sobota, 24 listopada 2012

Karząca ręka sprawiedliwości

Że Joanna Chmielewska świetną pisarką jest większości czytających Polaków nie trzeba chyba przekonywać. Jej książki poznałam dosyć wcześnie, gdzieś tak na przełomie szkoły podstawowej i liceum i pokochałam od pierwszego wejrzenia. Zdecydowanie wolę te starsze, ale i po nowości chętnie sięgam, choć uczciwie mówiąc to już nie to co "Wszystko czerwone" czy "Wszyscy jesteśmy podejrzani". I tak oto w ostatnich dniach odbyłam kolejne spotkanie z Joanną i jej znajomymi, a to za sprawą "Rzezi bezkręgowców".

Tym razem Joanna, jak zwykle zbiegiem okoliczności, wplątana zostaje w serię zabójstw osób związanych z przemysłem filmowo-telewizyjnym. Ma co prawda żelazne alibi, bo w chwili kiedy pada pierwszy trup przebywa za granicą, a i następnych zabójstw nie była w stanie dokonać własnoręcznie, ale ma motyw - wielokrotnie głośno i wyraźnie, a co najważniejsze publicznie, wypowiadała się krytycznie na temat denatów oraz ich "tfurczości" radosnej, która ją osobiście kosztowała sporo nerwów. Panowie bowiem zajmowali się głównie ekranizacjami co bardziej poczytnych dzieł naszych rodzimych literatów, a że klasyka im się skończyła to zabrali się za współczesnych, w tym za Chmielewską i niejaką Ewę Marsz. I o ile organa ścigania dość szybko dają spokój Joannie, o tyle Ewa staje się coraz bardziej podejrzana, a sytuację pogarsza fakt, że pisarka od jakiegoś czasu się ukrywa i nikt nie jest w stanie udzielić na jej temat jakichś wiążących informacji.

Jak to u Chmielewskiej - miało być wesoło i z przytupem, Joanna, jak to Joanna miała robić zamieszanie, w pakiecie czytelnik miał dostać jakoweś perturbacje uczuciowe oraz jako wisienkę na torcie cudowny zbieg okoliczności pomagający odkryć kto winien. 
Miało być i... właściwie wszystko to było, ale jakoś tak nie do końca jestem do tej książki przekonana. Strasznie to wszystko naciągane, pogmatwane jak nie wiem co (nawet jak na możliwości pani Joanny), jest kilka naprawdę zabawnych scen, uśmiechałam się przy lekturze, ale niekontrolowanych wybuchów śmiechu nie było...
Dostało się przy okazji naszemu środowisku filmowemu, szczególnie jednemu z moich ulubionych reżyserów - no nie wiem, może ja się nie znam, ale jest moim zdaniem kilku gorszych mistrzów niż ten On. 

Tu taka mała dygresja - niedawno czytałam książkę, a właściwie wywiad-rzekę "Chmielewska dla zaawansowanych", której autorem jest pan Tadeusz Lewandowski, plenipotent i w pewnym sensie manager pani Joanny - występujący zresztą w kilku jej powieściach. I tam również został poruszony problem ekranizacji i wpływu autora powieści (oczywiście żyjącego, bo nieżywym nikt się przecież nie przejmuje)  na ostateczny kształt dzieła filmowego. Pani Joanna jakoś nie miała szczęścia do adaptacji swoich kryminałów - względnie najlepiej wyszedł "Klin" (w filmowej wersji "Lekarstwo na miłość"), chociaż znacznie odbiega od oryginału a i rozlazła Kalina Jędrusik  raczej nijak się ma do wulkanu energii jakim jest grana przez nią Joanna. Na "Skradzioną kolekcję", powstałą na podstawie "Upiornego legatu" należy spuścić zasłonę milczenia, a spektakl teatru TV "Wszyscy jesteśmy podejrzani" to już zupełne nieporozumienie... 
Nie ma się więc co dziwić, że pisarka, mając takie niezbyt przyjemne wspomnienia z  TVP, maluje jej niezbyt pochlebny obraz. I nie jest to bezpodstawna zemsta urażonej autorki - przywoływane przez nią przykłady telewizyjnych audycji bardzo obrazowo ukazują ich poziom, a właściwie brak jakiegokolwiek poziomu.

Wracając do tematu - książka przeciętna, chociaż czytelnik odnajdzie w niej jakąś cząstkę dawnej Chmielewskiej. Dla zagorzałych fanów jak najbardziej, jednak na pierwsze spotkanie z pisarką raczej nie polecam.

12 komentarzy:

  1. Ja na razie czytałam "Lesia" i "Karolinę z Kraju Krokodyli" czy jakoś tak i jestem pod ogromnym wrażeniem :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Krokodyl z kraju Karoliny" to jedna z lepszych książek Chmielewskiej. Co do "Lesia" opinie są podzielone - ma rzesze wielbicieli i równie wielu przeciwników. Ja akurat "Lesiem" się nie zachwycam...

      Usuń
  2. Ja jeszcze nie miałam okazji czytać książek Chmielewsiej i jakoś tak... nie umiem się za nie zabrać. Sama nie wiem dlaczego, choć dobrze było by wiedzieć nad czym zachwycają się tłumy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma przymusu znać Chmielewskiej, tym bardziej kiedy komuś nie po drodze z kryminałami:)

      Usuń
  3. Hmmm czyżby Chmielewska przejadła się samej sobie? ;(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, każdy się w końcu kiedyś wypala - chociaż ponoć najnowsza powieść pani Joanny jest udana:)

      Usuń
  4. A ja jeszcze nie miałam okazji zapoznać się z "dorosłą" Chmielewską, na razie czytałam jedynie dawno temu "Nawiedzony dom" i "Skarby". Ale mam w domu jej książkę "Klin" i chyba się w końcu zapoznam, bo chwalą mi tą Chmielewską wszyscy na około ;)

    A może polecasz jakaś inną książkę na pierwsze spotkanie? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Klin" jest całkiem niezły:) Generalnie każda z książek Joanny Chmielewskiej powstała w latach 60-tych i 70-tych trzyma poziom. Dopiero z późniejszymi różnie bywa:)

      Usuń
  5. No cóż... zgadzam się z tą recenzją całkowicie. Książki Chmielewskiej kocham od ćwierćwiewiecza :) Odkryłam je jako bardzo młoda nastolatka i obiektywnie przyznaję, że te starsze są najlepsze. A na pierwsze spotkanie to chyba polecam "Wszystko czerwone". Wracam do niej baaaardzo często.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Wszystko czerwone" to i moja ulubiona Chmielewska, a pan inspektor M. to już same delicje:)

      Usuń
  6. Mam na oku, ale na razie w dalszych planach :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Kiedyś pewnie przeczytam, ale zostało mi jeszcze kilka "starych" Chmielewskich i to za nie zabiorę się w pierwszej kolejności. Na razie tylko "Lesio..." kompletnie mi nie podszedł.

    OdpowiedzUsuń

Posty anonimowe będą kasowane - proszę podpisz się:)