Zdarzyło się to wiele lat temu.
Był początek maja 1988 roku i jak wielu moich rówieśników zaczęłam gorączkowe przygotowania do matury. Pewnego wieczoru, kiedy siedziałam obłożona książkami i zastanawiałam się czy powtarzać polski, rosyjski, historię czy może propedeutykę (jako uczennica klasy o profilu klasycznym nie zdawałam matematyki), do mojego internatowego pokoju zajrzał kolega i przedstawił mi propozycję nie do odrzucenia. Miał oto do pożyczenia na kilka dni świetną książkę - po prawdzie nigdy o tym "Władcy Pierścieni" nie słyszałam, ale wszystko było lepsze niż walka z podręcznikami...
I tak, zamiast kuć wiedzę zanurzyłam się w świat tolkienowskiego Śródziemia, poznanie przygód Froda i spółki zajęło mi 5 dni i tyleż zarwanych nocy, na pisemną maturę poszłam zielona jak szczypiorek na wiosnę, ale ponieważ Bóg czuwa nad dziećmi i wariatami, nawet nieźle mi te egzaminy poszły.
Kilka lat później przeczytałam "Hobbita" - sympatyczna lektura, ale nie porwała mnie tak jak "Władca". Próbowałam też ogarnąć "Silmarillion", ale temu już nie dałam rady. Tak przy okazji - ostatnio rozmawiałam o tej książce z moim siostrzeńcem, który skwitował ją tak: "Ciocia, to tak jakbyś chciała encyklopedię przeczytać." Coś w tym jest, aczkolwiek nie tracę nadziei, że jednak uda mi się przez ten "Silmarillion"przebrnąć.
Obejrzałam oczywiście ekranizację "Władcy Pierścieni" i zachwyciłam się po raz kolejny. Jednak, kiedy kilka lat temu świat obiegła wieść, że Peter Jackson będzie ekranizował "Hobbita" i planowane są dwie części (które później rozrosły się do trzech) to nieco mnie to zdziwiło. Jak z niewielkiej objętościowo i średnio przeładowanej akcją książki wycisnąć kilka godzin filmu?
Okazuje się, że można. Co więcej, osoby, które nie znają literackiego pierwowzoru twierdzą, że film trzyma w napięciu, jest ciekawy, sprawnie zrobiony, chociaż momentami przesadzono jeśli chodzi o efekty specjalne. Ja akurat wiedziałam "jak się skończy", ale to w żadnym wypadku nie przeszkadzało śledzić z zaciekawieniem tego co się działo na ekranie.
Tak się szczęśliwie złożyło, że miałam możliwość w przeciągu kilku dni przypomnieć sobie "Niezwykłą podróż" i "Pustkowie Smauga"oraz obejrzeć ostatnią część trylogii czyli "Bitwę Pięciu Armii", więc potraktuję te trzy filmy jako jedną całość. Historia grupy krasnoludów, które chcą odzyskać swoją ojczyznę zagarniętą przez okrutnego smoka jest raczej znana, więc nie będę się rozwodzić nad szczegółami fabuły, natomiast chciałam napisać słów kilka na temat samego filmu i jego twórców.
Po pierwsze aktorzy - Richard Armitage jako Thorin i Martin Freeman jako Bilbo to obsadowy strzał w dziesiątkę.
Armitage podobał mi się od samego początku, ale uważam, że na wyżyny wspiął się w ostatniej części - jego bohater jest coraz bardziej uzależniony od złota, niesprawiedliwy, a momentami nawet okrutny wobec swoich towarzyszy, ale równocześnie ma w sobie jeszcze iskierkę dawnego Thorina, dla którego honor i przyjaźń były najważniejsze.
Z kolei Bilbo właściwie cały czas wygląda jakby był z całkiem innej bajki - idzie na wyprawę z krasnoludami, pomaga im, zdarza się, że ratuje niektórym skórę, ale mimo wszystko jest obok. Freeman genialnie ukazał jego ewolucję z lubiącego dobrze zjeść, unikającego życiowych wstrząsów domatora w poszukiwacza przygód, który dla przyjaciół gotów jest do bohaterskich czynów. Który dla ratowania Thorina jest gotów narazić się nawet na jego gniew i odrzucenie. Bilbo walczy po stronie krasnoludów, ale pozostaje sobą - hobbitem, który źle się czuje z bronią w ręku, który tęskni za domem, dla którego złoto nigdy nie będzie ważniejsze od przyjaciela.
