Część blogerów współpracujących z wydawnictwami ma w zwyczaju dziękować pod recenzją za otrzymane egzemplarze. Ja tego raczej nie robię (od czasu do czasu umieszczam link do strony wydawcy/dystrybutora), bo nie chciałabym, żeby ktoś patrzył na to co tutaj piszę przez pryzmat ewentualnej współpracy recenzenckiej. Jednak dzisiaj złamię tę zasadę i złożę serdeczne podziękowania, tyle, że nie wydawcy a pewnej blogerce (która od jakiegoś czasu zamilkła), od której dowiedziałam się o istnieniu pisarki, o której książce będzie poniżej.
A więc Kasiu Horodyniec - bardzo Ci serdecznie dziękuję, że przy okazji pewnej notki podrzuciłaś mi nazwisko Maeve Binchy. Tylko z tego powodu zwróciłam uwagę na tę książkę...
Stoneybridge to wioska w zachodniej Irlandii, nad samym Atlantykiem. To tutaj w początkach XX wieku państwo Sheedy, najbogatsi ludzie w okolicy, wznieśli piękny kamienny dom. Lata mijały, majątek się rozproszył, a w starym, powoli niszczejącym domu pozostała już ostatnia przedstawicielka rodziny, wiekowa panna Quennie.
Chicky Ryan zawsze podziwiała usytuowany na wysokim klifie dom. Jej rodzinę, ciężko pracujących farmerów, od państwa Sheedy dzieliła jednak przepaść społeczna wręcz nie do pokonania. Kiedy dziewczyna skończyła 20 lat wyrwała się ze swojej wsi i wyjechała do Nowego Jorku. Przez wiele lat mieszkała za granicą, do rodzinnego domu przyjeżdżając tylko na kilkanaście letnich dni. Wreszcie Chicky postanowiła wrócić na stałe do Stoneybridge. Od panny Queenie odkupiła Kamienny Dom i po gruntownym remoncie otworzyła w nim pensjonat...
Maeve Binchy to zmarła w 2012 roku irlandzka dziennikarka i pisarka, a "Dom nad klifem" to jej ostatnia powieść, która, dzięki wydawnictwu WAB, pojawiła się w księgarniach kilka tygodni temu.
"Dom nad klifem" to historia kilku osób, których los zetknął w tytułowym budynku - Chicky, jej siostrzenica Orla, która zajęła się gotowaniem i szeroko pojętą komputeryzacją przedsięwzięcia (od zakupów, poprzez księgowość, na promocji kończąc) oraz Rigger (kierowca, manager, dostawca warzyw i ogólnie człowiek do wszystkiego) stanowią zgrany zespół, chociaż początkowo niewiele wskazywało na to, że im się powiedzie. Każde z nich wchodziło w to pensjonatowe przedsięwzięcie z bagażem doświadczeń, z własnymi kłopotami i niezałatwionymi sprawami z przeszłości, wreszcie uważali (przede wszystkim Orla), że to tylko chwilowe zajęcie, przystanek na drodze dalszej kariery.
Kiedy wreszcie Chicky udaje się otworzyć pensjonat czeka ją i jej współpracowników największy egzamin - pierwsi goście... Do pensjonatu przybywa ich dziesięcioro - właściwie wszyscy znajdują się tu trochę przypadkiem - spóźniony samolot, problemy w pracy, nietrafiony prezent od współpracowników, nagroda pocieszenia w prasowym konkursie to tylko część przyczyn, które rzuciły te kilka osób do niewielkiej wioski nad oceanem. Z dal od zgiełku i codzienności będą mieli okazję przemyśleć wiele spraw, czegoś się o sobie dowiedzieć i być może coś zmienić. Goście i pracownicy pensjonatu mogą się nawzajem obdarować czymś bardzo cennym - uwagą, chwilą rozmowy, innym spojrzeniem na bieżące kłopoty. I tylko od nich samych będzie zależało czy z tej możliwości skorzystają.
Powieść czyta się właściwie jednym tchem, chociaż próżno by w niej szukać jakichś dramatycznych i spektakularnych zwrotów akcji. Życie w pensjonacie toczy się w miarę spokojnie, żeby nie powiedzieć jednostajnie. Największym atutem tej książki są kreacje bohaterów - z ich radościami i smutkami, z sukcesami i problemami. Autorka udowadnia, że czasem trzeba bardzo niewiele żeby życie odzyskało sens, a jasne określenie swoich potrzeb pomoże uniknąć nieporozumień i wzajemnych pretensji.
