Z mojej (niezbyt wielkiej co prawda) znajomości literatury fantastycznej wynika, że od czasu kiedy Tolkien wymyślił swoją Drużynę Pierścienia autorzy zajmujący się tym gatunkiem literackim dzielą się generalnie na dwie grupy - tych, którzy usilnie starają się wymyślić coś zupełnie odmiennego niż świat Śródziemia oraz tych, którzy, czasem nawet nieświadomie, powielają historię wędrówki, niebezpiecznych przygód i rodzącej się współpracy i przyjaźni pomiędzy różnymi rasami. I jak to bywa jednym, pomimo zastosowania ogranego szablonu, wychodzą spod pióra literackie, no może nie diamenty, ale z pewnością perełki, natomiast innym wychodzi coś zgoła odmiennego...
Dlaczego o tym piszę? Otóż przeczytałam właśnie książkę, która wpisuje się w nurt powieści, na których widać piętno Tolkiena, ale która jest przy tym oryginalna i świeża, niektóre rozwiązania da się przewidzieć, ale są tak przedstawione, że czyta się z autentycznym zainteresowaniem.
Autorem pozycji o której mowa jest Michael J. Sullivan, natomiast książka nosi tytuł "Królewska krew. Wieża Elfów" - są to wydane w jednym woluminie dwa pierwsze tomy (z zaplanowanych sześciu) o przygodach dwójki złodziei Hadriana Blackwatera i Royce'a Melborne'a tworzących niesamowity duet Riyria.
Royce to wirtuoz wśród włamywaczy - nie ma takiego zamka, który mógłby się oprzeć jego zręcznym palcom, nawet jeśli żelazne sztaby są dodatkowo wzmocnione magicznymi formułami. Hadrian zaś jest niezrównanym szermierzem, znającym starożytne metody walki na miecze, praktycznie nie do pokonania na placu boju. Za odpowiednią opłatą ci dwaj arcyzłodzieje podejmą się wypełnienia najbardziej karkołomnych zleceń - plotka głosi, że pewnego razu, dla zabawy wykradli ze skarbca insygnia królewskie, a następnego dnia odłożyli je na miejsce udowadniając, że nie ma takich zabezpieczeń, których nie są w stanie obejść...
Hadrian i Royce mają tylko jedną zasadę - nie działają bez dokładnego rozpoznania terenu. A kiedy po raz pierwszy złamali tę zasadę zostali schwytani i oskarżeni o zamordowanie króla. Dzięki niespodziewanej pomocy udaje im się uciec, ale muszą ratować przed zamachowcami młodego następcę tronu oraz znaleźć prawdziwego mordercę.
W sprawę zamieszany jest pewien krasnolud, a kilka nitek prowadzi do potężnego czarodzieja. Powiecie, że brakuje w tym towarzystwie elfa? Mogę zapewnić, że i elf się w pewnej chwili znajdzie...
Autor tak zaplanował swój cykl, że każda książka stanowi odrębną całość powiązaną postaciami głównych bohaterów oraz motywem poszukiwania zaginionego potomka Imperatora, który zjednoczy pod swoim berłem wszystkie królestwa. Poszukuje go wiele osób, chociaż intencje mają bardzo różne...
Książkę czytałam z ogromnym zainteresowaniem, pomimo tego, że jak wspomniałam na początku wiele sytuacji byłam w stanie przewidzieć. Autor stworzył szereg ciekawych postaci, zarówno wśród bohaterów pierwszo i drugoplanowych, jak również wśród tych występujących w wątkach epizodycznych. Mocną stroną książki jest język i poczucie humoru, które nie opuszcza bohaterów nawet w najniebezpieczniejszych momentach. Chwali się również autorowi powściągliwość w wymyślaniu wątków pobocznych - są takowe, ale w ilości możliwej do przyswojenia przez każdego czytelnika. I jeszcze jedna rzecz zasługuje na pochwałę, a mianowicie jeżeli pada jakieś określenie w elfickim języku, bądź jakiś termin będący tworem wyobraźni autora niemal natychmiast jest wyjaśniany, co ma znaczący wpływ na zrozumienie treści utworu.
