Nie ma to jak przeleżeć majowy weekend w towarzystwie wyjątkowo paskudnej infekcji, takiej co to wiecie: ani ręką, ani nogą człowiek nie jest w stanie poruszać...
Trójksiąg zaplanowany na kwiecień nie jest trylogią w dosłownym znaczeniu - to raczej trzy zbiory opowiadań połączone tematyką i częścią bohaterów. Ale po ich lekturze stwierdzam, że wzajemnie się dopełniają i stanowią konkretną całość.
Trzy lata temu wręcz pochłonęłam dwie przecudowne książki autorstwa Karola Olgierda Borchardta, a mianowicie "Znaczy kapitan" oraz "Szaman morski". Już wtedy rozmaite autorytety, m.in. ZwL, doradzały przeczytanie trzeciej morskiej opowieści czyli "Krążownika spod Samosierry", tyle, że niestety znikąd nie mogłam tej książki zdobyć. Udało się to dopiero teraz, więc z niekłamaną przyjemnością przeniosłam się w czasie i przestrzeni by po raz kolejny wejść w świat wspaniałej morskiej przygody.
Chociaż na kartach "Krążownika" po raz kolejny odżywają wspomnienia ze Szkoły Morskiej w Tczewie, pojawiają się nietuzinkowe postacie prawdziwych wilków morskich, a marynarze i oficerowie wykazują się odwagą, lojalnością jak również poczuciem humoru, to jednak różni się ta książka zasadniczo od swoich dwóch poprzedniczek. Większość opowiadań poświęcona jest wojennym dziejom naszej floty, konwojom morskim, walce z nieprzyjacielem i, niestety, niejednokrotnie ostatnim chwilom okrętów i ich załóg. Ale nawet te trudne czasy nie były w stanie zabić ducha w marynarskich piersiach. Pojawia się też iskierka nadziei, że to co zapoczątkowała tczewska szkoła i stary szkolny żaglowiec "Lwów" nie zginie, a nowe kadry dla przyszłej powojennej floty rozpoczęły naukę w szkole morskiej w Southampton.
"Krążownik spod Samosierry" składa się z 26 opowiadań ułożonych w kolejności chronologicznej. Serdecznie ubawił mnie "Egzamin" (które to opowiadanie uczy jak zdać egzamin z języka angielskiego bez jego znajomości), rozczulił "Kazio" (dzieci to bardzo wdzięczny temat), wzruszył "Pikrat! Pikrat! Wylecimy w powietrze" (ostatnie chwile statku "Chrobry" pływającego w konwojach do Norwegii). Ale hitem, przynajmniej moim skromnym zdaniem, jest "Nie dokończony reportaż" o przyjęciu jakiego doznał warszawski żurnalista na pokładzie jednego ze statków w porcie w Gdyni - kto czytał ten wie, kto nie czytał niech przeczyta - chociażby dla tego jednego opowiadania warto sięgnąć po tę książkę.
Nieustająco polecam wszystkie trzy książki Karola Olgierda Borchardta - bo chociaż powstały wiele lat temu i opisują świat, którego już nie ma to w dalszym ciągu są ciekawe i wciągające.
Przed Tobą jeszcze czwarty tom opowiadań, Kolebka nawigatorów, ale specjalnie nie ma się do czego spieszyć, niestety.
OdpowiedzUsuńTytuły cyklu zapisuję sobie :)
OdpowiedzUsuńOstatnio odkryłam, że lit. marynistyczna jest wyjątkowo fascynująca, a o Borchardzie czytałam ostatnio w książce o Batorym. Muszę sięgnąć, bo powyższe tytuły, bo to w końcu klasyka polskiej literatury marynistycznej.
OdpowiedzUsuń