I tak jeszcze na koniec dodam - nie zdarzyło mi się jak na razie odwiedzić Irlandii (ale nie tracę nadziei na tę podróż) chociaż bardzo bym chciała. A opisy miejsc, przyrody, ludzi, ziemi i morza, które serwuje autorka tylko to marzenie o podróży na Zieloną Wyspę umacniają...
"Dom nad klifem" to historia kilku osób, których los zetknął w tytułowym budynku - Chicky, jej siostrzenica Orla, która zajęła się gotowaniem i szeroko pojętą komputeryzacją przedsięwzięcia (od zakupów, poprzez księgowość, na promocji kończąc) oraz Rigger (kierowca, manager, dostawca warzyw i ogólnie człowiek do wszystkiego) stanowią zgrany zespół, chociaż początkowo niewiele wskazywało na to, że im się powiedzie. Każde z nich wchodziło w to pensjonatowe przedsięwzięcie z bagażem doświadczeń, z własnymi kłopotami i niezałatwionymi sprawami z przeszłości, wreszcie uważali (przede wszystkim Orla), że to tylko chwilowe zajęcie, przystanek na drodze dalszej kariery.
Kiedy wreszcie Chicky udaje się otworzyć pensjonat czeka ją i jej współpracowników największy egzamin - pierwsi goście... Do pensjonatu przybywa ich dziesięcioro - właściwie wszyscy znajdują się tu trochę przypadkiem - spóźniony samolot, problemy w pracy, nietrafiony prezent od współpracowników, nagroda pocieszenia w prasowym konkursie to tylko część przyczyn, które rzuciły te kilka osób do niewielkiej wioski nad oceanem. Z dal od zgiełku i codzienności będą mieli okazję przemyśleć wiele spraw, czegoś się o sobie dowiedzieć i być może coś zmienić. Goście i pracownicy pensjonatu mogą się nawzajem obdarować czymś bardzo cennym - uwagą, chwilą rozmowy, innym spojrzeniem na bieżące kłopoty. I tylko od nich samych będzie zależało czy z tej możliwości skorzystają.
Powieść czyta się właściwie jednym tchem, chociaż próżno by w niej szukać jakichś dramatycznych i spektakularnych zwrotów akcji. Życie w pensjonacie toczy się w miarę spokojnie, żeby nie powiedzieć jednostajnie. Największym atutem tej książki są kreacje bohaterów - z ich radościami i smutkami, z sukcesami i problemami. Autorka udowadnia, że czasem trzeba bardzo niewiele żeby życie odzyskało sens, a jasne określenie swoich potrzeb pomoże uniknąć nieporozumień i wzajemnych pretensji.
I tak jeszcze na koniec dodam - nie zdarzyło mi się jak na razie odwiedzić Irlandii (ale nie tracę nadziei na tę podróż) chociaż bardzo bym chciała. A opisy miejsc, przyrody, ludzi, ziemi i morza, które serwuje autorka tylko to marzenie o podróży na Zieloną Wyspę umacniają...
Zainteresowałaś mnie tą książką, wydaje mi się, że jest taka, jakie lubię czytać :)
OdpowiedzUsuńWłaśnie takiej książki teraz potrzebuję :)
OdpowiedzUsuńPrezentujesz bardzo ciekawą lekturę, po którą z chęcią sięgnę :)
OdpowiedzUsuńjestem w trakcie i przyznaję się bez bicia, że mnie się ją czyta troszkę opornie, ale może się rozkręci... nie poddaję się, bo mnie zaintrygowałaś
OdpowiedzUsuńKasiu Horodyniec, jak to będziesz czytać, wiedz, że mnie też kiedyś zainteresowałaś Maeve Binchy i przesłuchałam z wielką przyjemnością "Czerwonego buka". Dziękuję.
OdpowiedzUsuńIrlandzkie klimaty, kraj św. Patryka... nie byłam, ale dzięki tej książce jeszcze bardziej zakocham się w tej zielonej wyspie.
OdpowiedzUsuńTwoja recenzja przekonała mnie do tej książki i pewnie niedługo wpadnie w moje łapki :-)
OdpowiedzUsuńUwielbiam, gdy dzięki komuś udaje mi się trafić na taką perełkę. Co prawda niezbyt często korzystam z cudzych poleceń, ale niektórzy mają moc przekonywania,
OdpowiedzUsuńA co do książki, to kusi mnie i to bardzo.