Czy ta książka ma wady - jak dla mnie ma jedną, ale dosyć uciążliwą, a mianowicie format. Wydanie w jednej książce dwóch tomów sprawiło, że ma ona ponad 700 stron i jest nieco niewygodna w obsłudze. Ale ten mankament to niewielki problem, który szybko ginie w chwili gdy zagłębimy się w lekturę...
Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu
Czeka na mnie ta książka, a pochlebnych opinii wciąż przybywa i nie mogę się doczekać gdy zasiądę do lektury. :D Mam ogromną nadzieję, że dzieło Sullivana sprosta moim oczekiwaniom. Irytuje mnie właśnie ten wspomniany format - jakiś taki nieciekawy, mały,wydanie jak dla mnie pozostawia wiele do życzenia...
OdpowiedzUsuńKiedy przeczytałam kilka pierwszych zdań (zwłaszcza tych o parze złodziei), od razu miałam przed oczami swoją ulubioną serię (The Nightrunner autorstwa Lynn Flewelling). Jednak dalej zaczęły pojawiać się różnice, a Twój opis sprawił, że mam ochotę sięgnąć po tę pozycję. Zastanawia mnie tylko ten format. Będę musiała zobaczyć w księgarni jak to wygląda.
OdpowiedzUsuńMam ją na półce i już się nie mogę doczekać, szkoda tylko, że oba tomy wydano razem, trochę jest nieporęczna
OdpowiedzUsuńNie słyszałam wcześniej o książce, a zapowiada się ciekawie. 700 stron? To mały pikuś w porównaniu np. z takim "Bastionem" Kinga (1164 s.) czy "Filarami ziemi" Folleta (834 s)
OdpowiedzUsuńAch, niedługo będę miała ją w swojej biblioteczce i już nie mogę się doczekać, kiedy ją przeczytam. Nie wiem dlaczego, ale strasznie mnie do niej ciągnie, nie wiem czemu, jak zobaczyłam ją pierwszy raz, skojarzyła mi się nieco z Robin Hoodem. ^^ A te 700 stron ani trochę mi nie przeszkadza. Może i będzie się trochę niewygodnie czytać, ale ja kocham takie cegły, tym bardziej, jeśli są warte uwagi. ; )
OdpowiedzUsuńZastanowiło mnie to, co napisałaś we wstępie... może i wszystkie książki fantasy niemalże powielają ten sam schemat... ale każda z nich wnosi coś nowego do gatunku- przynajmniej taką mam nadzieję :D a motyw wędrówki jest nader popularny wśród literatów ;)
OdpowiedzUsuńCo do samej recenzji... z chęcią bym sięgnęła po tą książkę :) Już dawno nie czytałam żadnej książki fantasy, więc może czas to zmienić :)
Jak to się stało, że była do recenzji od Prósa i jej nie wzięłam? :P
OdpowiedzUsuńLubię takie książki, więc jak znajdę w bibliotece to przeczytam ;)
A ja właśnie lubię takie opasłe tomiska - są gwarancją zabawy przez nieco dłuższy czas :)
OdpowiedzUsuńZaczynając czytać Twoją recenzję miałam pewne obawy - niedawno zaintrygowała mnie ta książka (samym tylko tytułem) i bałam się, że będzie to niewypał. Jednak widzę, że choć może nie jest to literatura fantasy przez duże "F", to posiada potencjał :)
Pozdrawiam :)
Też nie lubię takich grubych tomisk - ja się teraz "męczę" ze wspaniałą powieścią "Thor", która też ma wiele stron, ale cóż ważna jest treść :) i ja bardzo chętnie zapoluje na tę książkę, tym bardziej że niby nic specjalnego a nie mogę oderwać wzroku od okładki :):)
OdpowiedzUsuńA mnie się skojarzyło od razu z Niecnymi Dżentelmenami, więc od razu do schowka :)
OdpowiedzUsuńJuż ją mam na swojej półce i gdy skończe czytać książke Piekary, to zaczepie tych złodzieji:)
OdpowiedzUsuń