W ostatniej części do tej świetnej dwójki dołączył jeszcze jeden aktor - Lee Pace. Jego Thranduil jest kwintesencją elfa - wyniosły, zimny, pozbawiony uczuć (chciałam napisać "pozbawiony ludzkich uczuć", ale to przecież elf a nie człowiek...), ma za nic problemy innych. Krasnoludów nienawidzi niemal na równi z orkami, a ludźmi gardzi - owszem przywozi im jedzenie, ale przecież nie za darmo. Thranduilowi są potrzebni sprzymierzeńcy do ostatecznego starcia z Thorinem. Rzadko się zdarza, żeby tak antypatyczna postać budziła we mnie podziw. A jednak ;)
W filmie Jacksona oprócz postaci znanych z "Władcy Pierścieni", które faktycznie występowały w "Hobbicie" czyli Golluma, Elronda i Gandalfa, pojawiają się jeszcze inni bohaterowie - Galadriela, Saruman, Legolas. Ortodoksyjni wielbiciele prozy Tolkiena bardzo krytykują ten zabieg, ale moim zdaniem jest to świetne nawiązanie do "Władcy", taka zapowiedź tego, co w Śródziemiu wydarzy się za 60 lat. A jeśli obejrzymy film kilka razy, to takich nawiązań zauważymy jeszcze więcej - uwielbiam scenę kiedy Legolas ogląda medalion należący do Gloina, w którym ten ostatni ma portret swojego synka Gimliego.
Morze atramentu rozlało się na okoliczność postaci Tauriel i jej "romansu" z Kilim. Cóż, w powieści nie ma żadnych kobiet, ale świat filmu rządzi się swoimi prawami i czymś dziewczyny do kina przyciągnąć trzeba. A co się sprzedaje lepiej niż związek, które nie ma prawa się zrealizować? I tak mamy przystojnego krasnoluda i uczuciową elfkę, którzy wprowadzają do baśniowego świata nieco romantyzmu. Mnie jakoś specjalnie nie przeszkadza, tym bardziej, że summa summarum wątek Kiliego kończy się tak jak w książce. A to jest najważniejsze.
Tym co może razić w "Hobbicie" jest przeładowanie efektami komputerowymi - walka Barda ze Smaugiem na szczycie drewnianej wieży, Legolas kpiący sobie w żywe oczy z grawitacji, olbrzymy w czasie bitwy czy to "coś' co wygryzało tunele w górach (wyglądało jak czerwie z "Diuny") to, mówiąc delikatnie, przesada. Aczkolwiek zsynchronizowane ruchy elfiego wojska wyglądają bardzo efektownie.
Nie można też zapomnieć o cudnej urody plenerach. Nowa Zelandia po raz kolejny pokazała swoje niezwykłe baśniowe oblicze i chociażby dla niej warto film zobaczyć.
Podsumowując ten nieco przydługi wywód - "Hobbit" mi się podobał, choć nie wszystkie filmy tak samo. Zdecydowanie najlepsza była pierwsza część, natomiast druga i trzecia porównywalne, chociaż momentami przegadane, a przez to słabsze. Nie wiem, czy nie lepiej było poprzestać na dwóch filmach (jak planowano początkowo), a nie rozciągać na siłę. Nie sądzę żeby film stracił na wartości gdyby bitwa była nieco krótsza...
Jest jednak rzecz, która zdecydowanie mi się nie podobała - zakończenie. Tzn. było niby zgodne z pierwowzorem: kto miał zginąć ten zginął, kto miał przeżyć przeżył, ale... Kto czytał ten wie o co mi chodzi. Kto nie czytał niech doczyta ;) I jeszcze to pożegnanie Bilba z krasnoludami - też do kitu.
Co nie zmienia faktu, że do filmu jeszcze pewnie niejeden raz powrócę.
