W czasach kiedy chodziłam do liceum (czyli dawno, dawno temu...) znajomość łaciny (a w każdym razie pojedynczych słówek bądź sentencji) wśród moich kolegów i koleżanek nie była czymś szczególnie rzadkim. W mojej szkole (a podejrzewam, że we wszystkich innych ogólniakach również) łaciny nie uczyli się tylko ci, którzy uczęszczali do klasy matematyczno-fizycznej. Wszyscy inni mieli język Horacego jako przedmiot obowiązkowy, albo chociaż fakultatywny. I pomimo, że od czasów szkolnych minęło już sporo lat a ja z łaciną, poza 4 semestrami w czasie studiów, nie miałam do czynienia to jeszcze sporo pamiętam i taki początek "Wojny galijskiej" Cezara mogę wyrecytować nawet obudzona w środku nocy...
Jak to jest z tą łaciną? Bo niby jest język martwy już od wielu wieków, używany na dzień dzisiejszy właściwie tylko w medycynie i części nauk przyrodniczych oraz przez specjalistów od literatury klasycznej. Ale równocześnie sami, często nie zdając sobie z tego zupełnie sprawy, używamy łacińskich wyrażeń w życiu codziennym. I żeby było jasne - nie chodzi mi bynajmniej o język rynsztokowy, czule zwany "łaciną kuchenną".
Stanisław Tekieli, autor przezabawnej książeczki "Burdubasta albo skapcaniały osioł, czyli łacina dla snobów" z językiem starożytnych Rzymian spotkał się dosyć późno, ale była to miłość od pierwszego wejrzenia i z gatunku tych "aż po grób". Swoją pasją strał się zarażać inych, m.in. prowadził w Warszawie Koło Laciny Żywej, a także stworzył internetową gazetę wydawaną w tym właśnie języku - TUTAJ można ją obejrzeć, a jak ktoś potrafi to i poczytać.
Książka pana Stanisława to zbiór wierszowanych historyjek obrazujących popularne łacińskie sentencje - chociażby Carpe diem, Dura lex, sed lex czy Memento mori. Przy okazji tych najbardziej znanych podaje również przykłady mniej popularnych powiedzonek bądź określeń - jak głosi podtytuł książki znajdziemy w niej aż "139 sentencji i powiedzeń łacińskich w sposób jak najprostszy wyłożonych, z pretensjonalnymi cokolwiek przypisami filologiczno-kulturowymi". I moim skromnym zdaniem (nie ujmując nic talentowi poetyckiemu autora) to właśnie te przypisy stanowią największą wartość tej książki.
Autor nie tylko podaje dosłowne tłumaczenie jakiegoś zwrotu, ale objaśnia również jego znaczenie przenośne, mówi w jakich wypadkach prawidłowo go używać oraz dodaje wiele ciekawostek. Na przykład dopiero z tej książki dowiedziałam się, że przypisywane Cezarowi "Et tu Brute contra me? "(czyli "I ty Brutusie jesteś przeciwko mnie?") wymyślił Szekspir...
Właściwie trochę trudno określić docelowego czytelnika tej książki. Bo niby skierowana jest do dzieci i młodzieży, ale osoba dorosła też będzie się świetnie przy niej bawić i znajdzie wiele smaczków, które dla młodego czytelnika mogą być nie do końca zrozumiałe. A jeśli jakaś sentencja zapadnie nam w umysł to już możemy stawiać pierwsze kroki na drodze językowego snobizmu.
Znajomością angielskiego czy hiszpańskiego raczej już nikomu nie zaimponujemy, natomiast łacina to już inna sprawa.
Jak to jest z tą łaciną? Bo niby jest język martwy już od wielu wieków, używany na dzień dzisiejszy właściwie tylko w medycynie i części nauk przyrodniczych oraz przez specjalistów od literatury klasycznej. Ale równocześnie sami, często nie zdając sobie z tego zupełnie sprawy, używamy łacińskich wyrażeń w życiu codziennym. I żeby było jasne - nie chodzi mi bynajmniej o język rynsztokowy, czule zwany "łaciną kuchenną".
