wtorek, 9 kwietnia 2013

Taka prośba:)



Kochani odwiedzacze tego bloga:)

Mam taką prośbę trochę prywatną i liczę na zrozumienie:)

Otóż moje klasowe dzieciaki są zobowiązane w tym roku wykonać tzw. "projekt gimnazjalny" czyli opracować w grupie wybrany przez siebie temat i zaprezentować na forum szkoły efekty swojej pracy. Kilka dziewczynek z mojej IIB, pod kierunkiem pani uczącej ich geografii opracowuje temat "Człowiek kontra żywioły". Ponieważ idzie im to całkiem nieźle, a dziewczyny potrafiły się zorganizować to zgłosiły swój projekt do konkursu "Projekt z klasą" organizowanego przez Wydawnictwo "Nowa Era".

Projekt został zakwalifikowany do konkursu i od wczoraj rozpoczęło się głosowanie internautów. 10 wybranych tą drogą propozycji ma szansę na nagrodę pieniężną. Głosowanie potrwa do 22 kwietnia - z tego co zrozumiałam można codziennie oddawać jeden głos.

Głosować można TUTAJ (trzeba wypełnić krótki formularz) i NIC to nie kosztuje. Moje dzieciaki będą wdzięczne za każdy głos:)



poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Obejrzane<->przeczytane: "Lampart"

Moja młodość durna i chmurna przypadała na lata 80-te ubiegłego wieku. W telewizji dominowało nasze rodzime kino, przeplatane z kinematografią bratnich narodów Europy południowo-wschodniej, a od czasu do czasu (najczęściej w sobotę wieczorem) pojawiały się filmy ze zgniłego Zachodu. Amerykańskich produkcji (poza serialami kryminalnymi) jakoś nie pamiętam, natomiast w pamięć wbiły mi się filmy francuskie - głównie przygodowe, tzw. "płaszcza i szpady", komedie i kryminały. 

Niekwestionowanymi gwiazdorami tamtego okresu byli Jean-Paul Belmondo i Alain Delon. Mnie szczególnie podobał się ten drugi i starałam się oglądać filmy z jego udziałem. W ten sposób poznałam jeden z bardziej znaczących filmów w jego karierze, powstałego w 1963 roku "Lamparta", którego reżyserował Luchino Visconti. Delon zagrał tam Tankreda, cynicznego siostrzeńca głównego bohatera, a partnerowali mu m.in. Burt Lancaster i Claudia Cardinale.
Dopiero później dowiedziałam się, że film jest ekranizacją powieści pod tym samym tytułem, której autorem był włoski pisarza Tomasi di Lampedusa. Musiało minąć jeszcze kilka lat i oto jestem świeżo po lekturze tej książki.

Głównym bohaterem jest książę Fabrizio Salina, stojący na czele jednego z najznamienitszych sycylijskich rodów. Akcja powieści toczy się w niezwykle ważnym dla Włoch okresie, w czasie działań dążących do zjednoczenia wszystkich ziem włoskich w jedno państwo. 
Salina zdaje sobie sprawę, że na jego oczach pada stary świat feudalny, a razem z nim stara arystokracja, której on sam jest przedstawicielem. W walce i ogniu rodzi się nowy porządek społeczny, a szlachetnie urodzonych zastępują ludzie bez rodowodu, ale za to z pieniędzmi. Książę z jednej strony czuje wewnętrzny bunt przeciwko tej sytuacji, ale z drugiej strony zdaje sobie sprawę z tego, że zmian nie da się już cofnąć - symbolem jego pogodzenia się z losem jest zgoda na małżeństwo siostrzeńca Tankreda z piękną i bogatą, ale pochodzącą z nizin, Angeliką.

Książkę Lampedusy można rozpatrywać na różnych płaszczyznach. To powieść historyczna, bowiem pojawiają się w niej postacie autentyczne, opisuje również wydarzenia, które miały miejsce na Sycylii w latach 60-tych XIX wieku. Jest to również powieść psychologiczna obrazująca przemianę zachodzącą w starym księciu. Wreszcie jest to również, a może przede wszystkim, świetna historia obyczajowa prezentująca ludzi, przyrodę, obyczaje i życie codzienne mieszkańców południowych Włoch - od arystokracji, poprzez burżuazję na biedocie kończąc. Pisarz maluje przed naszymi oczami sycylijskie krajobrazy spalone letnim słońcem lub zalewane jesiennymi i zimowymi deszczami, biedne miasteczko czy wreszcie siedzibę Salinów w Donnafugacie - na pozór monumentalną budowlę, a w rzeczywistości nieco zaniedbaną i popadającą w ruinę.