Armitage podobał mi się od samego początku, ale uważam, że na wyżyny wspiął się w ostatniej części - jego bohater jest coraz bardziej uzależniony od złota, niesprawiedliwy, a momentami nawet okrutny wobec swoich towarzyszy, ale równocześnie ma w sobie jeszcze iskierkę dawnego Thorina, dla którego honor i przyjaźń były najważniejsze.
Z kolei Bilbo właściwie cały czas wygląda jakby był z całkiem innej bajki - idzie na wyprawę z krasnoludami, pomaga im, zdarza się, że ratuje niektórym skórę, ale mimo wszystko jest obok. Freeman genialnie ukazał jego ewolucję z lubiącego dobrze zjeść, unikającego życiowych wstrząsów domatora w poszukiwacza przygód, który dla przyjaciół gotów jest do bohaterskich czynów. Który dla ratowania Thorina jest gotów narazić się nawet na jego gniew i odrzucenie. Bilbo walczy po stronie krasnoludów, ale pozostaje sobą - hobbitem, który źle się czuje z bronią w ręku, który tęskni za domem, dla którego złoto nigdy nie będzie ważniejsze od przyjaciela.
W ostatniej części do tej świetnej dwójki dołączył jeszcze jeden aktor - Lee Pace. Jego Thranduil jest kwintesencją elfa - wyniosły, zimny, pozbawiony uczuć (chciałam napisać "pozbawiony ludzkich uczuć", ale to przecież elf a nie człowiek...), ma za nic problemy innych. Krasnoludów nienawidzi niemal na równi z orkami, a ludźmi gardzi - owszem przywozi im jedzenie, ale przecież nie za darmo. Thranduilowi są potrzebni sprzymierzeńcy do ostatecznego starcia z Thorinem. Rzadko się zdarza, żeby tak antypatyczna postać budziła we mnie podziw. A jednak ;)
W filmie Jacksona oprócz postaci znanych z "Władcy Pierścieni", które faktycznie występowały w "Hobbicie" czyli Golluma, Elronda i Gandalfa, pojawiają się jeszcze inni bohaterowie - Galadriela, Saruman, Legolas. Ortodoksyjni wielbiciele prozy Tolkiena bardzo krytykują ten zabieg, ale moim zdaniem jest to świetne nawiązanie do "Władcy", taka zapowiedź tego, co w Śródziemiu wydarzy się za 60 lat. A jeśli obejrzymy film kilka razy, to takich nawiązań zauważymy jeszcze więcej - uwielbiam scenę kiedy Legolas ogląda medalion należący do Gloina, w którym ten ostatni ma portret swojego synka Gimliego.
Morze atramentu rozlało się na okoliczność postaci Tauriel i jej "romansu" z Kilim. Cóż, w powieści nie ma żadnych kobiet, ale świat filmu rządzi się swoimi prawami i czymś dziewczyny do kina przyciągnąć trzeba. A co się sprzedaje lepiej niż związek, które nie ma prawa się zrealizować? I tak mamy przystojnego krasnoluda i uczuciową elfkę, którzy wprowadzają do baśniowego świata nieco romantyzmu. Mnie jakoś specjalnie nie przeszkadza, tym bardziej, że summa summarum wątek Kiliego kończy się tak jak w książce. A to jest najważniejsze.
Tym co może razić w "Hobbicie" jest przeładowanie efektami komputerowymi - walka Barda ze Smaugiem na szczycie drewnianej wieży, Legolas kpiący sobie w żywe oczy z grawitacji, olbrzymy w czasie bitwy czy to "coś' co wygryzało tunele w górach (wyglądało jak czerwie z "Diuny") to, mówiąc delikatnie, przesada. Aczkolwiek zsynchronizowane ruchy elfiego wojska wyglądają bardzo efektownie.
Nie można też zapomnieć o cudnej urody plenerach. Nowa Zelandia po raz kolejny pokazała swoje niezwykłe baśniowe oblicze i chociażby dla niej warto film zobaczyć.
Podsumowując ten nieco przydługi wywód - "Hobbit" mi się podobał, choć nie wszystkie filmy tak samo. Zdecydowanie najlepsza była pierwsza część, natomiast druga i trzecia porównywalne, chociaż momentami przegadane, a przez to słabsze. Nie wiem, czy nie lepiej było poprzestać na dwóch filmach (jak planowano początkowo), a nie rozciągać na siłę. Nie sądzę żeby film stracił na wartości gdyby bitwa była nieco krótsza...
