piątek, 21 października 2011

Jak omal nie pokonały mnie hezany...

Wiem, że to mnie za bardzo nie tłumaczy, ale w ciągu ostatnich dni przeżyłam ślubowanie moich gimnazjalnych pierwszaków, wyjazd integracyjny z nimi, przygotowanie apelu papieskiego (bł. Jan Paweł II jest patronem naszej szkoły) i chorobę mojego Piotrka (ta się jeszcze nie skończyła, ale już jesteśmy na dobrej drodze). I w związku z tym ostatnia recenzja pojawiła się ponad tydzień temu...
Ale dzisiaj zaczynam nadrabianie zaległości - od najgrubszej książki:)

Wielkie Księstwo Anuski to federacja kilku  państewek rządzonych przez książąt podlegających wielkiemu księciu Stasowi Bołgrawii. Do leżącego w centrum Kałakowa przybywają władcy poszczególnych księstw - powodem są planowane zaślubiny księcia Nikandra Jarosława Kałakowa i księżniczki Atiany Radiewy Wostromy. Oczywiście, jak to bywa w takich wypadkach, uroczystości ślubne dają możliwość spotkań czysto politycznych - tym bardziej, że powszechnie wiadomo, że Wielki Książę jest umierający a najpoważniejszym kandydatem do zajęcia jego miejsca jest Jaros Kałakow.
Gdyby ktoś zatrzymał się tylko na tym opisie mógłby odnieść wrażenie, że opisywana historia toczy się gdzieś na obrzeżach carskiej Rosji - mogą to sugerować nazwiska bohaterów i nazwy geograficzne.
Nic bardziej mylnego - "Wichry archipelagu" Bradleya P. Beaulieu to bardzo dobra fantastyka, chociaż na początku nieźle mnie wymęczyła, ale o tym za chwilę.

Polityczne przepychanki nie są jednak głównym tematem tej książki - nad archipelagiem zbierają się bowiem czarne chmury. Od kilku lat wyspy nękane są plagą nieurodzaju, z morza znikają ryby a ludzie zapadają na nieuleczalną chorobę zwaną wyniszczeniem. Dodać do tego należy poważne konflikty społeczno-narodowościowe, bowiem władający książęta należą do Lądowców, którzy wiele lat temu podbili archipelag a jego rdzenną ludność czyli Aramanów zmusili do uległości. Tymczasem pośród Aramanów coraz silniej rozwija się ruch maharratów dążących do wyzwolenia się z wielowiekowego ucisku. Sytuacja wymyka się spod kontroli kiedy w czasie uroczystości powitalnych zostaje zaatakowany statek wielkiego księcia Bołgrawii a on sam ginie.
Czy młody książę Nikandr i mały aramański chłopiec Nasim zdołają uratować archipelag? Jaką rolę w tej historii będzie miała księżniczka Atiana? I czy zemsta za doznane krzywdy jest w stanie ukoić duszę?  Odpowiedzi na te pytania trzeba szukać na kartach książki.

Jak można się dowiedzieć z podziękowań, które autor zamieścił na końcu książki tworzenie tej powieści zajęło mu kilka lat. I jest to widoczne, bo tekst jest dopracowany, historia jest spójna, pomimo dużej ilości bohaterów nie zauważyłam jakichś pomyłek personalnych. Dlaczego więc tekst początkowo mnie zmęczył? Otóż Aramanowie mają niezwykłe umiejętności - mogą przywoływać duchy (hezany) związane głównie z żywiołami (ale nie tylko). Nie wszyscy mają takie same moce - niektórzy są tylko łącznikami ze światem duchów, inni mogą tymi hezanami kierować. Oprócz tego niektórzy mogą przywoływać duchy różnych rodzajów, inni tylko jednego. Lądowcy zasadniczo nie mają takich mocy, ale to też nie do końca tak jest...

Zagmatwane, prawda? I właśnie to sprawiło, że początkowo nie byłam w stanie ogarnąć kto, z kim i dlaczego. Dopiero kiedy spisałam sobie na karteczce poszczególne określenia wraz z wyjaśnieniami (własnymi, bo w książce ich nie ma) udało mi się zapanować nad lekturą i z przyjemnością doczytać ją do końca. I takiego słownika zdecydowanie w tej książce brakuje...

"Wichry archipelagu" są pierwszą częścią zaplanowanej trylogii i już wiem, że będę się starała przeczytać kolejne tomy. Bo kiedy już dojdzie się do tego czym się różni kiram od arakesza, czym zajmuje się matra i co to jest akoz, suurahezan i jeszcze paru innych to jest to kawałek niezłej fantastyki.

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości 
Wydawnictwa Prószyński i S-ka


5 komentarzy:

  1. A mnie się nie chciało robić słowniczka :)
    Nadal będę się upierać, że to raczej obowiązek autora. Nawymyślał różności? To niech pomoże to ogarnąć. Zastanawiam się, po co jest spis osób - to akurat było mało skomplikowane:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mi również na początku książka sprawiała pewne trudności, ale później się wciągnęłam. Do tego stopnia, że nawet zrobiłam rysunki do niej. Tzn. półtora rysunku.;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Chyba niemal wszędzie natykam się na uwagi odnośnie braku słowniczka. To jest uciążliwe, ale nie robiłam słowniczka tylko szukałam skojarzeń.Chociaż przypadek "Stu lat samotności" powinien mnie na to uczulić- inaczej tworzyłabym w trakcie lektury drzewo genealogiczne.

    Książka faktycznie dopracowana, trzymająca poziom i wciągająca. Tylko bohaterowie trochę niedopracowani.

    OdpowiedzUsuń
  4. Oj, że też wydawnictwa nie zdają sobie sprawy jak często książka traci na tym, że nie ma w niej słownika... bo któż może odgadnąć na 100% co autor miał na myśli? :P :)

    OdpowiedzUsuń

Posty anonimowe będą kasowane - proszę podpisz się:)