środa, 12 lutego 2014

Jedno wspólne imię miały...



Współczesna młodzież pewnie nie uwierzy, ale były takie czasy, kiedy wokaliści bezwzględnie musieli mieć dobry głos i doskonały słuch, musieli śpiewać na żywo, bo o playbacku nikt w Polsce jeszcze nie słyszał, a żeby móc występować jako zespół zawodowy trzeba było zdobyć stosowne uprawnienia (zdać egzamin przed państwową komisją).  

W tych zamierzchłych czasach w Technikum Handlowym w Szczecinie pracował Jan Jankowski - uczył  ekonomii, towaroznawstwa i muzyki oraz prowadził chór szkolny. W 1959 roku spośród chórzystek wybrał pan Jan kilka dziewcząt, aby przygotować z nimi występ z okazji 15-lecia istnienia szkoły. Ani profesor Jankowski, ani jego uczennice nie mieli pojęcia, że tak oto powstał pierwszy w Polsce i Europie girlsband, jeden z najpopularniejszych polskich zespołów młodzieżowych lat 60-tych czyli Filipinki. 
Pierwszy szkolny występ zakończył się dużym sukcesem, więc Jan Jankowski postanowił kontynuować pracę z zespołem, który szybko stał się znany w całym Szczecinie. W 1962 roku Zespół Wokalny Technikum Handlowego w Szczecinie wziął udział w radiowym programie "Mikrofon dla wszystkich" i w ten sposób poznała go cała Polska. Rok później zespół przyjął nazwę "Filipinki" (było to nawiązanie do tytułu popularnego czasopisma dla dziewcząt "Filipinka"), nagrał swój pierwszy wielki przebój czyli "Wala twist" a w całym kraju wybuchła (i trwała przez kolejne kilka lat) prawdziwa filipinkomania -wszyscy nucili ich utwory, płyty sprzedawały się w wielotysięcznych nakładach, powstało kilkadziesiąt podobnych dziewczęcych zespołów, a setki fanów zasypywały Filipinki pocztówkami, listami, prośbami o autograf i... propozycjami matrymonialnymi.
Filipinki istniały od 1959 do 1974 roku, kilkakrotnie zmieniały repertuar, styl i wizerunek sceniczny dostosowując się do tego co akurat działo się na polskiej scenie muzycznej, dużo koncertowały w kraju i za granicą. Kiedy jednak zespół ostatecznie zakończył działalność dosyć szybko poszedł w zapomnienie. Filipinki przypomniały o sobie w 1994 roku, kiedy były gośćmi programu "Szansa na sukces", a po raz ostatni publicznie wystąpiły rok później w swoim rodzinnym Szczecinie. W 2009 roku obchodziły 50 rocznicę powstania zespołu, a w bieżącym roku minie 40 lat od zakończenia ich działalności. Przy tej okazji nakładem Instytutu Wydawniczego Latarnik ukazała się książka "Filipinki - to my! Ilustrowana historia pierwszego polskiego girlsbandu", której autorem jest Marcin Szczygielski, dziennikarz, pisarz i grafik, a prywatnie syn Iwony Racz, jednej z Filipinek.

Firmowa piosenka zespołu mówiła, że "Stoi nas w rzędzie zawsze siedem" jednak skład zespołu kilkakrotnie się zmieniał, więc wszystkich Filipinek było w sumie 14, a ich liczba (na różnych etapach działalności) wahała się od 9 do 3. Jednak faktycznie największe sukcesy święcił zespół w siedmioosobowym składzie, kiedy śpiewały w nim: Zofia Bogdanowicz, Niki Ikonomu, Elżbieta Klausz, Krystyna Pawlaczyk, Iwona Racz, Anna Sadowa i Krystyna Sadowska.
Marcin Szczygielski pisząc swoją książkę opierał się przede wszystkim na wspomnieniach członkiń grupy oraz osób związanych z nią zawodowo - autorów tekstów, muzyków, pracowników zajmujących się organizacją występów i tras koncertowych. Udało mu się w miarę szczegółowo odtworzyć dzieje zespołu, w czym niezwykle pomocne okazały się prywatne zbiory dawnych Filipinek - fotografie, wycinki prasowe, listy, afisze, programy koncertów, itp., które, udostępnione przez właścicielki, stanowią wspaniały dodatek do tekstu.

