czwartek, 30 maja 2013

Wieś norweska oczami noblisty

Tak się jakoś złożyło, że po raz trzeci w ciągu ostatnich kilku tygodni sięgam po książkę, której akcja toczy się w Norwegii. Poprzednie dwie ("Krystyna córka Lavransa" i "Saga Sigrun") opisywały czasy średniowiecza, natomiast ta o której dzisiaj chcę napisać kilka słów dzieje się w XIX wieku.

Björnstjerne Björnson to klasyk literatury norweskiej, poeta, dramaturg, powieściopisarz i publicysta, nagrodzony za całokształt twórczości Literacką Nagrodą Nobla w 1903 roku. Wśród jego najbardziej znanych utworów znajdują się dwie minipowieści o tematyce wiejskiej - "Dziewczę ze Słonecznego Wzgórza" oraz "Marsz weselny". W mojej szkolnej bibliotece znalazłam tom wydany w 1974 roku przez Wydawnictwo Poznańskie, w którym zamieszczone zostały obydwa te utwory.

"Dziewczę ze Słonecznego Wzgórza" to historia uczucia jakie połączyło piękną i dobrą Synnöwe z rozrabiaką i awanturnikiem Torbjörnem. Wychowani w sąsiadujących ze sobą gospodarstwach, znali się od dzieciństwa, nic też dziwnego, że w pewnej chwili przyjaźń przeszła w głębsze uczucie. Na przeszkodzie stanęła jednak zła sława, która otaczała chłopaka - rodzice dziewczyny nie wydadzą przecież jedynaczki za tak nieodpowiedzialnego człowieka. Torbjörn musi się całkowicie zmienić jeśli chce połączyć się z ukochaną. A to nie będzie takie proste...
"Marsz weselny" to z kolei historia kilku pokoleń potomków Ole Haugena, wiejskiego grajka obdarzonego niezwykłym talentem. Na wesele córki skomponował marsza, który miał od tej pory towarzyszyć wszystkim rodzinnym ślubom. Do melodii dodał jednak pewne zastrzeżenie - muzyka przyniesie szczęście w życiu nowożeńcom, jeśli do ołtarza będą szli połączeni prawdziwą miłością, w innym przypadku przyciągnie tylko problemy i zgryzoty. Przepowiednia Olego sprawdziła się w kolejnych latach - dla niektórych marsz był symbolem szczęścia i dostatku, inni nie byli w stanie znieść nawet kilku taktów rodzinnej melodii.

Książeczka nie jest jakoś szczególnie obszerna, 150 stron to lektura na jedno deszczowe popołudnie. Przeczytałam, "zaliczyłam" spotkanie z kolejnym noblistą i... No właśnie, jakoś do mnie nie dotarła wielkość czy szczególny kunszt artystyczny tych opowieści. Takie sobie historyjki pisane nieco archaicznym językiem, z jakąś przedwieczną ciężką do przyswojenia składnią, pełne westchnień i łez. Akcja toczy się powoli, brak tu jakichś większych namiętności czy emocji, zwyczajnie (serdecznie przepraszam wielce szanownego Noblistę za to co piszę) wieje nudą...

środa, 29 maja 2013

O czym ta książka? O Wikingach?

Pytanie jak w tytule zadał mi jeden z moich uczniów  - rozpaczliwie czegoś szukałam w torebce, a żeby było łatwiej, to poszczególne przedmioty wykładałam na biurko, m.in. rzeczoną książkę. Trochę bezwiednie potwierdziłam, ale później, już na spokojnie dotarło do mnie, że minęłam się z prawdą. Bo co prawda występują w niej dzielni jarlowie i  ich przyboczne drużyny, ale głównymi bohaterkami "Sagi Sigrun" Elżbiety Cherezińskiej są kobiety: żony, siostry i matki normańskich wojowników.

Tytułowa bohaterka to dziecko szczęścia: ukochana jedynaczka, wypieszczona przez rodziców (szczególnie przez ojca), w wieku 16 lat wydana za bogatego i przystojnego sąsiada, jarla Regina, uwielbiana przez męża, zyskuje sobie od pierwszej chwili szacunek domowników i mężowskiej drużyny, szczęśliwa matka dwójki udanych dzieci a jakby tego było mało obdarzona niezwykłą urodą kobieta. 