Chociaż książka bardzo dobra, to uczciwie trzeba przyznać, że czyta się ciężkawo - głównie tym, którzy, podobnie jak ja, nie przepadają za zbyt wydłużonymi opisami przyrody. Ale wydaje mi się, że warto sięgnąć po tę lekturę.

piątek, 5 kwietnia 2013

Kuchnia inspirowana namiętnościami

Nie jestem fanką bardzo modnych ostatnio powieści "z gotowaniem w tle" - to znaczy czytuję, ale nie mam odruchu natychmiastowego wypróbowywania zawartych w nich przepisów. Takie książki zazwyczaj podrzucam później mojej mamie i czekam na efekty lektury;)
I kiedy Sardegna w swoim wyzwaniu zaproponowała na ten miesiąc książkę z wątkiem kulinarnym to aż sobie westchnęłam, bo zupełnie nie miałam pomysłu na tego typu literaturę - przecież nie będę czytać "Kuchni regionalnej" o którą się nie tak dawno wzbogaciłam...
Aż nagle przyszło olśnienie - jest jeden tytuł, który już dawno chciałam przeczytać i jakoś tak mi schodziło, a teraz będzie jak znalazł. I tak oto jestem po lekturze książki meksykańskiej pisarki Laury Esquivel pt. "Przepiórki w płatkach róży".

Tita i Pedro pokochali się pierwszą młodzieńczą miłością. Niestety, ich związek nie może dojść do skutku, ponieważ dziewczyna jest najmłodszą córką w rodzinie i według tradycji musi poświęcić się opiece nad matką, rezygnując tym samym z własnego szczęścia. Pedro jednak nie ustępuje, prosi Mamę Elenę o rękę Tity, a kiedy ta kategorycznie odmawia, żeni się z Esperanzą, starszą siostrą swojej ukochanej. Uważa, że jest to jedyna możliwość przebywania w pobliżu Tity. Rozumowanie dosyć karkołomne i, jak się szybko okazuje, niosące za sobą masę kłopotów.

I tak oto rozpoczyna się barwna, magiczna i niezwykle emocjonalna historia ich życia pod jednym dachem. Tita nie może jawnie okazywać swoich uczuć, ale ponieważ jest niezwykle utalentowaną kucharką jej potrawy mówią za nią. Tita ma niezwykłą zdolność doprawiania przygotowywanych dań swoimi uczuciami - co więcej uczucia te niezwykle silnie oddziaływają na wszystkich, którzy chociaż spróbują jej potraw. Miłość, namiętność, smutek, żal i gorycz - to wszystko co przeżywa młoda kobieta przekłada się na smak, kolor, zapach i wygląd jej kulinarnych osiągnięć.
Opowieść podzielona jest na 12 części -  12 miesięcy i 12 potraw, na które przepisy znajdziemy na kartach powieści. Serwowane tu meksykańskie potrawy są niezwykle wykwintne i pracochłonne. Tita udowadnia, że jeżeli coś robi się z pasją, to nawet zwykła fasola może emanować magią. 

Właściwie trudno jednoznacznie określić jaki gatunek reprezentuje ta książka - w zależności od nastroju można ją rozpatrywać jako dramat miłosny albo zabawną farsę. Z pewnością ogromny wpływ na losy bohaterów ma apodyktyczna Mama Elena - Esperanza posłusznie wychodzi za mąż za Pedra, chociaż doskonale zdaje sobie sprawę, że mężczyzna kocha jej młodszą siostrę; Tita, która jest jej bezwzględnie podporządkowana na skutek przeżytego szoku wyzwala się częściowo z tej kurateli, jednak matka ma na nią wpływ nawet po śmierci; trzecia z sióstr Gertrudis, chociaż uciekła z domu to podświadomie stara się zaimponować groźnej i bezwzględnej rodzicielce.

