czwartek, 31 grudnia 2015

Coś się kończy, coś się zaczyna czyli statystyki na koniec roku

Mija kolejny rok...
Jaki był? No cóż, do najłatwiejszych nie należał, było kilka chwil trudnych, było też kilka przyjemnych - jak to w życiu. Na blogu pojawiło się 102 wpisy, z czego zdecydowana większość stanowią posty z opiniami o książkach. Trochę mało zważywszy, że na biurku piętrzy się stos pozycji czekających na opinię - w ostatnich dwóch miesiącach laptop wciąż ulegał jakimś awariom, a sprzęt należący do Piotrka bywał wolny najczęściej późną nocą...

To teraz tradycyjnie statystyka - niech będą dzięki BiblioNETce :)
Na ogólną liczbę 124 przeczytanych książek złożyły się:
  • aforyzmy, sentencje, przysłowia - 1
  • biografia/autobiografia/pamiętnik - 11
  • dziecięca/młodzieżowa - 35
  • fantasy - 2
  • historyczna - 4
  • literatura faktu - 1
  • literatura polska - 16
  • literatura zagraniczna - 6
  • podróżnicza - 1
  • przygodowa - 1
  • romans - 10
  • satyra - 1
  • science fiction - 1
  • społeczna/obyczajowa - 11
  • thriller/sensacja/kryminał - 18
  • Literatura popularnonaukowa - 5

Najlepsze książki w tym roku:

Może nie tragedia, ale nie spełniły moich oczekiwań:
  • 450 stron (Patrycja Gryciuk) 
  • Wielka Czwórka (Agatha Christie)
  • Lennon: Człowiek, mit, muzyka (Tom Riley)
  • Przysługa (Anna Karpińska)
  • Kobiety Kossaków (Joanna Jurgała - Jureczka)


Niech nadchodzący Nowy Rok spełni wszystkie Wasze marzenia, niech będzie czasem spokoju, niech przyniesie tylko szczęśliwe i jasne dni. Życzę Wam zrealizowania wszystkich planów i zmierzeń, powodzenia w pracy i szkole i wszelkiej pomyślności w życiu osobistym.

A sobie życzę wielu wspaniałych lektur i tego, aby doba rozciągnęła się do 48 godzin...

poniedziałek, 28 grudnia 2015

Chyłka i Zordon powracają

Telefon w środku nocy nigdy nie przynosi dobrych wiadomości. 
Tak było i tym razem: kiedy Joanna Chyłka wreszcie odebrała, po drugiej stronie odezwała się koleżanka z liceum, z którą nie miała kontaktu właściwie od matury. Angelika Schlezyngier nie dzwoniła jednak aby powspominać stare dobre czasy. Angelika potrzebowała prawnika. Bardzo dobrego prawnika...

Tak scena rozpoczyna "Zaginięcie" Remigiusza Mroza, drugą książkę opisującą perypetie prawniczego duetu "Chyłka & Zordon". 
Od sprawy Langera (opisanej w "Kasacji") minął rok. Joanna w dalszym ciągu patronuje Kordianowi Oryńskiemu zwanemu Zordonem (chociaż młody prawnik otrzymuje już samodzielne zlecenia), ich wzajemne stosunki nie wykraczają (bo i nie mogą) poza układ mentor-podopieczny, a szum medialny spowodowany ich pierwszą wspólną sprawą powoli ucicha.
Nocny telefon stanowi wstęp do kolejnej dużej sprawy z rodzaju tych "nie do wygrania".

Schlezyngierowie wraz z trzyletnią córeczką spędzali kilka dni w swoim letnim domku w Sajenku nieopodal Augustowa. Poprzedniego dnia położyli dziecko spać i włączyli alarm, a rankiem po małej Nikoli nie było śladu...
Wezwana policja nie stwierdziła śladów włamania, dziecko raczej samoistnie się nie zdematerializowało, wobec tego śledczy powzięli podejrzenie, że rodzice (być może nieumyślnie) doprowadzili do śmierci dziecka a zwłoki ukryli - biorąc pod uwagę chociażby głośną sprawę małej Madzi z Sosnowca nie byłby to pierwszy tego typu przypadek.
Sprawa ma charakter poszlakowy, ale wybronienie Schlezyngierów jest bardzo mało prawdopodobne...

Po lekturze "Kasacji" sądziłam, że trudno będzie autorowi napisać coś lepszego. Na tym samym poziomie? Czemu nie. Ale lepsza, bardziej trzymająca w napięciu, bardziej zagmatwana? Eee, to raczej niemożliwe. Okazuje się, że byłam w błędzie, biję się w pierś i z pewną obawą czekam na kolejną część (ma się ukazać w najbliższych miesiącach...).

Podobnie jak w "Kasacji" Kordian szuka prawdy a dla Joanny najważniejsze jest wygranie sprawy. Jednak na bohaterach widać rok współpracy - Zordon nie jest już tak bardzo naiwny, a Chyłka od czasu do czasu okazuje ludzkie uczucia. Wzajemne relacje pomiędzy dwójką prawników zyskały pewien rys, hmm..., może nie erotyczny, ale ocierający się o flirt. Chyłka stara się jak najlepiej wywiązać ze swojej roli mentorki i chociaż jej metod nie można nazwać konwencjonalnymi to w ostatecznym rozrachunku może być zadowolona ze swojego podopiecznego, który jest w stanie samodzielnie udźwignąć ciężar sprawy.

Remigiusz Mróz mistrzowsko buduje napięcie, nie pozwala czytelnikowi na chwile odetchnąć, stosuje nagłe zwroty akcji, które jednak są świetnie umocowane w fabule i nie robią wrażenia wymyślanych na siłę.
Książka jest świetna pod względem kompozycji, fabuły, warstwy językowej, bohaterowie nie są papierowi a zakończenie jest zaskakujące. I to są ogromne plusy "Zaginięcia". Dla mnie jednak największą zaletą jest (podobnie zresztą jak w przypadku "Kasacji") obraz prawniczego światka i jego przedstawicieli: wielkie ambicje i równie wielkie animozje, szukanie kruczków prawnych, różna interpretacja tego samego faktu, demagogia i działanie na ludzkich emocjach, propaganda medialna - to wszystko sprawia, że właściwie nie wiem czy bardziej podziwiam bohaterów, czy bardziej się ich boję...
Jedno jest pewne - w razie jakiegokolwiek konfliktu z prawem wolałabym ich mieć po swojej stronie...

niedziela, 13 grudnia 2015

Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu

Kilkanaście dni temu pisałam TU o pierwszej części "Kronik Zapomnianego Legionu" a dzisiaj przyszła pora na wrażenia z części drugiej noszącej tytuł "Srebrny orzeł".

Fabiola otrzymuje od swego protektora upragnioną wolność i wyjeżdża do jego majątku w Pompejach. Niestety spokojne życie nie trwa długo, dziewczyna zadziera z bandą łowców niewolników i musi uciekać do Rzymu, gdzie właśnie w najlepsze trwają zamieszki pomiędzy zwolennikami dwóch różnych stronnictw politycznych.

Romulus, Brennus i Tarkwiniusz wraz z resztą ocalałych legionistów Marka Krassusa znajdują się w niewoli u Partów. Dostali wybór - śmierć albo służba na rzecz partyjskiego króla i przebywają w leżącej na południe od Morza Kaspijskiego Margianie aby tam walczyć ze Scytami. Coraz bardziej oddalają się od Rzymu, chociaz Tarkwiniusz cały czas twierdzi, że na wschodnich rubieżach Partii rozpoczynają swoją drogę do domu. Haruspik jednak wie, że dla jednego z nich podróż życia zakończy sie właśnie na tej dalekiej ziemi...

Z drugimi tomami trylogii (szczególnie jeśli tom pierwszy zawiesi wysoko poprzeczkę) często bywa tak, że nie dorównują swoim poprzednikom. Autorzy najczęściej spowalniają akcję, przygotowując grunt pod wydarzenia, które będą treścią tomu trzeciego a zarazem efektownym zakończeniem przygód głównych bohaterów. 
"Srebrny orzeł" na szczęście ustrzegł się klątwy drugiego tomu, chociaż faktycznie czytelnik nie ma co liczyć na jakieś potężne zwroty akcji.

Ben Kane umieszczając swoich bohaterów w takich a nie innych miejscach ma przy okazji możliwość pokazania kilku kluczowych momentów z ostatnich lat republiki rzymskiej.  

Oczami Fabioli oglądamy starcia na ulicach Rzymu po śmierci Klaudiusza Pulchera (jednego z popularnych polityków, zabitego przez przeciwników politycznych w styczniu 52 r.p.n.e.); poprzez jej kochanka dowiadujemy się o szczegółach kampanii galijskiej Cezara i jego zwycięstwie nad powstańcami dowodzonymi przez Wercyngetoryksa; wreszcie jesteśmy wraz z nią świadkami przekroczenia Rubikonu, bitwy pod Farsalos i zajęcia Aleksandrii.