Sigrun snuje swoją opowieść u schyłku życia - wspomina dzieciństwo w domu rodziców, opowiada o namiętności jaka łączyła ją z mężem, roztkliwia się nad dziećmi, które dorosły zbyt szybko, opisuje troski i radości dnia codziennego w normańskim grodzie. Jednak najwięcej w jej opowieści jest tęsknoty - za ojcem, za mężem, który przez większość czasu znajduje się poza domem, za synem od najmłodszych lat szkolącym się pod okiem wojowników, aby, gdy przyjdzie czas zająć miejsce ojca. Jej życie to ciągłe czekanie - na wieści lub na powrót najbliższych, ale również na królewskiego poborcę, przed którym trzeba ukrywać zapasy i kosztowności.

"Saga Sigrun" to pierwsza z planowanego na 6 tomów cyklu "Północna droga". Akcja powieści toczy się w północnej Norwegii w  drugiej połowie X wieku. W tle mamy wojnę domową, konflikt z Duńczykami,  wreszcie początki chrześcijaństwa na tamtych terenach. 
Elżbieta Cherezińska starannie przygotowała się do tej książki - drobiazgowo odtworzone tło historyczne i obyczajowe, szczegóły dotyczące życia codziennego, zajęć, rzemiosła, strojów czy pożywienia, plastyczny opis obrzędów religijnych, wierzeń i rytuałów - to wszystko składa się na bogaty i wielowymiarowy obraz świata i ludzi, którzy w nim żyli. 
Ogromne znaczenie ma również styl autorki - bardzo poetycki, bogaty w środki stylistyczne, a przy tym prosty i zrozumiały - nawet sceny erotyczne nie raziły topornością, nie przytłaczały fizjologią, w dużej mierze pozbawione były dosłowności, bardziej przypominały lirykę niż prozę. 

Czytanie tej książki to była wielka przyjemność. Pozostaje mieć nadzieję, że już niedługo uda mi się przeczytać kolejną część tej opowieści. 

niedziela, 26 maja 2013

Panna Przemądrzała zajmuje się swatami

Jane Austen to jedna z moich ulubionych autorek - aż szkoda, że tylko te kilka książek zostawiła nam w swojej pisarskiej spuściźnie... Co jakiś czas wracam do "Dumy i uprzedzenia" i "Perswazji" bo to moim zdaniem jej najlepsze powieści, ale i reszta ma swoje miejsce na moich półkach. 

Najmniejszą sympatią darzę natomiast pannę Woodhause, tytułową bohaterkę "Emmy" - przyznam się, że tę książkę przeczytałam gdzieś w odległych czasach, nie spodobała mi się i nie miałam ochoty na ponowne spotkanie. Jednak teraz, szukając na potrzeby wyzwania tytułu na literę "E" przypomniałam sobie o wzgardzonej niegdyś powieści. I dobrze się stało, bo bohaterka dalej mnie drażni, ale samą książkę odebrałam zupełnie inaczej niż przed laty.

Emma Woodhause to młoda dama obdarzona (przynajmniej we własnym mniemaniu) dużą inteligencją, intuicją i jeszcze kilkoma innymi przymiotami. Postanawia wykorzystać owe talenta w zbożnym celu i z werwą zabiera się za swatanie swoich znajomych. Pole do popisu ma dosyć obszerne, bo w okolicy mieszka kilkoro młodych ludzi, a i na brak dobrze urodzonych gości też nie może narzekać.
Bardzo szybko okazuje się, że dobre chęci to nie wszystko, inteligencja panny Emmy to towar przereklamowany a jej działania przynoszą więcej szkody niż pożytku. Na całe szczęście w otoczeniu pechowej swatki znajdują się osoby obdarzone rozumem i w porę biorą sprawy w swoje ręce, niwelując szkody spowodowane przez pannę Woodhause.

Tak jak pisałam wyżej, ponowna lektura nie zmieniła mojego nastawienia do głównej bohaterki, ale pozwoliła spojrzeć nieco inaczej na opisane w książce wydarzenia.
Akcja powieści, podobnie jak wszystkich innych książek Jane Austen, umieszczona jest w zamkniętym wiejskim środowisku. Bohaterowie to przedstawiciele mniej lub bardziej zamożnego ziemiaństwa. Woodhauseowie to rodzina o  nieco wyższej pozycji, Emma otrzymała staranne wychowanie, orientuje się w obowiązujących jej sferę konwenansach, a z racji zajmowanej pozycji staje się swego rodzaju wyrocznią dla przyjaciół. Tak naprawdę to dość głupiutka, zazdrosna, wścibska i przemądrzała pannica, na szczęście nie pozbawiona urody i wdzięku. I chyba tylko to ratuje ją w oczach sąsiadów oraz czytelnika tej powieści.
Jako, że akcja obraca się wokół łączenia się w pary autorka maluje przed nami całą galerię typów i charakterów - karierowicza, egzaltowaną panienkę, bawidamka, starą pannę i, na całe szczęście, kilka rozsądnych osób. Austen po raz kolejny zachwyca trafnymi obserwacjami, ironicznym podejściem do przedstawicieli własnej klasy i pięknym, literackim językiem. (Przy okazji: jest więcej niż jedno tłumaczenie tej powieści, ale ja serdecznie polecam to, którego autorką jest Anna Przedpełska-Trzeciakowska.).