Nie wiem czy to najszczęśliwsze porównanie, ale mnie ta książka przypomina w pewnym sensie "Pachnidło". Bo tak jak tam przy lekturze wręcz czuło się produkowane przez głównego bohatera perfumy, tak tutaj przeżyć można (nawet przy znikomej wyobraźni) prawdziwą ucztę smaków.

Serdecznie polecam tę książkę, a przy okazji dodam, że książka została zekranizowana przez męża autorki, meksykańskiego reżysera Alfonso Arau.

czwartek, 4 kwietnia 2013

Metamorfoza Eufrozyny Romanowej

Eufrozyna Andriejewna Romanowa - lat 36, żona przy mężu, z wykształcenia harfistka, z usposobienia hipochondryczka, uroda mierna, charakter nijaki, umiejętności życiowe - żadne, zainteresowania - lektura kryminałów. Generalnie - mało sympatyczna postać.

Eufrozyna jest jedynaczką, a co gorsza miała nadopiekuńczą mamusię, która sterowała nią na każdym kroku, łącznie z ożenkiem z Michaiłem Gromowem, niezwykle przystojnym i rzutkim biznesmenem. Mąż przejął od teściowej władzę nad Eufrozyną, otoczył ją najczulszą opieką i starał się usuwać każdą, nawet najmniejszą przeszkodę. I wszystko pewnie toczyłoby się swoim torem, gdyby nie to, że pewnego dnia Romanowa dowiedziała się, że mąż ją zdradza...
Zrozpaczona kobieta postanawia popełnić samobójstwo i rzuca się pod koła samochodu prowadzonego przez Katię, która tylko ją potrąca, a następnie zabiera  do swojego domu.
Zapytana o imię i nazwisko niedoszła samobójczyni przedstawia się jako Eulampia, a jej wybawczyni proponuje jej posadę gosposi. Szkopuł w tym, że Eulampia (w skrócie Lampka) nie ma bladego pojęcia o praniu, sprzątaniu czy gotowaniu. Nawet kawy zaparzyć nie potrafi...
Szybko się okazuje, że to najmniejszy problem - Katia zostaje porwana, a Lampka ma dwa tygodnie na odnalezienie pewnych dokumentów. Jeśli nie zdąży Katia pożegna się z życiem.

Daria Doncowa to rosyjska pisarka, autorka kryminałów o humorystycznym zabarwieniu. Na naszym rynku pojawiło się do tej pory 10 (wg BiblioNETki) powieści jej autorstwa podzielonych, ze względu na osoby głównych bohaterek na dwie serie "Dasza Wasiliewa" i "Eulampia Romanowa".

Pisarka jest często porównywana do Joanny Chmielewskiej i chyba słusznie. Eulampia w wielu momentach przypomina Joannę, chociażby umiejętnością pakowania się w kłopoty. Co różni styl Doncowej od naszej królowej kryminału to to, że trzyma akcję w karbach i łatwiej można się, kolokwialnie mówiąc, połapać o co chodzi w wielowątkowej fabule.

"Manikiur dla nieboszczyka" to pierwsza książka z serii o Eulampii i chociaż wątek kryminalny jest oczywiście najważniejszy, to jednak równie ciekawa jest metamorfoza jaką przechodzi główna bohaterka. Rozmemłana, wiecznie chora, leniwa i zupełnie nieprzystosowana do życia dziamdzia zmienia się w całkiem sympatyczną kobitkę. Okazuje się, że jest inteligentna, potrafi sobie radzić w trudnych sytuacjach i, co najważniejsze, szybko przyswaja sobie nowe umiejętności. Za okazane jej serce odwdzięcza się tym samym, nawet z narażeniem życia.

Daria Doncowa to kolejna w ostatnich dniach autorka, z którą spotkałam się po raz pierwszy. I tak jak w przypadku jej poprzedniczek, mam nadzieję, że nie ostatni.

środa, 3 kwietnia 2013

Pierwsze spotkanie z policyjną analityczką

Najnowsze doniesienia z frontu pogodowego - przestał padać śnieg, zaczął deszcz...

Pogoda taka bardziej barowa, więc najlepsze co można zrobić to zapaść w jakimś kącie z ciekawą książką. Jak zwykle w każdym kącie mam coś zaczęte, więc pozostaje tylko właściwy kącik wybrać. I tak w dniu dzisiejszym okupowałam kuchnię a przy okazji czyniłam pierwsze kroki na drodze znajomości z Anastazją Kamieńską, bohaterką cyklu książek jednej z najpoczytniejszych rosyjskich kryminalistek Aleksandry Marininy.

