Kilka dni temu w znajomym gronie rozmawiałyśmy o rozmaitych znajomych artystach - o ich zawirowaniach, niebanalnych osobowościach oraz pogardzie dla powszechnie przyjętych norm. Jedna z obecnych osób przywołała historię takowego twórcy, który wyszedł był rano po chleb i wrócił... dwa lata później.
Czy to prawda, czy tylko anegdota nie mnie oceniać, ale ta historia przyszła mi na myśl przy lekturze najnowszej powieści Neila Gaimana "Na szczęście mleko...".
Historia zaczyna się banalnie - mama wyjeżdża służbowo na kilka dni i zostawia w domu męża i dwójkę dzieci. W zamrażarce znajdują się obiady na wszystkie dni, hydraulik do cieknącej rury jest zamówiony, zapasowe klucze u sąsiadów - wydaje się, że mama pamiętała o wszystkim. Niestety, zapomniała o mleku, które się właśnie skończyło i dzieciaki nie mają z czym zjeść śniadaniowych chrupek. W związku z tym kochający tatuś rusza do sklepiku za rogiem i jest prawie jak u Mickiewicza:
"Tato nie wraca ranki i wieczory,
We łzach go czekam i trwodze.
Wylały rzeki, zwierza pełne bory
I pełno zbójców na drodze."
Kiedy głodne i zdesperowane dzieci poważnie zaczynają rozważać spożycie chrupek w towarzystwie wody spod ogórków wraca tato i opowiada jakież to trudności spotkały go po drodze. Czego tu nie ma - kosmici, piraci, stegozaur w balonie, Indianie, różowe kucyki, wumpiry i galaktyczna policja - do wyboru, do koloru...
To moje drugie spotkanie z Neilem Gaimanem (poprzednio był "Gwiezdny pył", czyli książka dla dorosłego odbiorcy) i ja chcę jeszcze. Autor stworzył świetną historię dla młodego (moim zdaniem 8-10 lat) czytelnika - dynamiczna akcja, postacie bliskie wszystkim małolatom, odrobina strachu i sporo dobrego humoru to niezaprzeczalne atuty tej książki.
Jako, że jest to książka dla dzieci bardzo ważną rolę pełnią ilustracje autorstwa Chrisa Riddella - biało-czarne, trochę z przymrużeniem oka, z dużą dozą fantazji - mnie podobały się stylizowane wumpiry, natomiast zachwyt mojego syna wzbudziły dinozaury na ścigaczach i, jakżeby inaczej, glutowaci kosmici...
Dodam, że książka jest bardzo starannie wydana, na dosyć grubym papierze, zdolnym wytrzymać intensywne użytkowanie, w twardej oprawie - może stać się miłym prezentem dla jakiegoś znajomego małolata (raczej dla chłopca, bo dziewczynki w glutowatych potworkach raczej nie gustują), a w najbliższym czasie sporo takich "prezentowych" okazji nas czeka.
I na koniec taki apel do wszystkich mam - sprawdzajcie przed każdym dłuższym wyjazdem czy w lodówce jest wystarczająca ilość mleka, bo a nuż waszego męża w drodze do sklepu porwą kosmici? Nie ma co ryzykować...
Ufff.. teraz rozumiem gdzie podział się pewien zaginiony pan :D
OdpowiedzUsuńTeż tylko wyszedł po mleko?
UsuńPrzeczytałem w niecałe popołudnie, ubawiłem się setnie :)
OdpowiedzUsuńJa w dwa dni, ale czytałam w towarzystwie Młodego - przednia zabawa:)
UsuńFantastyka nie dla mnie, ale Gaimana dla dzieci chętnie bym przeczytała.
OdpowiedzUsuńA co do mleka - u mnie w domu jest odwrotnie. To ja jestem w stanie zabłądzić w drodze po mleko. :)
Ale to raczej bajka niż "twarda" fantastyka - a dla dzieciaków idealne:)
UsuńZ następnym zakupem trafi do biblio, a po wpisaniu do katalogu w moje łapki. Albo podrzucę Bartkowi i zobaczę jaka będzie reakcja :D
OdpowiedzUsuńA ja jestem ciekawa Twojej opinii - nie ma to jak dziecięce książki czytane przez dorosłych. Ileż my różnych podtekstów w niewinnej historii jesteśmy w stanie znaleźć...
Usuń