I na koniec taka uwaga - warto czasem dać drugą szansę książce, która nie do końca nam się spodobała. Może po prostu sięgnęliśmy po nią w nieodpowiednim czasie?

czwartek, 23 maja 2013

Podróż w głąb buszu może stać się podróżą w głąb siebie

Australijscy Aborygeni - najstarsza kultura istniejąca na Ziemi. Udało im się przetrwać przez wieki, ale ostatnie dwa stulecia nie były dla nich zbyt łaskawe. Kiedy biały człowiek odkrył ten kontynent dosyć szybko wprowadził tam swoje rządy, spychając rdzennych mieszkańców do roli taniej siły roboczej. Pomimo, że dzisiaj istnieje wiele organizacji charytatywnych jak i urzędów niosących pomoc Aborygenom,  ich sytuacja nadal nie jest najlepsza. Przy okazji niszczeje wielowiekowa kultura - starsi wymierają, a młodzi nie są specjalnie zainteresowani podtrzymywaniem tradycji.

Ros Moriarty przyszła na świat na Tasmanii, ale swoje dorosłe życie związała z północną Australią. Z tamtego rejonu pochodzi bowiem jej mąż John, syn Aborygenki i Irlandczyka, przedstawiciel tzw. skradzionego pokolenia.
W połowie ubiegłego wieku rząd i kościół anglikański przeprowadziły akcję odbierania aborygeńskim rodzinom dzieci pochodzących z mieszanych związków. Czteroletni John został porwany i wywieziony w nieznanym kierunku. Matka odnalazła go niemal cudem dopiero po 11 latach - niewiele dzieci miało tyle szczęścia co on. John przeżył piekło misyjnego sierocińca, musiał walczyć o środki do życia, ale to go tylko wzmocniło. Kiedy dorósł rozpoczął pracę na rzecz swoich współrodaków. Małżeństwo Ros i Johna przeżywało ciężkie chwile, bywało, że nie było co do garnka włożyć, ale w końcu udało im się wyjść na prostą, aktualnie prowadzą studio designu a ich produkty można znaleźć w butikach na całym świecie.

Ros, wychodząc za mąż za Aborygena, stała się członkiem jego plemienia - początkowe obawy szybko ustąpiły na skutek serdecznego przyjęcia przez najbliższych Johna. Również trójka dzieci państwa Moriarty, chociaż wychowywana w mieście, nie traci kontaktu z żyjącymi w buszu krewniakami.

Dla Aborygenów niezwykle ważne są wszelkiego rodzaju rytuały, pieśni i obrzędy. Część z nich jest tajna i dopuszczenie do nich białej kobiety, nawet jeśli jest żoną członka plemienia, świadczy o wielkim szacunku i miłości. W 2006 roku Ros została zaproszona przez kobiety z rodziny Johna do odbycia wspólnej podróży i uczestnictwie w ceremonii, na którą ściągnęły kobiety z całego Terytorium Północnego. Owocem tej podróży, oprócz duchowych przeżyć, jest "Pieśń Aborygenki", niezwykle osobisty reportaż z tych kilku majowych i czerwcowych dni, wzbogacony rozważaniami na temat kultury, tradycji i historii plemienia oraz wspomnieniami autorki i jej bliskich. 

Warto się zatrzymać na chwilę nad tą historią - historią ludzi, którzy gnębieni przez dziesięciolecia potrafili zachować swój świat, i pomimo tego, że mieliby pełne prawo nienawidzić białego człowieka są do niego nastawieni przyjaźnie i pokojowo.

wtorek, 21 maja 2013

Obejrzane <-> przeczytane: Dom duchów.

