sobota, 15 sierpnia 2015

Wakacyjne podróże: Paryż, Mazury i Bałtyk z Longinem

Pamiętacie Longina? Trochę ponad pół roku temu pisałam o pierwszej książce na jego temat, a oto dwa dni temu swoją premierę miał drugi tomik jego przygód.

Tytułem przypomnienia - Longin tak naprawdę ma na imię Marcin, mieszka w Warszawie, ma prawie 13 lat a pseudonim zawdzięcza swojemu ponadprzeciętnemu wzrostowi. Autorem książek na jego temat jest znany dziennikarz telewizyjny Marcin Prokop - zbieżność imion nie jest przypadkowa...
W poprzednim tomiku Longin opowiadał o swoim rodzinnym domu, przyjaciołach (widzialnych i niewidzialnych) oraz o życiu codziennym w latach 80-tych ubiegłego wieku. Tym razem tematem książeczki są pewne szczególne wakacje. Dlaczego szczególne? Otóż Longin z rodziną wyjeżdża za granicę. I to od razu do Paryża.

W dzisiejszych czasach to żadne cudo - wystarczy mieć dokument tożsamości i pieniądze na bilet, ale te trzydzieści lat temu... Po pierwsze trzeba było mieć zaproszenie od kogoś, kto tam mieszkał, następnie trzeba było uzyskać paszport (były takie czasy, że paszportu nie trzymało się w domu i kiedy chciało się wyjechać trzeba było prosić o jego wydanie), wreszcie trzeba było dostać wizę. Na szczęście ojcu Longina udało się załatwić wszystkie formalności i rodzina mogła się udać w podróż. Pierwszy szok kulturowy chłopiec przeżył na niemieckiej stacji benzynowej, gdzie ze wszystkich stron otoczyło go bogactwo różnorodnych słodyczy w kolorowych opakowaniach - ponieważ nie miał kasy to chociaż zdjęcia sobie na pamiątkę zrobił... A później? Zderzenie z zachodnim stylem życia, problemy z dostosowaniem się do francuskiej kuchni, zwiedzanie najsłynniejszych paryskich zabytków i muzeów... No z tym ostatnim to też różnie bywało - Longin nie zawsze zachowywał się jak świadomy odbiorca kultury wysokiej. I może jeszcze dzisiaj zwiedzając Wieżę Eiffla ktoś znajdzie ślady jego bytności w tym miejscu?

Paryska przygoda trwała dwa tygodnie, a przecież wakacje mają dwa miesiące - pozostały czas Longin spędził na Mazurach pod opieką wujka i babci (gdzie wykazał się niezwykłą smykałką do interesów), oraz na koloniach nad morzem. Szczególnie te ostatnie wywołały we mnie masę wspomnień - brak wygód, spanie w namiotach, codzienne apele, służba w kuchni, mycie na świeżym powietrzu... Dla dzisiejszych nastolatków uskarżających się na fatalne warunki wypoczynku, bo na dwie godziny zniknął internet, takie kolonie zalatują wręcz horrorem. A myśmy się na takich wyjazdach (ja raczej jeździłam na obozy harcerskie, ale standard był podobny) cudownie bawili. 

Marcin Prokop jest człowiekiem obdarzonym wyjątkowym poczuciem humoru, więc jego książeczkę czyta się z ogromną przyjemnością. "Longin. Tu byłem" skrzy się dowcipem, chłopiec ma zwariowane, czasem nie do końca bezpieczne, pomysły i bywa też złośliwy, szczególnie jeśli ktoś go sprowokuje. Nie wszystkie postępki Longina przyczyniają mu chwały, ale w końcu nie wymagajmy zbyt wiele od nastolatka.

Na końcu książeczki znajduje się słowniczek, w którym zebrane są wyrażenia nie znane współczesnym dzieciakom. Bo które z nich wie kim był "smutny pan w okularach", co to takiego "Tygrysy" czy kręconka (w moich stronach nie wiedzieć czemu nazywana szczurem) oraz jaki zachodzi związek pomiędzy kasetą magnetofonową a ołówkiem? Te i wiele jeszcze innych ciekawostek ze schyłkowego PRL-u znajdzie czytelnik w tym właśnie słowniczku.

Podobnie jak w przypadku pierwszej książeczki o Longinie uważam, że chociaż skierowana jest ona do dzieciaków, to najwięcej przyjemności z jej lektury będziemy mieć my - dorośli, których dzieciństwo przypadało na lata siedemdziesiąte i osiemdziesiąte ubiegłego wieku.

4 komentarze:

  1. Pierwsza książka Prokopa bardzo mi się podobała, więc na pewno sięgnę po drugą :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, ze ta również przypadnie Ci od gustu :)

      Usuń
  2. Ani kręconki, ani szczura nie znam...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo może w twoich stronach ta zabawa miała jeszcze inną nazwę?
      Najprościej mówiąc chodzi o to, że jedna osoba stoi w środku koła i ma skakankę lub kawałek grubego sznura z węzłem na końcu. Wprawia ten sznur w ruch obracając się dookoła własnej osi - końcówka z węzłem szybuje kilka lub kilkanaście centymetrów nad ziemią a osoby stojące w kole muszą nad nią przeskoczyć. Kto się zagapi i oberwie węzłem po nogach odpada z gry...

      Usuń

Posty anonimowe będą kasowane - proszę podpisz się:)