Tarkwiniusz, Romulus i Brennus prowadzą życie żołnierzy - biorą udział w patrolach, walczą w potyczkach z plemionami najeżdżającymi partyjskie ziemie i starają się uchronić własne życie. Tym bardziej, że wrogów nie brakuje również wśród towarzyszy broni...
Zapomniany Legion musi stanąć do walki z przeciwnikiem, który budzi wśród jego żołnierzy niemal paniczny strach - słonie bojowe same z siebie robią wrażenie, a biorąc jeszcze pod uwagę doświadczenia sprzed 150 lat, kiedy to Hannibal dziesiątkował rzymskie wojska przy pomocy tych zwierząt, nie ma się co dziwić, ze nawet najtwardszym weteranom drżą kolana...
Dla trójki przyjaciół stawka tej bitwy jest jeszcze większa - to może być przepustka na upragnioną wolność.

Po raz kolejny muszę wyrazić podziw dla autora za dbałość o wierność realiom. Co prawda w kilku przypadkach (z powodu braku odpowiednich źródeł historycznych) autor posługuje się fikcją literacką, ale stara się opierać swoją wizję na dostępnym materiale źródłowym i wynikających z niego przesłankach. Do tekstu dołączone jest zresztą posłowie, w którym Ben Kane wyjaśnia, które wydarzenia miały miejsce w rzeczywistości, a które powstały w jego głowie.

Podobnie jak "Zapominany legion" tak i "Srebrny orzeł" to kawał świetnej literatury przygodowo-historycznej. Serdecznie polecam jego lekturę i z niecierpliwością czekam na tom trzeci. Mam nadzieję, że Znak Horyzont nie będzie zbyt długo wystawiał na próbę cierpliwości mojej i innych wielbicieli tych książek...

poniedziałek, 7 grudnia 2015

Inspektor Grace powraca

Parę miesięcy temu zachwycałam się debiutancką powieścią M.J. Alidge'a ("Ene, due, śmierć"), a dzisiaj będę w podobnym stylu zachwalać jej kontynuację noszącą tytuł "Powiedz panno gdzie ty śpisz".

Od wydarzeń opisanych w pierwszym tomie minął już prawie rok, jednak inspektor Helen Grace nie jest w stanie zapomnieć o tym co się wydarzyło. Brakuje jej Marka i Charlie z którymi współpracowała przy tamtej sprawie, jednak kiedy podwładna decyduje się wrócić do pracy Helen traktuje ją niemal wrogo i nie potrafi, bądź nie chce, wrócić do dawnych relacji. Sytuacje pogarsza jeszcze fakt, że wydział ma nowego szefa, a właściwie szefową - nadinspektor Ceri Harwood, jest uprzejma, komunikatywna, ma na koncie wiele sukcesów i zupełnie nie potrafi się dogadać z Helen...

Chyba każde większe miasto ma taką dzielnicę, lub chociażby kilka ulic, gdzie lepiej nie zapuszczać się po zmroku. No chyba, że ktoś szuka guza... W takiej właśnie okolicy zostaje zamordowany mężczyzna w średnim wieku. Wszystko wskazuje na to, ze chciał skorzystać z usług prostytutki a ona zabiła go i... wycięła mu serce. Które to serce następnego dnia zostaje dostarczone żonie denata...
W Southampton znów powiało grozą.

Kiedy biorę do ręki kontynuację powieści, która przypadła mi do gustu to zawsze się trochę obawiam, czy autorowi uda się powtórzyć poprzedni sukces. Na szczęście w tym przypadku obawy były nieuzasadnione a tom drugi dorównuje pierwszemu.
Helen Grace zmierzyła się ze swoją mroczną przeszłością i może nie wyszła z tego starcia zwycięsko, ale pewne elementy mówiąc kolokwialnie "wskoczyły na swoje miejsce", poznała kilka nowych faktów o swojej rodzinie, zainteresowała się również pewnym nastolatkiem, o którego istnieniu nie miała pojęcia. Kim jest ów Robert Stonehill, którego Helen śledzi po pracy?

Nowe śledztwo ma tę dobrą stronę, ze pozwala przynajmniej na jakiś czas zapomnieć o innych problemach. Tym bardziej kiedy okazuje się, że prostytutka z zacięciem chirurgicznym uderza po raz kolejny... Helen nie tylko musi prowadzić dochodzenie, ale również znosić podchody szefowej, która kontroluje ją i narzuca własne metody pracy. Do tego nadinspektor Harwood jest zwolenniczką współpracy z mediami, z czego natychmiast korzysta Emilia Garanita, znienawidzona przez Helen gwiazda lokalnej gazety.

Ponieważ czytelnik powinien już znać główną bohaterkę (tak przy okazji - ten cykl to jeden z tych przypadków, kiedy trzeba czyta książki po kolei) więc autor skupił się na postaciach drugoplanowych oraz metodach pracy śledczych. Czytelnik poznaje kolejnych członków zespołu inspektor Grace, przedstawicieli półświatka w którym poszukiwana jest sprawczyni bestialskich mordów i ofiary zbrodni.
Jednak tym co dla mnie było najbardziej przejmujące były sylwetki najbliższych zamordowanych mężczyzn. Ci ludzie (przede wszystkim żony i dzieci) zostali wciągnięci w bagno plotek, pomówień i oskarżeń. Dzięki kampanii medialnej stali się celem niewybrednych komentarzy i spekulacji, a ich dotychczasowe spokojne życie legło w gruzach. To właśnie ci którzy zostali stali się największymi ofiarami zbrodni psychopatycznej morderczyni...

"Powiedz panno gdzie ty śpisz" ma podobną budowę jak pierwsza powieść M.J. Arlidge'a. Krótkie rozdziały, krótkie zdania i"posiekana" fabuła (w sensie, że jest kilka wątków a każdy rozdział o czym innym) wprowadzają pewną nerwowość i podkręcają nastrój grozy.
To świetny thriller, w sam raz na długie jesienne wieczory.

A teraz pozostaje tylko jedno pytanie: kiedy kolejny tom???


piątek, 4 grudnia 2015

Było ich trzech, w każdym z nich inna krew...

Starożytny Rzym...
Potężne imperium, które jak nienasycony potwór połykało coraz to nowe ziemie i ludy. Gospodarcza i polityczna potęga władająca większością ówczesnego cywilizowanego świata, posiadająca wielotysięczną niezwyciężoną armię, swój dobrobyt opierająca na ciężkiej pracy milionów niewolników. 
Dzieje Rzymu od zawsze stanowią świetny temat dla rozmaitych większych i mniejszych twórców i najprawdopodobniej taka sytuacja jeszcze przez wiele lat się nie zmieni. Bohaterami dzieł literackich, muzycznych czy plastycznych najczęściej są postacie znane z kart historii, ale od czasu do czasu pojawia sie utwór poswięcony zwykłym mieszkańcom imperium.

Ben Kane to Irlandczyk (urodzony w Kenii, aktualnie mieszkający w Anglii), z zawodu lekarz weterynarii, pasjonat dziejów starożytnego Rzymu i autor kilku książek dotyczących tego tematu, które w większości zyskały status bestsellera. Na polskim rynku pojawił się dopiero kilka miesięcy temu za sprawą swojej pierwszej, napisanej w 2008 roku, książki "Zapomniany legion". Dla porządku dodam, że jest to pierwszy tom trylogii "Kronik Zapomnianego Legionu".

Tarkwiniusz pochodzi z plemienia Etrusków, w tajemnicy pobierał nauki u jednego z ostatnich haruspików (wróżbitów), przez kilka lat służył w legionach z których w końcu zdezerterował. Teraz szuka zemsty na człowieku, który odpowiada za śmierć jego mentora. 
Brennus jest Galem, który dostał się do rzymskiej niewoli, trafił do szkoły gladiatorów i po kilku latach stał się jednym z najbardziej rozpoznawalnych ludzi w swojej profesji.
Romulus i Fabiola to bliźnięta, dzieci niewolnicy, które w wieku czternastu lat zostają rozdzielone i sprzedane - chłopiec do szkoły gladiatorów, gdzie poznaje Brennusa zaś dziewczynka do luksusowego domu publicznego. 

Nieszczęśliwy traf sprawia, że Brennus i Romulus muszą uciekać z Rzymu - postanawiają zaciągnąć się do armii Marka Krassusa gdzie poznają Tarkwiniusza. Już razem wyruszają do Azji aby tam walczyć z Partami.
Tymczasem Fabiola poznaje tajniki swojego nowego zawodu i wkrótce staje się jedną z najbardziej pożądanych kurtyzan, zyskuje możnego opiekuna i wreszcie może odszukać brata. Niestety po Romulusie ślad zaginął...

"Zapomniany legion" to przede wszystkim wciągająca opowieść o dziejach głównych bohaterów - czasem smutnych, często niebezpiecznych, od czasu do czasu tragicznych. Cała czwórka musi sobie radzić w świecie, który nie ma im nic dobrego do zaoferowania. Obywatel rzymski, nawet ten najbiedniejszy miał więcej praw niż najsłynniejszy gladiator, kurtyzana mogła posiadać osobisty majątek ale w dalszym ciągu była niewolnicą właścicielki domu publicznego, etruski wróżbita mógł mieć stuprocentową sprawdzalność swoich przepowiedni ale zawsze był uważany za człowieka drugiej kategorii, a już życie zbiegłego niewolnika było mniej warte niż podarty sandał...

