poniedziałek, 14 października 2013

Blaski i cienie życia nauczycielki i KONKURSIK



Szkoła  - instytucja, z którą każdy z nas miał kiedyś do czynienia. Różnie z tym kontaktem bywało - zazwyczaj z sympatią wspominamy kolegów, klasowe wycieczki czy wspólne wagary, natomiast kiedy dochodzimy w tych wspominkach do naszych nauczycieli to już nie zawsze jest tak kolorowo. Ja osobiście do dzisiaj mam dreszcze na wspomnienie dwóch pań K., które uczyły mnie (na szczęście tylko przez rok) w liceum - jedna obrzydziła mi dokładnie biologię (wcześniej był to jeden z moich ulubionych przedmiotów, byłam nawet finalistką wojewódzkiej olimpiady biologicznej), natomiast druga utwierdziła mnie w przekonaniu, że jestem głąbem fizycznym (to akurat prawda, ale nie musiała tego podkreślać na każdym kroku). Ale co mnie jakoś najbardziej bolało to wyrażany przez owe siły pedagogiczne pogląd, że renomowane liceum (I LO im. B. Nowodworskiego w Krakowie) jest dla dzieci elity intelektualnej i wiejskie dziecko nie ma w nim nic do roboty... Na całe szczęście reszta moich nauczycieli była raczej w porządku, a już profesora Jastrzębskiego, który uczył mnie historii uważam za człowieka, który miał największy wpływ na to kim jestem dzisiaj.
Od ćwierćwiecza (kiedy to zleciało...) wbijam w uczniowskie głowy wiedzę wszelaką, kilka klas starałam się (z różnym skutkiem) wychować na porządnych ludzi, mam na koncie kilka sukcesów pedagogicznych, trafiło sie też kilka porażek, przeżyłam cały tabun różnej maści ministrów i sześciu dyrektorów, uczyłam w trzech szkołach podstawowych i jednym gimnazjum, a dzisiaj po raz 25 obchodzę Dzień Nauczyciela. Kurczę, niektórych blogerów jeszcze nie było na świecie kiedy rozpoczynałam pracę zawodową;)

Szkoła bywa też bardzo często tłem rozmaitych dzieł literackich - przyznam, że często czytam sobie te opisy i mam wrażenie, że większość autorów miała jakieś traumatyczne szkolne doświadczenia i za pomocą powieści czy opowiadania mści się za wyrządzone krzywdy. Opisywani nauczyciele to najczęściej frustraci wyładowujący się na swoich podopiecznych, pozbawieni jakiegokolwiek talentu pedagogicznego, traktujący swoją pracę jak zło konieczne, w skrajnych przypadkach alkoholicy i dewianci. Z drugiej strony mam mityczne "siłaczki", poświęcające się dla swojej pracy, rezygnujące z prywatnego życia i osobistego szczęścia na rzecz niesienia kaganka oświaty pod strzechy lub w inne slumsy. Brakuje natomiast czegoś pośrodku - zwyczajnych ludzi, którzy lubią to co robią, potrafią pociągnąć za sobą uczniów, pokierować ich młodzieńczą fantazją a równocześnie nie rezygnować z siebie, swoich marzeń i planów.

Jedną z nielicznych osób, które podeszły do tematyki belferskiej z pewnym dystansem i przymrużeniem oka jest Monika Szwaja. Być może wynika to z faktu, że pisarka przez osiem lat uczyła języka polskiego (początkowo w niewielkiej wsi w Karkonoszach, a później już w rodzinnym Szczecinie) i pisząc swoją książkę "Jestem nudziarą" nawiązała do tych pedagogicznych doświadczeń.
Główną bohaterką powieści jest trzydziestoletnia Agata - skończyła wprawdzie studia pedagogiczne, ale tak naprawdę nigdy nie chciała pracować w szkole. Los jednak zadecydował inaczej, kobieta traci dotychczasową pracę i musi zostać panią od polskiego w jednym ze szczecińskich ogólniaków oraz wychowawczynią klasy II L, uważanej przez część nauczycieli za wyjątkowo trudną. Agata szybko dochodzi do porozumienia ze swoimi uczniami - okazują się gromadą żywiołowych ale i inteligentnych młodych ludzi. Za okazane zaufanie odpłacają tym samym i starają się udowodnić, że można ich traktować jak dorosłych ludzi, chociaż potrafią też nieźle nabroić. Autorka znana jest z poczucia humoru, więc nie raz i nie dwa razy uśmiechnęłam się czytając opis szalonych pomysłów wychowanków pani Agaty.