Anastazja pracuje jako analityk w Moskiewskim Wydziale Śledczym. Początkowo nieco lekceważona przez kolegów dosyć szybko zdobywa sobie uznanie i szacunek. Nastia nie uczestniczy w akcjach w terenie, ale jej praca jest niezwykle ważna w czasie ich planowania. Kiedy rozpoczyna się akcja  "Kolacji z zabójcą", pierwszej książki z cyklu o jej przygodach, już od sześciu lat jest członkiem zespołu stworzonego przez Wiktora Aleksiejewicza Gordiejewa  i jej pozycja jest już ugruntowana.

Głównym wątkiem "Kolacji z zabójcą" jest śmierć Iriny Fiłatowej, kryminologa z Instytutu Naukowo Badawczego MSW. Kobieta bardzo się komuś naraziła, bo osoba ta wynajęła płatnego zabójcę, jednego z najlepszych "specjalistów" w kraju. Tylko przypadek sprawił, że zwłoki kobiety zostały znalezione zbyt wcześnie - jeszcze kilka godzin i każdy śledczy uznałby, że Fiłatowa zmarła porażona prądem z zepsutej kuchenki.
W czasie śledztwa Kamieńska szybko dochodzi do wniosku, że zleceniodawcy zabójstwa należy szukać wśród wysoko postawionych pracowników MSW...

Aleksandra Marinina przez wiele lat pracowała w moskiewskiej milicji więc opisywane przez siebie środowisko zna od podszewki. Można sądzić, że bohaterowie jej książek mają swoje prototypy wśród byłych współpracowników pisarki - to postacie wielowymiarowe, z problemami osobistymi, kompleksami, pragnieniami i marzeniami, bardzo prawdziwe. 

Anastazja to kobieta o niezwykle chłonnym umyśle, kierująca się w pracy żelazną logiką, ale kiedy trzeba potrafi być kreatywna i wychodzi poza utarte schematy. Życiowo nie jest już taka poukładana - w domowych pieleszach Nastia jest leniwa i niezorganizowana, co paradoksalnie dodaje jej swoistego wdzięku.

Książkę przeczytało mi się całkiem miło, choć nie obyło się bez pewnych dłużyzn - ale ponieważ to książka otwierająca cykl autorka chciała zapewne jak najlepiej przedstawić swoich bohaterów, a to ma wpływ na wartkość akcji.
Natomiast odczuwam pewien niedosyt jeśli chodzi o jeden z wątków pobocznych - gwałt na córce pewnego polityka - początkowo sprawa ta jest równorzędna z zabójstwem Fiłatowej, a od pewnego momentu gdzieś znika, tak jakby śledczy się znudzili i przestali nią zajmować, i dopiero na  samym końcu książki jest skwitowana jednym zdaniem komentarza. Trochę to dziwne.

Pomimo tych drobnych mankamentów "Kolacja z zabójcą" to kawałek dobrej lektury - serdecznie polecam:) I liczę, że Oisaj pożyczy mi kolejne tomy przygód Nastii Kamieńskiej.

wtorek, 2 kwietnia 2013

Kradzież, pobicie, anonimy i morderstwo - czy tak wygląda spokojna angielska wieś?

Littlebourne to niewielka miejscowość niedaleko Londynu, jedna z tych gdzie czas płynie powoli a wszyscy się znają. Niestety spokój ten zostaje zakłócony - w lesie na obrzeżach wsi znalezione zostały brutalnie okaleczone zwłoki młodej kobiety. Miejscowi stróże prawa zawiadamiają Scotland Yard i na miejsce zbrodni przybywa nadinspektor Richard Jury.

