środa, 18 września 2013

Prowansja po raz kolejny...

Ostatnio było o Prowansji sprzed stu lat a dzisiaj też o tym samym regionie, tyle że współcześnie.

Patricia Atkinson mieszkała wraz z mężem w Londynie. Dzieci już dorosły i się usamodzielniły, zarówno ona jak i James mieli dobrą pracę więc mogliby spokojnie żyć i czekać co przyniesie los. Ale własnie wtedy James postanowił coś zmienić w swoim życiu. Jak postanowił tak zrobił - małżonkowie sprzedali wszystko co mieli i kupili winnicę w wiosce leżącej w dolinie Bergerac na południu Francji. Swoje wspomnienia z pierwszych lat życia we Francji Patricia Atkinson zawarła w książce "W dojrzewającym słońcu. O kobiecie, która stworzyła winnicę".

To był skok na głęboką wodę -  nie mieli żadnego doświadczenia jeśli chodzi o prowadzenie winnicy czy życie na wsi a Patricia nawet nie mówiła po francusku. Początki były bardzo trudne, tym bardziej, że James kilka dni w tygodniu spędzał w Anglii. Na szczęście mieszkańcy wioski serdecznie przyjęli przybyszów i pomagali im przy pierwszych zbiorach. Niestety, James jeszcze nie do końca zaaklimatyzował się we Francji kiedy okazało się, że jest poważnie chory i musi na stałe wrócić do Anglii. Patricia została sama... Jakby tego było mało okazało się, że wino z pierwszych zbiorów zepsuło się i zyski na które liczyła przepadły. Nikt pewnie nie miałby jej za złe gdyby rzuciła wszystko w diabły, sprzedała winnicę i wróciła do Anglii. Ale właśnie zaczęła się recesja, szanse na znalezienie kupca były minimalne i winnica stała sie dla niej jednym źródłem dochodu.

Niepowodzenia nie załamały Patricii, co więcej wyglądało na to, że im większe kłody los rzucał jej pod nogi, tym silniejsza stawała się jej determinacja i wola walki. Starała się jak najszybciej nauczyć języka i opanować przynajmniej podstawy winiarstwa. Nie miała pieniędzy, aby wynająć kogoś do pomocy, więc wszystkie prace pielęgnacyjne przy winnicy musiała wykonywać sama. A kiedy nadszedł czas zbiorów nie miała właściwie funduszy aby zatrudnić robotników, na szczęście przyjaciele nie zawiedli i można było rozpocząć winobranie...

W ostatnich latach mamy prawdziwy wysyp książek mówiących o tym jak ktoś goniąc za marzeniami wyjeżdża w jakiś atrakcyjnie dziki zakątek naszego globu, kupuje tam zrujnowaną chatę i tworzy w niej raj na ziemi. Żyje świeżym powietrzem i kozim serem, słońce świeci dla niego cały rok, trawa jest szmaragdowa, tubylcy darzą przybysza wieczną przyjaźnią a jakiś szczególnie atrakcyjny krajowiec (ewentualnie krajowczyni - zależy od płci głównego bohatera) jest tym jedynym na całe życie . Błeee...
Nie powiem pierwszą i drugą taką "rozlewiskopodobną" książkę nawet mi się fajnie czytało, ale później nastąpiło przesłodzenie organizmu. 
Nic dziwnego, że kiedy zobaczyłam okładkę to pierwsze wrażenie nie było zbyt pozytywne - tzn. okładka ładna tylko sugerowała taką właśnie historyjkę a'la "Rozlewisko". Tymczasem książka zaskoczyła mnie bardzo pozytywnie - Prowansja może i śliczna, ale praca w winnicy to już inna rzecz i siniaki, odciski, przemoczone kończyny lub schodząca płatami skóra to rzecz normalna, a po całym dniu pracy człowiek marzy tylko o wygodnym łóżku a nie towarzysko-kulinarnych atrakcjach. 
"W dojrzewającym słońcu" stanowi też swego rodzaju podręcznik winiarstwa - autorka opisuje kolejne czynności przy uprawie, zbiorach i przetwarzaniu winogron, mówi o własnych błędach i chwali się sukcesami, które w końcu nadeszły.
Książka napisana jest prostym językiem, autorka nie sili się na wielką literaturę, to po prostu garść wspomnień z kilku lat, które całkowicie zmieniły jej życie - warto po nią sięgnąć. Przy okazji nadmienię, że dalszy ciąg wspomnień Patricii Atkinson można znaleźć w tomie "sezon na winobranie".

4 komentarze:

  1. Ostatnio faktycznie dużo jest książek tego typu i zgodzę się z tym, że są trochę "przesłodzone", niemniej pokazują też po części prawdziwe życie.
    Czytałam podobną książkę, więc raczej po kolejną nie sięgnę.

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja bardzo lubię takie książki. Pomijając okładki, które swoją drogą są śliczne, z wielką chęcią czytam takie zwykłe i niezwykłe historie w jednym. Jeżeli będę miała możliwość, z pewnością po nią sięgnę.

    OdpowiedzUsuń
  3. Odrzuca mnie cała słodycz i przewidywalność zawarta w - jak to trafnie nazwałaś - "rozlewiskopodobnych" powieściach. Tak więc mimo sielsko-czarodziejskiej okładki nie przeczytam tej książki. Lubię czytać o życiu z dala od wielkich miast, ale ileż można przerabiać ten sam schemat. ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Moje pierwsze wrażenie jest tożsame z twoim i chyba miała bym spore obawy przed sięgnięciem, bo choć miło by było zrealizować marzenie o ucieczce od rzeczywistości, a jeszcze w krainę lawendą pachnącą (księcia z bajki pominę milczenie- bo trąci mi harlequinem)to jednak jest we mnie przesyt tego typu literaturą. Ale trochę kusi mimo wszystko :) bo i Prowansja i realizacja marzeń i ja im wszystkim pokaże ...

    OdpowiedzUsuń

Posty anonimowe będą kasowane - proszę podpisz się:)