Jest jednak rzecz, która zdecydowanie mi się nie podobała - zakończenie. Tzn. było niby zgodne z pierwowzorem: kto miał zginąć ten zginął, kto miał przeżyć przeżył, ale... Kto czytał ten wie o co mi chodzi. Kto nie czytał niech doczyta ;) I jeszcze to pożegnanie Bilba z krasnoludami - też do kitu.
Co nie zmienia faktu, że do filmu jeszcze pewnie niejeden raz powrócę.
Hobbita znam jedynie z ekranu, ale posiadam również lekturę, nie wiem kiedy czas pozwoli się z nią zapoznać :0
OdpowiedzUsuń"Hobbit" czytany po obejrzeniu filmu może się wydać infantylny - jest to przecież bajka, którą Tolkien napisał dla swojego synka.
UsuńRok temu, kiedy druga "część" Hobbita wchodziła do kin, ja (wreszcie) zmobilizowałam się aby przeczytać książkę. "Hobbita" nie wybrano do "omawiania" w mojej klasie (lata, lata temu) a ja wówczas sama z siebie nie nadrobiłam tej lektury. Ale rok temu! Cudowna jest ta książka (a mówię tak pewnie dlatego, że jeszcze nie czytałam Władcy). Podobał mi się najbardziej drugi "odcinek" Hobbita, gdyż ten widziałam w kinie. Jedynka jakoś tak mnie nie poruszyła. Chwile kiedy pająki atakują, a Biblio zostaje sam na polu bitwy albo kiedy dostaje się do skarbca :) Może na trójkę wybiorę się do kina, ale nie jestem pewna czy nie wolę DVD w tym wypadku ;) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńHobbita dobrze jest oglądać w kinie - duży ekran, 3D, dźwięk... No co będę pisać - robi wrażenie.
UsuńAle i na DVD też powinien się spodobać :)
Mnie również zachwycił Thranduil i świetnie ujęłaś jego postać. I podzielam Twoje zdanie co do wątku romansowego. Ogólnie Hobbit mi się podobał, widziałam wszystkie części. Warto było :)
OdpowiedzUsuńPrzyznam, że trochę się bałam tej 3 części, bo wiele osób kręciło nosem, że nie oddaje ducha książki, że za dużo dodane, że szkoda 30 zł na bilet.
UsuńJa zapłaciłam po 13 zł (kino w mniejszym mieście ma podobny standard jak w Krakowie, a jest zdecydowanie tańsze) i nie żałuję ani jednej złotówki. Film jest dobrze zrobiony, cały czas coś się dzieje, jest i straszno i smutno, chwilami jest śmiesznie, aktorsko też w porządku.
A i oryginału literackiego się w większości faktów trzyma. Czego więcej chcieć?
Nic dodać, nic ująć :) Mam bardzo podobne wrażenia. I również w liceum przeczytałam "Władcę pierścieni", natomiast "Hobbita" dopiero po obejrzeniu pierwszej części ekranizacji. Trochę szkoda, że nie wcześniej, bo też nie miałam takich emocji, jak przy lekturze "Władcy..." W moim wieku ta książka jest trochę zbyt dziecinna :)
OdpowiedzUsuń"Hobbit" Tolkiena jest bajką i to taką, która ma już na karku niemal 80 lat. Podejrzewam, że gdyby się trzymać dokładnie książki to wyszłaby z tego całkiem zgrabna opowieść, ale dla kilkulatków, bo już starsze dzieci by się na niej nudziły...