Stanisław Tekieli, autor przezabawnej książeczki "Burdubasta albo skapcaniały osioł, czyli łacina dla snobów" z językiem starożytnych Rzymian spotkał się dosyć późno, ale była to miłość od pierwszego wejrzenia i z gatunku tych "aż po grób". Swoją pasją strał się zarażać inych, m.in. prowadził w Warszawie Koło Laciny Żywej, a także stworzył internetową gazetę wydawaną w tym właśnie języku - TUTAJ można ją obejrzeć, a jak ktoś potrafi to i poczytać.
Książka pana Stanisława to zbiór wierszowanych historyjek obrazujących popularne łacińskie sentencje - chociażby Carpe diem, Dura lex, sed lex czy Memento mori. Przy okazji tych najbardziej znanych podaje również przykłady mniej popularnych powiedzonek bądź określeń - jak głosi podtytuł książki znajdziemy w niej aż "139 sentencji i powiedzeń łacińskich w sposób jak najprostszy wyłożonych, z pretensjonalnymi cokolwiek przypisami filologiczno-kulturowymi". I moim skromnym zdaniem (nie ujmując nic talentowi poetyckiemu autora) to właśnie te przypisy stanowią największą wartość tej książki.
Autor nie tylko podaje dosłowne tłumaczenie jakiegoś zwrotu, ale objaśnia również jego znaczenie przenośne, mówi w jakich wypadkach prawidłowo go używać oraz dodaje wiele ciekawostek. Na przykład dopiero z tej książki dowiedziałam się, że przypisywane Cezarowi "Et tu Brute contra me? "(czyli "I ty Brutusie jesteś przeciwko mnie?") wymyślił Szekspir...
Właściwie trochę trudno określić docelowego czytelnika tej książki. Bo niby skierowana jest do dzieci i młodzieży, ale osoba dorosła też będzie się świetnie przy niej bawić i znajdzie wiele smaczków, które dla młodego czytelnika mogą być nie do końca zrozumiałe. A jeśli jakaś sentencja zapadnie nam w umysł to już możemy stawiać pierwsze kroki na drodze językowego snobizmu.
Znajomością angielskiego czy hiszpańskiego raczej już nikomu nie zaimponujemy, natomiast łacina to już inna sprawa.
Zaskoczyłaś mnie tym Szekspirem i Cezarem. :D
OdpowiedzUsuńSama też byłam zaskoczona :)
UsuńO, jak tu świeżością powiało!
OdpowiedzUsuńCo do łaciny: w szkole średniej miałam fazę na łacińskie sentencje w rodzaju tych, które wyżej wymieniłaś. Wypisałam je sobie długopisem na dżinsach, spranych, obciętych tuż nad kolanami i nieco wystrzępionych. Nigdy wcześniej i nigdy później nie odnotowałam tylu spojrzeń na moim, ekhem, tyłku. :)
Kolejne potwierdzenie faktu, że łacina jest dobra na wszystko :)
UsuńTo nie do końca jest tak, że Szekspir te słowa wymyślił, on po prostu zniekształcił wykrzyknienie przekazane przez Swetoniusza i Diona (tam było - "mój synu", bardzo popularny motyw w starożytności, takie same słowa przypisywano Cyceronowi, który miał je wypowiedzieć do mordującego go żołnierza, którego wcześniej miał wybronić w sądzie) :)
OdpowiedzUsuńDzięki za poprawkę - zapamiętam :)
UsuńDziwne, dziwne, a ja naiwny sądziłem, że znajomość łaciny jest świadectwem klasycznego, humanistycznego wykształcenia i dowodem erudycji a tu proszę - snobizm :-) Chyba rzeczywiście nie ma się co wysilać i trza się będzie ograniczyć do minimum i wówczas wszystko będzie w porządku :-)
OdpowiedzUsuńJa sądzę podobnie jak Ty - ale my chyba jesteśmy już gatunkiem powoli wymierającym...