Jednak tym co mnie najbardziej urzekło w tej powieści jest wspaniale oddane tło historyczno-obyczajowe. Obraz Rzymu pod koniec republiki, kosztowne wille arystokratów i ciemne zaułki, gdzie strach się zapuszczać po zmroku, szkoła gladiatorów i cyrkowa arena, dom publiczny czy wojskowy obóz odmalowane są żywymi kolorami, z dbałością o detale i prawdę historyczną.
Ale to nie wszystko - autor snuje przed czytelnikiem opartą na faktach wizję ostatniej wyprawy Krassusa, opisuje uzbrojenie, organizację i zasady panujące w rzymskich legionach, ich sposób walki, jak również taktykę zastosowaną przez przeciwnika.

Oczywiście najważniejszymi postaciami są bohaterowie fikcyjni, ale wśród drugo i trzecioplanowych postaci spotka czytelnik znajomych z lekcji historii - wspomnianego już Marka Krassusa, Pompejusza, Brutusa czy Juliusza Cezara.

"Zapomniany legion" to świetna lektura dla wszystkich lubiących powieści przygodowe. Owszem jest tu sporo historii, ale podanej niejako przy okazji, więc nie powinna ona przeszkadzać nawet najzagorzalszym wrogom tej akurat gałęzi nauki.
Zresztą wieloletnie doświadczenie zawodowe mówi mi, że akurat historia starożytna jest przez większość lubiana, traktowana trochę jak bajka, więc nic nie stoi na przeszkodzie aby książkę polecić absolutnie wszystkim wielbicielom literatury.

PS. W beczce miodu znajdzie się jednak łyżeczka dziegciu - tłumacz (bo chyba jednak nie autor) miejscami popłynął i w usta starożytnych powkładał całkiem współczesne wyrażenia, zupełnie nie pasujące do całości...

niedziela, 29 listopada 2015

Poddaj się magii zapachu

Agata Mańczyk kojarzyła mi się do niedawna tylko z literaturą młodzieżową. Przeczytałam dwie jej książki przeznaczone dla nastoletniego czytelnika, a mianowicie "Pierwszą noc pod gołym niebem" oraz "Rupieciarnię na końcu świata" - dobrze napisane, z ciekawymi bohaterami i interesującą intrygą.
Kilka tygodni temu dowiedziałam się, że autorka napisała również coś dla dorosłych, byłam ciekawa jak poradziła sobie z tym wyzwaniem i tak oto stałam się posiadaczką tomu "Huczmiranki. Eukaliptus i werbena". Od razu nadmieniam, że książka jest pierwszą częścią większej całości, a kolejny tom zapowiadany jest na wiosnę przyszłego roku.

Zwykli ludzie raczej nie zastanawiają się jaką rolę w ich życiu odgrywają zmysły. Przypominają sobie o nich najczęściej wtedy, kiedy przydarzy się choroba i czasowo lub na stałe tracą któryś z nich. I nie mają pojęcia, że istnieje ktoś kto włada zmysłami...

W Warszawie od dziesięcioleci toczy się rywalizacja pomiędzy trzema tajemniczymi rodami. Kaczatowie władają smakiem, Bergonowie dźwiękami a Huczmiranki zapachem. Poprzez swoje moce działają na otaczających ich ludzi, wpływają na ich emocje i czerpią z nich życiodajną energię. 
Ród Huczmiran składa się wyłącznie z kobiet - owszem pojawiają się od czasu do czasu jacyś mężowie, ale kiedy spełnią swój obowiązek prokreacyjny i na świecie pojawią się kolejne Huczmiranki ich tatusiowie znikają w tajemniczych okolicznościach. Najważniejszą instancją jest Zjazd Rodzinny, czyli spotkanie wszystkich żyjących członkiń rodu - jego decyzje są niepodważalne, natomiast w codziennych sprawach największą władzę ma seniorka rodu i wszystkie Huczmiranki mają jej być posłuszne. Od czasu do czasu zdarzają się jednak buntowniczki...

Dwie z nich, żyjąca pod koniec XIX wieku Linda oraz wchodząca w dorosłość w latach sześćdziesiątych XX wieku Daria, przedłożyły własne szczęście nad dobro rodu i gorzko tego pożałowały. Żyjąca współcześnie Nina również próbowała wyrwać się spod kurateli rodziny i przeżyła w związku z tym ogromną tragedię, a teraz próbuje wrócić do swojego starego życia. Wszystko jednak wskazuje na to, że jej losem interesują się nie tylko kobiety z rodziny, ale również Bergonowie i Kaczatowie. Okazuje się, że Nina niewiele wie o swojej rodzinie i o skrywanych skrzętnie rodowych tajemnicach. Szybko też się przekonuje, że tak naprawdę nie ma przy niej nikogo komu mogłaby zaufać...

"Huczmiranki" to wielowątkowa saga obyczajowa z elementami fantastyki. Autorka przeplata ze sobą losy Lindy, Darii i Niny oraz innych kobiet z ich rodu.Akcja toczy się na przestrzeni ponad 100 lat, jednak próżno w tej książce szukać tła społecznego, no może poza kilkoma zdaniami o tym, że w latach powojennych żyło się ciężko i były braki w zaopatrzeniu. Bohaterki żyją wśród zwykłych ludzi, jednak ich problemy są dla nich zupełnie nieistotne. Huczmiranki nie budzą sympatii - są dumne, zimne, bywają okrutne nawet wobec najbliższych, dobro rodu jest dla nich ważniejsze niż szczęście sióstr, córek czy wnuczek. Niezmienne od lat zasady, we współczesnym świecie są już mocno anachroniczne, niejednokrotnie zamiast wzmacniać więź wpływają na jej osłabienie i prowadzą do konfliktów i zatargów w łonie rodziny.

Jako, że jest to tom pierwszy większej całości to wiele pytań pozostaje bez odpowiedzi. Akcja toczy się nieśpiesznie, a czytelnik ma możliwość na spokojnie poznać wszystkie osoby dramatu. Na końcu książki dodane są drzewa genealogiczne rodów, które pomagają w uporządkowaniu sobie poszczególnych stopni pokrewieństwa. Tak przy okazji - mnie w pewnym momencie te wykresy sporo namieszały, bo ich autor, ze sobie tylko znanych powodów, dosyć luźno podszedł do tematu i kolejne osoby w pokoleniu nie wpisywał "po starszeństwie" tylko chyba według sympatii. A akurat starszeństwo w rodzie Huczmiran odgrywało bardzo ważną rolę...

Jeśli lubicie sagi rodzinne z odrobiną magii to ta książka jest dla was :) 

poniedziałek, 23 listopada 2015

Przed Mikołajem o Mikołaju

Ananiasz jest prymusem i ulubieńcem pani nauczycielki,Kleofas jest najsłabszy w klasie, Alcest ponad wszystko kocha jedzenie, Gotfryd ma bogatego tatę, który mu wszystko kupuje, Euzebiusz jest bardzo silny, Joachim jest mistrzem gry w kulki, a Rufus ma gwizdek z kulką, bo jego tato jest policjantem...

Nie ma chyba dorosłego ani dziecka w wieku szkolnym, który przynajmniej raz nie zetknął by się z wymienionymi wyżej chłopcami. Kiedy pod koniec lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku Rene Goscinny i Jean-Jacques Sempe opublikowali we francuskim dzienniku "Sud-Ouest Dimanche" opowiadanie o perypetiach kilkuletniego chłopca imieniem Mikołaj nie mieli pojęcia, że powołali do życia legendę. Reakcja czytelników była tak entuzjastyczna, że wkrótce pojawiły się kolejne utwory - przez kolejne sześć lat powstało ich ponad 200. Wkrótce też opowiadania zostały wydane w formie książkowej - seria liczy sobie 8 tomów.

"Mikołajek" to pierwsza część cyklu, w skład tomu wchodzi 19 opowiadań, których akcja w większości toczy się w szkole do której uczęszcza Mikołaj. Chłopcy są niezwykle żywotni, uwielbiają się bić i kłócić, a to co według nich jest pyszną zabawą jakoś niespecjalnie podoba się dorosłym.
Przyjęło się (całkiem zresztą słusznie), że "Mikołajek" to książka o dzieciach dla dzieci. Jednak dorosły czytelnik bez problemu zauważy, że autorzy oczami dziecka patrzą na świat dorosłych. Mikołaj i jego koledzy świetnie wyłapują brak konsekwencji nauczycieli i rodziców, niby przypadkiem punktują wszelkie mijanie się z prawdą i z dziecięcą naiwnością opowiadają o rozmaitych przywarach i śmiesznostkach dorosłych.
Dyrektor szkoły, opiekun zwany Rosołem, tato Mikołaja, ich sąsiad, pan Bledurt to galeria zabawnych typów, którzy traktują siebie bardzo poważnie, co jeszcze potęguje ich śmieszność...
Właściwie tylko pani nauczycielka, która klasę Mikołajka dostała chyba za karę, jest osobą zrównoważoną  i odpowiedzialną.