Isabel Allende to chilijska pisarka, autorka licznych książek z nurtu tzw. realizmu magicznego, z których najbardziej chyba znany jest "Dom duchów", a to za sprawą filmowej adaptacji pod nieco zmienionym tytułem "Dom dusz". Przy okazji - moim zdaniem tytuł filmu jest bardziej adekwatny do treści niż tytuł książki;)         
Ekranizację oglądałam już wiele lat temu, zachwyciły mnie kreacje Meryl Streep, Jeremy'ego Ironsa i Glenn Close - tej ostatniej nie darzę jakoś specjalną sympatią, ale w tym filmie była świetna. Obok nich wystąpiła stojąca u progu kariery Winona Ryder oraz, niezbyt jeszcze znany w Hollywood przybysz z Hiszpanii, Antonio Banderas.   

"Dom duchów" to historia rodziny Trueba od czasu zakończenia I wojny światowej aż do lat 70-tych ubiegłego wieku. 
Esteban Trueba i Clara del Valle to ludzie z dwóch różnych światów. On niezwykle ambitny, twardo stąpający po ziemi, podnosi z ruiny rodzinny majątek i zmienia go we wzorcowe gospodarstwo. Ma wybuchowy charakter i konserwatywne poglądy, w obronie których nie zawaha się poświęcić osób z najbliższego otoczenia. Ona to obdarzona magicznymi zdolnościami marzycielka, nieco oderwana od rzeczywistości, widzi przyszłość, rozmawia z duchami, ale kiedy zachodzi potrzeba potrafi radzić sobie z twardą rzeczywistością. 
Wydawać by się mogło, że jakikolwiek związek tej dwójki nie ma żadnych szans, jednak pobierają się, mają trójkę dzieci i ich małżeństwo jest w miarę stabilne.
W życiu Estebana Trueby ogromną rolę odgrywa polityka - sukces ekonomiczny, który udało mu się odnieść, daje mu wysoką pozycję w państwie, czyni go jedną z najważniejszych postaci chilijskiej partii konserwatywnej i otwiera drogę do senatu. Kariera polityczna oddala go od żony i dzieci, które wybierając życiową drogę stają w opozycji do poglądów głoszonych przez ojca, co doprowadza do licznych spięć i konfliktów gmatwających i tak już niełatwe stosunki rodzinne.

Książka Allende równie dobrze mogłaby nosic tytuł "Dom kobiet", bo chociaż Esteban jest kreowany na głównego bohatera to jego los zależny jest od otaczających go kobiet - obłożnie chorej matki, nadopiekuńczej siostry, zgwałconej chłopki z jego majątku, zmarłej narzeczonej, bujającej w obłokach żony, buntowniczej córki czy ukochanej wnuczki. To one są siłą, która kieruje życiem Estebana.

Historia Trueby wpleciona jest w losy państwa,  jego historię. Obok bohaterów fikcyjnych znajdzie w niej uważny czytelnik postacie istniejące w rzeczywistości - wielkiego poetę Pablo Nerudę, generała Augusto Pinocheta czy prezydenta Salvatore Allende (bliskiego krewnego pisarki). Esteban i jego bliscy zostaną wciągnięci w tryby historii i będą musieli wybrać po której stronie barykady stanąć.

Książka Isabel Allende to piękna, poetycka wizja świata. To historia o uczuciach, o ludzkich wyborach, o nadziei i wierności własnym przekonaniom. Na kartach powieści mieszają się radość i smutek, rozpacz i nadzieja, gniew i przebaczenie. To obraz Chile na przestrzeni niemal całego XX wieku, ale ta historia mogłaby się zdarzyć właściwie w każdym zakątku Ziemi. Bo tak naprawdę losy Ameryki, Europy czy Azji w ubiegłym wieku mają wiele punktów wspólnych...

poniedziałek, 20 maja 2013

Efekt motyla

Ludzie od zawsze marzyli o podróżach w czasie - z ciekawości, albo po to aby poprawić historię. Powstało na ten temat mnóstwo książek i filmów, ale mnie jakoś najbardziej zapadł w pamięć "Powrót do przyszłości" w którym główny bohater, grany przez Michaela J. Foxa cofa się w czasie w lata szkolne własnych rodziców. Przypadkiem zapobiega ich poznaniu i musi włożyć wiele wysiłku aby to odkręcić. W przeciwnym wypadku może nigdy się nie urodzić...
Trzepot skrzydeł motyla w Ohio może po trzech dniach spowodować burzę piaskową w Texasie - to zdanie, wyjaśniające tzw. "efekt motyla" weszło już na stałe do naszego słownika. Początkowo odnosiło się do matematycznej teorii chaosu czy do prognozowania pogody, jednak właściwie każdy splot zdarzeń można podciągnąć pod tę teorię - zdecydowana większość wydarzeń historycznych staje się takim skrzydłem motyla zmieniającym losy świata. 

