Od czasu do czasu zdarza mi się trafić na książkę, która mi nijak nie podchodzi... Odkładam wtedy taką lekturę na bok bo niby dlaczego mam się z nią mordować? Niestety bywa tak, że z taką chybioną lekturą wiążą się pewne zobowiązania...
Tak było w przypadku książki Marty Magaczewskiej pt. "Zaćmienie", która trafiła do mnie w ramach akcji "Włóczykijka". Objętościowo nie jest to pozycja zbyt obszerna, ale czytało mi się niemożliwie ciężko - brałam do ręki i po połowie strony odkładałam na półkę - no coś strasznego...
Akcja książki przenosi nas w jeden z najdzikszych i najsurowszych regionów Francji - do Bretanii. Narratorem tej historii jest młody mężczyzna Marius Geert, który opowiada historię swojej znajomości z pewną tajemniczą dziewczyną imieniem Lydia. Spotkali się przypadkowo na plaży - Marius uratował Lydię przed utonięciem. Dziewczyna tak go zafascynowała, że pomimo jej jawnej niechęci, żeby nie powiedzieć wrogości, stara się z nią zaprzyjaźnić. Ostatecznie Lydia zgadza się aby jej towarzyszył w podróży wzdłuż wybrzeża Atlantyku. Mężczyzna stara sie czegoś dowiedzieć na jej temat ale paradoksalnie, im bardziej się do niej zbliża tym większa tajemnica spowija jej postać.
Marta Magaczewska to młoda osoba zafascynowana Francją, jej przyrodą, kulturą i mieszkańcami. Akcję swojej powieści osadziła w miejscu, które według starych legend było przedsionkiem zaświatów - to do Bretanii właśnie miały się udawać dusze zmarłych aby wsiąść na łódź, która miała je zawieźć do krainy cieni. Cała powieść jest wręcz nasiąknięta klimatem śmierci, tragicznych doświadczeń i braku nadziei. A oprócz tego zupełnie mnie nie przekonała opowiadana historia - nie rozumiem postępowania Mariusa, jak dla mnie to trochę na siłę stworzona postać i intryga. O wiele bardziej prawdziwa jest Lydia i chociaż jej motywacja też nie do końca mnie przekonuje, to jestem w stanie zrozumieć dlaczego robi to co robi.
Jak już pisałam na początku książka mnie ogromnie wymęczyła - nie wiem, może to był skutek moich osobistych problemów, które przechodziłam w tym okresie (ciężka choroba mojej mamy i jej ponad trzymiesięczny pobyt w szpitalu) ale to chyba po raz pierwszy się zdarzyło, żebym niespełna dwustustronnicową książkę czytala kilka tygodnii. A jak już skończyłam to przez kolejne trzy tygodnie nie mogłam się zebrać w sobie żeby napisać tę opinię.
Czy polecam? Po raz pierwszy nie jestem w stanie odpowiedzieć jakoś konkretnie na to pytanie. Najlepiej przekonajcie się na własnej skórze...
oooj męcząca książka którą TRZEBA przeczytać to chyba najgorsze co może się przytrafić! Szczerze współczuję!
OdpowiedzUsuńNie sięgnę :) Ufam twej recenzji, że nie ma po co :))
Ojej, niby fabuła nawet nawet, ale po tym, co Pani napisała, chyba nie skorzystam. Nie chciałabym - tak jak Pani - męczyć dwustu stron kilka tygodni, kiedy tyle można w jeden dzień przeczytać, jak książka interesująca.
OdpowiedzUsuńTeż oporne mi szła, ale nawet w miarę była ;)
OdpowiedzUsuńNie najłatwiejsza w czytaniu książka i podobnie z jej odbiorem
OdpowiedzUsuńTo ja nie wiem czy chcę ją poznać, może kiedyś :)
OdpowiedzUsuńniektóre książki są wartościowe, chociaż trudno się je czyta ;) ale ja po nią nie sięgnę, za dużo pesymizmu.
OdpowiedzUsuńDobra książka odciagnęłaby Cię chociaż na chwilę od kłopotów - wiem bo przechodziłam przez coś podobnego... tak więc, sądzę, że jednak z tą pozycją jest coś nie tak...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
To ja sobie tą pozycję odpuszczę.:)
OdpowiedzUsuńJuż czytałam gdzieś o tej książce, też niezbyt zachęcająca opinia była, a w ogóle to z opisu zawartość wygląda na niezbyt zajmującą, przynajmniej dla mnie.
OdpowiedzUsuńJakoś mnie drażni, gdy polski autor/autorka nadaje swym bohaterom zagraniczne imiona, czyni z z nich cudzoziemców. Czemu nie Mariusz i Lidka? Niech będzie, że w Bretanii, miejsce daje duże pole do popisu, skoro autorka jest zafascynowana Francją, to pewnie opisała bogato, malowniczo, skonkretyzowała historycznie i geograficznie i obyczajowo...No ale imiona... Ech... Takie moje "widzimisię".:-)