wtorek, 4 sierpnia 2015

Detektyw w dalekim kosmosie

Fantastyka naukowa nie jest w żadnym razie moim ulubionym gatunkiem literackim. Więcej, gdybym musiała ułożyć osobisty ranking rzeczonych gatunków najprawdopodobniej znalazłaby się na szarym końcu, gdzieś tak przed horrorami i poradnikami. Jednak od czasu do czasu zdarza mi się przeczytać coś z dziedziny sf, bowiem uważam, że człowiek, który pretenduje do miana "oczytanego" powinien znać przynajmniej najbardziej charakterystycznych przedstawicieli poszczególnych działów literatury.

Od dość dawna na moim regale czekała na swoją kolej niepozorna książeczka nosząca tytuł "Prawo do powrotu". Nazwisko autora było mi znane - Janusz A. Zajdel jest bowiem patronem najważniejszej polskiej nagrody literackiej w dziedzinie fantastyki, zresztą zdarzyło mi się już z nim spotkać przy okazji "Limes inferior". Tamto spotkanie było nadzwyczaj udane, więc rozpoczynając lekturę "Prawa do powrotu" miałam w stosunku do niego pewne, chyba nieco wygórowane, oczekiwania.

Z Ziemi wyrusza wyprawa w kierunku odległej gwiazdy Hares. Podróż potrwa wiele lat, więc członkowie załogi oraz towarzyszący im naukowcy poddani są anabiozie (krańcowemu zminimalizowaniu czynności życiowych) - do prowadzenia statku potrzebne jest zaledwie kilka osób, które co jakiś czas się wymieniają: "budzi się" nowa zmianę, a ci którzy pracowali wędrują do przetrwalników. Jedyną osobą, która jest przytomna przez większość podróży jest Kamil, zastępca dowódcy wyprawy odpowiedzialny za bezpieczeństwo lotu. Przez 20 lat wszystko przebiega bez zakłóceń, jednak kiedy wyprawa dociera w pobliże planety Kappa w układzie Tamiry coś się zaczyna dziać. Po pierwsze rakieta ma awarię - drobną, ale dosyć dokuczliwą. Po drugie (i to już stanowi poważny problem) kilka osób zapada na dziwną śpiączkę i nie ma możliwości przerwania letargu.  Po trzecie ktoś nieznacznie zmienił ustawienie przyrządów nawigacyjnych. Kamil dochodzi do wniosku, ze wśród załogi jest sabotażysta...

Sam zamysł trochę przypomina jeden z najsłynniejszych kryminałów Agathy Christie, a mianowicie "Morderstwo w Orient Ekspresie" - zamknięta przestrzeń i kilka osób, z których każda może być potencjalnym sabotażystą. Kamil nie może nikomu zaufać i sam musi rozwiązać zagadkę. A ponieważ rzecz dzieje się w czasach kiedy ludzkość bez problemu eksploruje przestrzeń kosmiczną mężczyzna nie może wykluczyć, że ma do czynienia z jakimś "Obcym", który przedostał się na pokład astrolotu.

Wydawać by się mogło, że powieść powinna trzymać w napięciu - Kamil obserwuje, rozmawia z poszczególnymi członkami załogi, tworzy kolejne hipotezy i kiedy wydaje się że już, już znalazł rozwiązanie okazuje się że był w błędzie i trzeba zaczynać od początku. Jednak moim zdaniem książka  jest nudnawa, a intryga jakoś nie wciąga. Owszem czyta się sprawnie, rozwiązanie wątku jest pomysłowe a postacie są dobrze skonstruowane. Jednak brakuje tego czegoś co sprawia, że pochłaniamy książkę z wypiekami na twarzy i sami próbujemy rozwikłać zagadkę.

Można przeczytać, ale raczej fajerwerków nie ma się co spodziewać.

PS. W treść włączone są trzy opowiadania - o niebo lepsze niż fabuła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Posty anonimowe będą kasowane - proszę podpisz się:)