sobota, 30 marca 2013

O buddyzmie, uczuciach i życiowej drodze

Moje pokolenie kiedy usłyszy określenie "buddyjski klasztor" w większości ma jedno skojarzenie - klasztor Shaolin, mnisi - wojownicy o nadludzkich zdolnościach, chodzący po ścianach, robiący wymyślne ewolucje w powietrzu, nieczuli na ból i rany. To zasługa (lub wina) przemysłu filmowego, który w latach 80-tych promował kino kopane o azjatyckich korzeniach a my łykaliśmy te filmy, jak gęś gotowanego ziemniaka - przyznam, że do dzisiaj lubię sobie do tych filmów wrócić i durną młodość powspominać...

Nic więc dziwnego, że kiedy szukałam (na okoliczność wyzwania Book-trotter) jakiejś książki o chińskim rodowodzie i rzucił mi się w oczy tekst wydawcy, że to o mniszkach buddyjskich będzie szybko podjęłam decyzję - biorę to. Nie chodziło mi oczywiście o historię jak ze wspomnianego już Shaolin, a raczej o opowieść o tym, jak się żyje w takim miejscu i dlaczego ludzie wybierają taki a nie inny sposób na życie. Czy to dostałam? I tak, i nie...
Ale po kolei.

Bohaterką książki Mingmei Yip "Płatki z nieba" jest Meng Ning, trzydziestoletnia Chinka, urodzona w Hongkongu, doktorantka paryskiej Sorbony, piękna i nieco zagubiona dziewczyna. Jeszcze będąc dzieckiem, pod wpływem traumatycznych przeżyć postanawia zostać mniszką, w czym utwierdza ją jej duchowa przewodniczka. Zanim jednak podejmie ostateczną decyzję postanawia wziąć udział w siedmiodniowych medytacjach na terenie jednego z buddyjskich ośrodków w Hongkongu. Wyratowana z pożaru sali medytacyjnej przez amerykańskiego lekarza Michaela Fullera, zakochuje się w swoim wybawcy i staje przed dylematem - co tak naprawdę jest jej życiowym powołaniem? 

Początek książki zapowiadał ciekawą historię, autorka w przystępny sposób wprowadza czytelnika w rzeczywistość buddyjskiego klasztoru, maluje postacie osób tam przebywających, wprowadza elementy chińskiej sztuki i filozofii - a wszystko to podane w prostej formie. Poznajemy historię Meng Ning, wydarzenia które ją ukształtowały i jej przemyślenia na temat tego co przeżyła i co chce zrobić dalej ze swoim życiem. Wyłania się z tej opowieści wrażliwa, nieco zagubiona i niezbyt szczęśliwa kobieta, dla której klasztor będzie tak naprawdę ucieczką przed życiem. I ta część książki jest zdecydowanie najlepsza.

Niestety dalej już tak dobrze nie jest... Meng Ning wyjeżdża do Nowego Jorku i z dnia na dzień się zmienia. W ciągu kilku dni niewinna, niemal święta przyszła mniszka traci gdzieś wszystkie swoje zasady i zahamowania. Wystarczy, że Michael wyjeżdża z miast na dwa dni a ona już lepi się do kogo popadnie (płeć nie jest żadną przeszkodą...), w przerwach walczy z wyrzutami sumienia i kompleksami wobec snobistycznego otoczenia w którym obraca się Michael. Nie będę może spojlerować o tym co było dalej - jak ktoś ciekawy to sobie sam przeczyta.

Liczyłam na książkę, która wniesie w moje czytelnicze życie coś nowego, na obraz świata, którego, z racji chociażby odległości, zupełnie nie znam. Początek spełniał taką role, niestety zbyt szybko zmienił się w tanie i banalne romansidło.

Szkoda, bo potencjał był. Ale się zbył...



2 komentarze:

  1. Miałam ochotę na tę książkę, ale teraz mój zapał opadł. Na pewno dwa razy pomyślę, zanim sięgnę po "Płatki z nieba".

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja mam inną książką autorki - "Pieśń Jedwabnego Szlaku". Mam nadzieję, że będzie lepsza.

    OdpowiedzUsuń

Posty anonimowe będą kasowane - proszę podpisz się:)