Za twórczością Stephena Kinga nigdy specjalnie nie przepadałam, jako, że ogólnie nie lubię horrorów. Jednak ostatnia książka, która wyszła z pod reki amerykańskiego pisarza nie jest na szczęście literaturą grozy a całkiem zgrabną powieścią science fiction.
W 2011 roku Jake Epping jest nauczycielem angielskiego w Lisbon Falls w Maine. Przyjaciel, Al Templeton, zdradza mu, że spiżarnia w jego barze jest swoistym portalem w czasie - przenosi każdego kto do niej wejdzie do roku 1958. Al wykorzystywał tę, jak sam ją nazwał, "króliczą norę" w celach ekonomicznych (w latach 50-tych wszystko było tańsze) ale w pewnym momencie wpadł na pomysł, aby zmienić bieg historii. Niestety, śmiertelna choroba uniemożliwiła mu wykonanie tego przedsięwzięcia i dlatego dopuścił do tajemnicy Jake'a. Ten początkowo ma opory, ale w końcu daje się przekonać i rusza w przeszłość.
Cóż takiego ma zrobić Jake? 

Każdy, kto chociaż trochę orientuje się w historii najnowszej wie co stało się jesienią 1963 roku w Dallas - w zamachu zginął John Kennedy, a o zabójstwo oskarżono Lee H. Oswalda. Jake ma uratować życie prezydenta i tym samym zmienić bieg historii...

Książka Kinga to obraz Ameryki w której królował swing, ludzie byli do siebie przyjaźnie nastawieni i nikt nie przejmował się szkodliwością palenia papierosów. Jake (w przeszłości używa nazwiska George Amberson) żyje tam przez pięć lat, zawiera przyjaźnie, zyskuje kilku wrogów, trochę pracuje, a trochę zarabia na hazardzie - mecze, które obstawia w jego świecie już się odbyły, więc to łatwe pieniądze. Amberson czuje, że historia nie chce być zmieniona, jednak jego determinacja jest silniejsza od przeciwności losu. A przy okazji oczekiwania na 22 listopada 1963 roku zmienia los pewnej rodziny z miasteczka Derry oraz zakochuje się w Sadie, bibliotekarce ze szkoły w której pracuje jako nauczyciel na zastępstwie. Wszystko będzie jednak miało swój finał w przyszłości...
Przy okazji autor stawia pytanie o moralne podstawy działania swojego bohatera - czy np. wiedza o zbrodni jaką ktoś ma popełnić w przyszłości daje Jake'owi prawo do interwencji? A jeśli tak, to czy może wyeliminować jednego człowieka aby uratować innego?

Czy świat byłby lepszy, gdyby Kennedy nie zginął w Dallas? Nie wiadomo. Czy miałyby miejsce zamachy w których zginęli Robert Kennedy i Martin Luther King? Tego też nie wiemy. Czy tysiące Amerykanów musiałoby walczyć i ginąć w Wietnamie? I na to pytanie również nie znamy odpowiedzi.  

Książka Kinga przedstawia jedną z możliwości "co by było, gdyby..." i chociaż jej objętość jest nieco przerażająca to jednak lektura wcale się nie dłuży. Nie sądzę, abym miała sięgnąć po inne powieści tego autora (choć nigdy nic nie wiadomo) to akurat "Dallas'63" uważam za bardzo dobrą i ciekawą powieść.

piątek, 17 maja 2013

Ankieta, reklama i coś jakby opinia;)

Korzystam z różnych portali książkowych, jednak najulubieńsza była i jest BiblioNETka - za miesiąc będę obchodzić trzecie B-NETkowe urodziny. 
Od jakiegoś już czasu na portalu trwa dyskusja nad zmianami - bo chociaż strona jest dobra, to przecież może być jeszcze lepsza, prawda? W wyniku tej dyskusji powstała ankieta (dosyć szczegółowa), w której  respondenci mogą się ustosunkować do pomysłów jakie pojawiły się w ostatnich tygodniach. Ankieta skierowana jest do użytkowników, ale również do osób, które nie mają konta na portalu - bo może ktoś zarejestrowałby się w BiblioNETce, ale brakuje mu jakichś funkcji, lub coś mu bardzo przeszkadza.
Ankietę można znaleźć TUTAJ 

Przy okazji zachęcam tych, którzy jeszcze nie znają BiblioNETki do zainteresowania się portalem - znajdziecie tam:

  •  najlepszy katalog, 
  • uporządkowane serie wydawnicze i cykle książkowe, 
  • sporo recenzji, nie tylko nowości, ale również starszych pozycji, 
  • ciekawe akcje (chociażby "Wędrujące książki"), 
  • schowek, który pomoże uporządkować domową biblioteczkę i plany czytelnicze, 
  • polecanki, które na podstawie waszych dotychczasowych lektur znajdą książki, które powinny się wam spodobać, 
  • spotkania z pisarzami (w najbliższym tygodniu będzie można zadawać pytania pani Oldze Rudnickiej
  • oraz, a może przede wszystkim, cały tłum świetnych ludzi kochających czytanie.

