11 listopada 2006 roku uruchomiony został jeden z najpopularniejszych polskich portali internetowych Nasza Klasa. Z założenia miało być to miejsce gdzie można było odnaleźć kolegów i znajomych ze szkolnych lat - kilka milionów użytkowników tworzyło wirtualne klasy i szkoły będące odbiciem polskiej oświaty na przestrzeni kilkudziesięciu lat. Sama pamiętam z jakim wzruszeniem wymieniałam pierwsze maile z koleżankami i kolegami z liceum, z którymi nie widziałam się od czasów matury...
W 2010 roku nakładem wydawnictwa Novae Res ukazała się książka Ewy Lenarczyk "Nasza klasa i co dalej?" opisująca perypetie kilku kobiet w średnim wieku, których życie odmienił rzeczony portal. Bohaterek jest kilka, ale najważniejsze są właściwie trzy - Irena, Sabina i Monika. Wszystkie trzy są mężatkami z długim stażem, Irena i Monika mają dorosłe dzieci a w ich związki wkradła się rutyna. Mężowie zachowują się jak arabscy książęta (żeby nie powiedzieć tryglodyci) a żony traktują jako kucharki, sprzątaczki, praczki i ogólnie tanią siłę roboczą, od czasu do czasu obdarzaną wątpliwej jakości względami o charakterze erotycznym. I oto pewnego dnia w ich życiu pojawia się "Nasza klasa" gdzie Monika, Sabina oraz mąż Ireny odnajdują swoje dawne miłości, postanawiają zerwać duszące ich więzy i wreszcie zaznać szczęścia w ramionach ukochanej osoby...
Że wydawnictwo Novae Res nie wydaje literatury na jakimś niebotycznym poziomie wiem już od dawna, ale co jakiś czas sięgam po jakąś z ich książek licząc, że może tym razem mnie zaskoczą. Tak wydawało mi się i tym razem - ciekawy temat, a jeszcze opis wydawcy (no dobrze, wiem, że nie wolno wierzyć temu co na okładce jest nawypisywane, ale czasami jest tam ziarenko prawdy) zachęca, że książka (cytuję): "... w piękny sposób pokazuje trudy partnerskiego współżycia kobiety z mężczyzną. Tłumaczy, dlaczego należy nieustannie dbać o bliskość, szacunek i miłość. Daje nadzieję, przekonując, że najważniejsze są marzenia, a uczucie można, a nawet trzeba odbudować, jeżeli jest ono wielkie, prawdziwe i ponadczasowe." No kto by się nie skusił?
Przeczytałam (miejscami przemęczyłam) te prawie 350 stron drobnego druku i oto moje odczucia - dla większej przejrzystości ujęte w punktach:
- za dużo bohaterów, wystarczyłoby się skupić na historii jednej, dwóch osób, a tu prócz wymienionych wcześniej trzech pań mamy jeszcze Ewę i Kazika, Grażynkę, Dorotę, Joannę i Mirka, i pewnie jeszcze kogoś, ale się trochę pogubiłam, a nie chce mi się od nowa wertować książki;
- wciskanie wątków zupełnie nie mających wpływu na fabułę - chociażby historia Magdy, która stara się znaleźć swoich biologicznych rodziców;
- nadmierne powiązanie ze sobą poszczególnych bohaterów - mąż jednej pani jest kochankiem drugiej pani, a mąż tej drugiej kręci się koło trzeciej, którą z kolei ślubny małżonek opuścił dla tej pierwszej pani - brazylijska telenowela i "Moda na sukces" w jednym;
- powielanie tego samego schematu przy wszystkich niemal historiach - ona/on zakłada profil na portalu odnajduje ukochanego/ukochaną sprzed lat, rzuca męża/żonę oraz (często nieletnie) dzieci i planuje nowe życie z nowym partnerem;
- główny zarzut stawiany obecnym mężom to brak higieny osobistej, bałaganiarstwo i niepodawanie śniadania do łóżka. A i jeszcze egzekwowanie praw małżeńskich przed umyciem zębów;
- nowi partnerzy to sam cud-miód, nawet jeśli w starych związkach zachowywali się tak jak nadmieniłam w poprzednim punkcie. Przykład? A proszę: mąż Ireny traktuje ją gorzej kundla, ale dla swojej starej/nowej miłości Grażynki jest oparciem, spełnia jej marzenia i nawet łapie się za mopa i wiadro aby ukochana rączek sobie nie zabrudziła...
- ogólne przyzwolenie na kłamstwo i zdradę małżeńską, łącznie z tym, że mama Moniki wręcz namawia córkę do oszukiwania męża - jestem ze wsi i może mam inny system wartości, ale takie postępowanie bohaterek zdecydowanie mnie do nich zrażało;
- 1/4, no dobrze 1/5 objętości książki stanowią opisy zabiegów toaletowych tudzież przygotowywania herbaty i kanapek - typowe zapychacze, można by je spokojnie ominąć bez większej szkody dla powieści;
- zdrobnienia - wszyscy w kredensach mają kubeczki, panie in gremio uskarżają się na bolące brzuszki, panowie w wieku 50+ zamiast twarzy mają buzie, do szkoły chodzą dzieciaczki, a większość bohaterów zamiast jeść tylko skubie potrawy. Wyć się chce... No chyba, że w Gdańsku i okolicach tak się mówi - jeśli to regionalizmy to się nie czepiam;
- I na koniec: kilka literówek i jeden czy dwa błędy ortograficzne (na temat interpunkcji się nie wypowiadam, bo to również moja słaba strona) ale przede wszystkim trzy tony błędów stylistycznych i gramatycznych - po raz kolejny nie mogę zrozumieć, za co wzięła pieniądze pani redaktor? Jestem w stanie zrozumieć, że ktoś z bohaterów mówi niegramatycznie, bo taka kreacja, ale w narracji???
Ma ta książka pewnie jakieś plusy - chociażby poruszenie tematu przemocy w rodzinie i gwałtu małżeńskiego, ale też potraktowane po łebkach. Jednak minusy zdecydowanie przeważają - nie polecam.
No chyba, że na własną odpowiedzialność...
Raczej daruję sobie tę książkę. Prosto i konkretnie opisałaś dlaczego nie warto tracić na nią czasu.
OdpowiedzUsuńO matko! W życiu bym nie pomyślała, że na taki temat można książkę napisać. Raczej odpuszczę sobie tą lekturę... Pozdrawiam! ;)
OdpowiedzUsuńSłyszałam o tej książce. Panują o niej najróżniejsze opinie, jednak mnie nigdy do niej nie ciągnęło i raczej nie przeczytam.
OdpowiedzUsuńPodziwiam, że dotrwałaś do końca.
OdpowiedzUsuńCzuję się ostrzeżona ;) i raczej nie dopiszę jej do listy: koniecznie przeczytać
Pozdrawiam!