Jeśli więc ktoś nie zna jeszcze Mikołajka, lub chciałby przypomnieć sobie jak robiono klasowe zdjęcie, czym zakończyła się wizyta u Ananiasza, co się stało z rowerem i dlaczego chłopiec postanowił się ożenić z Ludeczką kiedy już dorośnie - to serdecznie zapraszam do lektury. A ponieważ przed nami czas mikołajowo-świąteczny to uważam, że "Mikołajek" ja i wszystkie inne książki z tej serii świetnie się sprawdzą jako prezent.

poniedziałek, 16 listopada 2015

Kłamstwo sprzed lat

Niemal dokładnie 3 lata temu, w październiku 2011 roku po raz pierwszy zetknęłam się z twórczością angielskiej pisarki Marcii Willet. Stało się to za sprawą naszego bibliotecznego DKK, a książka którą wtedy czytaliśmy nosiła tytuł "Letni domek". Urzekł mnie wtedy styl autorki, nieszablonowa intryga oraz fakt, że do końca nie udało mi się rozwiązać zagadki, która stanowiła sedno powieści...

Po tak długim okresie czasu trafiła w moje ręce kolejna powieść tej pani, a mianowicie "Wspomnienie burzy". Miałam nadzieję na "powtórkę z rozrywki" i od razu powiem, że się nie zawiodłam.

Hester mieszka na obrzeżach Exmoor w posiadłości zwanej Domem nad Mostem. Jest emerytowaną wykładowczynią literatury, nigdy nie wyszła za mąż, a towarzystwa dotrzymuje jej kot o wdzięcznym imieniu Święty Franciszek. Starszej pani przydarzyła się kontuzja i przyjeżdża do niej z Londynu jej córka chrzestna Clio. Pobyt na prowincji, oprócz opieki nad Hester, staje się dla młodej kobiety czasem przemyśleń i zmian w dotychczasowym, niezbyt udanym, życiu.
Do Exmoor przyjeżdża ktoś jeszcze - Jonah jest scenarzystą filmowym, marzy o napisaniu własnej sztuki. W miasteczku pojawia się w związku z projektem w którym bierze udział, ale jest to dla niego miejsce szczególne - w czasie wojny w Domu nad Mostem przez pewien czas przebywała kilkuletnia Lucy, która po latach została jego matką. Lucy nigdy nie chciała opowiadać o tamtych latach - Jonah czuł, że ma to związek z jakimś bolesnym przeżyciem.

Spotkanie z Jonahem wywołuje u Hester lawinę wspomnień, którymi dzieli się z młodym mężczyzną. Również Lucy na wieść, że Jonah trafił do Domu nad Mostem przerywa milczenie. Cóż takiego zdarzyło się przed laty, że wspomnienia o tamtych odległych dniach są nadal boleśnie żywe? Kto ciekawy zapraszam do lektury.

"Wspomnienie burzy" to opowieść o emocjach i namiętności, która niszczy wszystko co stanie jej na drodze. Czas wojny nie oszczędzał nikogo, decyzje podejmowane były często pod wpływem chwili, bez oglądania się na uczucia osób postronnych. Kłamstwo i zdrada dorosłych niejednokrotnie dotykały dzieci, które nie były sobie w stanie poradzić z ich ciężarem. 

Jonah poznaje dwie wersje wydarzeń sprzed lat. Która z nich jest prawdziwa? Dlaczego to co dla Lucy miało kluczowe znaczenie Hester uznaje za nic nie znaczący epizod? Odkrywanie prawdy boli, ale równocześnie niesie ukojenie. Szkoda, że na ten moment wyzwolenia niektórzy musieli czekać ponad sześćdziesiąt lat...

Serdecznie zachęcam do lektury tej książki.


piątek, 13 listopada 2015

Jagodno po raz drugi

Prawie cztery miesiące temu, za sprawą "Zaplątanej miłości" Karoliny Wilczyńskiej, po raz pierwszy odwiedziłam niewielką podkielecką wieś Jagodno. W tym tygodniu wybrałam się tam po raz kolejny, bowiem po różnych pocztowo-kurierskich perypetiach dotarł do mnie kolejny tom serii "Stacja Jagodno" noszący tytuł "Marzenia szyte na miarę".

Róża Marcisz zajmuje coraz więcej miejsca w życiu Tamary i jej córki Marysi. W tej, było nie było, obcej osobie odnalazły to czego brakowało im w kontaktach z Ewą, ich rodzoną matką i babcią - ciepło, zrozumienie, wsparcie i miłość. Niemal każdą wolna chwilę spędzają w małym białym domku, poznają okolicę i mieszkających tam ludzi. Wioska, która wydawała się sielską oazą spokoju pokazuje im swoje drugie oblicze - mieszkający tu ludzie mają rozmaite problemy: bieda, brak perspektyw, przemoc w rodzinie... Można by jeszcze wiele wymieniać. Zadbane i nowoczesne obejścia kryją niejeden rodzinny dramat, a wstyd lub duma nie pozwalają wyciągnąć ręki po pomoc.

Wydarzenia opisane w pierwszym tomie zbliżyły do siebie Tamarę i Marysię. Wydawać by się mogło, że będą już żyły długo i szczęśliwie, jednak jest to spokój pozorny. Tamara czuje się winna wobec córki, że nie poświęcała jej dosyć czasu, zaś Marysia nie chce się przyznać, że traumatyczne przeżycia sprzed kilkunastu tygodni nadal ją męczą i nie jest w stanie wrócić do normalnego funkcjonowania.
W "Marzeniach szytych na miarę" dowiadujemy się nieco więcej o Ewie, matce Tamary. Kobieta nie może już udawać przed sobą i światem, że Róża Marcisz nie istnieje. Córka i wnuczka nie zadają pytań, starają się nawet w rozmowie nie wspominać o staruszce, ale Ewa zdaje sobie sprawę, że musi zmierzyć się z własna przeszłością...

Ponieważ książka stanowi kolejny tom cyklu to oczywiste jest, że niektóre sekrety się ujawniają, ale na ich miejsce pojawiają się nowe, chociażby sprawa tajemniczych hrabianek Leszczyńskich, które Marysia poznaje w czasie jednej ze swych wędrówek po okolicy.

Karolina Wilczyńska stworzyła po raz kolejny ciepłą i wzruszającą historię, taka od której nie sposób się oderwać dopóki człowiek nie dotrze do ostatniej kartki (ja w każdym razie nie potrafiłam odłożyć jej na bok i przeczytałam w ciągu jednego wieczoru i sporego kawałka nocy). Przyznaję, że niektóre wątki może troszkę za łatwo się rozwiązały, ale z drugiej strony prawdziwe życie również potrafi nas pozytywnie zaskoczyć. 

Cóż jeszcze? Wydawca zapewnia, że już niedługo ukaże się kolejny tom serii pt. "Po nitce do szczęścia". Pozostaje czekać i mieć nadzieję, że owo "niedługo" szybko przyjdzie ;)

poniedziałek, 9 listopada 2015

A ja lubię książki sensacyjne

Moje dziecko doszło do tego etapu, kiedy młodego faceta coraz bardziej zaczyna interesować płeć przeciwna. Nie wiem czy wszyscy chłopcy tak mają, czy mój jest wyjątkiem, ale na swoje koleżanki patrzy przez pryzmat... mamy. To znaczy nie tyle na ich wygląd (pierwszeństwo mają niebieskookie blondynki) co na zainteresowania. I tu zaczynają się schody - większość panien w stosownym wieku wielbi kolor różowy (którego mama organicznie nie trawi), jest pod urokiem rozmaitych wampiropodobnych przystojniaków (mamusia o najsłynniejszym z nich wyraża się per "smętny Edzio") i nie ma bladego pojęcia co to jest blaster (a mama to wie). To tylko kilka przykładów, ale synek mój jedyny posunął się nawet do poddania w wątpliwość faktu, że jego mama była kiedyś dziewczynką...
Z całą stanowczością oświadczam, że mama była wiele lat temu nieletnim dziewczęciem, tyle, że z dosyć nietypowymi zainteresowaniami. I tak koleżanki zaczytywały się Siesicką a ja wolałam serię o Panu Samochodziku Zbigniewa Nienackiego, one chadzały do kina na "Pożegnanie z Afryką" ja zdecydowanie wolałam "Zaginionego w akcji", one ekscytowały się "Modą na sukces" a ja przepadałam za "Battlestar Galactica". Nic więc chyba dziwnego, że jednym z moich ulubionych współczesnych pisarzy jest niejaki Clive Cussler, autor kilku serii książek sensacyjno- przygodowych, z których największą popularnością cieszy się cykl o przygodach Dirka Pitta. Większość książek Cusslera już za mną, aczkolwiek dopiero w tych dniach udało mi się przeczytać tę od której wszystko się zaczęło...

Debiutancka powieść Cusslera pt. "Afera śródziemnomorska" ujrzała światło dzienne w 1973 roku, natomiast w Polsce pojawiła się dopiero 17 lat później. Co ciekawe, książka ostatecznie stanowi drugi tom serii, bowiem dziewięć lat później, w 1982 roku, Cussler napisał "Wir Pacyfiku" opowiadający o zdarzeniach chronologicznie wcześniejszych niż te opisywane w "Aferze".

