poniedziałek, 31 grudnia 2012

Podsumowań czas...


Koniec roku to czas podsumowań - więc do dzieła;)

Przeczytałam w tym roku 168 nowych  książek (nie liczę powtórek książek, które już kiedyś czytałam), z tego:
  • biografia/autobiografia/pamiętnik - 12
  • fantasy - 10 (nie liczy się ilość tylko jakość...)
  • historyczna - 2 (i tak lepiej niż w ubiegłym roku...)
  • klasyka obca - 3
  • klasyka polska - 13 (to zasługa roku Kraszewskiego)
  • literatura dziecięca/młodzieżowa - 17 (tu nie liczę książek, które czytam Piotrkowi na dobranoc, bo to najczęściej bajki, które znam z dzieciństwa)
  • literatura faktu - 9
  • literatura współczesna polska - 33
  • literatura współczesna zagraniczna - 18
  • poezja - 0
  • przygodowa - 1
  • publicystyka literacka i eseje - 2
  • romans - 10
  • satyra - 2
  • science fiction - 6
  • thriller/sensacja/kryminał - 24
  • utwór dramatyczny - 0
  • literatura popularnonaukowa - 6
Napisałam recenzje 143 książek zamieszczone na tym blogu a także opublikowałam większość z nich w BiblioNETce, Na Kanapie i Lubimy Czytać - wydaje mi się, że to całkiem niezły wynik:) 

Najlepszy czytelniczo był marzec (25 książek) najsłabszy - maj (6 książek)


Zachwyciły mnie:
  • "Smażone zielone pomidory" Fannie Flagg
  • "Gra Endera" Orson Scott Card
  • "Gra o tron" George R.R. Martin
  • "Lala" Jacek Dehnel
  • "Srebrzynek i ja" Juan Ramon Jimenez
  • "Dynastia Miziołków" Joanna Olech
  • "Kocie historie" Tomasz Trojanowski
Szkoda było mojego czasu:

  • "Hanka Bielicka. Umarłam ze śmiechu" Zbigniew Korpolewski
  • "Kamienica przy Kruczej" Maria Ulatowska
  • "Poskromienie księcia" Eloisa James
  • "Oczarowani" Nora Roberts
  • "Gwałt" Joanna Chmielewska
  • "Merde! Rok w Paryżu" Stephen Clarke
  • "Tomek Sawyer za granicą" Mark Twain



AUTORZY

Czytani po raz pierwszy (jeszcze do nich nie raz wrócę):
  • Ewa Białołęcka
  • Hanna Cygler
  • Fannie Flagg
  • Renata Kosin
  • Nadżib Mahfuz
  • Tatiana Polakowa
  • George R.R. Martin
  • Alice Sebold
Czytani wcześniej i nadal zachwycają:
  • Joanna Chmielewska
  • Agatha Christie
  • Małgorzata Gutowska - Adamczyk
  • Katarzyna Michalak
  • Olga Rudnicka
  • Magdalena Samozwaniec
  • Ewa Stec
  • Monika Szwaja


Kochani, 

życzę Wam, aby nadchodzący rok przyniósł tylko piękne, jasne i pogodne dni, aby wiatr wiał zawsze "pod narty" a nigdy w oczy, niech spełnią się wszystkie plany i marzenia, a na stosikach, półkach i regałach goszczą tylko trafione lektury:)


niedziela, 30 grudnia 2012

Judasz - czy aby na pewno zdrajca?

Szalony plan brytyjskiego arystokraty lorda Arthura Pembroke'a połączył na przełomie XIX i XX wieku losy zbankrutowanego uczonego, włamywacza z talentem malarskim, notorycznego hazardzisty i artystki cyrkowej tworząc z nich zespół, którego zadaniem miało być odnalezienie pewnego niezwykle cennego, starożytnego rękopisu. Ów manuskrypt to Ewangelia Judasza - pismo, które może zupełnie odmienić losy ludzkości, rzucające nowe światło na istotę Jezusa oraz na rolę Judasza w dziele zbawienia.

Czwórka ludzi, których więcej dzieli niż łączy, początkowo nastawiona dosyć wrogo do siebie nawzajem musi połączyć wysiłki aby wykonać narzucone sobie zadanie i aby, co ważniejsze, wyjść cało z opresji. Szybko bowiem okazuje się, że tropem zaginionego papirusu podąża ktoś jeszcze. Ktoś nie mniej zdeterminowany niż wysłańcy lorda Arthura i używający wszelkich środków aby przechwycić notatki wskazujące miejsce ukrycia cennego rękopisu. 

Rainer M. Schröder to pisarz pochodzący z Niemiec, chociaż od pewnego czasu mieszkający w Stanach Zjednoczonych. Na polskim rynku ukazały sie jak dotąd dwie jego książki (obydwie nakładem wydawnictwa Telbit) a mianowicie "Dni ciemności" (opinia TUTAJ) oraz "Świadectwo Judasza".

"Świadectwo" to książka z gatunku przygodowo-sensacyjnego, chociaż nie brak w niej elementów grozy. Główni bohaterowie muszą radzić sobie z rozmaitymi (bywa, że i nadprzyrodzonymi) problemami a konieczność współpracy, wymuszone zaufanie do towarzyszy niedoli przeradza się wkrótce w przyjaźń. Każdy z nich posiada pewne szczególne umiejętności, które okażą się pomocne w ich długiej i niebezpiecznej podróży przez kraje i kontynenty. 
Lektura jest wciągająca, chociaż sporo w niej informacji na temat historii, teologii, sztuki i kryptologii. Szczególnie owa kryptologia jest ciągle obecna na kartach książki, bowiem nasi bohaterowie nie szukają Ewangelii Judasza po omacku - rolę ich przewodnika pełni  notes Mortimera Pembroke'a, starszego brata sir Arthura, który zakodował w nim miejsce ukrycia rękopisu. 
Autor wykonał ogromną pracę jeśli chodzi o realia - opisuje miejsca w których toczy się akcja powieści, życie codzienne w tamtych czasach, ubiory, rozrywki czy wreszcie środki lokomocji. Bohaterowie podróżują Orient Ekspressem, mają możliwość zobaczyć jedną z pierwszych łodzi podwodnych, używają telefonu a równocześnie zmuszeni są do wyprawy w miejsca gdzie można dotrzeć jedynie konno lub wręcz na piechotę.

Przy okazji lektury powieści można się natknąć na miejsca, wydarzenia czy postacie znane z innych lektur - ot, chociażby na belgijskiego detektywa podróżującego Orient Ekspressem. To dodatkowa przyjemność przy lekturze - wyszukiwanie nawiązań do mniej lub bardziej znanych dzieł literatury, sztuki czy filmu. Ale czyż może być inaczej w książce gdzie jeden z głównych bohaterów nosi imię Byron a nazwisko innego brzmi Alistair McLean?

