Kiedy człowiek osiąga pewien wiek coraz częściej zaczyna oglądać się za siebie. Przywołuje wspomnienia miejsc, ludzi, zdarzeń i wszystko to co było wydaje się milsze, piękniejsze, bardziej kolorowe niż to co tu i teraz. Nie jestem jeszcze jakoś specjalnie wiekowa, ale zauważam u siebie taką właśnie przypadłość - coraz częściej łapię się na tym, że używam zwrotu "za moich czasów...".
Nie wiem czy mam słuszność, ale wydaje mi się, że coraz więcej osób postanawia te swoje wspominki przekazać komuś więcej niż tylko znudzonej rodzinie, która po raz setny zmuszona jest przy świątecznym obiedzie (lub jakiejkolwiek innej rodzinnej uroczystości) zmuszona jest wysłuchiwać opowieści z cyklu "Kiedy miałem osiem lat...". Poziom tych wspomnień jest bardzo różny, ale zdarzają się wśród nich prawdziwe perełki.
Jedną z takich literackich perełek są niewątpliwie wspomnienia autorstwa Marcela Pagnola, francuskiego dramaturga, pisarza i reżysera. Autor przyszedł na świat w 1895 roku, więc jego dzieciństwo przypadało na lata przed wybuchem pierwszej wojny światowej. Ojciec Marcela był nauczycielem, a matka zajmowała się domem i dziećmi - pisarz miał dwójkę młodszego rodzeństwa. Swoje wspomnienia zawarł Pagnol w czterech tomach (zmarł w czasie pisania ostatniego) - na mojej półce stoją dwa pierwsze wydane w jednym woluminie - "Chwała mojego ojca. Zamek mojej matki".
Rodzina Pagnolów mieszkała w Marsylii, ale kiedy Marcel miał osiem lat ojciec wraz z wujem Juliuszem kupili stary wiejski dom, gdzie od tej pory rodzina miała spędzać wakacje i święta. Oczywiście zanim można tam było zamieszkać trzeba było poczynić pewne przygotowania - u handlarza starzyzną zakupiono meble, które ojciec wraz z synami wyremontowali tak aby nadawały się do użytku, mama spakowała niemal cały ich dobytek, bo rodziny nie było stać na zakup drugiego kompletu naczyń i pościeli, w bagażach musiało też znaleźć się miejsce na podstawowe produkty żywnościowe i środki czystości. Wreszcie kiedy nadszedł dzień wyjazdu część dobytku spakowano na wynajęty wóz a resztę toreb i tobołków rozdzielono pomiędzy członków rodziny. Podróż była bardzo męcząca - cześć drogi można było przejechać tramwajem, jednak ostatnie dziewięć mil trzeba było pokonać pieszo. Ale kiedy wreszcie strudzeni i głodni podróżni dotarli na miejsce to cudowne widoki oraz wizja kilku wakacyjnych tygodni przezwyciężyła zmęczenie...
I tak oto rozpoczęły się najpiękniejsze wakacje Marcela - do dyspozycji dzieci był całkiem spory ogród, a ponieważ dawniej rodzice nie byli aż tak przewrażliwieni na tle bezpieczeństwa własnych pociech chłopcy mogli sami spacerować po pobliskich wzgórzach i lasach, obserwować przyrodę i szukać coraz to nowych wrażeń. Tymczasem dorośli z utęsknieniem wyczekiwali rozpoczęcia sezonu polowań - a kiedy już się zaczął to codziennie rano wychodzili w góry skąd wieczorem wracali z upolowaną zwierzyną. Zające, bażanty czy kuropatwy stanowiły podstawę wakacyjnej diety domowników. Również Marcel przyczyniał się do zaopatrzenia spiżarni - pomagając ojcu i wujowi w czasie ich myśliwskich wypraw, lub też na własną rękę zastawiając sidła, czego nauczył go miejscowy chłopiec imieniem Lili.
Wspomnienia Pagnola ożywiają przed oczami czytelnika francuską prowincję której już dawno nie ma. Zniknęły nieużytki na których można było odpoczywać pośród dziko rosnącej lawendy i innych ziół, wiele niewielkich lasków zostało wyciętych, piaszczyste wiejskie drogi zastąpione zostały asfaltowymi szosami po których mkną samochody. I na próżno szukać wozów zaprzężonych w muły czy wiejskich domków gdzie wodę czerpano ze studni, a wieczorem oświetlano kuchnię lampą naftową.
Ale to co się zmieniło najbardziej to ludzie i ich mentalność - widać to szczególnie w chwili, kiedy ojciec Marcela obawia się nagany w pracy. Jest zdecydowany, że w takim wypadku złoży dymisję - nie wyobraża sobie, że mógłby uczyć i wychowywać młodzież z takim piętnem. Józef Pagnol nie jest bynajmniej człowiekiem idealnym - syn pisze o nim z wielką miłością, ale nie ukrywa jego słabostek. Jednak gdy chodzi o pracę jest niezwykle wymagający - przede wszystkim wobec siebie.
Książka jest wręcz przepełniona miłością i rodzinnym przywiązaniem, szczególnie otoczona jest nim matka pisarza, o wygodę której dba nie tylko ojciec, ale również synowie. Augustyna Pagnol odpłaca im tym samym, co więcej, kiedy pojawia się możliwość wyjazdu na wieś w czasie każdej soboty i niedzieli, przełamuje własną nieśmiałość i załatwia mężowi wolne poniedziałkowe przedpołudnie.
Warto sięgnąć po tę książkę, poczuć zapach letnich kwiatów, górski wiatr i dym z ogniska, zanurzyć się w prowansalskiej przyrodzie sprzed stu lat i powspominać własne dzieciństwo. Szczególnie teraz kiedy wieczory robią się coraz dłuższe i coraz chłodniejsze...
Książka jak sądzę nadaje się też dla młodzieży, nie?
OdpowiedzUsuńOd jakiego wieku można ją proponować młodzieży?
Książka jest dosyć obszerna, więc młodzież musi już dobrze umieć czytać;)
UsuńSądzę, że 12-13 lat.
Mam nadzieję, że sięgniesz po tę książkę:)
OdpowiedzUsuńOd dawna kusi mnie ta książka i wydaje się idealna na takie dni, kiedy za oknem leje deszcz i jest tak szaro, że trzeba palić światło już o czwartej popołudniu. Czyli w sumie już na teraz! Muszę się za tym rozejrzeć :) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńNo niestety, jakoś się listopadowy ten wrzesień zrobił...I Pagnol się idealnie na tę aurę nadaje:)
UsuńPagnol jest dobry na poprawę humoru, aczkolwiek może wkurzać miłośników braci mniejszych opisami polowań. O, TUTAJ
OdpowiedzUsuńFakt - opisy polowań są, ale nie dajmy się zwariować. To było ponad 100 lat temu i takie ludzie mieli rozrywki.
UsuńA dzisiaj to niby wszystko takie idealne? Coś mi się wydaje, że nie:(