Akcja "Afery Śródziemnomorskiej" zamyka się w kilku letnich dniach, a jej scenerię stanowi grecka wyspa Thasos. Znajduje się tam baza lotnicza Stanów Zjednoczonych, natomiast w odległości kilku mil kotwiczy "Pierwsze podejście", statek badawczy NUMA (Narodowa Agencja Badań Podwodnych i Morskich). Pewnego sobotniego popołudnia bazę atakuje niemiecki myśliwiec z czasów... I wojny światowej. Samolocik wyrządza całkiem spore szkody w zgromadzonym na lotnisku sprzęcie, na szczęście zdezorientowanym lotnikom przychodzi z pomocą dwójka przyjaciół - Dirk Pitt i Al Giordano lecą właśnie na statek NUMA i słysząc wezwanie z bazy przeganiają intruza. 
Pitt i Giordano zostali wezwani na "Pierwsze Podejście" przez komandora Rudiego Gunna - na statku ma miejsce kilka wypadków i dowódca podejrzewa zorganizowaną akcję sabotażową.
Pitt widzi związek pomiędzy atakiem na lotnisko oraz wypadkami na statku i dosyć szybko odkrywa kto za tym stoi, ale to dopiero początek przygody. Przeciwnik ma nieograniczone wręcz możliwości i wszystko wskazuje na to, że życie majora Pitta i jego przyjaciół zawisło na włosku...

Książka jest niewielka objętościowo tak, że można ją przeczytać w jedno popołudnie, co przy powieściach tego typu stanowi zaletę. Główni bohaterowie mają dużo szczęścia (w końcu cykl powieściowy nie może się skończyć na jednej pozycji...), aczkolwiek zdarzają im się bardzo niebezpieczne przygody, z których wychodzą mocno potłuczeni.
Dirk Pitt to twardziel z niekonwencjonalnym poczuciem humoru, który zawsze potrafi znaleźć celną ripostę, nawet mając pistolet przystawiony do głowy. Ponieważ, jak już wspomniałam, czytałam późniejsze tomy, to trochę mnie zaskoczyło jego zachowanie - Pitt bywa tu chwilami chamowaty, brutalny i niemal nie rozstaje się z papierosami. Z tego wniosek, ze bohater wraz z cyklem (i panującą modą) przeszedł kilka przeobrażeń i Dirk z ostatnich tomów różni isę od tego z pierwszych. Chociaż z drugiej strony trudno się dziwić - tylko krowa nie zmienia przyzwyczajeń.

Książka całkiem, całkiem, chociaż do "Zabójczych wibracji" (mój ulubiony tom) się nie umywa. No ale to przecież debiut był, a od tego momentu autor bardzo się rozwinął.

sobota, 7 listopada 2015

Greckie smaki

Planując wakacyjne (i każde inne również) podróże większość z nas nastawia się na jakiś konkretny temat - więc jedni chcą zwiedzić jak najwięcej zabytków, inni oglądają cuda przyrody zaś niektórzy wędrują szlakiem swojego ulubionego bohatera (literackiego, filmowego czy nawet historycznego). Zdarzają się jednak i tacy dla których najważniejszym celem wyprawy jest poznanie nowych smaków - takie kulinarne podróże są coraz modniejsze, a duża w tym zasługa różnej maści programów o jedzeniu i gotowaniu serwowanych niemal przez wszystkie stacje telewizyjne.

Christopher Bakken jest poetą, tłumaczem i nauczycielem akademickim. Jest też wielkim miłośnikiem greckiej literatury, kultury i... kuchni. Od lat podróżuje po tym kraju, ma tam wielu znajomych i przyjaciół, wreszcie prowadzi w Grecji warsztaty literackie dla pisarzy (jakkolwiek to rozumieć...).  
Dwa lata temu w Stanach Zjednoczonych ukazała się jego książka "Honey, Olives, Octopus: Adventures at the Greek Table", którą, pod zmienionym nieco tytułem "Smakując Grecję. Wyprawy po greckim stole", wydało kilka miesięcy temu Wydawnictwo Pascal.

Tytuł mówi sam za siebie - autor przemierza kraj tropem charakterystycznych greckich smaków. Nie skupia się jednak na gotowych daniach (chociaż kilka receptur w książce zamieszcza) ale opowiada o produktach, które królują w tradycyjnych greckich domach. Czegóż tam nie ma: oliwki, chleb, ryby i inne owoce morza, sery, kozie mięso, ciecierzyca, wino i miód. Do tego mnóstwo świeżych ziół i warzyw, nieco owoców, trochę przypraw oraz coś co powoduje, ze nawet najprostsze potrawy zyskują wyjątkowy smak - uwielbienie dla tradycji oraz autentyczna pasja twórców tych smakołyków o których opowiada Bakken.
Jest w tej książce jeszcze coś - nostalgia za światem, który powoli przemija. Autor wspomina poprzednie pobyty w Grecji kiedy duża część lokali gastronomicznych była niewielkimi firmami rodzinnymi, których właściciele mieli za punkt honoru używanie świeżych miejscowych produktów. Niestety postępująca globalizacja sprawiła, ze wiele z tych firm upadło, część przestawiła się na tańsze (i gorsze jakościowo) produkty z marketów a tylko nieliczne zachowały dawny styl i menu. Na całe szczęście są jeszcze w Grecji miejsca gdzie można posmakować tradycyjnej kuchni - coraz trudniej je znaleźć, ale jeśli już komuś się to uda z pewnością nie pożałuje.

Więc jeśli ktoś planuje wypad do Grecji, to może warto odpuścić sobie na chwilę zatłoczone turystyczne szlaki i udać się śladem Christophera Bakkena? Może nie zobaczymy wszystkich opisywanych w przewodnikach antycznych ruin, ale za to spróbujemy ravioli z Naksos, revithokeftedes z Chios lub grilowanej ośmiornicy z targu Modiano w Salonikach. 

poniedziałek, 2 listopada 2015

Ostatnia wizyta nad Czarnym Potokiem

Dzieje każdej rodziny kryją w sobie niejedną tajemnicę. Spowodowane jest to m.in. zawiłościami historii, która, czy tego chcemy czy nie, ma wpływ na życie każdego człowieka. Odpowiedzialne są za to również normy obyczajowe - młodym osobom, przyzwyczajonym do społecznościowego ekshibicjonizmu (chociażby na FB) chyba nawet do głowy nie przychodzi, że jeszcze nie tak znowu dawno (20-30 lat temu) była cała lista spraw z których nie tylko nie wypadało się chwalić znajomym, ale również skrzętnie ukrywano je przed rodziną...

Marta, Joanna i Elwira przyjaźniły się od najmłodszych lat. kiedy dorosły ich drogi się rozłączyły, jednak po kilku latach znów spotkały się w rodzinnym miasteczku. Tak się złożyło, że zarówno Marta jak i Joanna musiały zająć się przeszłością swoich rodzin (o ich poszukiwaniach opowiadają książki Anny J. Szepielak "Młyn nad Czarnym Potokiem" oraz "Wspomnienia w kolorze sepii"). Elwira kibicuje koleżankom, jednak uważa, że w dziejach jej chłopskiej rodziny nie ma nic ciekawego. Gdybyż wiedziała jak się myli...

"Znów nadejdzie świt" to ostatnia część trylogii o Marcie, Joannie i Elwirze, której tematem są dzieje przodków ostatniej z kobiet. Historia zaczyna się kilka lat po powstaniu styczniowym, kiedy w tragicznych okolicznościach giną rodzice kilkuletniej Karoliny. Ponieważ byli zatrudnieni we dworze, więc dziedzic podejmuje się opieki nad sierotą - dziewczynka zostaje oddana pod nadzór ochmistrzyni i ma się szkolić na pannę pokojową.
Dorosła Karolina decyduje się wyjść za mąż za miejscowego chłopa i chociaż nie do końca jest akceptowana przez wiejską społeczność udaje jej się stworzyć z Jędrzejem zgodne i kochające się małżeństwo. Młoda kobieta nie zdaje sobie jednak sprawy, że jej spokojne życie skończy się w chwili, kiedy nowy dziedzic zwróci się do jej męża z nietypową prośbą...

Karolina, Antonina, Franciszka, Barbara i Matylda, antenatki Elwiry, to kobiety, które los niejednokrotnie i ciężko doświadczał. Nieświadome, że na ich losie zaważyła tragedia sprzed lat, borykają się z codziennymi problemami, starają się chronić swoich bliskich i skrzętnie skrywają rodzinne tajemnice. Są silne, zdeterminowane i zawsze starają się stawiać dobro najbliższych ponad wszystko. Niejednokrotnie muszą podejmować trudne decyzje, lecz jeśli już coś postanowią to nic ich nie jest w stanie zawrócić z obranej drogi. 
Elwira jest ich nieodrodną potomkinią - jest lojalna wobec rodziny i stanowi oparcie dla przyjaciół. A kiedy los stawia przed nią problem podobny do tego jaki był udziałem jej babek nie waha się ani chwili...

"Zanim nadejdzie świt" stanowi zamknięcie trylogii o mieszkankach miasteczka nad Czarnym Potokiem, jednak książkę można czytać jako odrębną całość. Chociaż nie ukrywam, że warto znać poprzednie części - Anna J. Szepielak stworzyła ciekawą i barwną opowieść o przeszłości i teraźniejszości, o tym jak zagmatwane potrafią być ludzkie losy i o tym, ze najważniejszymi wartościami w życiu są miłość i przyjaźń, bo tylko one mogą być dla nas wsparciem w trudnych chwilach. 

niedziela, 1 listopada 2015

Przejść na drugą stronę cienia...