UsuńAle myślę, że akurat snobizm na okoliczność znajomości łaciny jest niegłupi. I jako taki wart jest popierania.
O tempora! O mores! :-)
Usuń"galia est omnis divisa in partes tres" - też to pamiętam :)
OdpowiedzUsuńKsiążka wygląda na ciekawą i może jej forma zachęci młodzież do lektury. Bo łacińskie powiedzonka warto znać, zawsze można nimi błysnąć. :)
"...quorum unam incolunt Belgae, aliam Aquitani, tertiam qui ipsorum lingua celtae nostra Galli appellantur."
UsuńA książka bardzo ciekawie pomyślana :)
Hi omnes lingua, institutis, legibus inter se differunt, etc. W środku nocy, po tylu latach przypominasz mi to i proszę :-)
UsuńA pamiętasz:
Mariana clade multos nobilissimos et fortissimos fortuna deprecit...?
Mam w zasobach pamięci nawet kilka tekstów ze starożytnej greki wdrukowanych jakoś podświadomie.
Uważam, że łacina (i opcjonalnie greka) powinny wrócić do szkół, a już na pewno na kierunkach humanistycznych czy językowych - jak można uczyć się języków np. romańskich nie znając podstaw łaciny? No dobrze, wiem, że można. Wydaje mi się, że tamten typ wykształcenia, jaki reprezentowało choćby lwowskie gimnazjum Herberta, był stokroć bardziej wartościowy niż dzisiejsze humanistyczne studia. O technicznych nie mam podstaw, by się wypowiadać.
Oczywiście zdaję sobie sprawę, że to jest całkowicie nierealne. Tak czy inaczej książka mi się podoba.
Jako, że chodziłam do klasy o profilu klasycznym miałam również grekę...
UsuńNo nie wiem, ja sobie nauki języków romańskich bez znajomości łaciny jednak nie wyobrażam. I wydaje mi się (chociaż nie chciałabym być uznana za kanapową matronę, co to już tylko na wszystko nosem kręci i głosi, że za jej czasów było sto razy lepiej), że szkoły średnie do których chodziłyśmy dały nam więcej niż niejednemu współczesnemu magistrowi. Ponieważ mieszkałam w internacie przy Zespole Szkół Łączności to siłą rzeczy miałam wiele do czynienia z uczniami technikum i szkoły zawodowej. I niejeden teraźniejszy absolwent humanistycznych studiów mógłby się od nich wiele nauczyć. Oczywiście nie wszyscy wykazywali jakieś mega humanistyczne zainteresowania, ale żeby skończyć szkołę i zdać maturę musieli znać historię i literaturę. Tę klasyczną tekoż.
O kurczę jaka interesująca pozycja, chętnie bym do niej zajrzała.
OdpowiedzUsuńŁacina kuchenna u mnie znana jako łacina podwórkowa.
OdpowiedzUsuńA co do prawdziwej łaciny, to miałam w LO tylko przez rok i pamiętam "Rosa alba est, rosa pulchra est", zaś z 2 lat studiów to głównie przysłowia.
Czyli masz zadatki na łacińskiego snoba :)
UsuńŁacinę miałam "dopiero" na studiach, ale już od jakiegoś czasu marzy mi się zerknięcie do jakiejś książki, w której przysłowia łacińskie byłyby objaśnione i zebrane w jednym miejscu. Notuję tytuł i zamierzam na nią zapolować.
OdpowiedzUsuńZaczęłam się teraz zastanawiać, co pamiętam z tych zajęć łaciny i jedyne przysłowia, które sobie teraz przypominam to: "per aspera ad astra" i "homo homini lupus est". Ach, skleroza postępuje. Książkę upoluję, żeby mieć we własnym księgozbiorze. Koniecznie.
OdpowiedzUsuńŁacinę miałam na studiach, ale bardziej nas gramatyki uczyli niż sentencji. Dlatego sięgnę z ogromną chęcią po tę pozycję :) Dziękuję :)
OdpowiedzUsuń