Oczywiście nie tylko szkołą żyje człowiek, więc Agatka spotyka się z przyjaciółkami i szuka swojego księcia z bajki. W tych poszukiwaniach wykorzystuje m.in. wiedzę tajemną, numerologię oraz tarota i, jak to często bywa, albo nie ma żadnego amanta, albo jest ich za dużo na raz...  

Monika Szwaja ma szczególny talent jeśli chodzi o bohaterów drugoplanowych - pani wicedyrektor czy zgryźliwa nauczycielka historii to postacie pełnowymiarowe i bardzo prawdziwe. Niestety, ciągle jeszcze wielu nauczycieli uważa, że tylko i wyłącznie oni mają rację a uczeń ma słuchać i nie dyskutować. Chociaż książka zasadniczo jest z gatunku "wesołych i lekkich" porusza w niej autorka też poważniejsze problemy - przede wszystkim stawianie dzieciom zbyt wysokich wymagań przez rodziców, co może prowadzić do tragicznych konsekwencji. 
Ale pomimo wszystko "Jestem nudziarą" to optymistyczna historia, w sam raz na długi jesienny wieczór:)

*************************************************************

Dawno już nie było tutaj żadnego konkursu, więc może tak na okoliczność Dnia Nauczyciela coś zorganizujemy?

Taki króciutki regulamin:
  1. Organizatorem konkursu jestem ja czyli autorka bloga "Lektury wiejskiej nauczycielki".
  2. Konkurs trwa od dzisiaj, tj. 14.10.2013r. do 24.10.213r., do godz.24.00. Wyniki opublikuję w ciągu trzech dni od zakończenia konkursu.
  3. Przy odpowiedzi proszę podać adres mailowy - ułatwi to poinformowanie zainteresowanych o wygranych nagrodach.
  4. Zastrzegam sobie wysyłkę nagród na adresy na terenie Polski.
  5. Decyzję co do zwycięzców podejmuję ja;)
  6. Nie potrafię zrobić baneru, więc nie ma potrzeby publikacji takowego, nie trzeba też obserwować bloga (choć nie ukrywam, że jest to miłe) ani lajkować na FB, bo nadal nie mam tam konta;)
  7. I najważniejsze - co trzeba zrobić aby wziąć udział w konkursie: Podzielcie się ze mną swoim najmilszym wspomnieniem dotyczącym waszych nauczycieli - chyba każdy ma przynajmniej jedną taką historię...
A i oczywiście nagrody - trzy książki, które w jakiś sposób związane są z moim zawodem:

I nagroda - książka historyczna, bo uczę historii

II nagroda - ojciec głównego bohatera jest nauczycielem

III nagroda - cóż, 1 września rozpoczyna sie rok szkolny...

12 komentarzy:

  1. Moje wspomnienie wiąże się z nauczycielem akademicki, przemiłym człowiekiem który uczył mnie na drugim roku. Dla mnie było miłe i zabawne, dla tych z drugiego roku już nie ;)
    Kiedy spotkałem go będąc już studentem 5 roku wywiązała się bardzo niezobowiązująca rozmowa:
    Ja: Witam Panie Profesorze
    Profesor: A dzień dobry panie Janie
    J: Co tam u Pana słychać
    P: Jakoś dajemy radę, ale strasznie ciężko
    J: A czemu Profesorze, co się stało?
    P: Kiedyś to było fajnie, nie to co teraz
    J: Ale co się stało?
    P: Jak wy byliście na pierwszym roku, to płacili nam za przyjętych studentów. Przyjmowało się wielu i wywalał na pierwszym roku. A teraz tak nie można, musimy ich trzymać do drugiego, dopiero wtedy płacą.