UsuńByłam nim zachwycona. Zgadzam się, miejscami "poprzeciagane" do bólu, ale co tam :)
OdpowiedzUsuńUwielbiaaaaaaaam :)
I "Hobbit" i "Władca" są świetni :)
UsuńI ja też uwielbiam :)
Nie czytałam Hobbita, więc nie mam porównania, ale film mnie nie zachwycił, najbardziej trzecia część. Jestem fanką efektów specjalnych, dlatego nie mam przesytu scenami nimi naładowanymi. Uwielbiam też wszystkich bohaterów, ich charaktery, metamorfozy, i muzykę. Poza tym na końcówce ryczałam jak bóbr, zresztą nie tylko ja jedna :-)
OdpowiedzUsuńNie wiem czy wiesz, ale jest kontynuacja Władcy pierścieni, coś czuję, że Jackson tego nie przepuści :D
Tolkien napisał ledwie początek tej kontynuacji, a syn Tolkiena i tak raczej jest przeciwny ekranizacji. Jackson będzie się musiał baaardzo postarać ;)
UsuńJa też lubię efekty specjalne (które, trzeba uczciwie przyznać, są w "Hobbicie świetne), ale nie powinny przeważać w filmie :)
UsuńPrzyznam się, że mnie się też łezka w oku zakręciła, chociaż wiedziałam jaki jest finał tej historii. Natomiast mój syn się autentycznie poryczał, chociaż on raczej twardy jest.
O tej kontynuacji słyszałam, aczkolwiek to chyba tylko jakaś zaczęta a nie skończona historia jest, prawda? I jest jeszcze "Silmarillion". Więc jak się Jackson dogada z synem Tolkiena to może jeszcze wrócimy do Śródziemia :)
Mam wrażenie, że u Jacksona wszystko jest możliwe, dlatego z kilkunastu stron jest w stanie stworzyć co najmniej 240 minutowy film :D
UsuńJa akurat uważam, że jedynka była najsłabsza, a najlepsza dwójka. Thranduil na wszystkich zrobił wrażenie :)
OdpowiedzUsuńKażdy ma prawo do własnej oceny :)
UsuńNie to, żeby mi się dwójka nie podobała, ale moim zdaniem jedynka najbliżej książkowego oryginału jest.
Thranduil świetny, niemal ukradł show Thorinowi i Bilbowi ;)
Czytałam "Hobbita" już bardzo dawno temu. Byłam zachwycona. Na fali tej radości sięgnęłam też po Władcę Pierścieni, ale nie spodobał mi się tak bardzo, jak "Hobbit".
OdpowiedzUsuńGdy usłyszałam o filmie, a właściwie o trzech filmach (sic!) na podstawie książki na początku popukałam się w czoło, ale w końcu postanowiłam spróbować. Na pierwszej części zasnęłam zaraz po uczcie, na drugiej zasnęłam w ciągu pierwszych 10 minut. Trzeci raz nie spróbuję. Film zdecydowanie nie jest dla mnie :) Ale z chęcią przeczytałabym książkę jeszcze raz.
No przecież nie ma obowiązku, żeby się każdemu podobał ;)
UsuńTego typu historie trzeba po prostu lubić i już.
O, i jeśli ktoś się zachwycił książką, to rozumiem, że film mu nie przypadł do gustu - Tolkien napisał baśń, a Jackson na jej podstawie zrobił "kino akcji". Postacie się w zdecydowanej większości zgadzają, wydarzenia niby też, finał zgodny z oryginałem, ale atmosfera filmu do atmosfery ksiązki ma się jak pięść do nosa...
Co za cudowna opowieść o zapoznaniu się z WP :). Uwielbiam takie historie czytelnicze.
OdpowiedzUsuńAle właściwie komentuję, żeby powiedzieć, że dla mnie "Silmarillion" czytało się podobnie jak mitologię, dowolną. Zbiór rozproszonych historii, które działy się w taki a nie inny sposób, niekiedy wyjaśnionych, niekiedy nie - działa trochę właśnie jak zbiór mitów. Może z takim podejściem będzie Ci łatwiej do niego podejść po raz kolejny? :) Bo ja tę lekturę wspominam bardzo miło - chociaż nie da się powiedzieć, że wracam do niej tak często jak do "WP" albo jeszcze bardziej: "Hobbita".
Ja cały czas mam nadzieję na ten "Silmarillion".
UsuńJuż nawet pomysł miałam, żeby go kupić, bo "Hobbita" i "WP" się dorobiłam, a tego jakoś nie. I może jakby w domu był, to po kilka kartek dziennie dałabym mu radę ;)