Ze wspomnień wokalistek oraz zamieszczonych fotografii wyłania nam się obraz zespołu, który stał się dla jego członkiń przede wszystkim niesamowitą przygodą. Filipinki, pomimo, że były niekwestionowanymi gwiazdami, pozostały sympatycznymi, skromnymi dziewczynami, koleżankami ze szkolnej ławki, które razem śpiewały, podróżowały i świetnie się bawiły. Czy to zasługa wychowania, czy ciężkich czasów w których przyszło im zaczynać swoją wielką karierę, ale od razu rzuca się w oczy brak jakichkolwiek oznak gwiazdorzenia, natomiast widać ogromne zdyscyplinowanie, pracowitość i obowiązkowość młodych artystek. 
Przy okazji spisywania dziejów zespołu udało się autorowi przedstawić atmosferę tamtych lat i działalność ówczesnego show-biznesu. Dzisiejszym gwiazdom, otoczonym sztabem asystentów i managerów, pewnie się to nie mieściłoby w głowie, że artysta sam sobie nosił kostiumy z samochodu do garderoby, że często rolę owej garderoby stanowił przysłowiowy schowek na szczotki a piosenkarki same się czesały i malowały. Śpiewanie nie było również pracą szczególnie dochodową - podczas trasy koncertowej po Kanadzie i USA w 1965 roku Filipinki zarabiały co prawda dewizy, ale nie były to jakieś bajońskie sumy (tym bardziej, że zapewnione miały tylko noclegi, a już o wyżywienie musiały zadbać we własnym zakresie), więc z dwumiesięcznego tournee   przywiozły zaledwie po ok. 100 dolarów. O takich "drobiazgach" jak podróże  po polskich miastach i miasteczkach rozpadającymi się autobusami, śpiewaniu dwóch koncertów dziennie, noclegach w bardzo skromnych warunkach nie ma nawet co wspominać.

"Filipinki - to my!" to pierwsze tego typu wydawnictwo jeśli chodzi o polskie zespoły muzyczne z lat 60-tych, tak bogato udokumentowane i ilustrowane. Dla sympatyków zespołu będzie pozycją obowiązkową, ale i dla tych, którzy o Filipinkach wiedzą niewiele, albo zgoła nic, może być fascynującą lekturą. Dodam jeszcze, że do książki dołączona jest płyta z ponad dwudziestoma niepublikowanymi dotąd utworami zespołu z różnych lat jego działalności, które pomagają prześledzić jak zmieniały się Filipinki na przestrzeni piętnastu lat istnienia.

I cóż, pozostaje tylko życzyć, aby inne grupy działające w tamtych latach znalazły tak dobrego biografa jak to się udało Filipinkom.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję

9 komentarzy:

  1. Oglądałam ją kiedyś w jakiejś księgarni i byłam zaskoczona, że to takie konkretne wydanie. Chętnie bym przeczytała, bo ciągnie mnie do wszystkiego, co związane z tamtymi latami w Polsce:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Oh, muszę to koniecznie przeczytać. Nigdy nie interesowałam się taką muzyką, wolę raczej klimaty the Scorpions, Dżemu, ale tak dobrego wydania nie mogę przeoczyć. Z przyjemnością przystąpię do lektury.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Filipinki" to trochę inna epoka, niż wspomniane przez Ciebie zespoły, ale ez nich nasza scena muzyczna wyglądałaby zupełnie inaczej. A album bardzo godny uwagi.

      Usuń
  3. To ja bym prosił o książkę o Alibabkach, do których mam wielki sentyment :D Tylko nie wiem, czy pan Marcin się podejmie ją napisać :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie, czy sie podejmie...
      Tym bardziej, że Alibabki swego rodzaju konkurencją dla Filipinek były;)

      Usuń
    2. Powstały na fali filipinkomanii, ale chyba się minęły karierami :)

      Usuń
  4. Moja młodość. Alibabki zrobiły jednak większa karierę.

    OdpowiedzUsuń
  5. mi sie dziecinstwo kojarzy z filipinkami, może nie z nimi ale tak nazywali zespół który u mnie w parku grał...

    OdpowiedzUsuń

Posty anonimowe będą kasowane - proszę podpisz się:)