niedziela, 29 grudnia 2013

Święta z książkami

Boże Narodzenie A.D. 2013 to już przeszłość... Spędzone w domu, pod kocykiem i z książkami - czyli pełnia szczęścia:)

A oto co w czasie świąt udało się przeczytać:

"Tysiąc dni w Toskanii" Marleny de Blasi to jedna z tych książek, które od dawna czekały na przeczytanie. Zaczęłam ją już jakiś czas temu, ale początkowo szło mi dosyć opornie, więc odkładałam na lepsze czasy. Wreszcie w tych dniach udało mi się zakończyć tę lekturę. 
Marlena i Fernando sprzedają mieszkanie w Wenecji i przeprowadzają sie do Toskanii. W miasteczku San Casciano wynajmują dom i rozpoczynają nowe życie - z dala od zgiełku i pośpiechu, zgodne z rytmem pór roku, wśród prostych i szczerych ludzi - niemal raj na ziemi. Znajdują tam wielu nowych znajomych, ale przede wszystkim dwójkę przyjaciół - Florianę i Barlozzo. To oni będą najważniejszymi przewodnikami Marleny i Fernanda po Toskanii.
Książka podzielona jest na cztery części odpowiadające porom roku, nowi mieszkańcy San Casciano starają się szanować miejscowe zwyczaje i, o ile to możliwe, brać udział we wszystkich lokalnych wydarzeniach. Można by odnieść wrażenie, że najważniejszą sprawą dla mieszkańców Toskanii jest jedzenie. Poczynając od codziennych posiłków, poprzez towarzyskie spotkania a na świątecznych przyjęciach kończąc, Toskańczycy ciągle myślą o jedzeniu - o jego przygotowaniu, sposobie podania, przyprawach, jak również o ciekawych historiach związanych z przygotowaniem poszczególnych potraw. W książce jest zresztą kilka przepisów na najbardziej charakterystyczne potrawy tamtego regionu.
Marlena i Fernando (czasami trochę na siłę) starają się wtopić w tło i żyć tak jak miejscowi - zbierają zioła, uprawiają trochę warzyw, budują specjalny piec do wypieku chleba i, co bardzo ważne, słuchają tego, co ludzie mają im do powiedzenia.

Książkę, pomimo początkowych trudności pochłonęłam niemal jednym tchem. Historia Marleny de Blasi urzeka prostotą i autentyzmem oraz talentem autorki do opisywania otaczającej ją przyrody i stosunków międzyludzkich. Serdecznie polecam.

"Przesyłka dla kameleona" to trzeci z kolei kryminał rosyjskiej pisarki Darii Doncowej, którego główną bohaterką jest Eulampia Romanowa, gosposia w domu lekarki Katii Romanowej i detektyw-amator.
Przygoda rozpoczyna się kiedy Julka, synowa Katii, łamie nogę i trafia do szpitala. Razem z nią w sali leży Nastia, która ma obsesję na punkcie własnego bezpieczeństwa - sądzi, że mąż i teściowa chcą ją otruć. Początkowo nikt nie bardzo wierzy w jej słowa, ale kilka dni później kobieta umiera. Przed śmiercią przekazuje jednej z pacjentek kluczyk do skrytki bankowej, a ta ostatnia prosi Eulampię, aby zajrzała do owego sejfu. W skrytce znajduje się 30 tysięcy dolarów i list w którym Nastia prosi o przekazanie pieniędzy bratu. Lampka podejmuje się odnalezienia Jegora, ale szybko dociera do niej, że zadanie tylko z pozoru jest proste - nikt nigdy o nim nie słyszał... 

Po raz kolejny, za sprawą zwariowanej Eulampii, oglądam współczesną Moskwę - tym razem Lampka wizytuje stołeczne szpitale, redakcje kilku czasopism, sklepy i bazary a także zawiera bliższą znajomość z byłymi pracownikami KGB. I chociaż akcja jest wartka, Lampa wciąż pakuje się w nowe tarapaty, a i zwariowana rodzinka Katii Romanowej też swoje dokłada, to chwilami działała na mnie ta książka bardzo przygnębiająco. Pomijając już nawet wspomnienia o problemach ze służbami bezpieczeństwa w latach poprzedzających pierestroikę, zawarła w tej książce Daria Doncowa bardzo gorzki obraz współczesnej Rosji - bieda, alkoholizm, powszechna korupcja, zanik więzi rodzinnych. I to sprawia, że chociaż książka pomyślana była jako kolejny "kryminał z przymrużeniem oka" to znacznie odbiega od swoich poprzedniczek - jest bardziej serio i smutno.
I jeszcze jedno - niemal od razu domyśliłam się gdzie jest poszukiwany Jegor. Hmm... Albo mnie się poprawił zmysł detektywistyczny, albo autorka utkała słabszą intrygę.
Ale pomimo wszystko książki pani Darii Doncowej, to kawałek bardo dobrej literatury.

Trzecia ze świątecznych lektur to również kryminał - "Obserwator", którego autorką jest niemiecka pisarka Charlotte Link. Zupełnie inny niż książka Doncowej - "Obserwator" ma mroczny klimat, jest kilka zbrodni, wielkie emocje, strach i depresja, czyli to co powinien mieć dobry kryminał.
Samson jest bezrobotny, mieszka z bratem i bratową w miasteczku niedaleko Londynu i ma bardzo oryginalne hobby - obserwuje sąsiadów a swoje spostrzeżenia notuje w pliku na komputerze. 
Na początku grudnia znalezione zostają zwłoki starszej, mieszkającej samotnie kobiety, którą ktoś zamordował ze szczególnym okrucieństwem. Kilka dni później ginie kolejna mieszkająca samotnie starsza pani, a wszystko wskazuje, że mordercą jest ta sama osoba. Policja szuka sprawcy, a Samson doskonale się wpisuje w profil psychologiczny mordercy.

Lubię takie kryminały. Akcja nie gna na złamanie karku a napięcie buduje się powoli, bohaterów ogarnia coraz większy niepokój i właściwie nie wiadomo komu można zaufać. tu jeszcze dodatkowo nastrój potęguje sceneria - grudniowe dni są krótkie i szare, a wieczory długie, wprost idealne warunki, że by zadziałać na psychikę ofiary. Morderca bowiem zanim przystąpi do działania obserwuje swoje ofiary i stara się je przestraszyć, co zresztą wcale nie jest trudne...

Ma ta książka jednak jedną zasadniczą wadę - jest za długa. Wydaje mi się, że gdyby ją nieco skrócić i wyrzucić kilka nie wnoszących nic nowego fragmentów wyszłoby to książce na dobre...

2 komentarze:

  1. Jejku, wszystkie trzy mają coś w sobie!!! O pierwszej myślę od dłuższego czasu, druga pociąga mnie ze względu na autorkę, która pochodzi z Rosji (mi to często wystarczy :))
    a o trzeciej to mogę powiedzieć, że muszę ją gdzieś dorwać, koniecznie!

    OdpowiedzUsuń
  2. najbardziej zainteresowała mnie ostatnia, choć każda z nich ma coś w sobie. O pierwszej czytałam już gdzieś, że chwilami nudnawa

    OdpowiedzUsuń

Posty anonimowe będą kasowane - proszę podpisz się:)