Serdecznie zachęcam do przeczytania tej książki - szczególnie wielbiciele Indiany Jonesa, profesora Roberta Langdona czy naszego skromnego Pana Samochodzika powinni być usatysfakcjonowani.

środa, 26 grudnia 2012

Kiedy satyryk pisze biografię to efekty mogą być różne...

Tekst wypowiadany niemal jednym tchem, salwy śmiechu, charakterystyczny, zachrypnięty głos, elegancka kreacja uwieńczona niebanalnym kapeluszem  - i już wiadomo, oto przed państwem największa gwiazda polskiej estrady - Hanka Bielicka. 

Pani Hania od kilku już lat bryluje gdzieś na niebieskich estradach, a nam, jej wielbicielom, pozostały wspomnienia z jej występów, kilka filmów i seriali w których zagrała, nagrania na płytach i od czasu do czasu telewizyjne powtórki programów z jej udziałem. Pomimo niewątpliwego wpływu na kształt polskiej powojennej rozrywki i niekwestionowaną pozycję gwiazdy pierwszej wielkości nie doczekała się Hanka Bielicka profesjonalnej biografii. Tym bardziej jest to smutne, że rozmaite artystyczne miernoty, jednosezonowi celebryci już to uszczęśliwiają świat "samodzielnie" napisanymi wspomnieniami, już to stają się tematem opracowań różnej maści biografów, widzących w tego typu publikacjach możliwość szybkiego dorobienia się.

Kiedy w moje ręce wpadła książka Zbigniewa Korpolewskiego pt. "Hanka Bielicka. Umarłam ze śmiechu" ucieszyłam się, że wreszcie ktoś się zabrał za biografię tej wybitnej artystki. Pierwsze wrażenie - książka starannie wydana, kilkanaście fotografii z różnych okresów życia, teksty wybranych monologów - zapowiadało się całkiem nieźle. Tym bardziej, że autor książki to świetny satyryk, autor wielu utworów prezentowanych przez panią Hankę w Teatrze Syrena, w radiowym "Podwieczorku przy mikrofonie" czy w czasie rozmaitych występów kabaretowych, przez wiele lat zawodowo związany z bohaterką swojej książki. Troszkę mnie zaniepokoiła niezbyt wielka, jak na tego typu książki, objętość, ale doszłam do wniosku, że nie liczy się przecież ilość ale jakość.

I niestety z tą jakością nie jest najlepiej - książki Zbigniewa Korpolewskiego nie można w żadnym wypadku traktować jako profesjonalnej biografii. To raczej garść wspomnień samego autora i kilka dykteryjek, które usłyszał z ust pani Hanki przeplatane dosyć obficie dygresjami autora na temat współczesnych gwiazd, które Bielickiej nawet do pięt  nie dorastają. Tu się akurat z autorem zgadzam, ale wydaje mi się, że to nie czas i miejsce na takie porównania - bo czytając tę książkę chciałam się dowiedzieć czegoś o ulubionej aktorce mojego taty, o osobie, której sama chętnie słuchałam (szczególnie, kiedy interpretowała teksty Stefana Wiecheckiego) a nie tego co myśli autor o dzisiejszych celebrytach.
Kolejnym zarzutem jaki mam do autora jest chaotyczna narracja, powtórzenia i widoczny brak koncepcji całości - ciągłe dygresje, wtrącenia i chyba najczęściej używany zwrot - "o tym dokładnie napiszę w innym miejscu" bardzo przeszkadzały w lekturze. I tak sobie myślę, że dla osób z młodszego pokolenia niż moje, które nie do końca kojarzą, kto zacz owa Hanka Bielicka, książka będzie trudna do ogarnięcia.
Zbigniew Korpolewski ogromnie cenił sobie znajomość z panią Hanią, co zresztą podkreśla wielokrotnie w swojej książce i co wywarło znaczący wpływ na to jak przedstawia swoją bohaterkę. Hanka Bielicka to niemal anioł ze skrzydłami i aureolą (ciekawe jak owa aureola zgrała się z kapeluszem?), bez wad i przypadłości. Owszem gdzieś tam mimochodem wspomniana jest niechęć jaka istniała pomiędzy nią a inną wielką artystką Ireną Kwiatkowską, jest kilka zdań na temat wrogiego stosunku do alkoholu i osób go nadużywających (ale to akurat do zalet można zaliczyć) i tyle. Bielicka w ujęciu Korpolewskiego jest zwyczajnie nudnawa... I nie chodzi tu o wyciąganie jakichś przysłowiowych "trupów z szafy" czy szukanie skandali i tanich sensacji - zwyczajnie, wydaje mi się, że artystka, tak żywiołowa na scenie była również żywiołem w życiu prywatnym, a nie taką cielęciną jak chce ją widzieć autor książki...

Zbigniew Korpolewski jest niezaprzeczalnie świetnym satyrykiem, tekściarzem i obserwatorem rzeczywistości, czego dowiódł niejednokrotnie w pisanych przez siebie utworach scenicznych. Jednak, z całym szacunkiem, na biografa się za specjalnie nie nadaje... 

Pozostaje mieć nadzieję, że znajdzie się ktoś, kto napisze profesjonalną, wartościową i obszerną biografię aktorki. A ja z radością taką pracę przeczytam.

wtorek, 25 grudnia 2012

Z Mazowsza do Paryża czyli dzieje pewnej malarki

Kiedy na ubiegłorocznych Targach Książki w Krakowie dowiedziałam się, że pani Małgorzata Gutowska-Adamczyk planuje po raz kolejny zabrać swoich czytelników do Gutowa, wręcz nie mogłam się doczekać premiery zapowiedzianej powieści. Śledziłam wszelkie informacje na temat tej książki, aż wreszcie kilka tygodni temu mogłam wziąć w ręce tom pt. "Podróż do miasta świateł. Róża z Wolskich". 

Czytelnicy, którzy uważnie zapoznali się z "Zajezierskimi", pierwszą częścią cukiernianej trylogii pamiętają z pewnością malarkę, Różę Wolską, którą połączył z hrabią Tomaszem krótkotrwały, lecz niezwykle intensywny romans. Romans, który nie miał szans przerodzić się w coś poważniejszego, bowiem hrabia był już wtedy zaręczony z Adrianną Bysławską. Malarka zresztą nagle wyjechała, a w Zajezierzycach pozostał na pamiątkę namalowany przez nią portret hrabiego. Portret ten przetrwał wszystkie zawieruchy dziejowe i zawisł w holu hotelu, który działał w zajezierskim pałacu. 