Świat literatury stał się uboższy,
 bo w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy odeszli:




26.12 - Stanisław Barańczak


4.01 - Edmund Wnuk - Lipiński


7.01 - Tadeusz Konwicki


8.01 - Krystyna Nepomucka


29.01 - Colleen McCullough


12.03 - Terry Pratchett


26.03 - Tomas Tranströmer


13.04 - Günter Grass


24.05 - Krzysztof Kąkolewski


3.07 - Krystyna Siesicka


30.08 - Oliver Sacks


19.09 - Jackie Collins


5.10 - Henning Mankell

wtorek, 27 października 2015

Kilometrowe wspomnienia kilometrów zrobionych w czasie Targów Książki w Krakowie

I kolejne Krakowskie Targi Książki za nami...

Większość blogerów obecnych na imprezie wyraziło już swoje zachwyty, achy, ochy i inne mniej lub bardziej entuzjastyczne okrzyki. Ja też więc dokładam kilka swoich przemyśleń na temat tego co w sobotę stało się moim udziałem.


Małgorzata Gutowska-Adamczyk
Za każdym razem kiedy jadę na Targi Książki obiecuję sobie, że nie będę targać ze sobą tony książek do podpisu. I za każdym razem łamię to postanowienie - tak było i w sobotę. Upchany piotrkowy plecak swoje ważył i trochę byłam przerażona wizją marszu od M1 na Galicyjską (bo na EXPO busa jakoś niespecjalnie liczyłam).
Ale żeby mieć czyste sumienie podeszłam na przystanek owego busa i ku mojej radości okazało się, że jest jeszcze kilka wolnych miejsc. Godzina 9.10, do planowego odjazdu zostało jeszcze 20 minut a autobus już był pełny. I tu ogromny ukłon w kierunku pana kierowcy, który z własnej inicjatywy zadzwonił na bazę z propozycją, że on już pojedzie (bo i tak nikogo więcej by nie zabrał) a żeby dodatkowo podjechał jeszcze jeden autobus, bo ludzi na przystanku był jeszcze całkiem pokaźny tłum. I wyobraźcie sobie, że ten dodatkowy samochód został podstawiony...

Karolina Wilczyńska
Pod halą targową kłębił się już całkiem pokaźny tłumek osób oczekujących na wejście. na szczęście jako blogerka mogłam uniknąć tłumu. Chociaż powiem szczerze, że trochę niefortunnie wymyślono, że tym wejściem (niby vipowskim ale jednak wspólnym z publicznością) wchodzili wystawcy, autorzy, osoby dostarczające książki na stoiska - były kłopoty z przejechaniem z wózkiem z paczkami, a i ci, którzy te pakunki przenosili na własnych rękach też nie mieli lekko (dosłownie i w przenośni).

W kolejce spotkałam Kasię i Daniela Englotów, a zaraz po przejściu przez bramkę wpadłam na Sardegnę - czyli są już rozmaite znajome pyszczki :)

Anna Dymna
Pierwszy targowy przystanek zaliczyłam tuż po godzinie 10-tej przy stoisku Ateneum, gdzie swoją książkę podpisywała Ania Grzyb. Chwilę pogawędziłyśmy, ale ponieważ Anię opadły fanki powędrowałam dalej, żeby chociaż trochę stoisk obejrzeć zanim zrobi się tłoczno.
Daleko nie doszłam, bo na drodze stanął mi tłum ludiz ustawiony w malowniczym, mocno poskręcanym ogonku. 
Ki diabeł? O takiej wczesnej godzinie jakiegoś VIP-a zagonili do podpisywania książek? Przeciskająca się z drugiej strony (czyli pod prąd) Archer wyjaśnia mi, ze to fani Neli Małej Reporterki, i że dalej jest jeszcze gorzej... Sorry, nie wiem kto zacz owa Nela i chyba nie jestem zdeterminowana jej poznać. Robię więc wielkie koło i docieram do boksu Poradni K, gdzie właśnie pojawia się pan Stanisław Tekieli, autor cudnej książeczki "Burdubasta albo skapcaniały osioł" traktującej o łacińskich sentencjach i przysłowiach. Mam możliwość chwilę z nim porozmawiać, pochwalić się nietypowym wykształceniem (informacja, że jestem absolwentką klasy klasycznej krakowskiego "Nowodworka" w dalszym ciągu robi wrażenie...) i zapytać o plany na przyszłość - wiosną ukaże się kontynuacja "Burdubasty".

ŚBK-i przygotowują torby z książkami dla blogerów
W Literackim jest już pani Małgorzata Gutowska-Adamczyk, która wita mnie jak starą znajomą i składa podpis na pierwszym tomie "Fortuny i namiętności". Podpytuję panią Małgosię o drugi tom i moją ulubioną postać z tej powieści czyli Bartka Rabińskiego - autorka zdradza mi co nieco, ale obiecałam dotrzymać tajemnicy, więc rozumiecie...

Kolejnym punktem programu jest wizyta w Wydawnictwie Czwarta Strona, gdzie na czytelników oczekuje pani Karolina Wilczyńska, autorka "Stacji Jagodno". Poznaję tam też jedną z najbardziej pozytywnych osób jakie zdarzyło mi się spotkać, mianowicie pana Piotra Sternala - w zachwytach na jego temat rozpływają się właściwie wszystkie współpracujące z Czwartą Stroną osoby. Ja też do ogólnego zachwytu dołączam :) 

Agnieszka i Ktrya
Spotykam kolejnych znajomych: Elenoir oraz Ałtorkę Martę Kisiel wraz mężem. I powiem wam, że jest mi tak zwyczajnie po ludzku miło, że mnie pamiętają - z Elenoir spotkałyśmy się tylko raz, trzy lata temu, a z Ałtorką co prawda w ubiegłym roku, ale na tylu czytelników, blogerów i innych dalszych i bliższych znajomych wcale bym się nie zdziwiła, gdyby mnie nie skojarzyła...

 Kolejne kilkanaście minut spędzam wśród książek dla dzieci, w "Literaturze" kupuję dla Piotrka książkę Pawła Wakuły "Jagiełło pod... prysznicem" (Piotrek uwielbia książki pana Pawła traktujące o przyrodzie, ciekawe czy taka o historii przypadnie mu również do gustu) a w "Debicie" zdobywam autograf na "Mruku" Renaty Piątkowskiej.

Marta Kisiel odbiera Złota Zakładkę
O 13. planowane jest wręczenie "Złotej Zakładki" oraz ogłoszenie wyników plebiscytu "Literacki Blog Roku", więc przedzieram się w stronę Wiednia gdzie spotykam Agatę Adelajdę, Anię, Magdę, Ktryę, Agnieszkę, Szyszkę i Mirandę, Karolinę, Anię i Kasię - powitalne "miśki" nie mają końca. Poznaję Hasacza: kobieta - wulkan, przy której nawet islandzki Eyjafiallajokull staje się nic nie znacząca kupką popiołu. I prawie nie rozpoznaję Fenrira...

Zaczyna się część oficjalna - Agnieszka i Ktrya (bo plebiscyt organizowali Śląscy Blogerzy Książkowi) - przedstawiają zwycięzców ZZ - dwie nagrody trafiają do Marty Kisiel ("Nomen Omen"), dwie do Zygmunta Miłoszewskiego ("Gniew"), po jednej zdobywają "Dziewczyny z powstania" Anny Herbich, " "Jego wysokość Longin" Marcina Prokopa, "Księgi Jakubowe" Olgi Tokarczuk oraz "Wszechświat kontra Alex Woods" Gavina Extence.
Katarzyna Majger
Po ZZ nadszedł czas na ogłoszenie wyników "Literackiego Bloga Roku", konkursu organizowanego przez serwis granice.pl. Najlepszym blogiem literackim okazał się blog "100 sukienek" natomiast wśród blogów o literaturze wygrał "Wielki Buk".
Po ogłoszeniu wyników nastąpiła chwila przerwy na ogarniecie emocji, książkowe prezenty i przygotowanie do drugiej części spotkania czyli wykład Szyszki. Niestety, nie mogłam zostać bo obiecałam Piotrkowi zdobyć jeszcze podpis Bożydara Iwanowa...

Pędząc do stoiska Helionu wbiłam się znów w jakiś opętany tłum (jak się okazało na Targach pojawiła się Martyna Wojciechowska), na szczęście udało mi się odbić w jakąś boczną alejkę. Pana Iwanowa jeszcze nie było, bo utknął w korku, więc udałam się do Akapitu gdzie swoje książki podpisywała pani Katarzyna Majger. Przesympatyczna kobitka, pogawędziłyśmy sobie o smakach dzieciństwa, polskiej kuchni i pomyśle na biznes, czyli restauracji z typowo polskimi potrawami (pierogi, placki ziemniaczane, pyzy, gołąbki...).