    Był naprawdę mocno tym faktem zmartwiony :)
    Mail znany właścicielce :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Przyznam szczerze, że długo zastanawiałam się, czy faktycznie był w moim dotychczasowym dorobku edukacyjnym taki nauczyciel, z którym miałabym nad wyraz miłe wspomnienia. Kiedy przeczytałam zadanie konkursowe, zamiast pozytywnych wspomnień, jakby na przekór nadeszły te o polonistce z liceum, która na każdej lekcji języka polskiego równała z ziemią moje ambicje i miłość do tego przedmiotu, zauważając jedynie swoich pupilów. Druga myśl? Anglistka z gimnazjum, która z powodu swojego młodego wieku chyba nie bardzo potrafiła udźwignąć brzemię, jakie na niej spoczęło i zamiast nas uczyć, każdą lekcję zaczynała od fascynującej opowieści swojego życia. Historia ta zawsze była tak rozległa, że kończył ją dopiero dzwonek na przerwę. Chyba nie muszę mówić, z jakim poziomem języka angielskiego skończyłam ten etap nauki. Reszta nie wzbudzała żadnych emocji. Zwykli, już neutralnie postrzegani ludzie, o których pamięć z każdym dniem bledła. Wniosek? Ten konkurs jest widocznie nie dla mnie, trudno. Po tej myśli musiałam jednak zaraz skarcić się w duchu, bo zapomniałam o kimś, na czyje lekcje chodziłam w wielką ochotą (podczas gdy reszta klasy draża w kątach w obawie przed pytaniem). Zanim polonistka z liceum zaczęła sponiewierać moją miłością do języka polskiego, ktoś musiał ją przecież we mnie najpierw rozpalić. To oczywiste. Jak dziś pamiętam stukot butów w korytarzu, na słuch którego reszcie klasy miny rzedły. A ja? Kochałam język polski w gimnazjum. To tam zostałam doceniona. Uwielbiałam pisać wypracowania, które później były wybierane jako jedne z najlepszych i czytane reszcie klasy. Uśmiech pojawia się sam na twarzy na wspomnienie o tych chwilach. Pamiętam, że wtedy byłam tym trochę zawstydzona, no bo to przecież gimnazjum... czas buntu i w ogóle. Pamiętam jej gesty, zapał do prowadzenia lekcji. Potrafiła nas czymś zająć, zażartować (nigdy nie zapomnę chwili, gdy mieliśmy narysować Jagienkę i któraś w jej ocenie przypominała Rumcajsa. Cała klasa ryczała ze śmiechu wtedy). Lekcje dzięki pracy w grupach, oglądaniu filmów, mini teatrzyków z lektur nigdy nie były monotonne. Tak, to była miłość. I mimo że bywała surowa, nigdy nie powiem pod jej adresem ani jednego złego słowa. Żałuję tylko, że na całej swojej drodze nie spotykałam takich polonistek.

    Mail: karpatka.pb@interia.pl

    OdpowiedzUsuń
  3. Miłe wspomnienie? Moja pierwsza myśl: "profesor" od historii z liceum, dziadziuś już, nie wiem czy udawał że nie wie o co chodzi czy taki był... Do rzeczy: Któż lubi być zapytany na lekcji z zaskoczenia? Nikt! I na historii właśnie nie mieliśmy takich niespodzianek. Naprawdę! Nauczyciel usłużnie kiedy zabierał się do pytania nas pytał "Który to dzisiaj jest?" Klasa: "18-sty" Profesor: "To proszę do odpowiedzi numer 8, 18 i 28". Chyba nie muszę dodawać, że wszyscy zawsze wiedzieli kiedy się trzeba nauczyć i byli przygotowani :) Ale nie to, że piątki same były, bo pytania czasem były ekstremalne...
    Nigdy nie zapomnę swoich dwóch: "Czy w XVII wieku były przedszkola?".... "A czy były wtedy kury?"

    ejotek1980@gmail.com
    Uwaga do dzienniczka Pani nauczycielki: Dziewczyny Atomowe już posiadam :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja mam wspomnienie związane z wykładowcą na studiach. Po skończonych wykładach (nie byłam na żadnym w ciągu semestru) postanowiłyśmy iść z koleżanką po wpis do indeksu. Znalazłyśmy odpowiedni pokój, godziny przyjęć studentów również się zgadzały. Koleżanka spontanicznie zaproponowała, że weźmie nasze indeksy i poprosi o wpisy. Jakie było moje zdziwienie, gdy wyszła dwie sekundy po uchyleniu drzwi z nieco głupią miną. Okazało się, że w sali były trzy panie, a ona nie miała pojęcia jak wyglądała ta "nasza"...
    Opowiadała, że panie miały lekko zdziwione miny :)