*****************************************

Jacek Skowroński to współzałożyciel i redaktor czasopisma "Qfant", autor licznych opowiadań kryminalnych  i człowiek który z niejednego pieca chleb jadał. W bieżącym roku ukazała się jego trzecia książka, a mnie dane było właśnie przeczytać jego debiut czyli powieść sensacyjno-kryminalną pt. "Był sobie złodziej".

Tytułowy bohater, a zarazem narrator, ma na imię Rafał i żyje z kradzieży. Nie jest jednak byle doliniarzem czy innym kieszonkowcem - on jest złodziejem z przestępczej najwyższej półki. Każdą akcję starannie planuje, przeprowadza drobiazgowe rozpoznanie i dopiero kiedy już posiada komplet informacji na temat swojej ofiary przystępuje do działania. Tak było i tym razem - niestety nie przewidział, że jego ofiarą interesuje się również mafia... Wplątany w brutalną grę gangsterów, unikający spotkania z przedstawicielami organów ścigania, zdany na pomoc zupełnie obcych ludzi stara się uratować życie, ale równocześnie planuje odwet na swoich prześladowcach.

Książka Jacka Skowrońskiego to jedna z tych pozycji, które czyta się jednym tchem i nie sposób się od niej oderwać. Akcja jest wartka, trzyma w napięciu i kiedy już czytelnikowi wydaje się  że wie jakie będzie rozwiązanie kryminalnej zagadki , robi ostry zwrot i pędzi w całkiem innym kierunku.
Dużym plusem dla autora jest sposób kreowania bohaterów - indywidualizacja, postaci z krwi i kości, poczucie humoru sprawiają, że nawet najgorszy bandzior ma jakieś cechy ludzkie.

Serdecznie zapraszam do lektury tej książki, jak również do zapoznania się z drugą z kolei powieścią Jacka Skowrońskiego pt. "Mucha", o której pisałam TUTAJ.

piątek, 10 maja 2013

Żyjąc w swoim własnym hermetycznym świecie

Uff... Minął tydzień, jakoś opanowaliśmy sytuację w domu i zagrodzie, ale na jutro znów zapowiadają u nas burze:(
Ale zanim nas zaleje po raz kolejny, to chciałam napisać kilka słów na temat książki, którą gościłam w moim domu w ubiegłym tygodniu.

Mark Haddon to angielski pisarz, ilustrator i karykaturzysta. Pisze głównie książki dla dzieci, ale znalazła sie w jego dorobku literackim książka, która co prawda traktuje o problemach pewnego nastolatka, ale skierowana jest do osób dorosłych.

Bohaterem a zarazem narratorem "Dziwnego przypadku psa nocną porą" jest piętnastoletni Christopher Boone mieszkający w Swindon, mieście w środkowej Anglii. Mama Christophera zmarła dwa lata wcześniej i chłopiec mieszka tylko z tatą. Właściwe nigdzie nie jest to powiedziane wprost, ale Christopher najprawdopodobniej cierpi na odmianę autyzmu, tzw. zespół Aspergera. Osoba dotknięta tym schorzeniem nie potrafi (lub nie chce) współpracować w grupie, tworzy sobie pewien zestaw reguł, zachowuje się rutynowo a każde odstępstwo od wypracowanego schematu przeżywa niezwykle emocjonalnie. Zdarza się również dosyć często, że takie osoby wykazują duże zdolności z jakiejś konkretnej dziedziny wiedzy.

Christopher jest niezwykle uzdolnionym matematykiem. Jego ulubionym bohaterem jest arcymistrz logicznego myślenia, czyli Sherlock Holmes. Kiedy więc na sąsiedniej posesji zostaje w bestialski sposób zabity pies chłopiec postanawia przeprowadzić śledztwo i używając dedukcji znaleźć winnego śmierci zwierzęcia. Za radą jednej z nauczycielek w szkole specjalnej do której chodzi, Christopher zaczyna pisać książkę na temat tego śledztwa. Nie zdaje sobie sprawy do jakich odkryć zaprowadzi go jego dochodzenie...