Bożydar Iwanow
Z Akapitu wróciłam do Helionu, gdzie pojawił się już pan Bożydar. Z przykrością stwierdzam, że spotkanie z nim było najmniej przyjemnym momentem targów. Nie wiem czy było to skutkiem zdenerwowani z racji spóźnienia, czy koniecznością pozowania do licznych fotografii czy może problemami z wyglądem (celebryta chyba przesadził z solarem, bo wyglądał jak nieco przepieczony toruński pierniczek...) dość na tym, że był dosyć opryskliwy, moje próby nawiązania rozmowy zbył raczej niegrzecznie (poczułam się jak nachalny natręt) i łaskawie złożył podpis na książce. Gdyby nie fakt, że obiecałam ten podpis dziecku to chyba strzeliłabym tam mega focha i odeszła bez autografu.

Blogerzy, którzy odnieśli sukces
Odchodziłam od tego Helionu zła jak diabli, a że przy okazji byłam już mocno zmęczona to szłam trochę na oślep i kilka chwil później wylądowałam na... szerokiej piersi pana ochroniarza - kocioł z Martyną w środku przybrał na sile i ochrona wprowadziła ruch jednokierunkowy, a ja właśnie próbowałam iść pod prąd, bo mi się zamarzyło dostać do Literackiego...
Znowu trzeba było szukać obejścia, ale opłaciło się - pani Anna Kamińska, autorka "Simony" to uśmiechnięta, rozgadana i sympatyczna osoba. Pogawędziłyśmy o książce, o moim świrze na punkcie Kossaków i o niszczejącej Kossakówce. Bardzo pozytywna osoba :)

Chciałam zdobyć jeszcze jeden podpis od pana Remigiusza Mroza, ale niestety, kolejka mnie pokonała...

Marta Kisiel podpisuje książki w "Smakołykach"
O 16-tej rozpoczynał się panel z udziałem blogerów, którzy odnieśli sukces. Dla mnie ważny o tyle, że wreszcie miałam okazję poznać "starszego brata w blogowaniu" czyli Zacofanego w Lekturze. Oprócz niego w panelu wzięli udział Ojsaj, Ktrya, Ania, Agnieszka, Jarek Czechowicz i Kinga Kasperek. Było trochę wspominków, trochę chwalenia się (w pozytywnym słowa znaczeniu) swoimi osiągnięciami, trochę refleksji nad blogosferą - godzina minęła nie wiadomo kiedy...

Jeszcze tylko jeden targowy przystanek - w Naszej Księgarni państwo Hanna i Paweł Lisowie podpisują "Kuchnię Słowian". Znów wspominamy smaki dzieciństwa czyli produkowany w domu ser i masło, chrupiącą skórkę chleba, mleko "prosto od krowy" czy największy przysmak - ciasto makaronowe przypiekane na piecu... Chyba jesteśmy ostatnim pokoleniem, które jadało te pyszności.

Fragment naszego końca stołu
Z żalem opuszczam budynek Targów, ale chcę możliwie szybko dostać się do centrum Krakowa, bo tam w restauracji "Smakołyki" odbywa się spotkanie blogerskie.
Kiedy docieram na miejsce okazuje się, ze wszystkie miejsca są zajęte (ktoś coś pomylił w rezerwacji i zamiast 50 miejsc przygotowano 30) i szukamy stolików i krzesełek. A goście nadal napływają...

Dobra stroną tego zamieszania było to, że wśród podobnie jak ja spóźnionych znaleźli się m.in. Bazyl z rodziną, Zacofany w lekturze z szanowną małżonką, Agnieszka Tatera i Marta Kisiel z mężem. Siedzimy sobie razem, z drugiej strony mamy Sardegnę i Agnieszkę (Dowolnik) z mężami oraz Ktryę, wymieniamy mniej lub bardziej złośliwe uwagi i z dziką radością obserwujemy Ojsaja, który wraz z Kasią i jej mężem próbują ogarnąć loterię książkową. Janek posiada chyba zdolność bilokacji, jest w trzech miejscach naraz, usiłuje przekrzyczeć rozgadany tłumek i niczym magik z kapelusza wyciąga z kartonów coraz to nowe fanty. Szacun dla tego wielkiego duchem człowieka i organizatora całego zamieszania!

Stado blogerów w całej okazałości
Kiedy wreszcie większość blogerów obładowanych książkami, zakładkami, kubeczkami i misiami opuszcza "Smakołyki" pozostaje nas niewielka grupka i, o radości, można wreszcie spokojnie porozmawiać. To jest to co najbardziej lubię na takich imprezach :D

Niestety, wszystko co dobre szybko się kończy i trzeba wracać do domu. Kolejne Krakowskie Targi Książki przeszły do historii a ja zaczynam odliczać dni do kolejnych.


Na koniec moje zdobycze targowe:

Po lewej stronie zakupy własne, po prawej upominki ze spotkania targowego.


Fanty wyniesione z loterii w "Smakołykach"


Puzzle zakupione na Targach, cała moc zakładek oraz cudne pocztówki autorstwa Mirandy

wtorek, 20 października 2015

Musimy się kochać i wspierać...

Rodzina - dla jednych najważniejsza wartość w życiu, dla innych coś co jest, ale równie dobrze mogłoby jej nie być, a dla niektórych balast kwitowany zwykle znanym powiedzonkiem, że "z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu"...
To smutne, ale kryzys rodziny i wartości z nią związanych to jeden ze znaków naszych czasów - pośpiech, problemy finansowe, częste zmiany miejsca zamieszkania czy wreszcie wyjazdy "za pracą" (niejednokrotnie za niejedną granicę) nie sprzyjają kultywowaniu rodzinnych tradycji. Chociaż z drugiej strony widać światełko w tunelu - duża popularność rozmaitych instytucji pomagających odtworzyć rodzinne koneksje może napawać umiarkowanym optymizmem. Bo coraz wieksza grupa osób chce wiedzieć coś o swojej przeszłości, odszukać nieznanych krewnych, moze zorganizować nawet jakiś zjazd rodzinny?

Pomysł takiego właśnie zjazdu przychodzi do głowy Ewie Parelskiej - archiwistce i entuzjastce historii. Pomysł nie bierze się z powietrza - w dalekiej Wenecji umiera staruszka z której dokumentów wynika, że jest siostrą babci Ewy. Problem polega na tym, że babcia Leontyna z Tokarzów Korzeńska była jedynaczką... List z Włoch stał się dla Ewy impulsem aby uporządkować rodzinne archiwum i spisać dla swoich wnucząt to co sama zapamiętała o swoich przodkach.

Jan Korzeński pochodził ze zubożałej rodziny ziemiańskiej spod Kielc. Ojciec stracił majątek więc chłopak musiał nauczyć się jakiegoś fachu - ukończył szkołę handlową i został subiektem, a następnie zarządzającym w jednym z kieleckich sklepów kolonialnych. Kupiecką karierę przerwała mu I wojna światowa - wstąpił w szeregi Legionów Józefa Piłsudskiego, przeszedł z nimi szlak bojowy, aby w końcu wylądować w obozie jenieckim. Kiedy wreszcie po odzyskaniu wolności wrócił do domu otrzymuje od brata matki, a swojego ojca chrzestnego, nietypową propozycję matrymonialną. Wuj Józef, od lat mieszkający we Włocławku, opiekuje się osieroconą krewną swojej żony - panna Leontyna jest osóbką inteligentną, wykształconą i sympatyczną, a w spadku po rodzicach odziedziczyła sklep, który jest łakomym kąskiem dla różnej maści łowców posagów. Młodzi spotykają się i po dwóch tygodniach znajomości podejmują decyzję o ślubie...

"Zjazd rodzinny", najnowsza książka Ireny Matuszkiewicz opowiada o dziejach rodziny Korzeńskich w okresie dwudziestolecia międzywojennego. Jan i Leontyna pobierają się, rodzą im się kolejne dzieci (w sumie siódemka), wiodą w miarę dostatnią i spokojną egzystencję, zajmują się sklepem i domem, spotykają się w gronie rodziny i znajomych, mają mniejsze i większe kłopoty - ot zwyczajne życie przeciętnej rodziny osadzone na tle wydarzeń z lat dwudziestych i trzydziestych ubiegłego wieku.

Jeśli chodzi o fabułę, to moim belferskim zdaniem należy się autorce mocna czwóreczka. Postacie są ciekawe, wielowymiarowe, ewoluują pod wpływem rozmaitych przeżyć (chociaż chwilami nie do końca mnie te przemiany przekonywały), mają swoje wady i zalety i są pełne życia. Główni bohaterowie, Jan i Leontyna, pochodzą z bardzo różnych środowisk, decyzję o ślubie podejmują właściwie bez głębszego zastanowienia, tak naprawdę wcale się nie znają - to niemal pewna recepta na katastrofę. Nie jest lekko, tym bardziej, ze obydwoje mają silne charaktery, ale w końcu są w stanie się dogadać, a uczucie, które rodzi się dopiero w jakiś czas po ślubie łączy ich związek mocniej niż długotrwałe narzeczeństwo.