Od czasu wydarzeń opisywanych w "Cukierni pod amorem" minęło 15 lat. Zmarła Celina Hryć, Waldemar Hryć ożenił się i wraz z żoną prowadzi cukiernię a Grzegorz Hryć został burmistrzem Gutowa. Iga Hryć i Xawier Toroszyn pobrali się, mają dwójkę dzieci, wykupili (potężnie się przy tym zadłużając) pałac w Zajezierzycach i prowadzą w nim hotel.  Niestety pojawia się pewien problem - z kilku światowych muzeów giną obrazy impresjonistów, a wszystkie kradzieże mają jedną wspólną cechę: wśród zaginionych dzieł zawsze są płótna Rose de Vallenord, która karierę malarską rozpoczynała jak Róża Wolska...
Iga obawiając się o bezpieczeństwo znajdującego się w hotelu obrazu zwraca się z prośbą o pomoc do Niny Hirsch, historyka sztuki, znawczyni impresjonizmu, a przy okazji wielbicielki talentu polsko-francuskiej malarki.

Podobnie jak to miało miejsce przy "Cukierni" powieść toczy się dwutorowo: współcześnie w Zajezierzycach i Warszawie, gdzie mieszka Nina oraz w drugiej połowie XIX wieku w Paryżu, gdzie losy rzuciły rodzinę Róży - jej ojciec za udział w powstaniu styczniowym został skazany na 15 lat zsyłki, a matka wraz z Różą wyjechała do stryja mieszkającego w stolicy Francji. 

Paryż, miasto świateł, miasto, które nigdy nie śpi, mekkę artystów, miejsce gdzie ogromne bogactwo od skrajnej nędzy dzieli przysłowiowy jeden krok oglądamy oczami dziecka, młodej dziewczyny i wreszcie dojrzałej kobiety, nieco naiwnej polskiej szlachcianki rzuconej na obczyznę i artystki poszukującej własnej drogi. W świecie sztuki zdominowanej przez mężczyzn nie jest łatwo się przebić kobiecie, cudzoziemce, w dodatku nie posiadającej koneksji i majątku. Róża nie może też liczyć na wsparcie najbliższych - matka, ograniczona konwenansami, nie rozumie własnego dziecka i nie potrafi zaakceptować zmian jakie zaszły w świecie od czasów jej młodości, zaś ojciec, który po odbyciu wyroku dołącza do rodziny jest zupełnie obcym, zagubionym i chorym człowiekiem. Róża właściwie nie ma przyjaciół a i uczuciowo angażuje w niezwykle trudny związek.

Nie trzeba być specjalnie uważnym czytelnikiem aby zauważyć, że pomiędzy Niną Hirsch i Różą Wolską oraz ich  losami istnieje wiele podobieństw - zamiłowanie do sztuki, wrażliwość, brak pewności siebie, osamotnienie. Najważniejszą przyczyną takiego stanu rzeczy jest fakt, że obydwie kobiety wychowywane były przez samotne, borykające się z trudnościami dnia codziennego, mocno zaborcze matki, które swoje życiowe niepowodzenia odreagowywały na córkach. Krystyna Wolska i Irena Hirsch to modelowe przykłady tego, co często określa się "toksycznymi rodzicami" niszczącymi metodycznie własne dzieci. Co gorsza, obydwie wychowywały swoje córki w przeświadczeniu, że wszystko co robią, robią dla ich dobra...

Umieszczenie akcji powieści w Paryżu schyłku XIX wieku, w środowisku artystycznej bohemy wymusiło na autorce odwołanie się do realiów epoki - wystawy światowe, coroczne Salony Malarskie, inauguracja podróży Orient Expresem,  wreszcie czas wojny francusko-pruskiej i Komuny Paryskiej, wszystkie te wydarzenia i jeszcze wiele innych znajdzie czytelnik na kartach tej książki. I tu należą się Małgorzacie Gutowskiej-Adamczyk ogromne pochwały za poważne podejście do tematu i skrupulatną dokumentację. Taka mała dygresja - jeżeli ktoś będzie miał możliwość zapoznać się z książką, która powstała przy okazji pisania "Podróży do miasta świateł" a mianowicie z wydawnictwem pt. "Paryż miasto sztuki i miłości w czasach belle epoque" autorstwa Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk i Marty Orzeszyny to szczerze polecam.

Po raz kolejny autorka serwuje nam piękną, wzruszającą i niezwykle wciągającą historię. Spotkamy bohaterów, których poznaliśmy przy okazji "Cukierni pod amorem", ale stanowią oni niejako tło dla Róży i Niny, bo to one są na pierwszym planie, tak więc jeśli ktoś nie czytał cukiernianej trylogii może się nie obawiać - nie przeszkodzi to w lekturze a może zachęci do sięgnięcia po poprzednią powieść Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk.

A mnie nie pozostaje nic innego jak czekać na "Podróż do miasta świateł. Rose de Vallenord" czyli drugą część losów Róży i Niny, która ukaże się dopiero w przyszłym roku... 

poniedziałek, 24 grudnia 2012

Życzenia

Wigilia - przystrojony biało stół,
Zaprasza siądź z nami wraz Gościu nasz.
Opłatek weź i z nami dziel,
Bo dzisiaj radość gości w nas!



Zdrowych, wesołych, 
a przede wszystkim rodzinnych świąt 
i wiele szczęścia w Nowym Roku:)

niedziela, 23 grudnia 2012

Podróż drogą, która powoli odchodzi w przeszłość...



Route 66 - jeden z najważniejszych symboli amerykańskiej pop kultury, legendarna droga do sukcesu, świadek najnowszej historii, sceneria wielu słynnych "filmów drogi",  bohaterka piosenek - powoli odchodzi w przeszłość. Wypierają ją wielopasmowe autostrady, jej nawierzchnia niszczeje nie remontowana, a wiele odcinków już nie istnieje - Amerykanie, inaczej niż Europejczycy, nie są zbyt sentymentalni, dla nich liczy się funkcjonalność, wygoda i zyski.

Wojciech Orliński, dziennikarz, pisarz i publicysta, zafascynowany kulturą masową postanowił przemierzyć drogę nr 66, a przynajmniej to co z niej zostało... A swoje wrażenia z podróży zawarł w książce "Route 66 nie istnieje", która ukazała się nakładem wydawnictwa Pascal i stanowi swego rodzaju kontynuację jego poprzedniej publikacji pt. "Ameryka nie istnieje".