    paulinadydo@op.pl

    OdpowiedzUsuń
  5. Najmilsze wspomnienie hmm mam Ich nawet niejedno i z kazdym wiaza sie jakies mil emocje :) Pierwsze z ich siega jeszcze szkoly podstawowej kiedy to zrobilismy niespodzianke w 6 klasie naszej wychowawczyni, ktora bna zastepstwo za nasza Pania bo ta podupadla na zdrowiu. Byl 14 pazdziernika a Pani musze to wspomniec byla bardzo impulsywna ostra i zasadnicza na lekcjach, wiec bylo tak kolezanka Marta zagrala Jej na skrzypcach, ktos z rodzicow upiekl ciasto ...Pani kompletnie sie niespodziewala miala lzy w oczach.. i wszystkim nam uczniom jakos tak cieplo zrobilo sie na sercu i spojrzelismy na Paninieco inaczej:)). Drugie takie wspomnienie dotyczy studiow i moich Dwoch Profesorow... Jeden z nich prowadzil wyklady tak ze nie chcialo sie z nich wychodzic siedzialo sie z otwarta buzia a przy tym byl tak niesamowicie kulturalnycieply i mily ze az sie chcialo uczyc potem do egzaminu z wytezona sila.A drugi profesor to moj byly promotor tez fantastyczny wykladowca gorzej z prowadzeniem seminariow ;) ale caly trud i egzaminow i pisania pracy zostal nagrodzony kiedy spotkalismy sie na studiach drugiego stopnia ( musialam cos zalatwic a On byl dziekanem) powital mnie w gabinecie z takim szczerym usmiechem sciskajac mnie i mowiac ze bardzo sie cieszy ze mnie widzi i ze jestem na tym wydziale bo dostac sie tam bylo bardzo trudno :)) nicole1-79a ostatnie wiaze sie juz z moja droga zawodowa jestem pedagogiem i bylo mi niezmiernie milo kiedy bedac nowym nauczycielem w dzien kobiet przyszlo do mnie kilku chlopcow z kwiatkam i czekoladkami, ktore natychmiast rozczestowalam :))) nicole1-79@wp.pl

    OdpowiedzUsuń
  6. Z matematyką nie miałam większych problemów, choć zaliczam się bardziej do umysłów humanistycznych. Moja nauczycielka matematyki w liceum była dość specyficzna - nigdy nie pozwoliłaby sobie na żarty z uczniami, zawsze obowiązkowa, nigdy o niczym nie zapominała, ubierała się - mówiąć delikatnie - staroświecko, choć miała ok. 40 lat, czyli nie uważałam jej za "starą". Jak ktoś jej podpadł, to ciężko mu było zapracować na ocenę lepszą niż 3 minus. Mi się udało, bo mnie lubiła i zakodowała sobie, że jestem uczennicą dobrą, więc przez wszystkie lata kończyłam z 4 na świadectwie (dodam że 5 było może z 3 na 35 osób, więc 4 była marzeniem). Zaczęłam się przechwalać, a moja historyjka dotyczy czego innego ;) Otóż ta Pani S. zawsze poważna i ważąca słowa chyba nieco bała się pająków, bo na którejś lekcji pojawił się taki malutki na tablicy. Popatrzyła na niego ze zdziwieniem i obrzydzeniem, a chcąc ukryć to przed nami, powiedziała z uśmiechem: "Zobaczcie, pajączek się spuścił". Cała klasa wybuchła gromkim śmiechem :D Nawet Pani S. zaczęła się nieśmiało śmiać z tego, co powiedziała ;)

    Bardzo miło wspominam również nauczyciela historii, który śmiał się ze swoich żartów (my nie zawsze je rozumieliśmy ;)), ale cieszyło nas bardzo jego zadowolenie, że udało mu się nas rozbawić, przysypiał gdy czytaliśmy referaty i za nic na świecie przez 3 lata nie potrafił zapamiętać imion uczniów, więc na Magde mówił Dominika, na Bartka - Michał albo zwracał się do nas: "Ty, dziewczynko w czerwonym swetrze, która siedzisz za dziewczyną w kucyku" ;D Przyznam szczerze, że niewiele się nauczyłam z historii, ale na zawsze zapamiętam jak tłumaczył, że "...to łatwo zapamiętać, rok 1717...17 i 17 rozumiecie? Wtedy to Fryderyk Wilhelm I wprowadził w Prusach obowiązek szkolny, i skończyła się laba, he he he". Przesympatyczny i kochany człowiek!

    edyta.cha@wp.pl

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja od razu pomyślałam o tym co stało się dwa dni temu ... Jestem nauczycielką ew i w zeszłym roku oddałam trzecią klasę. Dzieciaki kochane, ale wiem z doświadczenia, że w czwartej klasie jest tyle nauki i nowych wyzwań, że dawna nauczycielka zapada w niepamięć. A tu, niespodziewanie, w sobotę dostałam maila od małej Poli. A w nim jedno słowo: tęsknię... Oj, coś mnie w gardle ścisnęło :)
    Pozdrawiam
    Ania (la.gata@poczta.fm)
    www.bibliofilka.pl

    OdpowiedzUsuń
  8. Wybrać jedno spośród wielu? Wręcz niemożliwe! Pamiętam, że w czwartej klasie ogólniaka polonistka przy jakiejś tam okazji (tego akurat nie pamiętam!) powiedziała do mojej klasy, iż powinni kupić mi wielką tabliczkę czekolady za te wszystkie cytaty wynajdywane na lekcjach. Mnie zrobiło się po prostu głupio, a z drugiej strony cieszyłam się. Szczęśliwa byłam, gdy polonistka pochwaliła mnie za odpowiedź ustną z wprowadzenia historyczno-literackiego do XX-lecia międzywojennego. Oznajmiła klasie wtedy, że chciałaby, aby wszyscy uczniowie tak odpowiadali. Nie wiem, co ja wtedy mówiłam, bo byłam w jakimś transie – zacięłam się na jednym słowie: BALAST. W dodatku tego dnia miałam być na pogrzebie, ale nie pojechałam, a co do czego to musiałam biegać do koleżanki pożyczyć podręcznik, by móc się przygotować do lekcji. Po maturze spotkałam się z moją polonistka. Wówczas powiedziała mi, ze na jakie studia bym nie poszła, to wszędzie bym dała sobie radę. To mnie bardzo zaskoczyło! Ale chyba coś w tym jest…
    Z kolei chemik, który przez 4 lata LO w klasie o profilu biologiczno-chemicznym dał nam w kość, na ostatniej lekcji postawił nam szampana! Wszyscy byli w szoku! Spotkałam go kilka lat po studiach w pociągu – siedzieliśmy w jednym przedziale. On wracał z uczniami z konkursu chemicznego, a ja z jakiegoś kursu. Pamiętał mnie z LO. Rozmawialiśmy chwilę, dołączyli do rozmowy inni pasażerowie, bo mieli w rodzinie kogoś, kogo uczył Muka. Ja w międzyczasie sprawdzałam jakieś klasówki. Na koniec pan profesor przekazał pozdrowienia dla moich uczniów, mimo że to były dzieci z podstawówki. Pozdrowienia oczywiście przekazałam!

    martucha180@tlen.pl
    PS Zadowolę się miejscem II lub III miejscem :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Własnych historii czy wspomnień jak kto woli mam naprawdę wiele, zresztą nie tylko własnych bo to czego się nasłuchałem też by było niezłym materiałem na opowiadanie czy historię ale najmilsza a właściwie najzabawniejsza jest tylko jedna. Ta moja zabawna historyjka o której tu wspomnę, zdarzyła mi się już co prawda jakiś czas temu ale pamiętam ją doskonale tak jakby zdarzyła się choćby wczoraj, Wpadłem na pomysł by odwiedzić swojego pierwszego nauczyciela muzyki, który już w czasach gdy chodziłem do pierwszej klasy szkoły podstawowej był sympatcznym dziadkiem, jako iż nie wiedziałem czy jeszcze pracuje czy już poszedł na emeryturę a od tamtego czasu minęło już kilkanaście lat poszedłem najpierw do starej szkoły by zapytać czy jeszcze pracuje, okazało się że nie i już od dawna, poszedł na emeryturę rok po skończeniu przeze mnie tej trzyletniej szkoły. Zapytałem o jego adres i jako iż miałem z panią dyrektor dawniej świetne stosunki bez problemu go uzyskałem. Następnego dnia w sobotę, postanowiłem go odwiedzić, otworzył mi sam chociaż nie wiele brakowało bym go nie rozpoznał bo bardzo się zestarzał, ale nic nie powiedziałem, wszedłem i się przywitałem, powiedział, że żona robi zakupy i czy mi to nie przeszkadza. Na co ja szybko odpowiedziałem iż absolutnie nie, ja przyszedłem odwiedzić jego, i zobaczyć co u Pana. Musiałem powtórzy jeszcze raz bo jak zauważyłem słuch mu się bardzo pogorszył. Zapytałem co u niego. Tym razem musiałem powtórzyć nieco głośniej by zrozumiał o co pytam. Odpowiedział tak, Słuch mi się pogorszył i nie słyszę już tak dobrze jaki kiedyś, niekiedy wcale nic nie rozumiem, i wzrok nie mam takiego dobrego jak kiedyś wielu rzeczy nie widzę, wszystko mi się rozmywa, a gdy coś jest daleko mam problemy z rozpoznaniem. Przerwałem mu tu w pół zdania bo nie chciałem by się niepotrzebnie zamartwiał się swoim zdrowiem zdaniem Aż tak źle? A on jakby najnormalniej w świecie roześmiał się na cały głos, takim radosnym śmiechem aż mało ja sam bym się nie roześmiał. A gdy skończył się śmiać odpowiedział Skądże znowu, tak szczęśliwy jak teraz nie byłem nigdy, początkowo nie mogłem zrozumieć o co mu może chodzić, ale nie wgłębiałem się w szczegóły gdyż nie chciałem go urazić. Potem rozmawialiśmy, co u mnie, gdzie się uczę, jak mi idzie, czym się interesuję gdyż dawno nikt go ze starych uczniów nie odwiedzał, po godzinie rozmowy usłyszałem dźwięk poruszanej klamki, domyśliłem się, że żona nauczyciela wraca do domu, powiedziałem, że już się zbieram bo nie chcę przeszkadzać a on odpowiedział z iskierką w oczach, że nigdy nie przeszkadzam i żebym zaczekał pozna mnie ze swoją małżonką i może wszyscy napijemy się herbaty. Byłem w lekkiej rozterce co robić ale było już na odwrót za późno. Rozległ się dość potężny okrzyk Jesteś w domu, tonem jakby czyniła wyrzuty, a następnie w kroczyła kobieta również w zaawansowanym wieku, o białych niewielu już włosach, okrągłej pulchnej twarzy i gigantycznym nosem, zupełnie nie pasującym do twarzy człowieka i ostrym spojrzeniu, dopiero wtedy zrozumiałem co nauczyciel miał na myśli mówiąc, że głuchota i słaby wzrok to plusy, początkowo myślałem iż zacznie się od kłótni ale w porę mnie spostrzegła Diametralnie zmienił się jej wyraz twarzy pojawiło się coś na kształt uśmiechu a i w oczach zabłysł jakiś błysk, oczywiście zaprosiła mnie na herbatę na którą chcąc nie chcąc musiałem się zgodzić i jeszcze raz opowiedzieć trochę o sobie. Potem zacząłem już się zbierać gdyż zaczęło się robić ciemno a trzeba jakoś wrócić do domu więc się pożegnałem, usłyszałem formułkowe jeszcze kiedyś nas odwiedź i nauczyciel odprowadził mnie do drzwi, szepnął mi wówczas do ucha teraz wiesz co miałem na myśli. Pożegnałem się, uścisnąłem mu dłoń i odszedłem kierując się na przystanek by wrócić do domu. Potem długo rozmyślałem o tej przedziwnej rozmowie i jeszcze dziwniejszej kobiecie. Zasnąłem z myślą, iż w miłości trzeba mieć szczęście a gdy go się nie ma to warto często ustępować.

    kowalski_kuba@onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  10. Miałam wielu cudownych nauczycieli, nie sposób o nich wszystkich wspomnieć, dlatego też postanowiłam podzielić się swoimi najmilszymi wspomnieniami o ludziach, którzy w znaczący sposób wpłynęli na moje późniejsze życie.