Autorka bardzo starannie odtworzyła historię międzywojennego Włocławka - walki na obrzeżach miasta w czasie wojny polsko-bolszewickiej 1920 roku, przemiany zachodzące w jego wyglądzie, czasy kryzysu oraz reakcje ludności na rozmaite wydarzenia zachodzące w kraju. Jan Korzeński jako były legionista jest zwolennikiem Piłsudskiego ale wśród jego znajomych są osoby o przekonaniach  endeckich - daje to możliwość skonfrontowania różnych poglądów na to jaka powinna być Polska. Ta dokładność w odtworzeniu realiów epoki jest godna pochwały (tu radośnie odezwała się moja dusza historyka), aczkolwiek... No cóż, są w książce momenty, kiedy wywód historyczny bierze górę nad fabułą i jeżeli ktoś historii nie lubi może się poczuć zwyczajnie znużony. Chwilami miałam wrażenie, że pani Matuszkiewicz wyjaśnia rzeczy tak oczywiste, że jest to wręcz obraźliwe dla inteligencji ewentualnego czytelnika (któren to czytelnik do jakichś szkół przecież chadzał i lekcje historii w nich miewał) ale szybko przywoływałam się do porządku przypominając sobie wyniki rozmaitych ankiet i sondażów z których wynikało, ze całkiem spory odsetek naszego społeczeństwa z dumą twierdził, że w życiu o Piłsudskim czy o "cudzie nad Wisłą" nie słyszał. Że o nieszczęsnym generale Rozwadowskim nie wspomnę...

Książka Ireny Matuszkiewicz może być ciekawą lekturą dla osób lubiących sagi rodzinne. Powinna się tez spodobać tym, którzy lubią powieści obyczajowe, ale w tym wypadku należy pamiętać o całkiem sporej dawce wielkiej historii w tle - nie chodzi o to, że chciałabym kogoś zniechęcić, nic z tych rzeczy - po prostu lojalnie ostrzegam, że to co dla mnie stanowi dodatkową wartość tej pozycji nie każdemu przypadnie do gustu.

A dla wszystkich ewentualnych czytelników na koniec taka informacja - książka stanowi pierwszy tom większej całości i akcja urywa się w pierwszych dniach okupacji. I to w chwili kiedy...
A nie, nie powiem jak się kończy. W każdym razie z niecierpliwością czekam co będzie dalej...


niedziela, 18 października 2015

Nietypowy spadek

Kilkanaście dni temu, 7 października, obchodziliśmy drugą rocznicę śmierci jednej z najpopularniejszych polskich pisarek Joanny Chmielewskiej. Osobiście zaliczam się do wielkich fanek pani Joanny i przeczytałam zdecydowaną większość powieści, które wyszły spod jej ręki. Najbardziej lubię oczywiście serię o Joannie, ale i pozostałe mają swój urok.

Jedną z nielicznych książek pani Joanny, których nie miałam do tej pory okazji przeczytać jest wydana po raz pierwszy w 1999 roku "Najstarsza prawnuczka".

Justyna, po swojej prababce Matyldzie Zwierzchowskiej, dziedziczy posiadłość w Błędowie oraz tajemniczy pamiętnik. Rzecz dzieje się pod koniec lat trzydziestych XX wieku i zanim Justyna na dobre obejmuje spadek rozpoczyna się druga wojna światowa. Okupacja to nie jest najlepszy moment aby studiować babcine zapiski więc lektura pamiętnika zostaje odłożona na spokojniejsze czasy. Pierwsze miesiące po wojnie nie nastrajają zbyt optymistycznie - Błedów zostaje przejęty przez państwo a Justynie (z pomocą przedwojennej służby) udaje się wywieźć z dworku ledwie nieco pamiątek, w tym zapiski niejakiej panny Dominiki, która zarządzała błędowskim gospodarstwem.
Pomimo pewnych trudności rodzina Justyny całkiem nieźle radzi sobie w powojennej rzeczywistości, ona sama nie pracuje zawodowo i może się wreszcie oddać lekturze pamiętników...

"Najstarsza prawnuczka" należy do nielicznych powieści Joanny Chmielewskiej w których niemal nie występuje wątek kryminalny. Piszę "niemal" bowiem pani Joanna chyba nie byłaby sobą, gdyby w książce nie znalazły się chociaż jedne zwłoki... Tak jest i tutaj, aczkolwiek głównym tematem są tajemnicze wydarzenia związane z Błędowskim dworem. Czego tu nie ma - włamanie, ranny lokaj, tajemniczy osobnik pętający się w pobliżu domu a nawet duch straszący w bibliotece.
O tych i o jeszcze wielu innych sprawach Justyna dowiaduje się z pamiętników prababki Matyldy oraz zapisków panny Dominiki. A ponieważ pisano je ręcznie, atrament przez lata wyblakł, wiec czytanie się przedłużyło. W międzyczasie Justyna sama została matką, babcią a nawet prababcią...

Książka jest więc sagą rodzinną, której akcja obejmuje ponad sto lat - zaczyna się w drugiej połowie XIX wieku a kończy pod koniec wieku XX. Autorka niemal zupełnie pomija wydarzenia polityczne i sporadycznie, tylko tu gdzie jest to niezbędne, wspomina o przemianach obyczajowych i społecznych. Rodzina Justyny to grono osób bardzo wyrazistych, charakternych a przy tym niezwykle do siebie przywiązanych. Zarówno starsze pokolenie pamiętające przedwojenne ziemiańskie tradycje, jak i młodzież wychowana w peerelowskich czasach zachowują więzi rodzinne i w ciężkich chwilach mogą na siebie liczyć.

"Najstarsza prawnuczka", pomimo, że stylem i językiem zdecydowanie odbiega od najpopularniejszych powieści Joanny Chmielewskiej, to książka na którą warto zwrócić uwagę.
Myślę, że fanów autorki nie trzeba do niej jakoś specjalnie zachęcać (w końcu kochamy cały dorobek literacki pani Joanny), natomiast uważam, że książka powinna przypaść do gustu również osobom, którym, z racji gustu, z Chmielewską raczej nie było po drodze - to naprawdę dobra powieść obyczajowa z niewielkim, tycim, niemal niewidocznym wątkiem kryminalnym.

piątek, 16 października 2015

Wiking czy Słowianin, czyli jak to było z tym Mieszkiem I

Od jakiegoś czasu odnoszę wrażenie, że na rynku pojawia się coraz więcej książek historycznych. Skierowane do różnych grup czytelników, w różnej formie i oprawie graficznej oraz (niestety) bardzo różnej wartości merytorycznej... Na szczęście w moje ręce trafiają ostatnio tylko takie godne polecenia i o takiej właśnie, bardzo udanej, książce słów kilka.

Aleks ma 12 lat i jak każdy chłopiec w jego wieku chodzi do szkoły. Jak sam przyznaje jest strasznym pechowcem - potrafi się zgubić nawet we własnym pokoju... 
Aleks żyje w przyszłości, wiec jego szkoła jest trochę inna niż ta dzisiejsza. Szczególnie widać to w czasie lekcji historii, której uczy niejaki pan Cebula. Otóż nauczyciel ten uważa, że tego przedmiotu najlepiej nauczyć się przez obserwację, więc zamontował w klasie ławki, które są maszynami do podróży w czasie. Wystarczy ustawić rok w którym chcemy się znaleźć i ławka przenosi nas w przeszłość. Co do powrotu, to każdy uczeń ma wszczepiony komunikator, który po upływie określonego czasu przenosi go z powrotem do klasy. Proste? Niby tak, ale nie dla Aleksa...

Tym razem pan Cebula wyznacza uczniom następujące zadanie: mają przenieść się do X wieku i ustalić jak to było z tym Mieszkiem - był Słowianinem czy, jak chcą niektórzy badacze, Wikingiem? 
Aleks i jego koledzy udają się do roku 990 i niemal natychmiast wpadają w kłopoty...

Autorką książki jest Grażyna Bąkiewicz - historyk, nauczycielka i pisarka. W przystępny sposób przekazuje młodemu czytelnikowi najważniejsze fakty o naszym pierwszym historycznym władcy (nie jest tego zbyt wiele, bowiem książę Mieszko do celebrytów raczej się nie zaliczał...) oraz o czasach w których przyszło mu żyć. 
W czasie pobytu w X wieku Aleks poznaje swojego rówieśnika imieniem Łuczek, który staje się jego przewodnikiem po wczesnośredniowiecznej rzeczywistości. A jest co oglądać - ukryte w leśnych ostępach osady i ogromna jak na owe czasy poznańska katedra, wojsko książęce i mnisi w książęcej kancelarii, handlarze niewolników i wędrowni kupcy, można by jeszcze więcej wymieniać, ale jedno jest pewne - życie w kraju Mieszka było dla dzieciaków z przyszłości bardzo ciekawe. 

W książce dla młodego czytelnika niezwykle ważną rolę odgrywają ilustracje. W tym wypadku ich autorem jest Artur Nowicki. Moim zdaniem wywiązał się świetnie z powierzonego mu zadania - czarno-białe, nieco schematyczne komiksowe rysunki są dowcipne i pomysłowe oraz doskonale komponują się z tekstem.

"Mieszko, ty wikingu!" to pierwsza książeczka z sygnowanej przez Naszą Księgarnię serii "Ale historia..." - mam nadzieję, że na kolejne nie będzie trzeba czekać zbyt długo.

A tu próbka twórczości Artura Nowickiego: