków nie ma. Akcja płynie sobie spokojnie i szeroko jak Wisła w okolicach Torunia. Namnożyło się autorowi wątków i miał chyba potężne problemy z ich w miarę gładkim zakończeniem - do tego stopnia, że powstał jeszcze tom czwarty (i to w dwóch częściach), który pewnie przeczytam, chociażby z ciekawości jak to się wszystko skończy.
Ale raczej nie będę szukać ostatniego tomu z obłędem w oczach...

poniedziałek, 25 lutego 2013

O uczuciach, szkole, sztuce - o życiu

Dosyć dużą część mojej domowej biblioteczki stanowią książki, które zakupione zostały pod wpływem zachwytów innych blogerów lub użytkowników BiblioNETki, a jak już miały "nieszczęście" stać sie moją własnością to powędrowały na półkę, bo pierwszeństwo mają pożyczki oraz egzemplarze recenzyjne. I tak się te, nierzadko perełki literackie, kurzą i zarastają pajęczyną w oczekiwaniu na to aż znajdę dla nich czas.

Jednym z takich przykurzątek z mojej półki jest powieść Antoniego Libery pt. "Madame". Autor jest tłumaczem i reżyserem, znawcą twórczości Samuela Becketta, którego sztuki wystawia z powodzeniem u nas w kraju jak i za granicą, zaś książka o której mowa jest jego debiutem powieściowym.

Narratorem jest młody chłopak, uczeń maturalnej klasy warszawskiego liceum, zaś tytułowa Madame to dyrektorka szkoły, a zarazem jego nauczycielka języka francuskiego.
Piękna i tajemnicza kobieta budzi wśród swoich, stojących na progu dorosłości, uczniów wielkie emocje, podkochują się w niej, snują fantazje i domysły, starają się zwrócić na siebie jej uwagę - niestety bezskutecznie. Madame jest zimna i nieprzystępna, nie daje się sprowokować i nawet na krok nie wychodzi poza schemat relacji nauczyciel - uczeń.
Jej postawa nie zniechęca jednak głównego bohatera, który rozpoczyna swego rodzaju śledztwo, mające go zbliżyć do nauczycielki.

Akcja książki osadzona jest w drugiej połowie lat 60-tych, pełno tu odniesień do ówczesnej polityki, nauki i kultury, to świetny obraz życia inteligencji z okresu późnego Gomułki. Narrator pochodzi z tzw. dobrego domu, rodzice zadbali o jego wszechstronny rozwój, on sam stara się zaistnieć poprzez rozmaite działania - niestety i zespół jazzowy, i grupa teatralna ponoszą klęskę, gdyż są zbyt awangardowe, zbyt zachodnie jak na możliwości polskiej siermiężnej rzeczywistości. Zrażony działalnością na niwie artystycznej odnajduje się w intelektualnej grze prowadzonej z Madame.

Gdzieś przeczytałam, że główny bohater jest tak perfekcyjny, że aż nierzeczywisty, że trudno sobie wyobrazić osiemnastolatka improwizującego wiersz aleksandrynem, piszącego kilkunastostronicowe wypracowanie po francusku czy  recytującego "na zawołanie" fragmenty dramatów Racine'a, że autor zdrowo przesadził w tej kreacji. Czy ja wiem? Przecież tak naprawdę ten młody człowiek nie jest wszechstronnym geniuszem - owszem francuski idzie mu świetnie, ale uczył się tego języka przez kilka lat na prywatnych lekcjach, siłą rzeczy przewyższa swoich kolegów, poza tym chęć zaimponowania nauczycielce dopinguje go do działania. Fakt, jest inteligentny, oczytany, wrażliwy, interesuje go sztuka,  ale tak naprawdę swoje wystąpienia starannie przygotowuje, żeby nie powiedzieć, że reżyseruje, i większość jego działań jest przemyślana i zaplanowana, a spontaniczność to zaledwie niewielki fragment jego osobowości.

Książka Libery to majstersztyk jeśli chodzi o warstwę językową, to przepiękna opowieść o dorastaniu i dojrzewaniu, to hymn o miłości, która dodaje skrzydeł, ale równocześnie nieco gorzki rozrachunek z przeszłością, z czasami kiedy największy nawet talent i wiedza przegrywały z partyjnymi układami, kiedy człowiek nie był oceniany za to co sobą reprezentował, ale za to jak głęboko kłaniał się ówczesnej władzy. To swoisty pomnik tych, którzy musieli egzystować w tamtych nienormalnych czasach i udało im się mimo wszystko nie stracić twarzy. Jakże często  o nich zapominamy...

niedziela, 24 lutego 2013

To taka piękna literatura...

Kiedy ostatnio zdarzyło się wam napisać/ dostać list, lub chociaż kartkę pocztową?

No, właśnie... Telefony komórkowe i internet zdecydowanie ułatwiają kontakty międzyludzkie,  bo przecież można zadzwonić z każdego miejsca i o każdej właściwi porze, można wysłać maila lub SMS-a i nasza wiadomość w przeciągu kilku sekund trafi do adresata. Nie trzeba szukać papieru listowego i koperty, nie trzeba stać na poczcie w kilometrowej kolejce po znaczki - wszystko załatwi się szybko i wygodnie, nie ruszając sie z domu. I tylko trochę żal, bo te wiadomości są siłą rzeczy bardzo ulotne - skrzynka mailowa czy pamięć telefonu mają ograniczoną pojemność...
Te pocztowo - listowe refleksje naszły mnie na okoliczność książki, którą właśnie skończyłam czytać, a mianowicie "Listów na wyczerpanym papierze", czyli korespondencji Agnieszki Osieckiej i Jeremiego Przybory. 

Książkę przygotowała do druku o raz opatrzyła wstępem Magda Umer - przyjaciółka obydwojga artystów. W jej ręce najpierw trafiły listy, które pisała Agnieszka Osiecka (dostała je od samego Przybory) a jakiś czas potem skontaktowała się z nią córka Osieckiej, która chciała opublikować listy Jeremiego do swojej matki. I tak oto w ręce czytelników trafiła korespondencja obrazująca burzliwy związek, który połączył tych dwoje w lutym 1964 roku i trwał nieco ponad dwa lata, do czerwca 1966 roku.
Agnieszka Osiecka i Jeremi Przybora to dwie niekwestionowane gwiazdy na firmamencie polskiej rozrywki, autorzy wielu przebojów wykonywanych do dzisiaj, twórcy widowisk teatralnych, obdarzeni talentem literackim oraz niesamowitą umiejętnością obserwacji otaczającego ich świata i przetwarzania go na język poezji.
Kiedy rozpoczyna się ich związek ona ma lat 28, on jest o ponad 20 lat starszy, obydwoje mają za sobą nieudane małżeństwa i bagaż rozmaitych życiowych doświadczeń. Obiektywnie rzecz biorąc to chyba trudno o dwie bardziej różne (żeby nie powiedzieć skrajne) osobowości. Agnieszka to dusza towarzystwa, ma wokół siebie masę znajomych a nawiązanie kontaktu z obcymi osobami nie stanowi dla niej żadnego problemu - w jej listach można naleźć opisy takich, nawiązywanych ad hoc znajomości. Tymczasem obraz Jeremiego, który wyłania sie z tej korespondencji ukazuje człowieka zdystansowanego do otoczenia, niezbyt lubiącego duże towarzystwo, raczej domatora i samotnika.
Podobno przeciwieństwa się przyciągają - tak też pewnie było i w tym przypadku.

Z przyczyn okołozawodowych, jak też rodzinnych obydwoje często podróżowali, w tym również za granicę. Kontakt telefoniczny był utrudniony i kosztowny, pozostawały więc listy i kartki. Z tych listów układa się historia miłości - wybuch uczucia, tęsknota za drugą osobą, która jest daleko, liryczne zaklęcia i obietnice, wreszcie pretensje (niektóre uzasadnione, inne całkiem zmyślone), a na koniec swoista inwentaryzacja przedmiotów zgromadzonych przez wspólne miesiące i kulturalny ich podział.
Całość okraszona tekstami piosenek, wierszy, zabawnych rymowanek i gier słownych autorstwa obojga bohaterów, licznymi fotografiami Agnieszki i Jeremiego oraz skanami listów, telegramów, pocztówek i zwykłych karteluszków z króciutkimi informacjami.

Miała rację Agata Passent, córka Agnieszki Osieckiej, motywując chęć wydania listów Jeremiego Przybory, że "To taka piękna literatura..." - bez gwarowych naleciałości, pisana pięknym, literackim językiem, mówiąca o rzeczach zwykłych i codziennych jak o wielkim cudzie. Jakiż talent pisarski wyziera tu z każdego niemal zdania, jakaż wrażliwość i emocje.

Jedna z nielicznych zasad jakie wyniosłam z dzieciństwa (bo ja z zasady bardzo odporna jestem na zasady) to taka, że nie wolno czytać cudzych listów. Ale bardzo się cieszę, że zajrzałam do tej pięknej korespondencji.

I tylko trochę żal, że już takich listów ludzie nie piszą...

piątek, 22 lutego 2013

Molly i czarodziejski kucyk

Mała Molly ma niezwykłe szczęście - po raz kolejny poznaje zwierzątko obdarzone magicznymi zdolnościami.

Kiedy pewnej soboty Molly wybiera się do swojego dziadka, który jest kowalem, nie przypuszcza, że spotka ją niezwykła przygoda - spotka prawdziwego jednorożca. Sopelek wygląda jak zwykły kucyk, jednak dziewczynka dostrzega na jego czole coś na kształt maleńkiego rogu. Pani James, jego właścicielka, nie zdając sobie sprawy z tego kim tak naprawdę jest Sopelek, chce go podkuć. Dziadek Molly odmawia jednak wykonania usługi, ponieważ zwierzę jest bardzo zdenerwowane i mógłby mu zrobić krzywdę. I całe szczęście, bo jeśli jednorożec zostanie podkuty żelaznymi podkowami to zupełnie straci swoją czarodziejską moc...
Sopelkowi udaje się porozumieć z Molly, wyczuwa w niej pokrewną duszę i, pomimo, że musi odjechać ze swoją właścicielką, obiecuje, że odnajdzie dziewczynkę.

Pani James to pierwsza niesympatyczna osoba jaka pojawiła się na kartach książeczek o Molly, jest niemiła w stosunku do dziewczynki i nic sobie nie robi z widocznego strachu Sopelka - tylko zdecydowana postawa starszego pana ratuje kucyka przed bolesną i tragiczną w skutkach operacją. Dobrze, że pojawia się ktoś taki jak pani James - do tej pory świat Molly wypełniali tylko ludzie kochający zwierzęta i rozumiejący ich potrzeby, natomiast w realnym świecie już tak idealnie nie jest i młody czytelnik powinien sobie z tego zdawać sprawę.

W książeczce jest poruszony jeszcze jeden ważny problem - tato Molly operuje kotkę, która uległa bardzo poważnemu wypadkowi i rokowania zwierzątka są bardzo kiepskie. Zarówno on, jak i jego córeczka, bardzo przeżywają ten przypadek, natomiast dla mnie stanowiło to świetny punkt wyjścia do rozmowy o odchodzeniu naszych ulubieńców. Nasze domowe zwierzątko czuje się  co prawda świetnie, jednak nie jest niestety wieczne...

Pomimo tych poważniejszych akcentów książka niesie bardzo optymistyczne przesłanie, Molly stara się pomóc Sopelkowi, a przy okazji można się domyślić po kim dziewczynka odziedziczyła magiczne zdolności.

Po raz kolejny serdecznie polecam lekturę przygód Magic Molly, a sama czekam na dwa ostatnie tomy z serii, które ukażą się już w marcu.