Historia o dwóch braciach zakochanych w tej samej pannie to kolejna z powieści obyczajowych Kraszewskiego, której akcja toczy sie w czasach saskich, gdzieś we wschodnich dzielnicach kraju - tym razem na Lubelszczyźnie. Pisarz, który w tamtych okolicach spędził dzieciństwo i młodość, miał pewnie okazję zapoznać się z różnymi miejscowymi historiami opowiadanymi już to we dworze jego babki, już to w czasie różnego rodzaju spotkań towarzyskich. I pewnie niejedna z tych historii stała się później podstawą jego powieści obyczajowych.
Wacek i Wicek Paczurowie to dwaj bracia, którzy po śmierci rodziców trafiają na wychowanie do stryja, księdza Celestyna Paczury, osiadłego na probostwie w Borusławicach. Ksiądz, chociaż sam niezbyt zamożny stara się zapewnić chłopcom wikt i opierunek a w stosownym czasie posyła ich do szkół do Lublina aby zapewnić im jak najlepsze warunki do wejścia w dorosłe życie.
Sąsiadem Borusławic był mieszkający w Zalesiu pan starosta Śniehota, którego proboszcz szanował, ale z racji jego namiętności do procesowania się nie darzył specjalną sympatią. Jako, że starostwo nie mieli dzieci pani Śniehotowa brała na wychowanie dziewczęta, które później jak własne dzieci wyposażywszy za mąż wydawała. Starosta, nie chcąc być gorszym od żony zaproponował księdzu pomoc finansową przy edukacji chłopców, ale w zamian żądał, żeby część wakacji u niego spędzali. Tam też Wacek i Wicek po raz pierwszy ujrzeli jedną z wychowanic starościny - pannę Konstancję Rewnowską. I obydwaj się w niej na zabój zakochali, co, jak łatwo się domyślić bardzo ochłodziło braterskie przywiązanie zmieniając je nieomal w nienawiść...
Książka, jak na Kraszewskiego, jest bardzo krótka, nieco ponad 100 stron, więc i jej lektura nie zajmuje zbyt wiele czasu. Niewiele też tutaj znajdzie czytelnik opisów obyczajów - czytając odniosłam wrażenie, że miał autor pomysł na coś bardziej obszernego, ale później zmienił zdanie i żeby się pomysł nie zmarnował szybko przeszedł do rozwiązania intrygi i zakończenia utworu. O prawdopodobieństwie tej tezy może świadczyć fakt, że początkowo akcja toczy się dosyć wolno i rozwlekle, a w pewnym momencie rusza z kopyta i ani się człowiek obejrzy a czyta ostatnie zdanie. I dodam jeszcze, że jest to jedyna w moim dotychczasowym czytelniczym dorobku (oczywiście jeśli o prozę Kraszewskiego chodzi) powieść po której czuję niedosyt...
Jakby nie było sympatyczna lektura na krótki letni wieczór.
Właśnie spostrzegłam, że w domu mam wiele książek Kraszewskiego :) Na razie nie, ale niebawem na pewno po nie sięgnę :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam do siebie
tulipanowo.blogspot.com