Książka, choć niewesoła, uchroniła się na szczęście tanim przed sentymentalizmem. Autor tak skonstruował postać Christophera, że nie odczuwamy do niego współczucia podszytego litością, ale raczej podziw i sympatię, kiedy pokonuje kolejne przeszkody na swojej drodze. Powieść pozwala spojrzeć na problem osoby chorej z jej punktu widzenia. Christopher to geniusz matematyczny, ale z drugiej strony to osoba, która nie rozumie przenośni, a każdą wypowiedź bierze dosłownie. W jego rozumowaniu wszystko jest czarne lub białe, nie ma miejsca na jakieś "różne odcienie szarości". Jeśli komuś ufa wymaga od niego bezwzględnej uczciwości, a kiedy dociera do niego, że został oszukany jego świat rozpada się na kawałki. Ten, kto straci jego zaufanie nigdy już go nie odzyska.

"Dziwny przypadek psa nocną porą" to jedna z tych powieści, które po prostu TRZEBA przeczytać.


sobota, 4 maja 2013

Chłopaki od świętego Floriana

4 maja, w dzień świętego Floriana, przypada coroczne święto strażaków. Jako, że na wsi mieszkam gdzie tradycja Ochotniczych Straży Pożarnych jest wciąż żywa, to nie dziwota, że w każdym niemal domu jest przynajmniej jeden podopieczny dzisiejszego patrona. 
W tym roku jednak brać strażacka zamiast hucznie świętować już od wczoraj walczy z żywiołem...

Padać u nas zaczęło 1 maja po południu, czwartek też swoje dołożył, ale to co zafundowała nam natura wczoraj to już przeszło wszystko. Po południu nastąpiło regularne oberwanie chmury i trwało około 40 minut. Jeszcze strumienie wody lały się z nieba gdy już odezwały się strażackie syreny z naszej gołczańskiej i z sąsiednich remiz. Teren mamy pagórkowaty (w końcu to Jura Krakowsko - Częstochowska) a wsie leżą w dolinkach. Woda płynąca z pól wdarła się do domów, zabudowań gospodarczych, zalała pola, nawet z lasu porwała ułożone sągi drzewa i przeniosła je przez szosę na położone niżej łąki.

Ja na szczęście mieszkam na niewielkim wzniesieniu, więc woda wdarła się nam tylko do piwnicy pod budynkiem gospodarczym, ale sąsiedzi nie mieli już tyle szczęścia - u jednego pompowano wodę z piwnicy aż do 2-giej nad ranem, innemu żywioł zniszczył przygotowaną do wysadzenia rozsadę kapusty (kilka tysięcy sadzonek)... 
Dziś od samego rana strażacy pracują, a ponieważ cały czas przelotnie pada nie wiadomo co będzie dalej...

Płynąca woda zamuliła nam ogrodzenie na wysokości prawie 20 cm


Tyle zostało z ogródka mojej mamy...


Sąsiad posiał kilka dni temu marchewkę. Większość spłynęła mu na podwórko.

Strażacy z motopompą przejeżdżają tylko z posesji na posesję

Tu jeszcze u sąsiadów...

... a tu już u nas.


Jeszcze wczoraj to była utwardzona droga wjazdowa.

Piotrek nieprędko będzie mógł się tu bawić...

Cóż zamiast czytania jakiejś fajnej książki mamy wielkie sprzątanie;(

czwartek, 2 maja 2013

Prawdziwa przyjaźń to skarb nieoszacowany

Jest 1 września 1938 roku. W Niemczech już od kilku lat rządzą faszyści, w Hiszpanii trwa wojna domowa, pół roku wcześniej przeprowadzony został anschluss Austrii, ale w niewielkim miasteczku Levice położonym na słowacko-węgierskim pograniczu nikt za bardzo się tym nie przejmuje. Jest piękna pogoda więc mieszkańcy wykorzystują ostatnie dni lata i odpoczywają na miejskim kąpielisku.
 Peter, Jan i Gabriel mają po 13 lat, przyjaźnią się i po raz pierwszy są zakochani - wszyscy w tej samej dziewczynce, ich szkolnej koleżance Marii. Chłopcy postanawiają urządzić wyścig pływacki, a jego zwycięzca będzie mógł starać się o względy Marii. Niestety jeden z nich zaczyna się topić i nie udaje się przeprowadzić konkurencji do końca. Od tej chwili, przez następne 30 lat, pierwszy dzień września będzie dla nich datą szczególną...