Route 66 łączy Chicago z Los Angeles, liczy sobie 2500 mil i przebiega przez tereny Illinois, Missouri, Oklahomy, Teksasu, Nowego Meksyku, Arizony i Kalifornii. Podążając nią będziemy jechać śladem podróżników Lewisa i Clarka, gangsterów (chociażby Ala Capone, Bonnie i Clyde'a czy Jessie Jamesa), wysiedlanych ze swoich terenów Indian, wędrujących w poszukiwaniu lepszego losu zrujnowanych farmerów z czasów Wielkiego Kryzysu, odwiedzimy miejsca znane z  kinowych hitów, będziemy mogli podziwiać przepiękne widoki (na czele z Wielkim Kanionem), a kiedy się zmęczymy możemy poszukać noclegu w którymś z przydrożnych moteli oraz posmakować prawdziwej amerykańskiej kuchni (chociaż wielbiciele McDonald'sa też nie będą pokrzywdzeni). 

Motywem przewodnim swojej książki uczynił Wojciech Orliński już dzisiaj klasyczny utwór Bobby'ego Troupa "(Get your Kicks on) Route 66" - najpopularniejszą chyba piosenkę o drodze nr 66, którą wykonywali m.in. Bing Crosby, Chuck Berry, Depeche Mode i The Rolling Stones i która była również soundtrackiem do superhitu Disney'a "Auta". Kolejne rozdziały noszą tytuły zaczerpnięte z tej kompozycji.

Ogromną rolę w tego typu książkach pełnią zdjęcia - pozwalają chociaż częściowo wczuć się w opisywaną historię, oddają piękno krajobrazu migającego za szybą samochodu, dokumentują miejsca i ludzi. Jeśli chodzi o fotografie zamieszczone w książce Orlińskiego to można do nich mieć tylko jedno zastrzeżenie - chociaż jest ich całkiem sporo, to jednak jak dla mnie jest ich stanowczo za mało...

Książka wydana jest niezwykle starannie, na kredowym papierze, duża część fotografii zajmuje całe stronice,  często nawet dwie i cieszy oczy czytelnika pięknymi, żywymi kolorami. Sprawia, że chciałoby się spakować walizkę, wykupić pierwszy możliwy lot do Chicago, wsiąść w samochód i ruszyć w stronę zachodzącego słońca...

Niestety taka podróż jest całkowicie poza moimi możliwościami, ale udało mi się w sieci znaleźć taki filmik obrazujący podróż szlakiem Route 66.


piątek, 21 grudnia 2012

Mój prywatny koniec świata...

W przerwie między świątecznymi porządkami przysiadłam wczoraj na chwilkę przed komputerem i znalazłam informację, która bardzo mnie zasmuciła... 
Otóż już niedługo, za kilka tygodni, przestanie istnieć jedno z największych polskich wydawnictw, a mianowicie Świat Książki, od kilkunastu miesięcy będące częścią spółki Weltbild. Ja rozumiem, że biznes to biznes i musi przynosić zyski, a jak nie przynosi to się zwija interes. Ale jakoś nie chce mi się wierzyć, że jedna z największych polskich oficyn jest deficytowa:(

Jakby nie było, dla mnie, jako czytelniczki i kupowaczki książek, wiadomość o likwidacji Świata Książki to ogromna przykrość. A cóż dopiero powiedzieć o pracownikach i osobach pośrednio związanych z firmą, którzy w ramach prezentu gwiazdkowego dostali wymówienia? 
Wiem, że to niewiele, ale trzymam kciuki i mocno wierzę, że znajdzie się ktoś kto nie dopuści do likwidacji firmy i będzie chciał skorzystać z doświadczenia ludzi z nią związanych.
A pracownicy Świata Książki nie siedzą z założonymi rękami - TUTAJ możecie się dowiedzieć co robią aby ratować wydawnictwo, może ktoś ma jakiś pomysł co z tym fantem zrobić, albo zna kogoś kto mógłby pomóc, albo chciałby zwyczajnie zaakcentować swoje poparcie - każdy "lajk" się liczy...



To co na zdjęciu to niewielka część moich zbiorów na których widnieje logo Świata Książki - biografie, albumy, literatura popularnonaukowa (tu akurat sporo brakuje, bo większość mam w szkole) - wyjęte z dwóch półek w regale. A jeszcze beletrystyka, książki dla dzieci, płyty... Nie będę tu przedstawiać wszystkiego, bo nie o to chodzi żeby się chwalić - chcę tylko napisać, że mój świat bez Świata Książek nie będzie już taki sam... 

Zakupy w ŚK robiłam niemal od początku jego istnienia. Dla mnie, osoby mieszkającej na wsi, daleko od dużego miasta i porządnej księgarni, to była cudowna instytucja - kilka razy do roku listonosz przynosił kolorowy katalog i zaczynało się oglądanie, zakreślanie interesujących pozycji, kombinowanie co kupić "już i natychmiast" a co będzie musiało poczekać na jakiś nadprogramowy przypływ gotówki. A potem wysyłało się list z zamówieniem i rozpoczynało się oczekiwanie na paczkę. Trzeba przyznać, że zamówienia realizowane były szybko i wreszcie można było wziąć w rękę wymarzoną książkę - starannie wydaną, w twardej oprawie, często z obwolutą, szytą a nie klejoną, taką, która miała przetrwać lata użytkowania.
Kiedy Świat Książki zaczął otwierać swoje księgarnie w większych miastach, w tym i w Krakowie, każda wizyta w podwawelskim grodzie miała w programie odwiedziny na ulicy Siennej, kilka kroków od Rynku Głównego i oglądanie, oglądanie, oglądanie... I oczywiście kupowanie:) 
Czas mijał, dorobiłam się telefonu (najpierw stacjonarnego  a później komórkowego) a w pracy miałam dostęp do internetu więc zamawianie książek stało się łatwiejsze. Tzn. technicznie łatwiejsze, bo proces decyzyjny był coraz dłuższy - oferta była coraz bogatsza i coraz trudniej było się zdecydować co wybrać a z czego zrezygnować:(
I tak pozostało do dzisiaj - pomimo, że mam w ramach współpracy dostęp do egzemplarzy recenzyjnych, to prawie zawsze sobie coś w księgarni (która w międzyczasie "awansowała" na ulicę Floriańską) w czasie wyjazdów do Krakowa kupię. 

I tylko mam taką nadzieję, że wydarzy się jakiś cud i Świat Książki przetrwa pomimo wszystko.

Bo niby kiedy mają się zdarzać cuda jak nie w święta?

wtorek, 18 grudnia 2012

1 mini-relacja, 2 ogłoszenia, 2 malutkie opinie czyli "Post na 5"

W niedzielę 16 grudnia odbyło się ostatnie w tym roku spotkanie biblionetkowe w Krakowie. Z przyczyn obiektywnych byłam tylko godzinę, ale i tak wyniosłam torbę książek... Mąż mój Robert, który mi towarzyszył, już nawet za bardzo nie protestuje jak kolejne tomy do domu przynoszę, bo wreszcie do niego dotarło, że mogłaby mu się trafić baba z gorszym świrem;) 
Gdybym tak na ten przykład była wielbicielką chomików (to jedyne zwierzę, którego Robert nie dotknie nawet kijem od miotły), albo miłośniczką punk rocka to by miał dopiero przechlapane. A tak książki karmić nie trzeba, butów nie ogryzie, cicho i spokojnie na półeczce sobie leży... 

A wracając do spotkania - jak zwykle wesoło, gwarnie, książkowo. W tym roku w Krakowie odbyło się osiem spotkań + impreza po Targach Książki. Całkiem nieźle, tym bardziej, że dopiero się rozkręcamy;)

Stosy, stosiska i stosiki...


Tyle wyniosłam ze spotkania;)
Oprócz pozycji, które widać na powyższym zdjęciu (a które w zdecydowanej większości są do oddania) przywiozłam z Krakowa jeszcze jedną książkę, a mianowicie trochę spóźniony prezent mikołajowy w postaci "Wiśniowego Dworku" Katarzyny Michalak.

***********************************

A teraz ogłoszenia:

Ogłoszenie nr 1

Rusza kolejna wymianka organizowana przez Sabinkę. Tym razem coś dla miłośników romantycznych historii:



Po szczegóły odsyłam TUTAJ


Ogłoszenie nr 2



Już za kilka tygodni odbędzie się kolejny finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. W tym roku również wielbiciele słowa pisanego mogą dołożyć swoją cegiełkę na szczytny cel, bowiem organizowana jest Wielka Orkiestra Książkowej Pomocy, firmowana m.in. przez naszą koleżankę blogerkę Agnieszkę Taterę. O szczegółach akcji można sie dowiedzieć TU

**********************************************

I jeszcze słów kilka o dwóch książkach przeczytanych w ostatnim czasie - jedna podobała mi się bardzo, a druga...
Ale do rzeczy.

Najbardziej chyba ogranym motywem jeśli chodzi o wszelkiego rodzaju kryminały są zwłoki, które zjawiają się w bibliotece. Ciekawe, dlaczego akurat to pomieszczenie kojarzy się twórcom tak morderczo?
Tym razem "szczęśliwym" znalazcą zostaje emerytowany wojskowy, pułkownik Bantry, którego wczesnym rankiem służąca informuje, że w bibliotece znajdują się jakieś młode damskie zwłoki. Denatka jest nieco zmaltretowana, bowiem została uduszona, ale z całą pewnością nikt z domowników jej nie zna. Sensacyjna wiadomość szybko rozprzestrzenia się po okolicy a miejscowe plotkarki rozkoszują się snuciem domysłów na temat mordercy i jego motywów. Dosyć szybko powstaje teoria, że sprawcą jest sam pułkownik - co prawda do tej pory cieszył się nieposzlakowaną opinią, ale... Jego żona, oburzona tymi plotkami postanawia wziąć sprawy w swoje ręce, a do pomocy wzywa starą przyjaciółkę, pannę Jane Marple.

To moje drugie spotkanie z miss Marple, ale pierwsze w "pełnym wymiarze", jako, że w czytanym przeze mnie kilka miesięcy temu "Zatrutym piórze" pojawiła się tylko w niewielkim epizodzie.  I muszę się przyznać, że chociaż podziwiam niezmiennie intelekt Herculesa Poirot, to jakoś nie potrafię go polubić. Tymczasem w przypadku Jane Marple zaiskrzyło od pierwszej chwili - prawdziwa wiktoriańska dama, z zasadami, ale niezwykle sympatyczna. 

Intryga jak zawsze zawikłana, jak zwykle nie udało mi się zgadnąć kto jest sprawcą, ale bardzo miło spędziłam z tą książką trzy sobotnie godziny. 
I już się rozglądam za kolejnym tomem pani Christie:)


Druga książka, na temat której chciałam coś niecoś napisać to "Kamienica przy Kruczej", najnowsza powieść Marii Ulatowskiej.
Jest to historia domu przy ulicy Kruczej 48 w Warszawie, od lat 30-tych ubiegłego wieku do czasów współczesnych. 

Głównymi bohaterami są Tosia i Piotr. Ona, urodzona w pierwszych miesiącach okupacji w polsko-żydowskiej rodzinie, przygarnięta przez polskie małżeństwo ma szansę na życie pod zmienionym nazwiskiem. On, kilkanaście lat starszy, żołnierz powstania warszawskiego, po wyzwoleniu wraca do Warszawy. Początkowo nie zwracają na siebie uwagi - Tosia jest jeszcze dzieckiem, a Piotr z wojennej tułaczki przywozi ze sobą żonę i syna. Wyburzenie starej kamienicy i przymusowa przeprowadzka rozdziela ich, jednak kilka lat później los po raz kolejny zetknie dorosłą już Tosię z dawnym sąsiadem. 

Książka jest dosyć chwalona, więc chociaż poprzednie powieści pani Ulatowskiej nie do końca przypadły mi do gustu, postanowiłam dać jej drugą szansę. Jedno jest pewne - to już nie taka cukierkowo-miodowo-lukrowana opowiastka jak dwutomowy cykl o Sosnówce (pisałam o nim TUTAJ). I za to plusik dla autorki.
I drugi plus za historię Magdaleny Kornblum, biologicznej matki Tosi. I jeszcze za fragmenty o powstaniu warszawskim.  
Niestety jest sporo minusów...

Po pierwsze warstwa językowa - bohaterowie, nieważne czy to cieć, zmęczony do granic wytrzymałości ranny powstaniec czy towarzysz z PZPR mówią bezbłędną, poprawną polszczyzną, bez śladu gwary, wulgaryzmu czy partyjnej nowomowy. Nie mówię, że od razu "Wiechem powinni lecieć" czy kląć jak przysłowiowy szewc, ale taka poprawność jest zwyczajnie sztuczna i mnie nie przekonuje zupełnie.

Po drugie - w książce pełno jest jakichś wątków pobocznych i informacji zupełnie nieistotnych dla przebiegu akcji, które tylko zajmują miejsce i wprowadzają chaos - może się czepiam, ale jak dla mnie panieńskie nazwisko babci jednego z bohaterów i miejsce urodzenia jego dziadka nic nie wnosi do tematu. Tak samo jak dokładna informacja na co i kiedy ktoś tam zmarł.

Po trzecie - błędy rzeczowe. Przykład pierwszy z brzegu: kiedy Piotr ma zostać przyjęty w szeregi AK odbywa się uroczyste zaprzysiężenie grupy kilku chłopców na które przychodzi ich przyszły dowódca i na dzień dobry przedstawia się z imienia i nazwiska - jeszcze adres powinien dodać i datę urodzenia. Bo jakby się któryś z tych spiskowców dostał w ręce gestapo to nie mógłby podać wszystkich personaliów dowódcy.

Po czwarte - główna bohaterka. To, że niespecjalnie sympatyczna to da się przeżyć - nie ma nakazu, że główne bohaterki muszą być miłe. Ale chwilami miałam wrażenie, że o dwóch różnych osobach czytam - szczególnie gdy chodziło o stosunek Tosi do polityki i tego co się w kraju dzieje. Chwilami jedno zdanie wykluczało drugie. To tak jakby autorka chciała aby jej bohaterka była apolityczna a równocześnie brała udział we wszystkich najważniejszych wydarzeniach powojennej historii Polski. Zdecydowanie lepiej wypada tutaj Piotr, który jest zdeklarowanym członkiem partii i przez długi okres czasu nie daje się przekonać do opuszczenia jej szeregów.

Pewnie znalazłyby się jeszcze inne zarzuty, ale te są najważniejsze. Świetny temat, niestety zmarnowany - mnie w każdym razie lektura się dłużyła bardzo. 

I na koniec taka refleksja - kamienica przy Kruczej miała zdecydowanie mniej szczęścia niż dom przy ulicy Złotej, który stał się bohaterem serialu Jana Rybkowskiego.

piątek, 14 grudnia 2012

Wymianka u Sabinki:)

Dzisiaj króciutko będzie, bo już sama nie wiem w co mam najpierw ręce włożyć, ale dotarła do mnie paczka wymiankowa i muszę sie nią pochwalić.


W paczce najważniejsze są oczywiście książki - szczególnie ucieszyły mnie powieści Moniki Szwai i Olgi Rudnickiej. Co prawda już je czytałam, ale kompletuję sobie utwory tych autorek, więc uzupełnią moją kolekcję:)


Jest tylko jeden problem - nie wiem komu mam dziękować za ten wspaniały prezent... Niestety, pomimo dokładnego przeszukania paczki nie znalazłam nawet strzępka informacji na temat ofiarodawczyni:(



Edit: Jest list:) Znalazłam:)
Przepraszam za zamieszanie, które wywołałam... Ale to z pośpiechu, bo czas mnie gonił a chciałam, że by ofiarodawczyni wiedziała, że paczka dotarła i cieszy oczy:)

Jeszcze raz serdecznie dziękuję jasmin 
za wymiankowe prezenty:)

sobota, 8 grudnia 2012

Niezwyczajna książka o zwyczajnym życiu

Pomimo, że stos nieprzeczytanych książek własnych powoli zaczyna przerastać Kilimandżaro, a kilka książek do recenzji żałośnie pojękuje na półce, to z każdej wizyty w bibliotece gminnej coś tam sobie jeszcze doniosę. 
Ktoś może zapytać "To po kiego grzyba łazisz durna babo do tej biblioteki a potem jęczysz?". Odpowiadam - część tych wizyt odbywana jest w celach służbowych, bo prowadzam tam moich uczniów, chodzę na spotkania DKK, a i od czasu do czasu po jakąś lekturę dla mamy i teściowej też muszę podejść. A nasza Agnieszka w bibliotece to kusicielka jest... I ja się nie potrafię oprzeć, jak mi podsuwa coś fajnego - taką mam słabą wolę;(

I właśnie z jednej z takich służbowych wizyt w bibliotece przyniosłam sobie książkę Jane Green pt. "Obietnice, których trzeba dotrzymać". Nazwisko autorki zupełnie nic mi nie mówiło, opis od wydawcy (o dziwo!) nie był jakiś hurraoptymistyczny ani nie zdradzał za wiele na temat treści, przyciągnęła mnie chyba okładka...

Książka opowiada o kilku miesiącach z życia czterech kobiet - Callie, gospodyni domowej, dorywczo zajmującej się fotografią,  jej siostry Steffi, szefowej kuchni w wegetariańskiej restauracji, ich matki Honor oraz Lili, przyjaciółki obydwu młodych kobiet.
Życie wszystkich czterech pań można określić w dwóch słowach - jest zwyczajne. Steffi spełnia się w swojej pracy, ma chłopaka, ale związek powoli się kończy, ma kilkoro przyjaciół, żyje w ciągłym biegu i cały czas szuka swojego miejsca. Callie ma dwójkę dzieci i kochającego męża, który, niestety, jest wiecznie poza domem, ma swoją pasję fotograficzną oraz dom, o który uwielbia się troszczyć. Ma też traumatyczne przeżycia - kilka lat wcześniej wykryto u niej nowotwór, który na szczęście udało się wyleczyć, jednak to wspomnienie cały czas jest obecne w jej życiu. Honor po rozwodzie z ojcem Callie i Steffi i po śmierci drugiego męża żyje samotnie w Maine, a córki odwiedza kilka razy do roku. Lila, która już zrezygnowała z poszukiwania wielkiej miłości poznaje Edwarda i wydaje się, że ma szansę na udany związek, chociaż jego była żona cały czas nie daje o sobie zapomnieć...

Jak można wyczytać z posłowia, Jane Green akcję książki oparła na prawdziwej historii swojej przyjaciółki - to niezwykle ciepła i wzruszająca opowieść o miłości, przyjaźni, poświęceniu i konieczności dokonywania wyboru tego, co w życiu najważniejsze. To również opowieść o odchodzeniu i emocjach, które temu towarzyszą - kiedy wszystko schodzi na dalszy plan, a najważniejsze staje się wsparcie okazywane kochanej osobie, która gaśnie na naszych oczach...

A na koniec dodam, że w książce znajduje się mnóstwo przepisów na dania, które pojawiają się na stołach bohaterek - to przede wszystkim potrawy wegetariańskie i wegańskie, ale i kilka receptur z mięsem się trafiło. Można więc połączyć przyjemne z pożytecznym i przy lekturze pogryzać własnoręcznie zrobione ciasto pomarańczowe, kurczaka ze szpinakiem lub na ten przykład pasztet grzybowo-orzechowy...

wtorek, 4 grudnia 2012

Tajemnice podświadomości

Dawno już nie miałam takiego mętliku w głowie jak po przeczytaniu książki Jakuba Ćwieka pt. "Liżąc ostrze". Skończyłam ją wczoraj, dałam sobie 24 godziny na przemyślenie i... dalej nie wiem co o niej sądzić. Bo ja generalnie takich książek nie lubię a tę przeczytałam z zainteresowaniem. Cóż albo mnie się gusta zmieniają albo to zasługa świetnego autora, znanego mi do tej pory tylko ze słyszenia. 

Zaczyna się jak powieść sensacyjno-kryminalna. Główny bohater, Kacper Drelich, to policjant rozpracowujący gang handlujący bronią. Akcja kończy się porażką a sam Kacper trafia do swoistego "pokoju przesłuchań" skąd udaje mu się jednak wydostać. W czasie ucieczki zabija przesłuchującego go bandytę, jednak kiedy na miejscu pojawiają się inni policjanci nie znajdują zwłok a jedynie wypalony ślad w kształcie ludzkiego ciała. Tymczasem brutalnie pobity Kacper trafia do szpitala, a po opatrzeniu obrażeń kolega odwozi go do domu gdzie czekają na niego żona i synek. Szybko okazuje się, że oprócz siniaków odczuwa jeszcze inne skutki swojej przygody, mianowicie koszmarne halucynacje i sny. Kacper początkowo bierze je za objaw działania narkotyków, którymi naszprycowano go aby wydobyć informacje potrzebne gangowi. Jednak zwidy nie mijają, co więcej, zaczynają mieć znamiona proroczych snów i mężczyzna jest coraz bliższy szaleństwa. Jakby tego było mało w mieście pojawia się psychopatyczny morderca, kryjący sie za maską fauna i coraz więcej śladów wskazuje na to, że Kacper odgrywa kluczową rolę w jego działaniach.

Początek powieści jest taki sobie, jednak w miarę rozwoju akcja wciąga na całego i bardzo trudno jest się od książki oderwać. 
Świat przedstawiony przez Jakuba Ćwieka jest w jakiś sposób nierzeczywisty. Pomijając już fakt, że nie wiadomo gdzie toczy się akcja (w tekście jest wzmianka o statkach i o dokach, więc można założyć, że to jakieś portowe miasto jest), to i o życiu głównych bohaterów niewiele wiemy. I nie tylko my - Kacper tak naprawdę nie ma żadnych wspomnień sprzed 19-tych urodzin, zupełnie jakby znalazł się na ziemi znikąd, jako dorosły mężczyzna. Coś na temat jego przeszłości wie ksiądz Jan, jezuita, który pomagał mu zanim Kacper stanął na nogi, dostał się do policji i założył rodzinę. Być może zrozumienie tego co się dzieje tu i teraz będzie możliwe dopiero wtedy, kiedy Drelich odkryje tajemnicę swojego pochodzenia. Tymczasem psychodeliczne wizje przeplatają się coraz częściej ze światem rzeczywistym i w pewnej chwili przestaje być jasne czy coś się dzieje naprawdę, czy to tylko projekcja kacprowej wyobraźni.

"Liżąc ostrze" to powieść z pogranicza kryminału i horroru, choć w pewnym momencie dosyć wyraźnie skręca w stronę fantastyki. Można odnieść wrażenie, że autor nie do końca wiedział co chce stworzyć i dlatego pomieszał gatunki literackie. I ta mieszanina, chociaż nieco ryzykowna, okazała się całkiem ciekawa - do tego stopnia, że ja, będąc zdeklarowaną przeciwniczką horrorów, przeczytałam tę książkę niemal jednym tchem. I wreszcie zrozumiałam dlaczego tak mnie drażni zapach papierosów mentolowych...




niedziela, 2 grudnia 2012

Całkiem nierodzinne rodzinne święta;)

Zaczął się grudzień, podobno na dniach ma spaść kilka milimetrów śniegu, w telewizyjnych reklamach coraz więcej Mikołajów się pojawia - znak, że coraz bliżej święta Bożego Narodzenia. A skoro już za trzy tygodnie w naszych domach pojawią się choinki i prezenty, zapachną pierniczki i makowce, a kolejne setki pechowych karpi dadzą głowę pod ... (tu wpisać odpowiednie narzędzie, jako, że sposobów pozbawiania życia  wigilijnej ryby jest wiele) to czas przyszedł także na świąteczną lekturę. 
W moim wypadku bardzo krwawą...

Do rodzinnego domu, na kilka świątecznych dni zjeżdżają się członkowie rodziny Lee. Przybywają na zaproszenie Simeona, seniora rodu. Starszy pan, mocno już schorowany, mieszka wraz z najstarszym synem Alfredem i jego żoną Lydią w ogromnej wiejskiej rezydencji i nie ruszając się ze swojego pokoju żelazną ręką rządzi swoimi potomkami, którzy, chociaż dawno dorośli, założyli rodziny i żyją z dala od ojca nie są w stanie wyrwać się spod jego presji. Na dzień przed świętami pojawiają się więc w Gorston Hall: 
- George Lee, miejscowy polityk i poseł do parlamentu wraz z żoną Magdaleną;
- malarz David Lee i jego żona Hilda;
- Harry Lee, rodzinna "czarna owca", który wiele lat temu zmuszony był uciekać za granicę;
- Pilar Estravados, jedyna wnuczka Simeona, na stałe mieszkająca w Hiszpanii.
Do rodzinnego grona dołącza jeszcze jeden niespodziewany gość - Stephen Farr, syn przyjaciela pana Lee, z czasów, kiedy przebywał w Afryce Południowej.
Szybko okazuje się, że nie będą to zbyt radosne święta - rodzeństwo nie przepada za sobą a ojciec stara się ich skłócić jeszcze bardziej, więc nic dziwnego, że atmosfera jest napięta i grozi wybuchem. Nikt jednak nie przypuszczał, że prawdziwe emocje zgotuje rodzinie wigilijny wieczór, kiedy po kolacji domem wstrząsnął potężny hałas, połączony z przeraźliwym krzykiem dobiegający z pokoju ojca. Kiedy udało się wreszcie sforsować zamknięte od środka drzwi oczom przerażonej rodziny ukazał się makabryczny widok - na środku pokoju, w kałuży krwi leżał zamordowany Simeon Lee.

Kto zabił starszego pana a potem nieudolnie próbował upozorować samobójstwo? Jakie tajemnice kryją w sobie najbliżsi zamordowanego? Czy inspektor Sugden, chociaż niewątpliwie bystry i logicznie myślący miejscowy stróż prawa da sobie sam radę z rozwiązaniem tej, zdawałoby się nierozwiązywalnej, sprawy? Na to ostatnie pytanie niestety nie otrzymamy odpowiedzi, gdyż w okolicy bawi przypadkiem słynny belgijski detektyw Hercules Poirot, który zgadza się pomóc w wytropieniu mordercy.

Kolejny kryminał Agathy Christie, który przeczytałam i kolejny, którego rozwiązanie zupełnie mnie zaskoczyło... Po raz kolejny niemal wszystkie osoby z otoczenia denata miały motyw, aby pomóc mu zejść z tego świata, po raz kolejny wszyscy mieli alibi, ale jak się później okazuje dosyć łatwo było je obalić, i po raz kolejny prawie wszyscy kłamią, lub zatajają część prawdy - ale od czegóż genialny umysł wielkiego Herculesa - wyłapuje wszelkie nieścisłości, z pojedynczych, zdawałoby się całkowicie nieistotnych wypowiedzi wyciąga genialne wnioski i spokojnie czeka na odpowiedni moment aby wyjawić zaskoczonej publiczności personalia mordercy.
Książka w pewien sposób przypomina "Morderstwo w Orient Expressie" (każdy mógł być zabójcą, brak możliwości udziału osób z zewnątrz, wzajemne dawanie sobie alibi) aczkolwiek fabuła jest oryginalna i pomysłowa. Od innych znanych mi powieści Królowej Kryminału odróżnia tę książkę jeszcze i to, że po raz pierwszy (a znam już trochę książek tej autorki) zbrodnia jest tak dosłowna i mało finezyjna - to nie był tajemniczy zgon z niewyjaśnionych przyczyn, coś co mogło uchodzić za nieszczęśliwy wypadek. Od początku wszystko jest jasne - ktoś poderżnął staruszkowi gardło i nie ma żadnych wątpliwości co do klasyfikacji czynu. Ale znalezienie sprawcy to już całkiem inna historia...

Serdecznie polecam lekturę "Morderstwa w Boże Narodzenie", chociaż może już po świętach. Bo, jak nie daj Boże, za bardzo się wczujecie w lekturę to różnie to może być z tymi świętami w rodzinnym gronie...

sobota, 1 grudnia 2012

Liebster blog


Z niewielkim opóźnieniem zauważyłam, że Soulmate "wyzwała" mnie do odpowiedzi na kilka pytań w ramach "Liebster blog", więc dopiero dzisiaj odpowiadam:

1. Jak długo prowadzisz bloga?

Od połowy stycznia 2011 roku, czyli już prawie dwa lata. Do pełnej dwójki brakuje mi na dzień dzisiejszy 42 dni, czyli pełne sześć tygodni.

2. Jakie zmiany w nastawieniu do prowadzenia bloga zauważyłaś?

Przestałam się bać, że piszę bzdury, których nikt nie będzie chciał czytać;)

A tak poważnie, to wydaje mi się, że wypracowałam sobie własny styl tworzenia opinii (i nie chodzi mi o nagminne omijanie przecinków), bo jak patrzę na moje pierwsze teksty, to dzisiaj napisałabym je całkiem inaczej - nie tak sztywno i bezosobowo:)

3. Jakie godne polecenia książki odkryłaś dzięki blogowaniu?

O Matko, chcąc wypisać wszystkie tytuły to by mi do jutra zeszło, więc wspomnę tylko trzy: "Dożywocie" Marty Kisiel, "Ksiądz Rafał" Macieja Grabskiego i "Cukiernia pod amorem" Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk. 
I oczywiście fantastykę, kryminał rosyjski i skandynawski, Olgę Rudnicką, Annę Brzezińską, Ewę Białołęcką, itd., itd., itd...

4. Poza książkowo - ulubiony serial?

"Czarne chmury" - to wtedy po raz pierwszy zakochałam się na zabój;) Ja miałam 6 lat, a grający główną rolę Leonard Pietraszak był taki śliczny...
Aktualnie od kilku lat nie oglądam telewizji, wyjątek stanowią niektóre transmisje na Eurosporcie, więc i we współczesnych serialach zupełnie się nie orientuję.

5. Jakie miejsce chcesz odwiedzić z powodu zachęcającego opisu w książce?

Podlasie - już dawno mi się marzyło, a ostatnio przeczytany "Bluszcz prowincjonalny" Renaty Kosin jeszcze te marzenia umocnił. Niestety najbliższe wakacje już mam zaplanowane (i to nie wyjazdowo niestety) ale kiedyś na pewno tam pojadę.

6. Co cenisz w cudzych recenzjach?

Własny styl, umiejętność wyrażania emocji i szczerość w opiniach. 

7. Co myślisz o promowaniu bloga przez np. Facebooka?

Nie mam zdania. Jeśli ktoś lubi to niech się promuje, ja jestem za leniwa na takie akcje. 
A przede wszystkim nie mam, i z własnej woli mieć nie będę, konta na fb, więc nawet jakby mnie złapał pracowity zapał to i tak ie miałabym się gdzie promować... 

8. O co poprosisz Mikołaja w tym roku?

Książkowo - o "Wiśniowy dworek" Kasi Michalak, bo przy tego rodzaju prezentach wolę trzymać rękę na pulsie.
Pozaksiążkowo - tu liczę na inwencję własną staruszka:)

9. Czy marzy ci sie czytnik?

Tu też nie mam zdania... Musiałabym najpierw przetestować czy bylibyśmy z owym ustrojstwem kompatybilni. A jakby zaskoczyło to może bym i chciała go mieć?

10. Jakie masz plany na rok 2013?

Remont mieszkania w czasie wakacji, konkretnie przeróbka ogrzewania - może to i mało romantyczny plan, ale ze względu na koszty trzeba go było gdzieś konkretnie umieścić.
Inne plany? A to już co Bóg da - generalnie nie lubię planować, bo najczęściej mi się nie udaje tych zamierzeń zrealizować:(

11. Co zamierzasz robić 21 grudnia 2012 roku?

5.30 - pobudka i wyprawienie męża do pracy
6.30 - namówienie Młodego, żeby raczył wstać
7.40 - wyjście do pracy
8.00 - próba inscenizacji świątecznej
9.00 - Jasełka, koncert kolęd dla połączonych szkół:podstawowej i gimnazjum
10.30 - wigilia klasowa z moją IIB
11.45 - opłatek nauczycielski
13.00 - powrót do domu z dzieckiem "już i natychmiast" domagającym się obiadu 
13.20 - gotujemy obiad, którego koncepcja zmienia się średnio co 10 minut
14.30 - Młody je obiad, ja mam szansę napić się kawy
15.00 - 19.30 - przedświąteczne porządki (pranie, odkurzanie, mycie, sprzątanie i jeden dobry Bóg wie co jeszcze)  z krótką przerwą na odgrzanie obiadu księciu małżonkowi, który wróci z pracy o jakiejś bliżej nieokreślonej godzinie
19.30 - kolacja dla Piotrka, kąpiel i czytanie do poduszki z nadzieją, że typ szybko odpadnie (znaczy się uśnie)
20.00 - 23.00 c.d. sprzątania
23.00 - padnięcie na polu chwały...
23.10 - powstanie po upadku, doprowadzenie się do względnego porządku, doczołganie do sypialni i jak się uda to 5 minut jakiejś lektury zanim oczy się same nie zamkną... 

Jak widać, nawet gdyby zapowiadany koniec świata nastąpił, nie ma szans, żebym go zauważyła;(