    Najserdeczniej wspominam moje początki edukacji i ówczesnego dyrektora szkoły podstawowej. Uwielbiał grać w szachy i swoją pasją starał się zarazić wszystkich wokół. Kiedy tylko zdarzało się, że musiał zastąpić na lekcjach jakiegoś nauczyciela, to ogłaszał że dla rozruszania umysłu urządza turniej gier. I tak zamiast ćwiczenia pisma technicznego czy skakania przez kozła, graliśmy w warcaby, bierki czy chińczyka. Za najbardziej emocjonujące pojedynki uważaliśmy jednak te toczone z samym dyrektorem podczas wspólnych gier w szachy. Był niezwykle sympatycznym człowiekiem i dbał o to, by nam, dzieciom z małej wiejskiej szkoły na Lubelszczyźnie, niczego nie brakowało. W zimowe ferie wypożyczał nam ze szkolnego magazynu łyżwy i zachęcał do tworzenia domowych lodowisk. W tajemnicy przed rodzicami wylewało się wiadra wody na podwórku, a następnie szalało na ślizgawce w pożyczonych łyżwach. Dyrektor zawsze powtarzał, że dzięki nauce zmienimy swoje życie i zajdziemy daleko. Przekonywał nas, że musimy udowodnić przede wszystkim sobie, że na dużo nas stać i nasze pochodzenie czy stan majątkowy o niczym nie przesądzają. Myślę, że to dzięki niemu uwierzyłam we własne i siły i pragnęłam jak najlepiej się wykształcić.

    Kolejną osobą której zawdzięczam najpiękniejsze wspomnienia z lat szkolnych jest nauczycielka języka polskiego. Sposób prowadzenia zajęć, pasja z jaką opowiadała o przeczytanych książkach, czy w końcu to zarażanie swoją miłością do książek w głównej mierze przyczyniły się do wyboru kierunku moich studiów i zamiłowaniem do wszelkiego rodzaju czytadeł. Do dziś pamiętam jak na lekcji rozpłakała się podczas czytania fragmentu „Pana Wołodyjowskiego”, bo poruszyła ją scena ostatniego pożegnania Michała i Basi. Zaimponowała wszystkim swoją ogromną wrażliwością i zaangażowaniem. To chyba w tamtej chwili odkryłam w niej bratnią duszę, a przede wszystkim materiał na autorytet.

    Równie miło wspominam mojego nauczyciela języka rosyjskiego z czasów licealnych. Z jednej strony niezwykle wymagający i surowy, z drugiej – gawędziarz i żartowniś nie z tej ziemi. Każdą lekcję rozpoczynał od przeglądu plotek i wydarzeń z okolicy, te z kolei skłaniały go do snucia swoich wspomnień z czasów młodości i wygłaszania swoich ulubionych powiedzonek czy żartów: „Znacie metodę na dwa uda? Albo się uda, albo się nie uda.”, „Myjcie się dziewczyny, bo znacie dnia ani godziny.”, „Mi to wsio ryba, a najlepsza ryba to schabowy.”, "Na tych, którzy nie mieli rosyjskiego w gimnazjum będę przymykał jedno oko. A chciałbym zauważyć, że ja mam czworo oczu”. Ze śmiechem i niedowierzaniem słuchaliśmy wszystkich opowieści. Nie powiem, było co słuchać (np. "Zajechałem maluchem, a tam tir w rowie, więc wyciągnąłem tira z rowu tym właśnie maluchem!"). Co ciekawe, prof. co roku wybierał się na emeryturę, ale do dziś jeszcze uczy i opowiada swoje anegdoty. Jego gawędziarska „działalność” doczekała się nawet swojej strony na fb („Suche jak dowcipy Saszy”) i co mnie najbardziej rozczula, to wszyscy wypowiadają się o nim w niezwykle miłym tonie (ba! większość z nas po prostu za nim tęskni!). To dzięki takim nauczycielom wspominamy szkołę z uśmiechem na ustach i przyjemnym ciepłem w sercu.

    joannasobczak89@gmail.com

    OdpowiedzUsuń
  11. Ja też przypomniałam sobie jedną zabawną historyjkę a było to w czasach gdy chodziłem do liceum, o ile pamiętam w pierwszej, parę miesięcy po tym jak zaczął się rok szkolny. Wygrałam bilety z krótkim terminem na komedię, niestety nie przypomnę sobie tytułu, ale pamiętam iż pokaz miał odbyć się za parę dni w piątek, a mieliśmy wtedy wtorek. Bilet był podwójny a jako iż nie chciałam by się zmarnował, i nie chciałam też specjalnie iść sama, no i oczywiście sprzedać go też nie potrafiłam to postanowiłam kogoś zaprosić, najpierw poszłam do mamy bo wiedziałem iż lubi i docenia ona komedie więc pewnie się zgodzi niestety tu zastała mnie przykra niespodzianka, mama w piątek musiała zostać dłużej w pracy i nie miała szans zdążyć do położonej po drugiej stronie Warszawy kina, potem zapytałam tatę lecz tak tez odbiłam się od przysłowiowej ściany, miał ciężki okres w swojej pracy i mnóstwo zamówień dlatego nie mógł i on pozwolić sobie nawet na krótki czas odpoczynku, zapytałam sąsiadów czy ktoś nie chce iść ze mną do kina ale tu także odpowiedź była odmowna, jedni wyjeżdżali na weekend, drudzy w nocy pracowali a trzeci w grudniowy wieczór niespecjalnie chcieli wychodzić z domu. Ostatnią opcją było zapytanie kolegów i koleżanek z klasy ale jako, że po kilku miesiącach nie byliśmy jeszcze specjalnie zintegrowani nikt nie miał ochoty ze mną iść, zwłaszcza, że byłam wówczas trochę przy ciele dziewczyną, z okularami na nosie i dużym trądzikiem na twarzy nikt nie miał odwagi się z taką "brzydulą" umawiać. Ostatniego dnia w czwartek przez wszystkie lekcje nieobecna aż na ostatniej nauczyciel od historii mnie upomniał co się ze mną dzieje bo nigdy się tak nie zachowywałam a ja szybko wymruczałam w odpowiedzi słówko przepraszam. Po lekcji podeszłam do nauczyciela by go przeprosić i powiedzieć, że więcej się to nie powtórzy. A on zadziwił mnie nie zrugał, nie wpisał nagany tylko jak człowiek zapytał co się dzieje. Wytłumaczyłam mu całą historię, A on zapytał czy jego też pytałam, bo on się z chęcią by zgodził, bo ma jutro wolny wieczór, w klasie była wówczas połowa klasy na co nie zwróciłam uwagi i z radością rzuciłam mu się na szyję z podziękowaniem, naprawdę nie chciała być wówczas sama w tym kinie zawsze lepiej być z kimś kogo znamy. Film był naprawdę świetny, fabuła fajna i dobór aktorów z czołówki Polski. Niestety w poniedziałek było już gorzej zaczęły się plotki iż mam romans z nauczycielem od historii, że bezwstydnie go poderwałam a potem bezczelnie obściskiwałam, wszędzie gdzie tylko byłam, czułam na sobie pogardliwe spojrzenia i śmiechy ledwo to wytrzymywałam. W piątek na lekcji historii wkroczył nauczyciel i za nim jeszcze rozpoczął sprawdzenie listy obecności zwrócił się do wszystkich w klasie z podobnymi słowami: Wyjaśnijmy sobie coś już na samym początku z Ewą nic mnie nie łączy, wielkie brawa jej się należą za to iż zdobyła się na odwagę i zaprosiła w sumie nieznanego jej dużo starszego mężczyznę od siebie na wyjście po lekcjach wieczorem, wy nie macie nawet odwagi zaprosić podobającej wam się dziewczyny czy chłopaka tego samego wieku, wstydzicie się tak jakby kazano wam się rozbierać do naga, dlatego chciałbym ci Ewo serdecznie za ten piątkowy wieczór pod historii, było fantastycznie, po czym wstał i zaczął bić mi brawo, połowa klasy się zarumieniła, inni zawstydzili a jeszcze inni schowali głowy do plecaków do było im wstyd. A ja byłam wtedy z siebie tak dumna jak nigdy wcześniej.

    bewciamichalak@op.pl

    OdpowiedzUsuń
  12. Recenzja dodana do Wyzwania od A do Z ;)

    OdpowiedzUsuń

Posty anonimowe będą kasowane - proszę podpisz się:)