Tak rozpoczyna się "Pod Anodynowym Naszyjnikiem", kryminał autorstwa amerykańskiej pisarki Marthy Grimes  - trzecia książka z kilkutomowej serii o w/w policjancie.
Jury po przybyciu na miejsce dowiaduje się o kilku innych wypadkach, w których ucierpieli mieszkańcy Littlebourne - przed rokiem miało miejsce włamanie do domu lorda Kenningtona, gdzie skradziono niezwykle cenny szmaragdowy naszyjnik zaś dwa tygodnie wcześniej została napadnięta w londyńskim metrze córka właścicielki pubu, Katie O'Brien, która jeździła do miasta na lekcje skrzypiec, a przy okazji dorabiała sobie graniem na jednym z dworców. Inspektor zostaje również poinformowany o serii dziwacznych anonimów, które jakiś czas temu otrzymało kilkoro mieszkańców wsi.
Bardziej intuicyjnie niż w oparciu o dowody Jury dochodzi do wniosku, że wszystkie te sprawy są ze sobą w jakiś sposób powiązane. Kilka śladów prowadzi do obskurnego londyńskiego pubu "Pod Anodynowym Naszyjnikiem"...

Richard Jury to osobnik nieco melancholijny, jednak niezwykle bystry i inteligentny. Zdaje sobie sprawę, że społeczeństwo żywi nieuzasadniony uraz do stróżów prawa i niezbyt chętnie dzieli się z nimi posiadaną wiedzą, dlatego też prosi o pomoc przyjaciela - Melrose'a Planta. Dystyngowany młody człowiek ma niezwykłą umiejętność zdobywania potrzebnych mu informacji, więc jest wymarzonym partnerem w śledztwie.

Kryminał jak to kryminał, rządzi się swoimi prawami, jednak udało się autorce, niejako przy okazji, stworzyć ciekawą, pełną humoru opowieść. Wioskę zamieszkuje spora grupa oryginałów, kontakt z którymi wymaga od Jury'ego i Planta niezwykłej cierpliwości i opanowania. Poczynając od miejscowego arystokraty sir Milesa Bodenheima i jego rodziny, poprzez autorkę kryminałów Polly Praed a na Ernestine Craigie, prezesce Królewskiego Towarzystwa Obserwowania Ptaków w Hertfield kończąc (że wymienię tylko kilkoro mieszkańców Littlebourne) wszyscy mają swoje własne teorie na temat tego co się wydarzyło w ich wsi. Nadinspektor i jego przyjaciel muszą odbyć wiele męczących rozmów i spotkań aby odnaleźć interesujące ich poszlaki.
Jest jednak w wiosce ktoś, kto rzeczywiście coś wie, jednak swoją wiedzą nie chce się dzielić - dziesięcioletnia Emily Louise Perk to osóbka niezwykle stanowcza i obaj panowie będą się musieli nieźle napocić, aby skłonić ją do zwierzeń.

Spędziłam w towarzystwie Jury'ego i  Planta bardzo miłe świąteczne popołudnie - to moje pierwsze spotkanie z książkami pani Grimes i mam nadzieję, że nie ostatnie.

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Całkiem poważne podsumowanie

Pomimo, że dzisiaj Prima Aprilis to wpis jak najbardziej poważny będzie.
Bo sami powiedzcie, czy to co za oknem to nie jest jakiś paskudny żart? Tak wygląda mój balkon 1 kwietnia, w samo południe:


*******************************

Na wielu blogach co miesiąc pojawiają się podsumowania: ile kto przeczytał, co się podobało, co nie, niektórzy przeliczają to na strony, niektórym chce się liczyć ile za zadrukowaną stronę trzeba wydać pieniążków, itp.
Nie robię takich podsumowań, bo mi się zwyczajnie nie chce, ale ponieważ w tym roku postanowiłam ograniczyć finansowe ekscesy jeśli chodzi o książkowe wydatki to co kwartał będę się z tego rozliczać;)

Czuję się trochę jak nałogowiec walczący z uzależnieniem dlatego oświadczam:

Jestem nałogowym kupowaczem książek, ale staram się pracować nad sobą. Wciągu pierwszego kwartału 2013 roku tylko trzy razy złamałam swoje postanowienie niekupowania niczego nowego do biblioteczki.

A to dowody mojej winy:



Książki kupione to te po prawej stronie - wszystkie trzy stanowią kolejne części tomów, które mam w domu i nabyłam je celem kontynuacji. To całkiem niezłe tłumaczenie, prawda?

Stos po lewej tworzą egzemplarze pochodzące z wymianki, wygrane w konkursach i recenzyjne. Brak tu tylko książek dla dzieci, które dostałam z wydawnictwa Znak Emotikon, ponieważ wywędrowały na pożyczki do różnych rodzinnych małolatów.