"Zdarzyło się pierwszego września (albo kiedy indziej)" to powieść pióra słowackiego pisarza Pavla Rankova. Opublikowana po raz pierwszy w 2008 roku, już rok później wyróżniona została Europejską Nagrodą Literacką, a także wieloma nagrodami w ojczyźnie autora. Doczekała się wydania w kilku krajach Europy środkowej, w 2010 roku powstała sztuka teatralna na jej motywach a w tym roku trafiła na półki polskich księgarń.

Okres od 1938 do 1968 roku to niezwykle burzliwy czas w dziejach Europy środkowej - II wojna światowa, okres stalinowski,powstanie na Węgrzech, budowa Muru Berlińskiego, wreszcie Praska Wiosna; to czasy wprowadzania i umacniania komunizmu, wszechobecnej indoktrynacji i donosicielstwa, propagandy sukcesu i cichej walki o to by godnie żyć w świecie ogarniętym szaleństwem.
Przyjaźń łącząca chłopców bardzo szybko zostaje wystawiona na ciężką próbę - po pierwsze okazuje się, że  narodowość (Jan jest Czechem, Peter Węgrem, Gabriel Żydem a Maria Słowaczką), coś na co nie zwracali do tej pory większej uwagi, może mieć kluczowe znaczenie i od tego może zależeć życie i bezpieczeństwo ich samych i ich rodzin. Wojenne przejścia, wynaturzenia powojennego ustroju i tragedie rodzinne jakie ich dotknęły, tylko umacniają wzajemną więź. I chociaż po wojnie każde z nich idzie własną drogą wiedzą, że jest ktoś na kogo zawsze można liczyć i komu można bezwzględnie zaufać.
Okres powojenny wymaga od całej czwórki podejmowania trudnych decyzji - życiowych, światopoglądowych, ideologicznych. 

Trzej przyjaciele to ludzie o całkiem różnych charakterach. 
Gabriel jest najbardziej wrażliwy, nie potrafi się zbyt dobrze odnaleźć w nowej rzeczywistości, szuka dla siebie miejsca w nowo utworzonym państwie izraelskim, ale szybko dochodzi do wniosku, że to Słowacja jest jego ojczyzną. Wydawać by się mogło, że psychicznie jest słabszy od przyjaciół, jednak w chwili kiedy trzeba dać świadectwo prawdzie tylko on, nie patrząc na konsekwencje, decyduje się stanąć w obronie bliskiego im wszystkim człowieka. 
Peter robi karierę jako dziennikarz, wierzy w zasady komunizmu i ciężko przeżywa zderzenie własnych ideałów z twardą rzeczywistością. Naiwnie uważa, że ustrój jest w porządku, tylko ludzie do niego nie dorośli, dlatego każdą zmianę na szczytach władzy przyjmuje z wiarą i nadzieją na lepszą przyszłość. Jest po trosze oportunistą, potrafi zadbać o siebie, ale kiedy przyjaciel jest w potrzebie stara się pomóc wykorzystując własną pozycję zawodową.
Jan jest najbardziej impulsywny i nieprzewidywalny z całej trójki. Podejmując pracę w Zakładach Wojskowych wciągnięty zostaje w kontakt ze Służbą Bezpieczeństwa i zmuszony do podjęcia współpracy. Stara się zachować własne bezpieczeństwo a równocześnie chronić przyjaciół, co okaże się niezwykle trudne. Przypadek sprawi, że to właśnie on stanie jako pierwszy przeciwko systemowi, który ich zniewolił.

Postać Marii, choć właściwie drugoplanowa jest niezwykle ważna. To ona stanowi łącznik pomiędzy mężczyznami kiedy ich drogi życiowe się rozejdą. Związana z każdym z nich w różnych okresach swojego życia stara się zachować przyjaźń wszystkich trzech. Maria jest jedynym stałym punktem w ich życiu, a młodzieńcze uczucie trwa pomimo upływu lat.

"Zdarzyło się pierwszego września (albo kiedy indziej)" to niezwykle mądra, ciepła i wzruszająca powieść o życiu, miłości, ideałach i przyjaźni.  A chociaż jej akcja toczy się w Levicach, Bratysławie, Budapeszcie czy Tatrzańskie Łomnicy to równie dobrze mogłaby się dziać w Krakowie, Wrocławiu czy Zakopanem (albo gdzie indziej). 

Przy okazji lektury tej książki chodziła mi cały czas po głowie pewna piosenka. Wykonywało ją kilku artystów, ale jak dla mnie najlepsza jest interpretacja Piotra Fronczewskiego.


Za książkę serdecznie dziękuję portalowi